poniedziałek, 31 października 2016

Od Karo c.d. Lelou

Spojrzałam na basiora, kręcąc przecząco głową.
-Nie jest aż taki ciężki.-Powiedziałam spokojnie, obserwując pyszczek konfrantera. W moich myślach wertował się powtórnie jego niezgrabny “monolog”, wprawiając mnie w dziwne ciepło. Tak, ja też wolałabym spotkać się z nim w milszym miejscu. Nie mogłam jednak teraz zaprzątać sobie tym głowy, musieliśmy pozbyć się Asriela przed zachodem słońca które, swoją drogą, zaczęło się niemiłosiernie śpieszyć. Plus był taki, że nasza droga również się posuwała, i każdy niepozorny przeskok łapek po powierzchni zbliżał nas do celu. Wbrew woli myślami byłam jednak gdzie indziej. Zastanawiałam się, czy nie zatrzymamy się gdzieś z Lelou w drodze powrotnej. Na przykład..Litore?
~Nie, nie, nie, nie teraz.-Powiedziałam sobie, nadal obserwując rozmówcę.
-Skoro tak uważasz.-Odparł, a ja potrzebowałam chwili, aby uświadokić sobie, że Lelouch odpowiada na moje wcześniejsze słowa, nie myśli.-Jeśli jednak wyda Ci się zbyt masywny..-zaczął, jednak przerwałam mu w połowie zdania.
-To zrzucę go z grzbietu prosto na koci pysk.-Lekko się uśmiechnęłam, aby po chwili zadziwić samą siebie tym gestem. Niby zwykłe uniesienie kącików warg w górę, stworzenie krzywej, która umiała wiele sprostować, a jednak..za każdym razem, gdy sobie na niego pozwalałam czułam się tak..inaczej.
-Trzymam Cię za słowo.-Basior lekko się zaśmiał, jego głos wydał się jednak przepełniony nutą nieśmiałej niepewności..? Odrzuciłam tę myśl. Byliśmy juź coraz bliżej celu, a siersć na łapkach wypełniona była piachem. Wbrew woli zaczęłam obserwować pył uciekający pomiędzy łapami, niczym upierdliwa mucha, zmieniająca miejsce, kiedy tylko się zbliżysz.
-Myślisz, że będziemy mieć potem chwilę czasu?-Wypaliłam nagle, aby po chwili dodać.-Miałam na myśli, na odpoczynek.
-Jasne. Jeśli łapa Ci przeszkasza możemy odpocząć nawet teraz.-Wiedziałam, że przyjaciel po prostu martwił się o mój stan zdrowia, i niezbyt przejmował się Asrielem, głęboko zirytował mnie jedmak jeden i drugi fakt. Mamy zadanie do wypełnienia, i nie powinniśmy się obijać! My na chwilę byśmy stanęli, nie miałoby to dla nas różnicy. Nasz intruz przez tą chwilę mogłby jednak stracić wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało. Kim byśmy byli, pozwalając na to?
-Przecież nie padnę..-Rzuciłam spokojnie z lekką kpiną w głosie.-Uważaj lepiej na siebie, bo mam wątpliwości w przeciwnym kierunku.
-Nie wiadomo co.-Mruknął basior, kiedy po raz kolejny zwróciłam uwagę na jego posturę. Sama nie wiem, dlaczego wzięłam ją sobie jako punkt zaczepu, lubiłam jednak ją wykorzystywać. Właściwie, basior wcale nie był źle zbudowany, patrząc na niego czasami wypełniało mnie poczucie bezpieczeństwa, choć mogłam je sobie sama zapewnić. Zresztą, wyższy i masywniejszy Lelou nie miałby swojego uroku, ja sama też nie należałam do najlepiej zbudowanych.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że odległość pomiędzy mną, a basiorem nie wynosi już wcale metra, czy nawet połowy. Szliśmy bok w bok, chociaż nie wiem nawet, kiedy podeszliśmy na tyle blisko. Przez chwilę miałam wrażenie, że pręgi na moim cieleznów stają się o wiele jaśniejsze. Nie, na pewno nie. Podniosłam wzrok i odwróciłam pyszczek w stronę basiora.
Błąd.
Lelouchowi najwidoczniej wpadło do głowy to samo, gdyż nasze nosy zetknęły się. Przez moment czując miękką powierzchnie przeszedł przeze mnie dreszcz. Zanim zdażyłam jednak jakkolwiek zareagować usłyszałam za sobą Asriela.
-Daleko jeszcze?-W tym momencie nie wiedziałam, czy miałam ochotę zabić Callpluma, czy załatwić mu smaczny posiłek najwyższej jakości. Słomę w soli morskiej posypaną wrożkowym pyłem, czy co on tam lubi keść. Strzałka receptorów w mojej głowie przeskakiwała jakby od jednej czynności do drugiej, by w końcu zastygnąc gdzieś po środku, nie wykonijąc niczego z podanych.
~Pobudka.-Mruknęła Molly, pobudzając ową martkotną strzałkę do ruchu. Odsunęłam się o kilka centymetrów, po czym spuściłam wzrok.
-Jak dojdziemy, to dojdziemy.-Warknęłam w stronę mutanta.
-No..dobrze.-Powiedział cichutko, przeciągając się. Czyżby stres opuścił go po jednej drzemce?

<Lelou? ^^>

Profil wilka - Nevra

Imię: Przyjął imię Nevra, by oddzielić się od dawnych lat. 
Przezwisko/ ksywka: Do wyboru, do koloru, chociaż należy uważać-Nevie bywa drażliwy.
Motto: “Myślą mięsem, mówią mięsem, poruszają się mięsem.” “Ból sprawia, że żyjemy naprawdę.” “Nie bój się potworów, to zwykłe tchórze. Wszystkie, jak jeden mąż uciekają pod łóżka, i chowają się do szaf, zamiast się ujawnić.”
Wiek: Nevr nosi za sobą dwa lata ciężkich doświadczeń z mięsem.
Płeć:Jak najbardziej basior.
Charakter: Nevra zdaje się być odizolowany od czasów teraźniejszych. Stara się zgrywać pewnego siebie, aby lepiej panować nad swoim przeszłym “ja”, w głębi siebie jest jednak bojaźliwy i niepewny własnych ruchów. Ciężko przychodzi mu nawiązanie relacji z wilkami, szczególnie takimi, które wyglądają na “smaczne kąski”. Drażni go bardzo własny sposób myślenia. Ra ma problem z trzymaniem emocji na wodzy, jeśli jest zły, krzyczy, jeśli smutny, płacze, jeśli szczęśliwy, śmieje się. Uważa się za zbyt zajętego nie spełnianiem nałogu, aby jeszcze do tego hamować takowe wycieki. Nie potrafi ugryźć się w język, przez co czasami wpada w nieprzyjemne sytuacje. Ma przewlekłe stany depresyjne, podczas których przeklina własną egzystencję, zło, jakie wyrządził, i okrutny świat. Woli przebywać w dużej grupie wilków, niż z jednym, pojedynczym, gdyż w ten sposób wie, że ktoś może go zatrzymać, kiedy dawne zwyczaje nagle postanowią wrócić. Jest przez to również bardzo skory do pracy w grupie. Często ma wyrąbane na staranność tego, co robi, czy czas w jakim przybywa na miejsce spotkania-punktualnym nie sposób go nazwać. Za to bez chwili wahania można powiedzieć, że jest honorowy. Rozumie swoje wszelkie winy, i przyznaje się do nich, niechętnie jednak o nich rozmawia. Kiedy czuje, że zrobił coś źle, od razu przeprasza, czasem też proponuje coś w zamian. 
Lubi: Jedną z ulubionych przez Neva rzeczy jest genealogia. Lubi obserwować cechy, jakie dzieci dziedziczą po rodzicach, a owa pasja nie ogranicza się tylko do wilków! Swego czasu Nevr lubił również malować przy pomocy ogona (krwią, co prawda..), co i dzisiaj mu się zdarza, jednak używa naturalnych barwników(bądź też własnej krwi, jeśli jest w gorszym humorze). Kocha przebywać w dużym gronie wilków, gdzie czuje się bezpiecznie, a raczej- gdzie nie martwi się o pozostałych. Darzy szacunkiem optymistów, którzy poprawiają jego wiarę w świat, jak i własną przemianę. Lubi mieć wszystko szybko gotowe, a co za tym idzie-więcej czasu na kolejne, niedbałe czynności.
Nie lubi: Rzeczą, której Nevr na pewno nienawidzi jest wspominanie o swojej przeszłości. Wówczas basior czuje się jak zbir przyłapany na gorącym uczynku! Ucieka od walk, w obawie o swoje wpojone instynkty, to samo tyczy się też przebywania z kimś sam na sam, czego niestety nie może uniknąć. Denerwują go natarczywe osoby, które zdarza mu się porównywać do pijawek. W rozmowie Nevie nie toleruje owijania w bawełnę, zwykle reaguje na to ostrym nakazem powiedzenia wszystkiego wprost. Silnie irytuje go także wytykanie mało znaczących szczegółów, jakby to było nie wiadomo co. 
Boi się: Ra na pewno obawia się stracenia kontroli nad sobą i zatracenia się w przeszłości. Przerażają go wilcze truchła, ma wrażenie, jakby wołały go do konsumpcji. Boi się własnych myśli, które sugerują mu konieczność posiłku. Z rozmówcy. Nevra boi się zawiązania silnej, głębokiej relacji, aby nie stracić nikogo bliskiego. Wilk ma również lęk wysokości. 
Aparycja: Nevr jest dobrze, jeśli nie za dobrze zbudowanym basiorem, którego wzrost wykracza troszkę ponad normę u samców swojego gatunku. Wyróżnić na pewno można cieniutkie niczym niteczki i szorstkie popielate futro basiora, które bez skrępowania można nazwać zniszczonym. W całym jego ogromnym cielsku małe, sprawiające wrażenie paciorkowych, zielone oczka wyglądają dość śmieszne. Pazury i zęby nasiąkły krwią, przez co są one lekko różowe-wyjątkiem jest wyrośnięta forma wilka, acz stan białych zębów nie trwa długo, gdyż Nevr wtedy nie panuje nad swoim zachowaniem. 
Hierarchia:Zwykły członek, epsilon. Mimo, że pospolita, ranga ta wiele dla niego znaczy, dzięki niej czuje się, jakby znalazł nową rodzinę.
Profesja: Mimo, że Nev unika walki z innymi wilkami, w ramach swojej rehabilitacji jest on łowcą. Polowania jego zdaniem uświadomią mu, co tak naprawdę jedzą wilki.
Żywioł: Nevra włada żywiołem mutacji. 
Moce: Nevr potrafi pomnożyć którąś z części swojego ciała i tym sposobem może mieć np. dwa ogony, lub 5 łap. Co więcej, owa dodatkowa część ciała pojawić się może w wybranym przez wilka miejscu. 
Basior potrafi stworzyć skrzydła. Dowolne, mogą być one podobne do kruczych, takich, jakie posiadają ważki, ale mogą to też być mocarne skrzydła orła. Im lepsze jednak one są, tym krócej służą do użytku basiora.
Jeśli Nevra odpowiednio się skupi może wyleczyć swoje rany, musi mieć wtedy jednak całkowity spokój, a jakikolwiek element rozpraszający wilka od razu zapobiega dalszemu leczeniu.
Skóra basiora przez kilka sekund może być twardsza od diamentu, efekt jednak szybko zanika.
Ostatnia ze zdolności, nazywana przez Neva “drugim sercem” wytwarza się samoistnie, kiedy basior odczuwa zbyt silny głód. Wówczas Nev przybiera humanoidalne kształty, a w jego piersi pulsują dwa serca. Basior nie panuje wtedy nad sobą. 
Umiejętności: Nevr jest bardzo silny, i doskonale posługuje się słuchem. Na podstawie samych odgłosów kroków może określić, co konkretnie się zbliża. Za pomocą ogona i barwników jest w stanie stworzyć piękne, chociaż często niechlujne dzieło. 
Historia: Zacznijmy od tego, że miejsce, a raczej dom w którym Nevra przyszedł na świat był specyficzny jak nic innego. Wilki bowiem z rodziny Neva od pokoleń działały wobec obcych powszechnie zasad. Jeśli ktoś z ich gatunku był słaby, nieposłuszny, lub obcy-należało go zjeść. Ba, nie chodziło tylko o jedzenie innych jako karę dla nich. Też coś! Inne wilki były smakołykiem dla całego rodu Nevry, gardzili oni pozostałą zwierzyną twierdząc, że jest skażona! Kilka razy w tygodniu wybierany był członek stada, który miał służyć za pożywienie. Takowy nieszczęśnik wcale nie zostawał zabijany przed skonsumowaniem, ginął w trakcie bycia zjadanym, rozrywanym i rozczłonkowanym, w męczarniach a co najgorsza-zjadany przez swoich pobratymców. Nevra miał to wątpliwe szczęście urodzić się w szanowanej rodzinie bet watahy, choć i tak kilku jego braci już nawet przed zostaniem nazwanymi zostało zjedzone przez jego rodziców. Nevie akurat miał to udogodnienie, że wyglądał dość solidnie, a do tego urodził się pierwszy, więc zagwarantowane miał przeżycie jeszcze kilku miesięcy-przy dobrym sprawowaniu, rzecz jasna. Od początku uczony był, jakie to części wilka smakują lepiej, jakie gorzej. Niektórzy z jego braci zamiast ssać pierś matki zatapiali w nią małe, dziecięce kiełki. Nevr czasami był tym przerażony, czasem na to nie reagował, nigdy jednak tego nie robił, mimo namów ojca. I tak basiorek rósł i rósł, aż stał się dorosłym basiorem dopasowującym się pod typowe ideały swojego stada. Tak było przynajmniej do czasu, kiedy to pewnego feralnego dnia spóźnił się na ucztę. Nie wiedział, kogo będą jeść, był jednak tak zmęczony, że mało go to obchodziło. Przepchał się pomiędzy grupą wilczków i zabrał do jedzenia, a wyjadał on bok. Od początku jednak coś Nevrze nie pasowało, ostatki sierści wydawały się dziwnie znajome. Miał nawet wrażenie, że zna wnętrze tego wilka, jednak..to chyba nie możliwe, prawda? Dotychczas uważał, że ofiara jest już martwa, wtedy jednak, kiedy zagłębił zęby w żołądku “obcego”, usłyszał jego głos.
-J-Juan..nie krępuj się.-zamarł, gwałtownie odskakując, i dopiero teraz spoglądając na wykrzywione z bólu oblicze. Sam nie wiedział, co go wcześniej zatrzymywało, w tym momencie jednak uderzyło go z trzykrotnie wzmożoną siłą. To..to co jadł..to był Andr, młodszy brat Nevry i zarazem jego najwierniejszy przyjaciel. Nev chciał coś zrobić, wiedział jednak, że jest za późno, kiedy oczy Andra zamknęły się. Basior przez moment czuł się jak ostatni apostata. Czuł się zresztą trafnie, gdyż po chwili uciekł, wyrzekając się w duchu całego swojego dotychczasowego życia. Nie chciał tego, ani też nie rozumiał. Chciał po prostu przestać być tym, kim był dotychczas, a w jego zamiarze było znaleźć nowy dom. Uznał, że zabijając w sobie kanibalizm pomści brata. 
Rodzina: Nie wie, co stało się z jego matką Elisą, i ojcem, Kreonem, i właściwie o to nie dba. Ma żyjącą (a przynajmniej taka jest jego nadzieja) siostrę Leach, dawno jej jednak nie widział. Poza tym miał czterech braci, Andra, Zeusa, i jeszcze dwóch, którzy zginęli zanim nadano im imiona. 
Zauroczeniedefault smiley :definitywnie nie. A gdyby przypadkiem skrzywdził swoją lubą?
Partner/ Partnerka:Może gdzieś w głębi serca pragnie wybranki, odsuwa jednak od siebie takie uczucia. 
Potomstwo: A tej bajce był smok? 
Patron: Obrał sobie Sunę jako patronkę.
Talizman:Wszystko łączące go z przeszłością zostawił za sobą.
Towarzysz:Brak, przynajmniej jak na razie. 
Cel: Nevra postawił sobie za zadanie zabić w sobie chociażby cień kanibalizmu.
Inne zdjęcia: 

Dodatkowe informacje: Nie rozumie jedzenia roślin, chociaż w ostateczności pewnie by się skusił. 
Wszystko, co je musi sobie upolować sam. Można powiedzieć, że ma paranoję.
Zdarza mu się myśleć tylko o mięsie. 
Czasami ma koszmar, w którym to zjada swoje nieistniejące nigdy potomstwo. 
Dość łatwo go rozbawić. 
Jeśli coś mu nie wychodzi i daje mało radości rzuca tym w kąt i leci dalej. 
Jego prawdziwe imię brzmi Juan.
Przedmioty:Nie posiada.
Statystyki:
Siła:10 ; Zwinność 5 ; Siła magiczna:10 ; Wytrzymałość:5 ; Szybkość:9 ; Inteligencja:11 ;
ZK:Ziroł.
Pochwały:Powtórnie ziroł.
Ostrzeżenia:Tu też ziroł.
Poziom:I tu również ziroł.
Właściciel: Patfood

Od Lii - "Co ja tu robię?"

Jestem w tej watasze już... długo. Chyba nawet ZA długo. Nic się nie dzieje, co może się dziać? Czasem zastanawiam się czy nie odejść, szukać przygód... samotność czasem doskwiera mimo, że nie należę do tych co ino grupkami chodzą. Siedzenie w miejscu mi się znudziło. Wszystko chyba mi się znudziło. Wzleciałam w powietrze. Było zimno. Jesienny wiatr chłodził mnie i moje ciało. Skrzydła leciały jakby we mnie. W końcu wylądowałam na jakiejś skale. Za krzakami ktoś siedział.
- Kim jesteś? - spytałam
- A ty?
- Nikim ważnym.
- Przecież każdy jest coś wart.
- Nie w moim przypadku. - mruknęłam. Nie widziałam tego wilka. Zauważyłam jedynie oczy.

< Ktoś? >

sobota, 29 października 2016

Od Lelou do Karo

"Prawdziwy Asriel", huh? Słowa Karo nie dawały mi spokoju. Ile znaliśmy callumpa? Trzy godziny, może nawet mniej? To nie jest wystarczająco dużo czasu, aby dowiedzieć się czegokolwiek wartościowego na temat kogokolwiek, co tu dopiero mówić o charakterze. Bądźmy szczerzy - często nawet rok jest niewystarczający. Kiedy tak sobie o tym myślałem i zestawiałem kilka sytuacji - na przykład, kiedy czarna wadera była sam na sam z callumpem albo moment, gdy Nami próbowała coś od  niego wyciągnąć... No i bieżący czas, czyli fakt, że Karo niesie sobie na grzbiecie Asriela, jakby pozwalając stworowi na zatopienie jego zębów w swoim karku... na samą myśl o takiej możliwości, przechodziły mnie ciarki. Czy ja w ogóle logicznie myślałem, że pozwoliłem na rozwinięcie którejkolwiek z tych sytuacji? A jeśli coś wymknęłoby się spod kontroli? Jeśli Asriel tak naprawdę kryje przed nami swoją naturę... naturę bezlitosnego mordercy? Taki scenariusz nie wydawał mi się być wzięty z kosmosu. Rzeczywiście, jeśli bym się tak zastanawiał nad dotychczasowym zachowaniem callumpa, taka możliwość była wykluczona, ale przecież mógł udawać. Słyszałem już o takich przypadkach. A Karo niosła go sobie tak beztrosko... Nie, to złe słowo. Wiedziałem, że w razie potrzeby, umiałaby się obronić, ale dosłownie w ciągu ułamka sekundy ta beksa mogłaby dosłownie rozerwać jej kark, i to bez najmniejszego trudu. Jego kły nie wyglądały tylko na nieszkodliwe zabawki.
Nie chciałem o tym wszystkim mówić Karo. Nie chciałem jej martwić. Ale kiedy tylko patrzyłem na drobne ciało wadery, dzielnie dźwigające, co jak co, ale nie najlżejsze cielsko Asriela, miałem ochotę zrzucić callumpa. Ryzykowaliśmy, a szczególnie ona. Głupotę popełniliśmy już w momencie, kiedy kompletnie nieprzygotowani podjęliśmy się zadania odnalezienia domu... nie, już w momencie wyjścia na spotkanie stworowi! Warknąłem, usiłując znaleźć jakieś ujście rosnącej we mnie irytacji. Wadera spojrzała w moją stronę, zaniepokojona moją nagłą reakcją.
- Stało się coś, Lelou?- zapytała, przechylając delikatnie pyszczek. Asriel poruszył się cicho przez sen, mamrocząc coś o żelkach.
Zaprzeczyłem szybkim ruchem łba.
- Nic się nie stało, przepraszam- mruknąłem, przebierając łapami w piasku znad Litore Somina. Słońce nisko wisiało nad morską tonią, kąpiąc taflę w szkarłatnym połysku.- Po prostu... późno jest.
- Już niedaleko- uspokoiła mnie, wskazując na rysującą się przed nami linię horyzontu, na której rysowały się ciemnymi liniami postrzępione wzniesienia Zatoki Północnej.
- Ano- potwierdziłem.- Mało romantyczne miejsce, co?
Kiedy zobaczyłem minę Karo, miałem wrażenie, że cała moja sierść na pyszczku przybrała kolor jeszcze intensywniejszej czerwieni, niż szkarłatne morze. Oho, to walnąłem, brawo ja!
- Um, znaczy... chciałem powiedzieć, że niezbyt przyjemne miejsce na spacery, co?- zacząłem się plątać, usiłując wybrnąć jakoś z niezręcznej sytuacji.- Miałem na myśli, że wolałbym spotkać się z tobą w jakimś milszym... Nie, czekaj...- język już całkowicie mi skołowaciał.- Przepraszam cię, po prostu... yyy, mało przyjemne miejsce, prawda? Znaczy, tamta Zatoka, bo Litore jest chyba całkiem urokliwe, zupełnie jak... wróć, ładne, że ono... No nie?
Zastanawiałem się, co wyraża mina Karo. Rozbawienie? Zażenowanie? Złość? Może wszystko na raz?
- Owszem, jest niczego sobie- skomentowała po kilku sekundach, obserwując fale.
Uśmiechnąłem się, wbijając wzrok w piach przede mną. Mała górka złotych pyłków. Kolejna... Trzecia, czwarta... Setna...
Potrząsnąłem łbem, usiłując wrócić do rzeczywistości. Co ja właściwie wygaduję?
- Już niedaleko- powtórzyłem po raz tysięczny, nie mogąc znaleźć innego rozwiązania dla ciężkiej ciszy, która zapadła.- Jesteś pewna, że Asriel nie jest zbyt ciężki dla Ciebie?

< Karo? >

niedziela, 16 października 2016

Od Karo c.d. Lelou

O zachodzie przejście się zamyka? Nie musiałam się zastanawiać, aby zrozumieć, iż znaczy to tylko jedno-nie mamy czasu. W końcu, było trochę po południu. Tylko..co się tak nagle stało Asrielowi? Drgnęłam, przez moment, łącząc swój tok rozumowania, z tokiem rozumowania Molly.
~A jeśli stanie się to znowu, tylko tym razem zrobi coś..złego?-Towarzyszka zdawała się być pewna swoich słów. Ukradkiem spojrzałam na Lelou. Wcześniej byłam prawie pewna, że callump nie uczyni mu nic złego, jest zbyt przestraszony, ale…
Spuściłam głowę, aby następnie gwałtownie nią pokręcić. Nic się nie stanie, byliśmy w gorszych sytuacjach, zresztą w tym momencie zachowuję się podobnie do basiora.
Nic się nie stanie.
-Karo?-Zapytał towarzysz, jakby zdziwiony moim milczeniem.-Jeśli nie chcesz, nie musimy wcale..
-Powinniśmy wyruszyć od razu. Jeśli beksie nie zebrało się na żarty, to mamy mało czasu.-Odparłam stanowczo, co wywołało odpowiedź Asriela.
-J-ja tu nadal jestem!-Uśmiechnęłam się pod nosem z lekką kpiną. Zachowywał się jak małe, zagubione szczenię.
-I w tym problem.-Odparłam, po czym skinęłam głową w kierunku zatoki północnej.-Rusz się.-Sama wstałam z miejsca, idąc w tamtym kierunki. Posadziłam sobie vectorem zwierze na plecach. Lelou również ruszył w tym kierunku, raz po raz spoglądając czujnie na stworzenie. Asriel nie należał może do najlżejszych, jednakowoż nie przeszkadzał mi jego ciężar. Po części, był to nawet całkiem przyjemny, ciepły ciężarek, w końcu pogoda nie należała już do upalnych, o ile w ogóle zaliczyć ją czasem do ciepłych, a zmutowane ciało callumpa mimo wszystko nadawało by się na jakiś mniejszy grzejniczek. Po krótkiej chwili usłyszałam ciche chrapanie, sugerujące, że nasz płaczliwy osobnik zasnął. Spojrzałam na Lelou, który nadal raz za razem posyłał dziwne spojrzenie zwierzęciu.
-Coś nie tak?-Zapytałam spokojnie, korzystając z okazji, że Asriel śpi.
-Kark.-Powiedział krótko i zwięźle Lelou. Już miałam zapytać, co niby jest nie tak z karkiem stworzenia, kiedy basior dokończył swoją myśl.-Jest za blisko twojego karku.
-Nie przesadzasz czasem?-Odparłam, odwracając wzrok ukradkiem na zwierze. Spało jak zabite. Nie mogłam mu się dziwić, dużo przetrwał, acz nie byłam pewna, czy na jego miejscu mogłabym tak spokojnie spać. O ile mogłabym zmrużyć oko..
-Nie, nie przesadzam. Wystarczyłby jeden nie pozorny ruch, i leżysz. Poza tym..nie jest za ciężki? -Pokręciłam stanowczo głową, na nie, obserwując liście.
-Za bardzo się przejmujesz.-Rzuciłam, czując, jak pazurki stworzenia plątają się w moje futro. Uczucie to lekko łaskotało. Kolejne kolorowe liście opadły z drzew. Przez moment zaczęło mnie zastanawiać, czy Lelou zawsze jest taki opiekuńczy. Widząc w prawdzie jego zachowanie względem siostry nie miałam co do tego wątpliwości, dla Asriela zachowywał się jednak zupełnie inaczej. Z drugiej strony, nasza znajomość zaczęła się w końcu od tego, że basior nie chciał puścić mnie samej do lasu. Uśmiechnęłam się lekko na to stwierdzenie. Mimo, że ta cecha użyta w przesadzie lubiła denerwować, nadawała basiorowi sporo uroku. Emm..
-Wcale nie.-Odparł krótko, po czym dodał.-Nie wydaje Ci się to podejrzane? Asriel przez moment zachowywał się, jakby ktoś zajął jego miejsce w jego własnym ciele.
-Wiem..-Przytaknęłam, dla pewności sprawdzając, czy stworzenie śpi.-Wydaje mi się, że to było coś w rodzaju szóstego zmysłu, wiesz, przeczucia..może instynkt przetrwania?
-Możliwe. Ale..co jeśli to był /prawdziwy Asriel/?-Stanęłam nagle w miejscu, aby przypomnieć sobie, że nie ma czasu na postoje.
-Twierdzisz, że ten /prawdziwy Asriel/, to ktoś zupełnie inny?-Takiej opcji nie przemyślałam. Ale..nie, poza poprzednią, nie wydawał się zachowywać, jakby miał jakieś rozdwojenie jaźni, czy coś w tym stylu. Był zwyczajnie przestraszony.
-Nie wiem.-Westchnął basior.-To całkiem możliwe.-Przytaknęłam, patrząc gdzieś daleko przed siebie. Gdybyśmy tylko mieli więcej czasu, może udałoby nam się rozpracować, co właściwie kryje się za postacią Asriela.
<Lelou?>

Od Ashity - Werdykt walki: Karo vs smok

Całe szczęście, że Zuko był tuż obok mnie - gdy nie uspokajający ciężar jego łapy na mojej, już dawno skoczyłabym na arenę, by przerwać pojedynek. Zaczynałam rozumieć, o co tak ostatnio denerwował się Lelou: no kto porywa się sam jeden na smoka?! Zaczynałam żałować, że w ogóle zgodziłam się na taki pojedynek, jeśli Karo coś się stanie, nie dość, że Victor i Renesmee pewnie mnie zabiją, to jeszcze będą mnie męczyć wyrzuty sumienia do końca życia...
- Nic jej nie będzie, patrz- szepnął mój partner, wskazując ruchem łba w dół.
Mój wzrok mimowolnie powędrował we wskazanym kierunku, zatrzymując się na olbrzymim gadzie. Kiedy obrońcy go złapali, początkowym zamierzeniem było wypuszczenie go na wolność po drugiej stronie Spiczastych Gór, ale zwinna bestia stawiała dziwny opór, kiedy tam się kierowaliśmy, na co podniosły się głosy, że warto by trochę przytemperować zapędy stwora poprzez... tak, walkę. Dawno nie czułam się tak zirytowana, jak wtedy, ale ostatecznie wyraziłam zgodę. Tym bardziej, że te gady były dosłownie stworzone do pojedynków: walka stanowiła jakby ich żywioł, promieniowały wtedy takim szczególnym, królewskim pięknem...
Fala gorąca przelała się przez cały Amfiteatr. Z niepokojem spojrzałam w niebo: pochmurne, jak przez cały ranek nad watahą zawisła ciężka mgła, tak teraz pogoda również nie była zachęcająca, deszczowa i dżdżysta, odpychająca.
Więc o co mogło chodzić? Ponownie spojrzałam w dół... i moje ciało samo poderwało się na równe łapy, szykując się do długiego skoku. W oddali dostrzegłam, że do Lelou Nami szepcze coś z wyraźnym przejęciem, a jej braciszek wygląda, jakby zaraz miał zrobić dokładnie to samo, na co ja miałam ochotę. Bardziej na prawo, Tamara zastygła w bezruchu, a Mortem zaciskała szczękę, najwidoczniej także zdenerwowana. Szukałam wzrokiem również Victora i Renesmee, ale zanim mi się to udało, kolejna rzecz na arenie przykuła moją uwagę...
- Gdzie Karo?- szepnęłam do Zuko, ponownie siadając. Chciałam przerwać to wszystko, w tej chwili... Niech to się szybko skończy!
Basior wskazał na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą zionął smok. Rozszerzyłam szeroko oczy. Nie uciekła?
Wojownicze warknięcie prędko jednak rozwiało moje obawy. Kilka sekund szukałam źródła dźwięku: głos z całą pewnością należał do aktualnie wojującej wadery. Jest! Czarna, rozmazana plama mignęła mi na karku smoka. Musiałam wytężyć wzrok, żeby cokolwiek dostrzec, ale zdawało mi się, że wilczyca trzyma w pyszczku jakiś błyszczący przedmiot. Zaraz, czy ona miała zamiar wbić go w grubą skórę smoka?!
No dobra, słyszałam, że na karku te gady mają jakieś słabe punkty, ale... Jeśli ten zaraz się zorientuje, że coś jest nie halo i ją zrzuci, zgniecie albo rozdepcze?! Miałam wrażenie, że to ja teraz walczę: krew szybciej płynęła w moich żyłach, serce przyśpieszyło tempa, a oddechy stały się o wiele częstsze, ale i płytsze.
Karo jednak zdołała się jakoś utrzymać i wzięła długi zamach, najwidoczniej mając rzeczywiście zamiar wbić coś między łuski swojego przeciwnika. Smok dosłownie w ostatniej chwili gwałtownie poderwał się, rozkładając szeroko skrzydła: wydał z siebie długi, przeciągły ryk, jednak jego reakcja była już spóźniona: wadera zadała cios i po chwili zjawiła się na ziemi.
Sceptycznie na to patrzyłam. No zgoda, wyszło wszystko dobrze, ale taka rana nawet nie będzie poważna, o ile zdołała chociaż musnąć jego skórę. Większość ostrzy łamało się przy takim ataku, celowano częściej w oczy, chociaż i ta metoda nie była do końca bezpieczna: smok, który nagle oślepnął, to rozjuszona bestia.
A jednak! Karo zdawała się być niewzruszona, stała dumnie, prosto, obserwując zwijającego się w konwulsjach stwora. Co ona mu zrobiła?!
Gad legł na ziemi, nadal osłaniając zraniony kark skrzydłami. Szkarłatna ciecz obficie spływała po  szafirowych łuskach.
Dopiero teraz zeskoczyłam, podchodząc do Karo. Modliłam się w duchu, aby drżący głos mnie nie zwiódł, a miękkie łapki się nie ugięły. Nadal do mnie nie docierało, że już po wszystkim. Zastanawiałam się nadal, co ona takiego zrobiła... no i czy nas Smoczek przeżyje.
Wzięłam głęboki wdech, starając się uspokoić przed wydaniem werdyktu. Oby to powiedzieć!
- W walce wilczycy Karo przeciwko ognistemu smokowi, zwycięża Karo!
Uśmiechnęłam się lekko, kiedy zobaczyłam, że Zuko do mnie dołączył. Szybkim krokiem podeszłam do wadery, aby jej powinszować.
- No, gratulacje, przyznaję, że się tego nie spodziewałam. A teraz może leć do medyka, co? To szczwane bestie, a ciebie chyba trochę uszkodziła, co?
Karo tylko prychnęła, ale skinęła krótko łbem.

< No... i jest wynik! Przepraszam, że dopiero napisałam >

sobota, 15 października 2016

Od Lelou do Karo

Spojrzałem na Asriela, starając się nie warknąć ostrzegawczo w jego stronę. Im dłużej go znałem, tym coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że jest nieszkodliwą beksą, teraz jednak zacząłem zwracać większą uwagę na pewne detale. Przyłapałem się na wpatrywaniu się w wąskie, długie zęby callumpa, ostry róg na środku łba, potężne pazury smoka i te wilka. Nawet jeśli nie umiał zrobić z nich użytku... co, jeśli jednak zrani w jakiś sposób Nami? Albo Karo? Ukradkiem spojrzałem na czarną waderę, jednak fala ciepła zalała całe moje ciało - odwróciłem natychmiast wzrok, usiłując wyrównać oddech. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo byłem zdenerwowany, że wilczycy jednak coś się stanie pod moją nieobecność...
Siostra uniosła wzrok, zatapiając spojrzenie w zielonych oczach stwora. Ten znieruchomiał, tylko końcówka ogona mu raz delikatnie drgnęła, chociaż równie dobrze, mógłbym zrzucić to na zwidy. Nami również trwała w miejscu - wyglądało to, jakby oboje prowadzili jakąś niemą rozmową... albo wojnę. Przypominali posągi.
Chciałem coś powiedzieć. Nie podobał mi się wygląd delikatnej wadery w takim stanie, tym bardziej, że była moją rodziną, najdroższą mi istotką, ale Karo spojrzała na mnie karcąco, jakby znała moje zapędy. Spuściłem łeb, grzebiąc przednią łapą w mokrej ziemi.
Sekundy zdawały się przeciągać w nieskończoność. Dłużyły się bezlitośnie, a ja miałem wrażenie, że z każdą kolejną chwilą, rozgrzany do białości  przybliża się do mojego ciała. Miałem ochotę przerwać to wszystko, zabrać Nami gdzieś daleko i wymyślić z Karo jakiś inny sposób... bezpieczniejszy.
Może lepiej zabić Asriela?
Pokręciłem stanowczo łbem, jednak myśl nie chciała zniknąć. Jeden szybki ruch, jeden cios, zacisk szczęki na tętnicy... Nie znałem go w końcu, a był tuż obok dwóch tak ważnych dla mnie istot...
- Chyba coś mam- szepnęła Nami, zataczając się nieco.
Moje łapy same się poruszyły. W ułamek sekundy, jednym skokiem, znalazłem się tuż przy siostrze, podtrzymując jej drobne ciałko. Niemal nic nie ważyła, była jak piórko. Delikatna, krucha, wymęczona... A jeśli przesadziła? Przecież wtedy to ja ponoszę odpowiedzialność, ja ją do tego namówiłem!
- Przepraszam- mruknąłem, bojąc się choćby spojrzeć na jej pyszczek. Czułem szybki rytm jej serca, jak małego wróbelka, płytki oddech. Nic jej raczej nie będzie, ale się przeciążyła. Oby tylko to...
- Dowiedziałaś się czegoś?- zapytał Asriel, wlepiając błagalny wzrok w wilczycę.
Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie. Jakby teraz była na to pora! Jak on może się w tej chwili przejmować takimi błahostkami?!
Nami wzięła głęboki wdech i stanęła o własnych siłach. Jej półprzymknięte oczy ze znużeniem zlustrowały moją sylwetkę.
- Leloś, ja nie jestem jajkiem- przypomniała mi dziarsko, chociaż jej głos lekko drżał.- Przepraszam, nie dowiedziałam się za wiele... ale zobaczyłam jakąś jaskinię, ukrytą w zaroślach, gdzieś chyba w pobliżu Zatoki Północnej.
Wzdrygnąłem się, słysząc tą nazwę. Oho, będzie wesoło.
- Spisałaś się na medal- pochwaliłem ją.- A teraz odprowadzę cię do jaskini, zgoda?
- Mogę jeszcze pomóc!- zaprotestowała.
- Dużo już zrobiłaś- wtrąciła się nagle Karo.
- I jesteś zmęczona- uzupełniłem.- Bez dyskusji, odprowadzę cię..
- Trafię sama!
- Zgubisz się albo stracisz przytomność! Jak się żyje o samych borówkach, to można się spodziewać podobnych efektów!
- Proszę, Leloś... najwyżej odpocznę po drodze...
Nie miałem zamiaru się zgodzić, ale kolejna perspektywa pozostawienia Karo sam na sam z Asrielem również nie brzmiała zachęcająco.
- Ten jeden, jedyny raz- powiedziałem z przeświadczeniem, że nie robię zbyt dobrze... ale callumpa przecież nie zaciągnę na tereny watahy, bo jeszcze wywołam panikę!
Siostra lekko trąciła mój bok, po czym zaśmiała się uroczo i wolnym, równym krokiem odbiegła w las. Śledziłem jej sylwetkę, póki nie zasłoniły jej drzewa. Następnie odwróciłem się w stronę Asriela.
- Wiesz, jak trafić do Zatoki Północnej? Bo czeka cię dłuższa wycieczka.
- Wy mi przecież pokażecie- zaprzeczył cichutko, jakby zapadając się w sobie.
- Za daleko- skwitowałem zdecydowanie.- I zbyt niebezpiecznie, a Karo ma ranną łapę. Ewentualnie ja sam mogę cię podrzucić, ale w tempie ekspresowym.
- Lelou, to nie fair- upomniała mnie Karo.- Ja czuję się dobrze, a jak już zdecydowaliśmy się mu pomóc...
- I mam narażać twoje zdrowie?- nie ustępowałem.- Wiesz dobrze, że do Zatoki jest naprawdę daleko...
- Nie możesz tak nagle rezygnować, poradzimy sobie.
- Ale w razie czego, dasz znać, że się gorzej czujesz? Odpoczniemy...
- Marudzisz!- odparła chłodniejszym tonem.
Asriel nagle drgnął, jakby przez jego ciało przeszedł elektryczny impuls. Wyprostował się wręcz nienaturalnie, a jego oczy, teraz puste, wpatrywały się w nas bez żadnych emocji. Jak dwie bezdenne studnie.
- Do zachodu słońca- niemal wypluł te słowa obcym, bezbarwnym głosem.- Przejście zamyka się wraz z ostatnim promieniem...
Callump ponownie potrząsnął łbem, ja zaś zastygłem, podobnie jak Karo. Stwór spojrzał po nas jak zwykle: jakby nie wiedział do końca, co się właśnie dzieje.

< Karo? >

piątek, 14 października 2016

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie IX

Witamy serdecznie kochane wilczki w kolejnym numerze "Wilczej Łapy". Zimny październik, chłodny i deszczowy, każdy łapie przeziębienie... Ale to uroki kolorowej jesieni, czyż nie? Trzymamy kciuki, że wy chociaż w pełni sił i zupełnie zdrowi!
Co do aktywności i kwestii watahy... Hm, aktywność ostatnio nieco się poprawiła, także myślę, że decyzja o zawieszeniu jest póki co oddalona - i trzymajmy kciuki, żeby na trwałe. A dla Was przesyłamy masę weny i zapraszamy do dalszej lektury gazetki, najlepiej przy cieplutkiej herbatce na rozgrzewkę.
Z dalszych ogłoszeń, to serdecznie witamy nową waderę w watasze, Eadlyn.
A także pożegnać Shiori i Rivaille, którzy postanowili odejść - trzymamy kciuki, że jeszcze się z nimi zobaczymy!
A z weselszych wiadomości, warto także napomknąć, iż powrócił nasz drogi Vincent - jego opowiadania są już na stronie, więc zapraszam do lektury nie tylko tych spod jego łapy, ale tych z całego ostatniego miesiąca. A jak ktoś ma jeszcze większe zaległości, to życzę udanej, długiej lektury!
Co do artykułów - póki co, nadal nie pojawią się nowe, ukażą się jednak w przyszłym wydaniu. Jeśli ktoś nie może się doczekać, aby napisać choć jeden, odsyłamy do poprzednich wydań.
Pora na wyczekiwane rankingi. Co do opowiadań - w tym miesiącu, przoduje Karo, która w tym miesiącu napisała ich cztery.
Dobrze moi mili, wypadałoby chyba powiedzieć coś o opowiadaniu miesiąca. Tak więc wstrzymajcie oddechy! Opowiadaniem miesiąca zostaje bowiem… Opowiadanie Vincenta do Mavis z dnia 21 września! Gratulacje dla basiora! Jeśli jesteście ciekawi co się tam działo wcześniej lub nieco później, to możecie tychże opowiadań poszukać w archiwów blog lub przeczytać krótkie streszczenie serii opowiadań tej dwójki.
Wilczki, czas na ostatni punkt gazetki! Oczywiście chodzi mi o streszczenia niektórych historii z waszych opowiadań. Zapraszam do czytania!
Na pewno znacie Mortem, Karo i Tamarę. Jednak tutaj głównymi bohaterami będą pierwsze dwie wadery wymienione wcześniej. Otóż siostry kłócąc się w niewyjaśnionych okolicznościach zamieniły się ciałami. Tylko kto lub co za tym stoi…
Renesmee kryje w sobie pewną tajemnicę, dość poważną jeśli można to tak ująć *oni zawsze coś namieszają, ale są kochani, prawda?*. Victor chcąc poznać prawdę chce znaleźć waderę, która po nietypowym zachowaniu wybiegła z ich jaskini. Teoretycznie, pojawiło się tu by więcej informacji na temat ich opowiadań, jednak myślę, że lepiej będzie jak sami przeczytacie o tajemnicy wadery!
Minęły lata, tak bolesne, a równocześnie radosne. Vin zobaczył znów swoją matkę, a Mavis swojego przybranego ojca. Ponownie ujrzeli wilki, które już odeszły. Mimo to, zawsze były w ich sercach. Wiele emocji, łez radości, ulgi. Jak sprawy się dalej potoczą? Czy dobrze znane nam wilki bezproblemowo odejdą od swoich opiekunów?
Cóż, myślę, że czas zakończyć to wydanie gazetki! Chciałabym wam wszystkim życzyć weny oczywiście i powodzenia w szkole. Pamiętajcie, jeszcze trochę i Święta! Mam nadzieje, że tak jak ja, trzymacie mocno kciuki za to, by wataha odzyskała dawną aktywność na stronie głównej! Do następnego wydania!

Redaktorki „Wilczej Łapy”

czwartek, 13 października 2016

Od Adidasa C.D. Annabell

Spojrzałam niepewnie na towarzyszkę. Byłem zadowolony że dowiedziałem się czegoś nowego o niej, jednak poczułem ukuci że ta PRAWDZIWA Ann mi sama o tym nie powiedziała. No cóż. Tera pytanie czy samemu spróbować wyratować nas z tej oto patologicznej rodzinki, czy być podległym i jak zawsze posłuchać się wadery. Więc...zrobię do pewnego momentu jak chcę. Tyle że co mam teraz robić? Zerknąłem na biało-czarną postać, która wciąż wpatrywała się we mnie. Nie wiedzieć czemu, sprawiało mi to przyjemność. W przeciwieństwie do jej drugiej postaci była dosyć...radosna, nadpobudliwa, może i nawet w pewnym stopniu szalona. No mniejsza. Podskoczyłem i odepchnąłem ją ze śmiechem.
-Co się tak lampisz? Pozwiedzajmy tą ruderę!
-Hmm...tak!
Mruknąłem z zadowoleniem, wreszcie się coś dzieje. Przepuściłem waderę przodem. Pierwszy pokój do którego wpadliśmy z hukiem był malutki salonik z figurami i kominkiem. Były tam porcelanowe zwierzątka od maleńkich figurek, po większe niż my sami w tej postaci. Nie brakowało tam roślin. To był tom w stylu ogrodu genealogicznego. Stwierdziłem że nie ma co tu sterczeć...warto by poszukać czegoś fajnego. W oczy wpadły mi drzwi na końcu ciasnego korytarza, porośniętego bluszczem. Klepnąłem lekko waderę w łopatkę i ruchem głowy wskazałem mój punkt zainteresowania. Wilczyca w mik pojęła o co mi chodzi. Pobiegliśmy na wprost. I nagle przed nami wyskoczyła zielona samica...A dokładnie moja „mama” tyle że jakoś nie łączyła mnie z nią szczególna więź.
-Co wy robicie?- powiedziała marszcząc brwi- Biegacie jak stado słoni! Co wam odbiło?!
-Poznajemy nasz domek...-powiedziała niewinnie moja towarzyszka spuszczając głowę, by za chwilę ją podnieć – A możemy tam wejść?- jej oczy były pełne nadziei
Nasza zielona matula zaczynała wymiękać...chciała się zgodzić i...boom! „Nie wejdziecie, bo to gabinet taty i koniec”. Jednak to mi nie wystarczyło. Kazała nam wrócić do siebie, jednak gdy tylko poszła w swoją stronę popędziliśmy do zakazanego pokoju. Zamrugałem nie wierząc. Mikstury! Czyli teraz działam według swojego planu.
-Musimy znaleźć po etykietach coś co sprawi że będziemy dorośli i uciekniemy.
Za nim skończyłem mówić usłyszałem brzdęk stłuczonej mikstury.
-Nic ci nie jest ?-spytałem towarzyszkę.

<Ann?>

poniedziałek, 10 października 2016

Od Rose CD Toshiro, Mera

Gdy wyszliśmy z wody, poszliśmy na spacer. Mera skakała z radości, ponieważ zobaczyła chodzącego bałwana.
- Mera, chyba się przewidziałaś - powiedziałam
- W lecie bałwan to niemożliwe. A jeszcze na dodatek chodzący?
-No zobaczcie, przecież tam idzie!
Ja i Toshiro zaczęliśmy krzyczeć, a Mera biegać w kółko. Bałwan do nas szedł, lecz my uciekaliśmy. Niosłam Merę na grzbiecie, bo ona chciała się z nim bawić. Zeskoczyła i zaczęła krzyczeć z radości.
- Jej, to bałwan do tego chodzący, będzie moim przyjacielem!
-Później się z nim pobawisz na razie biegnij!
- Ja nie chcę.
- Ale my się bawimy w berka on nas goni!
- Jej!
Mera popruła jak strzała była daleko przed nami.

(Toshiro? Mera?)

niedziela, 9 października 2016

Od Mavis C.D Vincent

Spokojnie oddaliłam się wraz z Elfiasem. Vincent potrzebował rozmowy z mamą, wiedziałam to. Łatwo było się domyślić, że jego rodzicielka chce poruszyć kwestie, o których nie powinnam wiedzieć ani ja, ani Elfias. To po prostu nie było coś, czym gotowa była się dzielić z obcymi. Po latach odzyskała swojego syna, nic dziwnego, że chce z nim porozmawiać. Zachowałabym się tak samo. Dlatego właśnie idąc sprężyście obok Elfiasa i już wcale nie obawiając się niekończącej się, tajemniczej pustki pod moimi łapami, postanowiłam odsunąć się na co najmniej piętnaście metrów. Nie chciałam słyszeć, o czym rozmawia Vin ze swoją mamą. Nie, "nie chciałam" to złe słowa. Ja po prostu wiedziałam, że nie powinnam tego słyszeć. Elfias kroczył dumnie i powoli, widocznie jemu nie spieszyło się, aby słowa tamtej dwójki przestały do nas docierać bardzo słabym wydźwiękiem. Spojrzałam na szarego basiora. Jego futro spokojnie falowało, unosząc się i opadając w rytm jego kroków. Dopiero teraz dotarł do mnie fakt, że mój opiekun nie oddycha - specjalnie usiłowałam się wsłuchać, ale nie rozlegał się żaden, najsłabszy nawet dźwięk. Przyznam, że uderzyło to we mnie znacznie bardziej, niż powinno. Niby wiedziałam, że Elfias był martwy, ale dotychczas miałam cichutką nadzieję, że jednak wyjdziemy stąd razem. Teraz ta nadzieja zgasła, a nieubłagana prawda o tym, że znów będę musiała opuścić swojego kochanego opiekuna, pojawiła się i zawisła nade mną jak widmo. Pociągnęłam nosem, ściągając na siebie uwagę wilka.
- Nie martw się, Mavis - powiedział, starając się nadać swojemu głosowi pocieszycielskiej barwy. Te nieudolne próby jedynie bardziej spotęgowały mój smutek, który teraz uniósł się we mnie, znajdując ujście poprzez głęboki, nieco urywany wydech. - Wiem, że musisz wrócić na powierzchnię, kochanie, ale przecież ja jestem przy tobie. Zawsze byłem.
- Prze-przecież wiem - mruknęłam, próbując zatrzymać łzy. Nie musiał mi mówić. Byłam pewna, że nasze myśli biegły tym samym torem, kierując się w stronę jedynego słusznego wniosku; my zawsze będziemy razem, a śmierć to zaledwie początek czegoś nowego. Nie mogła nas zatrzymać przed kochaniem siebie nawzajem. Taka zasada działa nie tylko w przypadku moim i Elfiasa. Vincent i jego mama stanowią kolejny przykład. Zerknęłam przez ramię, dostrzegając w oddali szarą sierść mojego towarzysza i uśmiechnęłam się szybko. - Jednak boli mnie ta niesprawiedliwość. Dlaczego nie mogę tu zostać?
- Nie wytrzymałabyś tu długo - odparł płynnie i smutno. Jego mętny, starczy wzrok potoczył się w bok, unikając ze mną kontaktu. On też był przytłoczony wizją mojego niedalekiego odejścia. Ponownego. Musiał się z tym strasznie czuć. - Poza tym, chyba nie chciałabyś skazać na katusze tamtego wilka, prawda?
- Czemu na katusze? - zainteresowałam się, stawiając lekko uszy. Niby czemu Vincent miałby przeze mnie cierpieć, gdybym została w Krainie Zmarłych? - Przecież wracałabym co jakiś czas... przywitać się i tak dalej.
- To nie tak działa - pokręcił cierpliwie głową, barwiąc ton ciepłem i lekkim rozbawieniem. - Jesteście przyjaciółmi, a przyjaciele potrzebują swojej wzajemnej bliskości. Czy przyjaźń na odległość - i to jaką odległość - przetrwałaby, gdybyś pojawiała się na powierzchni zaledwie trzy razy w miesiącu? Szczerze w to wątpię - sam udzielił sobie odpowiedzi, jak to miał w zwyczaju robić, kiedy spodziewał się, że będę obstawać przy swoich racjach. - Jest też druga sprawa, która zmusza was do powrotu na górę. Tutaj nie ma miejsca dla żywych. Przebywać tutaj mogą jedynie martwi, albowiem my nie potrzebujemy powietrza, pożywienia ani żadnych materialnych dóbr. My tu tylko istniejemy. A normalne wilki tak nie mogą. Nie mogą nie oddychać, nie mogą nie jeść.
- Przecież oddycham! - zaprotestowałam, chociaż doskonale wiedziałam, że moje argumenty powoli tracą na sile. To, co przed chwilą powiedziałam, wydało mi się nagle bardzo szczeniackim zagraniem.
- Ale jak długo? - odparł złowróżbnie. - Niebawem zacznie ci brakować tlenu. To pustka, a w pustce nie ma nic. Również my tak naprawdę tutaj nie egzystujemy.
Westchnęłam, zwieszając łeb. Dopiero teraz się zatrzymałam, stając przed Elfiasem, który patrzył na mnie porozumiewawczo. Po chwili jego pysk został ozdobiony ostrożnym uśmiechem, jakby obawiał się, że jeśli przekaże mi zbyt wiele radości, to będę chciała tutaj zostać dłużej. Niepotrzebnie się martwił, zrozumiałam już bowiem przekaz zawarty w jego słowach - jeśli nie chcę umrzeć, muszę wrócić. A ponieważ nie chciałam jeszcze umierać, albowiem miałam przed sobą dużo życia, które chciałam wykorzystać, powrót był jedynie przykrą koniecznością. Powiodłam tęsknym spojrzeniem w stronę niebieskich oczu mojego opiekuna. Elfias puścił do mnie perskie oko, a następnie stwierdził niefrasobliwie:
- Niebawem miałem wybrać się do Myalo, twojej patronki, więc jeśli chcesz, mogę poprosić ją, aby przesłała ci jakieś znaki świadczące o mojej obecności przy tobie.
- Utrzymujesz kontakt z bogami? - taka informacja zachwyciła mnie niebywale, wpychając w moje płuca ciche westchnięcie zazdrości.
- Każdy tutaj raz w miesiącu może złożyć prośbę do któregoś z bogów. Oczywiście nie ma możliwości powrotu na powierzchnię - mruknął. - Ale każde inne życzenie zostanie wysłuchane, zatem uważam, że nie będzie problemu z tym moim.
- Nie powinieneś marnować życzeń na tak przyziemne sprawy - odparłam z całą powagą, jaką w sobie miałam. Mimo wszystko wiedziałam co nieco o wkładzie bogów w nasze codzienne życie oraz wypełnianie przez nich naszych życzeń. - Na twoim miejscu miałabym bardziej wzniosłe poglądy.
- Od kiedy? - zaśmiał się, mrużąc złośliwie oczy.
- Od zawsze - odparłam, zarzucając dumnie łbem. Spojrzałam na niego spod półprzymkniętych powiek, zdając sobie sprawę z tego, że niemal niedostrzegalnie kręci głową. Uśmiechnęłam się. Elfias zawsze lubił się ze mną droczyć, doskonale wiedząc, że w ten sposób tylko drażni moją ambicję i sprawia, że staję się jeszcze bardziej uparta. A jednak zawsze, kiedy nadarzyła się okazja, wspólnie sobie docinaliśmy - bez względu na różnicę wieku pomiędzy nami. To też zawsze lubiłam w nim najbardziej. Miał poczucie humoru godne niejednego wilka.
- Mavis - powiedział nagle poważnie, chrząkając jednoznacznie. Teraz dostanę wywód o tym, że muszę na siebie uważać i dbać o swoich przyjaciół. Tymczasem Elfias znów mnie zaskoczył. - Kocham cię. Pamiętaj o tym.
- To miejsce cię zmieniło - zauważyłam, cmokając złośliwie.
- Śmierć zmienia wilki - wzruszył ramionami, a na jego tęczówkach zatańczył smutno ognik. - A ja zawsze byłem zbyt wielkim tchórzem, aby otwarcie powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Mimo iż nie jestem twoim ojcem... zawsze traktowałem cię jak córkę, chciałem, żebyś poczuła się jak moja córka; kochana i potrzebna. Wybacz, jeśli kiedykolwiek odniosłaś inne wrażenie.
- Nie rozumiem - odparłam, czując, jak wilgotnieją mi oczy. Elfias spojrzał na mnie pytająco. - Przecież zawsze byłeś dla mnie taki dobry. Jak możesz myśleć, że tego nie doceniałam i nie zauważałam? Jak możesz myśleć, że nadal tego nie zauważam i nie doceniam? Zapewniłeś mi dom, opiekę, miłość. Jak wielkim potworem musiałabym się okazać, by tego nie docenić? Kocham cię, tato.
Elfias zadrżał. Jego łapy dosłownie się ugięły i basior osunął się o kilka centymetrów w dół. Zrównałam się z nim, zaglądając w stare, zmęczone oczy. Wilk płakał. Po raz pierwszy widziałam, jak mój opiekun roni łzy.
- Dziękuję ci, Mavis.
- Dziękuję ci, tato.
Tak naprawdę nigdy przez myśl mi nie przeszło, aby skorzystać ze sposobności znalezienia się w Piekle i odnalezienia swoich biologicznych rodziców. Patrząc na radość Elfiasa z tego, jak go nazwałam, mogłam łatwo wywnioskować, że sprawiłabym mu zbyt duży ból prośbą o zaprowadzenie przed prawdziwych rodziców. Nie mogłam mu tego zrobić. Teraz, kiedy w końcu wypowiedziałam słowa, które we mnie tak długo siedziały, odrzuciłam w najmniej używany kąt umysłu wizję biologicznych rodziców. Nie to, że ich nie kochałam. Po prostu twierdziłam, że Elfias nie zasłużył sobie na cierpienie.
- Mavi - usłyszałam delikatny głos Vincenta. Odwróciłam łeb w kierunku głosu, posyłając jeszcze czułe spojrzenie mojemu przybranemu tacie. Przyjaciel uśmiechnął się do mnie niepewnie, za nim stała jego matka. Uniosłam uszy, oczekując na jego słowa.
 
Vin?

Od Ann c.d. Vincenta

Z ledwo zauważalnym uśmiechem kroczyłam przed siebie ciesząc się w duchu, że wreszcie mogę wykorzystać łapy do czegoś innego niż przemieszczania się z kąta w kont w jaskini. Powiedziałabym wręcz, że rozpierała mnie energia co było zjawiskiem dość niespotykanym. Z każdym krokiem woń zwierząt mieszkających w Shinrin nasilała się, spośród tego tłumu zapachów skupiłam się na tym, który należał do dzika. Gdy znajdowaliśmy się tylko parę metrów od naszej przyszłej ofiary, nieświadomej niebezpieczeństwa jakie na nią czyhało, zaczęliśmy się skradać co ułatwiały nam wystające z ziemi korzenie i głębokie doły. Gdy mogliśmy wraz z Vicem ujrzeć czarną, nastroszoną i ostrą sierść oraz szable wystające z pyska kiwnęliśmy do siebie zgodnie głowami po czym wyskoczyliśmy na polane, na której posilały się krewniacy świń. Bez żadnego słowa skupiliśmy się na najmłodszym osobniku, który panicznie odłączył się od reszty stada. Basior i ja ruszyliśmy bezzwłocznie w pościg by dać jak najmniejsze szanse na przeżycie malcowi. Nie powiem było trudno, tak jak mówił Vincent, Shinrin to istny tor przeszkód. Trudno było mi omijać wszystkie przeszkody, czasami zdarzało mi się ocierać o korę drzew. Gdybym jednak zwolniła pokazałabym basiorowi, że nie doszłam jeszcze do siebie, a najpewniej po tym stwierdzeniu wysłałby mnie znów do jaskini albo co gorsza medyka. Ta wizja dodała mi sił do dalszych uników. Po paru minutach sprintu przez las Vincent jako pierwszy wbił kły w prosiaka, który żałośnie zakwiczał. Szybko pomogłam basiorowi i po chwili szamotaniny zwierze leżało martwe z przegryzioną szyją. Bez żadnych ceregieli zabraliśmy się do jedzenia ciepłego mięsa dzika. Mmm ale ono było dobre. Mięciutkie i sprężyste a nie żylaste i twarde jak u starszych osobników. Gdy skończyliśmy jeść spytałam:
-Co powiesz na wizytę u nimf?-Basior przekręcił delikatnie głowę jakby chcąc przewiercić moją wypowiedź by znaleźć w niej jakiś ukryty sens na co ja dodałam:
-Pobawimy się trochę z nimi, pośpiewamy. Jednym słowem rozluźnimy-Basior spojrzał na mnie z udawanym zdziwieniem pytając:
Kim jesteś i co zrobiłaś z Ann?-Na to stwierdzenie zaśmiałam się ruszając w kierunku tysiącletniej puszczy:
-Nic głupolu, po prostu stwierdziłam, że trzeba zrobić coś od czasu do czasu innego

(Nic się nie stało Vic ^^ )

sobota, 8 października 2016

Od Karo c.d. Mortem

Westchnęłam, chcąc chłodno przeanalizować fakty, jakie przed chwilą się wydarzyła. Moja niedorobiona siostra ugryzła mnie, a potem obie straciłyśny przytomność. A wtedy..wtedy obudziłam się jako różowy, niski pudel udający wilka. To się nie kleiło..ech, o czym ona mówiła? Głosy? M-moment!
~Molly?-Zawołałam cichutko w swoich myślach.~Molly?!-Cisza. Czy to znaczy..znaczy, że Molly pozostała w moim ciele. Oczywiście. Czyli teraz jest z nią Mortem.
-Nie przejmuj się, i powiedz jej, żeby nie panikowała.-Odparłam spokojnie, patrząc na moją siostrę-mnie. Czy ja naprawdę mam tak krzywą mordkę, czy to wyraz twarzy młoszzej siostry ją przekrzywiał? Tej zagadki zapewne nie rozwiążę aż do śmierci, i jeden dzień dłużej.
-Jej?-Wydukała Mortem ze zdziwieniem. Przewróciłam odpowiedziami.
-Molly, powiedz Molly, żeby nie panikowała, coś poradzimy.-Wzięłam głęboki oddech, po czym podjęłam.-Nie mogłyśmy tak poprostu zamienić się ciałami. Musiała tutaj wystąpić jakaś siła wyższa..ja wiem, obciażenie czasoprzestrzenne? Ktoś, lub coś w jakiś sposób na nas oddziałało i dlatego..
-Dobra, dobra, nie mądrzyj się i tak wyglądasz głupio. Znaczy, w tym wypadku ja wyglądam. Co z tym zrobimy?-Usiadłam, wpatrując się w swoje różowe łapki i uderzając nimi nie cierpliwie o podłoże. Co mogłyśmy zrobić? Dobre pytanie.
-Na razie nic.-Odparłam krótko. Mortem prawdopodobnie przekrzywiła łepek. Nie wiedziałam, byłam skupiona na moich kończynach i ich jarzącym się kolorze. Nie czułam się dobrze w owym wydaniu.
-Nic?-Zapytała, jeśli nie wywarczała “nowa” Karo.-Chcesz tak po prostu odstawiać teatrzyk, jakby nic nie zaistniało?
-Zgadłaś.-Skinęłam sztywno łbem, unosząc wzrok. Samo patrzenie na łapy nie sprawi, że nagle staną się na powrót czarne niczym gęsta, lepka smoła.
-I co? Przecież bardzo łatwo jest nas odróżnić!-Mort wydawała się bardzo przejęta całą sytuacją. Śmiesznie było mi obserwować siebie w takim stanie. Poddenerwowanie nie pasowało do tego oblicza. Pasowało do pyszczka, który aktualnie był w moim posiadaniu. Pyszczka Mortuś.
-Coś wymyślimy. Na razie nie mamy żadnych podstaw. Trzeba grać.-Odparłam, w tym momencie jednak usłyszałam za sobą kroki.
-W co grać? -Zapytała Tami. Jej futro pełne było kolorowych liści. Najmłodsza z moich sióstr stanęła na środku pokoju i wytrzepała się na wszystko wokół.
-W wisielca. Nieopodal są liany.-Odparła Moetem, prawdopodobnie najsuchszym tonem, na jaki było ją stać. Ciężko było mi nie roześmiać się w tej chwili. Wzięłam jednak głęboki wdech i powiedziałam:
-Prędzej wywinjesz fikołka, niż chociaż tkniesz jakiejś liany.
<Mortem? A może powinnam napisać Karo 2.00!>

Karo vs smok

Oparłam się o murek, z widocznym na pyszczku zdziwieniem wpatrując się w siostry.
-Skopiesz mu tyłek!-Zawołała radośnie Tami. Mortem ziewnęła przeciągle w odpowiedzi, aby następnie powiedzieć:
-Prędzej on zrobi z niej naleśnik. Te jej pięćdziesiąt centymetrów wzrostu mało da w pojedynku.-Parsknęłam cicho, słysząc to, na moim pyszczku mrugnął jednak uśmiech.
-W takim wypadku z ciebie byłaby dobra, ciepła polewa.-Zauważyłam, wadera jedynie przytaknęła, a ja odmaszerowałam. Pewnie, gdyby nie nasze ostatnie rodzinne sytuacje, w ogóle by mnie tu nie było. Ale, tak już działałam. Niektórzy, kiedy wali się ich życie rodzinne potrzebują rozmowy, pocieszenia. Nie ja. Nie byłabym córką mojego ojca, gdybym w tym momencie nie potrzebowała konkretnego, porządnego wyzwania, które albo da mi wielką satysfakcję, albo status inwalidy. Usłyszałam jeszcze ukradkiem, jak Tamiś cicho pyta Mortem, czy naprawdę twierdzi, że nic z tego nie będzie, do moich uszu nie doszła jednak odpowiedź; zagłuszył ją tłum. Tłum..nigdy nie czułam się pewnie, kiedy mnie otaczał. Pewnie, gdyby to było jakieś przedstawienie drżałabym na całym ciele, kto wie, czy w ogóle wyszłabym na zewnątrz. Teraz jednak buzowała we mnie adrenalina! Chciałam już zobaczyć tego s..smoka..?
Spojrzałam gwałtownie w dół, na małe, fiołkowe stworzenie, przypominające jaszczurkę obdarzoną jedynie parą skrzydełek. Gdzieś w oddali usłyszałam śmiech Mortem. Ktoś się do niej przyłączył. Wzięłam wdech, i przeniosłam swoje spojrzenie na zasiadającą na trybunach parę alf.
-To żart?-Zapytałam spokojnie. Zuko pokręcił przecząco głową, a Ashi uśmiechnęła się życzliwie.
-Przecież jest cudowny!-Zawołała wadera, podtrzymując owy uśmiech na pyszczku. Przewróciłam ukradkiem oczami, co wywołało śmiech u jej partnera.
-Niczym się nie przejmuj.-Oznajmił wyżej wspomniany.-Nie dalibyśmy Ci byle czego.-Niechętnie skinęłam głową, robiąc kilka kroków w tył i uzupełniając tym samym przepisową odległość pomiędzy mną, a moim przeciwnikiem. Nie powinnam go oceniać, prawdę mówiąc-Jak już dzisiaj słyszałam od Mortem, sama mam ledwo pół metra, przy dobrych wiatrach. Po chwili Ashita skinęła głową, a ja ruszyłam przed siebie, z gotowymi kawałkami lustra. Jednak nagle coś mnie odepchnęło. Wielkie, oślepiające światło koloru niebieskiego rozbłysło wokół smoczka, tworząc otoczkę. Zamknęłam oczy, by nie oślepnąć, a na czarnych ścianach moich powiek zamrugał labirynt kolorowych kształtów. Kiedy, w następnej chwili, ponownie je otworzyłam ujrzałam monstrualne stworzenie, przewyższające mnie przynajmniej dziesięciokrotnie. Smok miał błyszczące, srebrne oczy i dumny wyraz pyszczka. Kichnął, a z jego nozdrzy wydobył się niebieski ogień. Całe jego ciało pokrywały łuski, zapewne ostrze jak brzytwa, a dwoje skrzydeł zdawało się zasłaniać mi całą arenę.
Uśmiechnęłam się triumfalnie wręcz, widząc to. 
Taki obrót spraw, to ja rozumiem. 
Co prawda, nie wiem jeszcze, jak go rozwiązać, ale rozumiem! Ponownie wróciłam do ataku, stwór zamachnął się łapą w moim kierunku. Oho, wizja Mortisz jednak jest możliwa! Rozpłynęłam się w powietrzu, nim łapa mnie dosięgła, a wokół rozległo się gwałtowne westchnięcie. Uderzenie wydało silny grzmot, a kończyna jego wykonawcy zdawała zagłębić się w ziemi. Smok wydawał się dumny z siebie, do puki nie pojawiłam się tuż obok jego wielkiego łapska, uśmiechając się jak małe dziecko. 
-Akuku, chybiłeś!-Zawołałam, wystawiając różowy język z pyszczka. Istota fuknęła gniewnie, unosząc łapę, zapewne chcąc gwałtownie się nią zamachnąć. Wbiłam pazury w kończynę, a ten zgodnie z moimi “obliczeniami” wyrzucił mną wprost w ziemię. Poczułam ból w klatce piersiowej, zderzając się w twardym podłożem. Poczułam ból w okolicy przedniej łapy, tej samej, która niedawno tkwiła w pułapce. Z średnią trudnością uniosłam się z powrotem na cztery łapy, po czym uskoczyłam przed kolejnym ciosem. 
-Postaraj się!-Zawołałam. Łapa zwierzęcia ponownie uderzyła w ziemię, a ja ponownie się rozpłynęłam. Podobała mi się ta nowa zabawa; wprawiała mnie w silne poczucie ekstazy. 
Lubiłam ryzykowne gry. 
Minął jeszcze jeden taki cios, nim przeciwnik widocznie znudził się wydawaniem takich ataków, prawdopodobnie postanawiając zmienić grę. Jako szczenię widziałam czasem, jak niektórzy moi rówieśnicy bawią się za pomocą liany: jeden z nich kręcił nią w kółko, a reszta przeskakiwała nad nią. Odpadał ten, kto zderzył się łapkami z liną, i tak aż do ostatniego gracza, owy zwyciężał. Różnica pomiędzy tamtą grą, a tym, co odbywało się w tym momencie na arenie była prosta. Liana była lekka, a uderzenie nią nie bolało jakoś okazale, o ile wcale. Natomiast ogon, którym zaczął wymachiwać gad był ogromny, a i za pewne ważył dość wiele, uderzenie nim mogłoby..w najlepszym wypadku złamać mi kilka kości, w najgorszym-kark. Systematycznie rozmazywałam się w przestrzeni, by zaistnieć gdzieś obok i ponownie zniknąć. Nie miałam weny na kreatywny atak, chciałam najpierw zmęczyć stworzenie, poznać jego słabe punkty-w końcu każdy jakieś posiadał. Skrzydła smoka cały czas osłaniały jego kark, przez co był przygarbiony. Zakrywał to miejsce, chociaż nawet nie rozpoczęłam walki. Nagle do głowy wpadł mi pomysł. W końcu, co jest złego w czystej prowokacji? Zniknęłam ponownie, aby zjawić się tuż pod jego lewym skrzydłem. Moje przypuszczenie było właściwe, trzasnął nim o ziemię,chcąc mnie z nią zrównać, ja jednak byłam wtedy już pod tym drugim i przysłuchiwałam się jego bolesnemu wrzaskowi, wywołanemu faktem iż skrzydło wryło się w ziemię. Usilnie starał się wyciągnąć kończynę ze szpary, bez efektu. 
-Hej halo, ja czekam, przerośnięta jaszczurko.-Zawołałam. Ten bez namysłu i z jeszcze większą energią zaatakował mnie drugim ze skrzydeł-to również wbijając w ziemię. Pojawiłam się przed nim, po czym oznajmiłam pogardliwie. 
-Słabo, pokrako.-Położyłam się beztrosko na ziemi, brzuchem do góry, aby następnie spojrzeć w niebo. Rozjuszone zwierze pochyliło się nade mną tak, że jego pysk znajdował się tuż nad moją mordką po czym..zionął ogniem. 
Byłam gotowa do wykonania swojego planu. Kiedy ten pochłonięty był przerabianiem “mnie”, która to aktualnie znajdowała się zawieszona gdzieś w powietrzu w popiół pojawiłam się na jego karku, z odłamkiem lustra w pyszczku, gotowa na ostateczny cios. 
W moim planie wiele rzeczy mogło nie wypalić. Mógł się gwałtownie podnieść, lub mnie strącić, zresztą kiedy upadnie ja zapewne stracę równowagę wraz z nim, albo mnie zgniecie. 
<*słychać bębny*>

piątek, 7 października 2016

Od Mortem cd Karo

Prychnęłam wkurzona. Spojrzałam na Karo jakby kompletnie zwariowała.
-Wystarczy fakt, że bardziej zachowuje się jak rodzice niż ty.- odpowiedziałam.
Karo spojrzała na mnie jak na dziwaczkę. Przewróciłam swoimi oczami. Zastanowiłam się chwilę nad tym kto jest bardziej podobny do rodziców. Niby żaden z nich nie miał w sobie nic różowego, ale nooo… Dobra. Nie przypominałam żadnego z rodziców. Karo też. No przynajmniej według mnie. Bo żaden z nich nie świecił tak wkurzająco jak ona. To było plusem. Bo przynajmniej nie przeszkadzali w zasypianiu.
-Jesteś kretynką.- powiedziałam nagle.
-Że co?- spytała.
-Żadna z nas nie przypomina rodziców.-odparłam.
Jej wzrok wyrażał tylko kilka obrażeń na moją osobę, których wolałam jednak nie uwzględniać. Plus dodatkowo prawdopodobnie pytające spojrzenie. Czego nie mogłam określić.
-Po prostu albo obie jesteśmy adoptowane, albo żadna z nas.- dodałam.
Przewróciła oczami.
-To jednak ty jesteś kretynką.- odpowiedziała mi.
Prychnęłam oburzona. Zepchnęłam ją z siebie i szybko wstałam. Otrzepałam się jakby co najmniej osiadł na mnie jakiś kurz. A tak naprawdę to tylko Karo na mnie leżała. Przy okazji ugryzłam ją w ucho. I nagle straciłam przytomność. W momencie gdy się obudziłam poczułam, że coś na mnie leży. Otworzyłam oczy i zobaczyłam różowe futro przypominające te z dziewczęcych pokoików. A potem zdałam sobie sprawę, że takie samo miałam ja. Wstałam powoli jakoś spychając z siebie ten ciężar. I wtedy spojrzałam na “siebie”. Wciąż spałam. To znaczy to nie byłam ja. Więc osoba, która była mną spała. Spojrzałam w dół. A po chwili usłyszałam czyiś głos. Poczułam się dość niepewnie. Jednak głos nadal nie ustępował. Po chwili ta osoba, która była w moim ciele się obudziła. Przechyliłem łepek niepewnie.
-Wyglądasz jak ja.- powiedziała ta osoba patrząc na mnie.
-A ty wyglądasz jak ja.- odpowiedziałam.
Ta osoba z zachowania przypominała mi moją siostrę.
-Mortem?- spytała.
-Karo. No nie..- odpowiedziałam.- Nie mogłyśmy zamienić się ciałami. To przecież jest niemożliwe fizycznie. Plus słyszę jakieś głosy w twojej głowie co również jest jakoś takie dziwne. Jakbyś chorowała na dziwną chorobę…
Karo westchnęła cicho. Co naprawdę wyglądało dziwnie. Ona w moim ciele robiąca wszystko co robiła będąc w swoim własnym. Czyli dla osób patrzących na tą sytuację z boku musiałoby to wyglądać naprawdę dziwnie. Dwie kłócące się wadery zachowujące się w dodatku inaczej niż zazwyczaj. Karo zachowywała się trochę jakby nic w życiu nie sprawiło jej radości. A ja… Jakbym co najmniej była żywą pochodnią czy też chodzącym ogniskiem.

(Kareł? :v)

wtorek, 4 października 2016

Od Eadlyn do Vindict'a

- Skąd masz ten wisiorek? –pytam tajemniczą sowę.
- Chu-chu.
No to żeśmy pogadały… Ale jeśli zrobiła go Erica? Może jest tu gdzieś nie daleko? Może flirtuje z jakimś przystojnym basiorem o muskularnym brzuchu i głębokim głosie, który może mieć każdą ale wybiera właśnie ją- moją siostrę? Może uczy się grać na flecie albo w Baseball? Nawet nie wiem kiedy, po moim pysku zaczynają cieknąć łzy. Żołądek zaczyna fikać koziołki. Chce mi się wymiotować. Świat w moich oczach zaczyna wirować ale to nie powstrzymuje mnie przed zadaniem pytań dręczących moją głowę od dłuższego czasu. Przez łzy zaczynam krzyczeć:
-Powiedz skąd go masz! Natychmiast! Czy… czy dostałeś go od Erici? Czy ona żyje? Jest z rodzicami? Szukają mnie? Powiedz! –podczas gdy moje ciało zaczęło się trząść z nadmiaru emocji, które nagromadziły się we mnie przez ostatnie lata, skrzydlate stworzenie patrzyło się na mnie z… litością? Żalem? I w momencie, kiedy ja zastanawiałam się co właściwie widzi w moim pyszczku, jak bardzo odzwierciedla się we mnie tęsknota za rodziną, kamień na bransolecie sowy zaczął świecić na czerwono. Wpatrywałam się w kolorowe światełko tak długo, że gdy ptaszysko wzleciało w powietrze, moje oczy zaczęły kręcić się niespokojnie we wszystkie strony poszukując zwierzęcia. Widząc oddalający się na niebie punkcik, oprzytomniałam i pobiegłam za sową. Najpierw biegłam tą samą ścieżką, którą przybyłam do rzeki, tylko w pewnym momencie skręciłam w lewo. Drzewa gęstnieją. Spomiędzy ich koron przedostaje się mniej światła. Nie widzę ptaka. Uciekł mi.
Uciekł.
Podbiegam jeszcze kawałek w kierunku, w którym ostatni raz widziałam tajemniczego ptaka. Przez łzy widziałam coraz mniej. Potknęłam się. Widzę zamazaną, zbliżającą się postać, więc ukrywam pysk.
-Wszystko okej?-odzywa się męski głos. Nie odpowiadam. – Możesz wstać?- Nadal nic nie mówię.
-Hej popatrz na mnie. Słyszysz?-wziął moją twarz i miękką łapą odwrócił ją w swoją stronę.- Dlaczego płaczesz? Ktoś Cię skrzywdził?-Jego nacisk na to, żebym z nim rozmawiała jest irytujący. Do tego widział mnie płaczącą. Do tej pory widywał to tylko las.
-Odwal się, co?- warczę ostatkiem sił. Dopiero teraz odczuwam głód. Ostatni raz jadłam trzy dni temu, więc naturalną rzeczą jest w tym momencie burczenie w żołądku. Łzy pieką mnie w oczy, nogi miękną. Słabnę.
-Hej posłuchaj, nie jest z tobą najlepiej zaniosę Cię do reszty. – nie mam siły odpowiedzieć. Bezsilna opadam na ziemię. Czuję, jak mnie unosi i kładzie na swoim grzbiecie.
Jak on to zrobił?
-Jestem Vins. Jak ty masz na imię?
-E…Ead…
-Rozmawiaj ze mną. Jak masz na imię?! – wiem, do czego dąży. Chce zapobiec mojemu odlotowi. Jednak moje powieki ciążą, ciało się rozluźnia. Gdzieś w moich myślach widzę mamę przytulającą siostrę, nasze siostrzane bransolety. Wybacz, odpływam.
-Eadlyn.- mówię.
Po czym tracę przytomność.
<Vindict?>

Od Karo c.d. Lelou

Asriel raz po raz próbował wszcząć jakiś dialog, bezowocnie jednak. Mogłam być chętna do pomocy mu, fakt, ale nie zamierzałam wdawać się z nim w dyskusję. Powód był prosty-zwyczajnie nie miałam na to ochoty. Przez bliżej nieokreślony czas siedzieliśmy więc w ciszy, doputy moich uszu nie przykuły wrzaski. Nie mówię tutaj o tym, że ktoś krzyczał, czy coś w tym stylu, chodziło mi o wrzaski specyficzne ale i charakterystyczne dla tego miejsca.
“Śpiew”, tak to nazywała Mavis?
Meh, nigdy nie chciałam bawić się w sentymenty, zwykle jednak to sentymenty bawiły się we mnie. Tak było i tym razem..no, może nie do końca tak.
Nie chciałam oddawać się muzyce, która wypełniała to otoczenie, miałam jasne zadanie; pilnowanie naszego zmutowanego kolegi z innego świata. Jednak raz po raz przechodziły przeze mnie pojedyncze słowa. Dotyczyły one losu, pogoni za gwiazdami, oddania..gwałtownie pokręciłam głową.
Lelou na pewno zaraz się zjawi, a ja nie zamierzam zawieść basiora.
Nie z-zamierzam zawieść basiora? Nim te słowa przeszły do końca przez moją głowę, poczułam lekką falę ciepła, po chwili nasilającą się. Opuściłam głowę, lekko zawstydzona.
~A może Ty po prostu >lubisz< Lelou.-Zasugerowała Molly, dość dziwnym tonem głosu. Gwałtownie się poderwałam, aby następnie oświadczyć.
-Spadaj!-Na te słowa Asriel podskoczył, jakby i on zamknięty był w jakimś transie.
~N-nic nie powiedziałem..-Wydukał lekko przestraszony. Przewróciłam oczami z jeszcze większym zawstydzeniem.
-Przecież wiem.-Mruknęłam najpoważniejszym tonem, na jaki było mnie stać. Callump przechylił głowę, i już otwierał pyszczek, aby coś powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy.
-Karo?! Karo!-Od razu rozpoznałam głos i miałam ochotę niemal rzucić się do wyjścia. Bogowie, brakowało mi jeszcze tłumaczenia się, przed tym płaczliwym skrzeczkiem! Chwyciłam Asriela w vector, acz mniej brutalnie, niż wcześnie-bo za plecy, aby następnie wyjść na zewnątrz wodospadu. Niemal od razu ujrzałam dwie wilcze sylwetki. Siostra basiora, Nanami, odwróciła głowę w naszą stronę, aby następnie powiadomić Lelou, że nas znalazła. Możliwie szybkim(czyt. prawie, że zwykłym) tempem podbiegłam do nich.
-Miałaś być na widoku.-Zauważył basior. Przewróciłam oczami w odpowiedzi, i postawiłam Asriela na ziemi.
-Nie. Mówiłam przecież, że będziemy w środku.-Odparłam, po czym skierowałam wzrok na waderę.
-Ach, tak.-Podjął Lelou, jakby nagle przypominając sobie o pewnym detalu.-Karo, to jest Nanami, moja siostra. Nami, to jest Karo moja..przyjaciółką.-Lekko się uśmiechnęłam na to stwierdzenie. Zawsze dobrze wiedzieć, na czym się stoi..Nie, żeby mnie to jakoś bardzo przejmowało.
~Ha!-Wykrzyknęła Molly, przez co moje gałki oczne omal znowu się nie wywróciły. Powstrzymałam je jednak.
-Cześć.-Odparłam, nie wiedząc, co więcej mogłabym powiedzieć. Prawdę mówiąc, daleko mi było do społecznika.
-Witaj.-Nami uśmiechnęła się do mnie, a następnie spojrzała na towarzyszące mi dziwactwo.-A to jest..
-Asriel.-Odparliśmy równocześnie z Lelou. Miałam ochotę wykrzyknąć “Dinks!”, ale uznałam to za niepoprawne, przymilkłam więc na moment.
-Jest callplumem, mówi, że jego królestwo zostało przejęte przez jakiegoś wariata. Nie za bardzo umiem to streścić, cała ta historia była dość pokręcona..-Wytłumaczyłam.-W zamyśle chodzi o to, że władał królestwem o rozmaitych mieszkańcach i utrzymywał tam spokój, ale postać o imieniu..eee..Dreemur(?) rzuciła na niego klątwę i go wygnała. Wspominał też coś od drzewach z waty.-Na ostatnie z moich słów wadera lekko drgnęła. Uniosłam brew zaintrygowana, nie do końca jednak pewna historii Asriela.
-Uznałem, że możesz nam pomóc coś z niego wyciągnąć, siostrzyczko. Gdzie znajduje się to królestwo, na przykład. Oczywiście, bez nacisku.-Uśmiechnęłam się lekko. Uroczo było widzieć Lelou w relacji z siostrą. Uroczo? Hmm..
W tym momencie po raz kolejny w swoim krótkim życiu miałam nadzieję, że moje ciemne futro niweluje wszelkie zawstydzenie widoczne na moim pyszczku.
<Nanami? Lelou? Zdobędziemy jakieś wiadomości? c; >

poniedziałek, 3 października 2016

Od Lelou do Karo

Denerwowałem się strasznie. Zostawiłem Karo zupełnie samą z Asrielem, mimo że wadera miała kontuzjowaną łapę - jasne, nie wątpiłem w jej umiejętności, ale, w razie potrzeby ucieczki, będzie mieć mocno utrudnione ruchy. Nawet jeśli po stokroć ta uparta kandydatka na kamikadze powtarzała, że jej nic nie jest, to przecież widziałem tą wczorajszą ranę, to fizycznie niemożliwe, by, nawet z pomocą najlepszej magii czy ziół, ból minął tak szybko, aby pozwolić jej na dłuższą wyprawę. Z drugiej strony, cieszyłem się perspektywą zobaczenia się z siostrą w niedługim czasie. Wewnętrzny radar szalał, ale cały czas wskazywał mi kierunek zachodni. Był jak kompas, który bez przerwy piszczał gdzieś u podstawy mojej czaszki.
Uświadomiłem sobie, jak dawno nie robiłem czegoś takiego sam. Właściwie, zawsze i wszędzie towarzyszył mi ktoś inny, czy to Nami, czy Karo albo ktoś inny. Sam się sobie dziwiłem, jak prędko przywykłem do obecności czarnej wilczycy i jak bardzo wypatrywałem okazji do rozmowy z nią, mimo że swoim podejściem do własnego bezpieczeństwa bywała irytująca. Jej zadziorny charakterek był zgoła odmienny od zachowania mojej siostry, a obie wadery budziły we mnie odmienne uczucia, ale musiałem przyznać, że na bezpieczeństwie każdej z nich zależało mi chyba najbardziej. Wbrew początkowej nieufności, naprawdę polubiłem Karo. Jasno określała, kiedy coś jej nie pasowała, nie starała się słodzić wszystkim dookoła. Zabawa w "kotka i myszkę" denerwowała mnie jak mało co, a cechowała całkiem sporą ilość wader.
Coraz intensywniej wyczuwałem obecność Nami, niemalże widziałem wilczycę. Przyśpieszyłem kroku, ślizgając się po mokrych liściach. Moje łapy były jak zaprogramowane, nie potrzebowałem skupiać się na trasie, wystarczyło tylko skoncentrować się na obrazie siostry - gdyby nie, to całkiem prawdopodobne, że już dawno leżałbym na ziemi, zważywszy na prędkość, z jaką gnałem. Obecna ściółka zdecydowanie nie nadawała się do tego typu akrobacji. Las nade mną zamykał się niczym barwna korona, zaś promienie słoneczne łagodnie przeświecały się przez barwne liście. Dookoła unosił się intensywny zapach mokrej trawy i żywicy. Gdyby nie ten pośpiech i mało sprzyjające okoliczności, zapewne przystanąłbym na chwilę, by podziwiać widoki.
Trzask. Nadstawiłem uszy i momentalnie wyhamowałem... No, prawie. Próbując prędko zatrzymać się w miejscu, przysiadłem, ale w efekcie tego i tak prześlizgnąłem się kilka metrów dalej na... hm, ogonie, rozpaczliwie machając przednimi łapami w probie odzyskania równowagi. Wyjechałem z lasu, przystając tuż za jego granicą. Prychnąłem, usiłując przekonać zranioną dumę do podniesienia się. Kiedy to już prawie uczyniłem, podniosłem wzrok, kontynuując negocjacje, aby ocenić, gdzie też mnie poniosło. I wtedy właśnie zobaczyłem siostrę. Nami najwyraźniej właśnie była tuż po posiłku - jej pyszczek, umorusany fioletową mazią, zapewne borówkami, doskonale o tym świadczył. Czy ja jej nigdy nie przekonam do jedzenia mięsa, jak przystało na każdego szanującego się wilka?
- Hej- powiedziałem, siląc się na jak najbardziej obojętny ton. Miałem ochotę walnąć jej tyradę, dlaczego to rano zniknęła i mnie nie uprzedziła, ale całą siłą woli zapanowałem nad gniewem. Karo czekała.- Masz chwilę?
Nami zamrugała, najwyraźniej zaskoczona moim nagłym pojawieniem się i brakiem pretensji. Co ja, zrzęda jestem?! Dopiero po kilku sekundach uśmiechnęła się - w swój delikatny i nieśmiały sposób, który chyba rozmroziłby serce największego twardziela. Nie zastanawiając się wiele, odpowiedziałem podobnym grymasem, pozbawionym jednak tego uroku, który cechował moją siostrę.
- Cześć, Leloś- przywitała się cichutko.- Stało się coś?
Na moment ogarnęły mnie wątpliwości, zaś uśmiech zmienił się zaledwie w jego cień. Przede mną stała krucha istotka, za której bezpieczeństwo czułem się odpowiedzialny - jej szczęście było dla mnie absolutnym priorytetem, przy którym pomoc Asrielowi wydawała się sprawą błahą, pozbawioną swojej wagi. Ileż czasu znałem tego callumpa, czy warto było ryzykować zdrowiem Nami, aby mu pomóc? Rzecz jasna, nie zamierzałem zostawiać go sam na sam z siostrą - prędzej wbiłbym mu ostrze w gardło, niż pozwolił przekroczyć mu strefę osobistą mojej siostry, która wynosiła około trzy metry, ale to nie zmieniało faktu, że nawet w obecności mojej i Karo, wróg mógł w każdej chwili zaatakować.
- Braciszku? Wszystko gra?- zatroskany głos wilczycy wyrwał mnie z zamyślenia. Przez kilka sekund wpatrywałem się w nią, usiłując podjąć ostateczną decyzję.
- Tak, nie martw się- zmusiłem sztywne mięśnie pyszczka do uśmiechu, mimo że wydawał mi się niemożliwie sztuczny. Nami jednak odetchnęła z widoczną ulgą.
- A więc co się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył upiora. Znowu coś zrobiłam?
"A i owszem, naraziłaś się na niebezpieczeństwo, błąkając się samotnie po terenach watahy!" miałem ochotę warknąć i przedstawić jej całą listę moich zażaleń.
- Pretensje mogą poczekać. Póki co, ja i Karo potrzebujemy twojej pomocy. Mogę na ciebie liczyć, siostrzyczko?
Nami przekrzywiła łebek, uśmiechając się poufale.
- Karo? A co ty z nią takiego robiłeś, braciszku, że potrzebujecie pomocy?
Ton, jakim wypowiedziała te słowa, dziwnie przypominał ten, jakiego używał nasz ojciec, Zuko. Poczułem, że robi mi się gorąco zupełnie bez powodu. Właściwie, to co ja jestem, szczeniak? Nic nie zrobiłem, czego mam się wstydzić? Odczekałem kilka sekund, chcąc odzyskać opanowanie. Gdyby mój głos zabrzmiał nieco zbyt wysoko, Nami zapewne wysnułaby jakieś błędne wnioski wzięte z Księżyca - pod tym względem, bardzo przypominała tatę.
- Nic takiego- warknąłem. Przez przesadną chęć zniżenia głosu, ten zabrzmiał zbyt nisko, trochę jakbym miał chrypkę.- Po prostu spotkaliśmy jakąś... dziwną istotę, której musimy pomóc trafić do domu i liczymy, że pobuszujesz trochę w jego wspomnieniach, bo ten kompletnie nie zna drogi. Pomożesz?
Odetchnąłem z ulgą. Po kiego właściwie, to przecież prawdziwe wytłumaczenie!
- Tylko tyle?- Nami zaśmiała się leciutko.- Nie wiem, czy dam radę pomóc, ale spróbuję, ch...chociaż martwię się, że nie dam rady i...
- Jeśli masz jakiekolwiek obawy, nie będę cię zmuszać- uściśliłem.- Nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo.
- Eh, braciszku- westchnęła.- Nie o to chodzi. Ale dam z siebie wszystko.
Ponownie ogarnęły mnie wątpliwości, czy to, co robię, jest aby na pewno dobre. Miałem ochotę uciec jak najprędzej i powiedzieć Karo, że musimy obmyślić jakiś inny plan, który nie będzie wymagał angażowania mojej siostry w całe to bagno. Z drugiej strony, przedłużająca się obecność Asriela w watasze nie napawała optymizmem. Tym bardziej, że stwór właśnie w tej chwili przebywał razem z Karo, a my nie znaliśmy jego prawdziwej mocy.
- Dziękuję. Ale pamiętaj, w razie czego, rezygnujemy, a ty czmychasz do jaskini, zrozumiałaś? Żadnego wałęsania się po watasze!
- Leloś!
Prychnąłem z irytacją, dając siostrze do zrozumienia, że zdania nie zmienię. Ona w odpowiedzi na to tupnęła łapą, wyrażając swój sprzeciw, ja jednak byłem chwilowo już zbyt zajęty próbą przywołania mocy Ao, by zareagować. Moje przednie kończyny zmieniły się w skrzydła, natomiast tylne - w szpony. Wzniosłem się w powietrze, równocześnie jak najdelikatniej łapiąc siostrę za grzbiet. Nawet nie próbowała protestować, chociaż znałem jej stosunek do tego typu przejażdżek.
- Tak będzie szybciej- wytłumaczyłem.
- Wiem- potaknęła zaskakująco spokojnie.- To leć do tej Karo prędko, braciszku!
Westchnąłem, ale wiatr zdmuchnął słowa z mojego pyszczka, zanim zdążyłem jakiekolwiek wyprodukować. Z całych sił uderzałem skrzydłami powietrze w celu przyśpieszenia. Moje starania odniosły sukces: zaledwie dwie minuty później, co normalnym tempem zajęłoby połowę więcej czasu, zaś biegiem - około dziesięciu minut - wylądowaliśmy przy Wodospadzie Mizu. Delikatnie upuściłem Nami, po czym sam wylądowałem, powracając do swojej wilczej formy. Na chwilę pochyliłem łeb i przymknąłem oczy, usiłując odzyskać oddech. Byłem w stanie wytrzymać loty czy marsze na długie dystanse, jednak pośpieszne tempo, nawet na te króciutkie trasy, często wyczerpywało mnie dalece bardziej.
- Leloś?- zapytała Nami, podchodząc do mnie. Uniosłem wzrok, patrząc w błękitne, ciepłe oczy siostry.- Jesteśmy na miejscu? Gdzie Karo i tamto... stworzenie? Jak się czujesz?
- Dobrze. Karo powinna być... gdzieś tutaj. Chyba.
Rozglądałem się dookoła. Gdzie mogła pójść? Raz po raz lustrowałem teren od nowa, licząc, że wadera zaraz pojawi się tuż obok. Szukanie jej wydawało mi się bezcelowe - jeśli gdzieś się schowała, raczej ciężko będzie ją wytropić, chociaż zapewne ucieknę się do tego. Póki co, wolałem wypróbować inną metodę.
- Karo?!- krzyknąłem jak najgłośniej, a echo odbiło się od ścian huczącego wodospadu, który niemal udało mi się zagłuszyć.- Karo!

< Nami? Karo? Przepraszam, że tyle czasu nie odpisywałem, wena postanowiła zrobić sobie dłuższe wakacje, skoro zaczęła się szkoła. A-ale obiecuję poprawę! >

Od Victora c.d. Renesmee

Przez dobre kilka minut stałem w miejscu, oniemiały. Świat wokół wydawał się być zupełnie głuchy. Głuchy i ślepy na cokolwiek, co mnie otaczało. Wszystko rozgrywało się w tle, jakbym był tylko dodatkowym widzem. Niechcianą osobą dla otoczenia. Gertruda rozpłynęła się gdzieś w powietrzu, zostawiając po sobie cienką warstwę niebieskiego prochu na skalnym podłożu jaskini. Karo i Mortem wybiegły gwałtownie z pomieszczenia, jakby za tropem matki, Tamara natomiast poczęła trącać mnie, jakby chcąc wyrwać z tego transu. Na próżno, ony tylko się pogłębiał i pogłębiał, zatapiając mnie w coraz to silniejszej niewiedzy. Czas zdawał się cofać. Z początku nie wierzyłem, że to naprawdę była Renes. Samica wydawała się być zupełnie..inna, taka odmieniona! Jednak, po tak długim czasie spędzonym z nią, nie miałem ku temu wątpliwości. Byłem po prostu w stanie rozpoznać partnerkę po samej egzystencji, zobaczyć ją..w niej. I to właśnie mnie uderzyło. Widziałem nas, w jako jeszcze nie pozornej relacji, kiedy to osłaniałem ją przed nasionami dmuchawcy wiosną. Czułem na ręce, której przecież nie miałem,jej splątane, brązowe włosy. Widziałem, jak Arshia przelatuje w powietrzu, by pomóc mi ją znaleźć. Słyszałem, jak martwi się o to, czy będzie dobrą matką. Wszystko się cofało i powracało na nowo z wzdwojoną siłą! Czułem na sobie ciężar, zupełnie taki sam, jak wtedy, kiedy zmieniłem czasoprzestrzeń. Najgorsze jest to, że zarazem czułam się tak, jakbym był gąbką, wypłukiwaną z tych wspomnień. To odchodziło.
Nie! Nie mogłem tak po prostu pozwolić swoim emocją nad sobą zapanować. Nie teraz, kiedy tak wiele działo się na raz.
-T-tato?-Usłyszałem głos Tamary. Szare oczy mojej córeczki wypełniały łzy. Chciałem coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zupełnie tak, jakby go nigdy nie było! Z wielkim wysiłkiem poczłapałem się do noża, który zostawiła partnerka.-Co chcesz zrobić?-Usłyszałem. Przelałem całe swoje skupienie na broń, w tym samym jednak momencie czując się tak, jakby jego ostrze uderzyło wprost w moją głowę, rozbierając wszelkie przypuszczenia na części pierwsze.

~*~

Przede mną stał obcy, kasztanowy basior, przypatrujący mi się czujnie.
-Wiesz, co masz zrobić?-Zapytał stanowczo, na co moja głowa przytaknęła.
-Muszę go zniszczyć.-Warknąłem, znanym mi dobrze, waderzym głosem. Byłem teraz Reniś..tyle, że sprzed dwóch lat, jak obliczyłem. Byłem Renes sprzed nas.
-Kogo musisz zniszczyć?-Wycedził, a ja miałem wrażenie, że zaraz mnie-ją-nas uderzy. Ten jednak stał nieruchomo, zupełnie, jakby był zrobiony z kamienia. Jego oczy miały intensywną, złotą barwę.
-Syna Gizuo i Gertrudy. Za wszelką cenę.-Gdybym był teraz sobą, stanąłbym dęba, zalany kolejną, szaloną falą emocji. Wszystko stało się jasne, niczym na kartce. Zarazem jednak..nie wierzyłem. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo.
-Świetnie.-Uśmiechnął się basior. Przez jeden moment wydał mi się on najcieplejszą, i najbardziej kochającą istotą na świecie.-Ruszaj.-Film mi się urwał, miałem jednak wrażenie, że nadal tam jestem. Czułem okropny ból w okolicach klatki piersiowej. Zupełnie taki, jakbym miał się zaraz rozpaść na pierdylion kawałeczków. Czemu? Dlaczego byłem taki głupi?
G-głupi?
Sam nie wiem, może..może zakochany?
Jeszcze piętnaście minut temu byłem zupełnie pewny swoich uczuć a teraz..teraz..moment, chwila!
Skoro tak właśnie było, co Renes robiła w alternatywnym świecie na terenach naszej watahy? A może ona..może więź między nami była prawdziwa? Nie wiedziałem. Nie mogłem wiedzieć. Tylko czas i gwiazdy wiedziały, a te zwykły milczeć.

~*~

-Otwiera oczy.-Pozbawiony czegokolwiek głos najstarszej z moich córek zakończył cały cyrk, jaki odbył się w mojej głowie. Karo, Mortem oraz Tami stały nade mną z grobowymi minami. Powoli i ociężale się podniosłem, przypatrując im.
-Co się..-Wydukałem jedynie, urwałem, kaszląc.
-Podszedłeś do..tego ostrza..-Tami urywała co kilka słów, sprawiając wrażenie, że ciężko jej się mówi. Meh, jakie tam wrażenie! Jej głos nadawał temu pewności!-A potem..potem zemdlałeś.-Wszystko do mnie wróciło, wraz z jej słowami, cała ta historia z Rene. W pierwszej chwili chciałem zwinąć się w kłębek i rozkleić niczym niewinne szczenie, powstrzymałem to jednak. Chociażby ze względu dla stojącej tutaj trójki musiałem być silny..musiałem być dla..
...dla nas.
Czy gdyby Rene naprawdę pragnęła moje śmierci one..żyłyby? W ogóle by istniały? Potrząsnąłem nagle głową, uderzony kolejnym argumentem.
-Gdzie jest wasza matka?-Zapytałem cicho, przy okazji regulując poziom swoich sił do takiego, jakbym przed chwilą nie zemdlał. W tym momencie głowa Karo opuściła się gwałtownie, a Tamara wybuchła nagłym płaczem.
-Szukałyśmy jej.-Odparła Mortem-Ale..ale nigdzie jej nie było.-Skinąłem głową, nagle pewny tego, co zamierzam zrobić. Przepełniała mnie determinacja, którą mogłem określić tylko jednym słowem: Prawda.
Muszę. Poznać. Prawdę.
O niej, o tym, co zamierza, o nas.
Całą. Jak mógłbym twierdzić, że darzę waderę jakimkolwiek uczuciem, gdybym nie był nawet w stanie dopuścić do siebie JEJ wersji wydarzeń? Nie jakiejś mocy, nadanej bogowie wiedzą za jakim prawem, a jej. Jej słowom.
-Znajdę ją.-Wyrzuciłem, pewnym siebie głosem.
-Tato..-Usłyszałem Mortem.-A co jeśli ona nie będzie chciała..
-Jest waszą matką. Musimy się dowiedzieć, co jest na rzeczy. Bez względu na wszystko. Zostańcie tutaj.
-Nie ma takiej opcji.-Prychnęła Karo.-Idę z tobą.
-Wątpliwe.-Odparłem stanowczo. Tą sprawę musiałem uregulować sam..zupełnie sam. Nim którakolwiek z nich powiedziała słