sobota, 25 lutego 2017

Od Vincenta do Ashity

Wpatrzyłem się w grupę czarnych ptaków kołujących i pokrakujących nad lasem. Wyraźnie krążyły wokół jednego miejsca, z zainteresowaniem przyglądając się czemuś, co wywołało tenże hałas.
-Cokolwiek to jest na pewno mocno uderzyło o ziemie. - odparłem. - Jak na mnie, to albo jakiś rosły, latający stwór nagle spotkał się z podłożem, albo jakiś rozrabiaka zabawia się w wysadzanie drzew. - spojrzałem na Ashitę, która z uwagą analizowała podane przeze mnie propozycje. - W każdym razie coś, czego nie powinniśmy ignorować.
Wrony bezustannie wznosiły się nad centrum rumoru. Zauważyłem, że co po niektóre osobniki obniżały swój lot, by zaraz gwałtownie wznieść się ku górze, jakby spłoszone.
-Cokolwiek, ktokolwiek, sprawdzamy to. - Ashita podjęła dowództwo. - Chodź Vin, nie ma co zwlekać.
Chwyciłem niedojedzonego zająca w zęby. Alfa, widząc to, posłała mi pytające spojrzenie.
-Jeśli to jakiś zwierz to w razie czego można mu dać coś do przekąszenia. – wyjaśniłem, zarzucając uszaka na grzbiet. - "Przez żołądek do serca" i takie tam... poza tym - podejrzliwie rozejrzałem się na boki. - nie mam zamiaru porzucać tak pysznej zdobyczy na pastwę pazernych lisów.
Ashi uśmiechnęła się lekko:
-Rób jak uważasz. Obyśmy tylko na miejscu nie spotkali latającego zająca, bo mógłby się poczuć urażony.
-Ryzyk-fizyk!
Ruszyliśmy w głąb lasu.

Ashi szła przodem, węsząc i nasłuchując, podczas gdy ja osłaniałem tyły. Kierowało nami pokrakiwanie wron. Grupa ptaków, niczym czarna chmura, wirowała nad lasem, jakoby sępy nad umierającym zwierzęciem. Widok ten napawał mnie niepokojem.
Ashita przystanęła, rozejrzał się na boki. Następnie zwróciła się do mnie. Usta wilczycy otworzyły się, by rzec mi jakieś słowo, lecz w tym samym momencie inne stworzenie postanowiło przemówić. Przeszywający na wskroś ryk, drżący, rozpaczliwy, potoczył się między nagimi drzewami i poniósł echem gdzieś w odległe ostępy. Wrony zatrzepotały w panice i całą grupą umknęły między gałęzie. Ashi zdławiła słowa, jakie miała na swym języku. Jedynie spojrzała na mnie równie zaskoczona, co zlękniona. Ja również nie prezentowałem spokoju. Takiego skowytu nie spodziewało się żadne z nas.
-Jesteśmy blisko. – spojrzała w kierunku, z którego dochodziło podejrzane warczenie.
Stanąłem u boku wadery, niczym wierny rycerz. W obliczu zagrożenia nie mogłem pozwolić by Ashicie cokolwiek się stało. Znałem jej moc, wiedziałem, iż jest silna, mimo to nie pozwoliłem by wokół wilczycy istniał jakikolwiek niechroniony punkt. Czułem potrzebę strzeżenia jej, jako mojej alfy, jako członka rodziny, jako przyjaciela.
-Będzie dobrze. – zapewniła, widząc moje napięte w gotowości ciało trwające tuz przy niej. – Vin, przeżyliśmy kraksę w Shinrin, to przeżyjemy i to!
-Mimo wszystko… - nie pozwoliłem sobie na rozluźnienie.
Szliśmy dalej, tym razem blisko siebie. Byłem nieco bardziej z przodu niż Ashi, na co wilczyca nie protestowała. Z resztą, nawet gdyby próbowała, to na nic by się to zdało. Chyba wiedziała, że do zaniechania mojej wojowniczej postawy mnie nie przekona.
-Ashi. – niemal jęknąłem, gdy zwróciłem ślepia ku górze. – Popatrz tylko.
Wskazałem nosem ponad nasze głowy. Wzrok Ashity podążył we wskazanym kierunku i dostrzegł to, co ja. Wyższe gałęzie tworzące korony drzew były połamane, wręcz powyrywane, wiszące na skrawku kory lub leżące na innych konarach. Szlak zniszczeń był prosty, jak ścieżka. Widok był zasmucający; wysoki, potężny dach lasu zdewastowany przez nieznanego stwora.
-Oh… - jęknęła Ashi. – To musiał być okropny upadek.
Z każdym kolejnym krokiem zbliżaliśmy się do celu; wskazywały na to coraz bardziej zniszczone drzewa oraz wyraźniejszy, chrapliwy oddech, przerywany pojedynczymi skrzekami i syknięciami. Wokół unosił się wyraźny zapach. Siarka.
-Tutaj, za tymi drzewami. – wskazała alfa.
Ostrożnie, nisko pochyleni nad ziemią, wystawiliśmy łby spod osłony lasu. Naszym oczom ukazał się widok zatrważający: młoda, aż wysoka sosna przełamana wpół, czubkiem swej korony oparta o ziemię. Wokół porozrzucane były szczątki innych drzew, zarówno tych zziębniętych, śpiących, jak i wiecznie zielonych. Coś skręciło mnie w żołądku. Powoli, na ugiętych łapach wyszedłem z cienia. Roztropnie stawiałem każdy krok, starając się, by pokrywający teren śnieg nie chrupał zanadto pod moimi łapami. W krok za mną szła Ashita. Zbliżaliśmy się do powalonej sosny, skąd ewidentnie dochodziły posapywania. Od gęsto rosnących, zielonych igiełek wyraźnie odznaczał się ciepły, pomarańczowy kolor. To z całą pewnością nie był łatający zajączek.
-Czy to…?
Słowa Ashity, mimo iż wypowiedziane szeptem, nie umknęły uwadze stworzenia. Zaraz ukazał nam się rozwarty w dzikim ryku pysk, naszpikowany zębiskami niczym haczyki olbrzymiej wędki. Z głębi gardzieli wydobył się zwiastujący piekło syk.
-Uważaj! – pchnąłem waderę w tył, zasłaniając własnym ciałem. Leżący na mym grzbiecie upolowany zając upadł na biały puch, niemal w nim tonąc.
Lecz zamiast chmury ognia naszym oczom ukazały się wątłe skierki. Smok zacharczał, prychnął i gadzia głowa opadła na ziemię. Jaszczur próbował wstać, zamachnąć skrzydłem, lecz nie był w stanie. Sapnął żałośnie, zmrużył powieki. Dopiero teraz dostrzegłem jak niewielki jest ten osobnik.
-Przecież to młode. – szepnąłem do mej towarzyszki. – Nie potrafi nawet dobrze zionąć ogniem.
-Ale co on tutaj robi? – głos Ashity również był ściszony. – W dodatku sam. To nie jest odpowiednie miejsca dla młodego smoka. Może się wyziębić!
Wadera powoli zbliżyła się do bezbronnego gada. Smoczątko drapnęło pazurami podłoże, próbowało wydobyć z siebie choćby krztę ognia lub jakikolwiek przerażający syk. Uniósł skrzydło, chcąc wydać się większym, lecz podniósł tylko lewe-drugie przylegało do ziemi, miażdżone przez wysoką sosnę. Małec nie był w stanie samodzielnie się uwolnić. Spoglądał tylko na sam swymi rubinowymi oczami, pełnymi strachu i rozpaczy.

<Ashiiiii? Trochę się Vin rozpisał ;p>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT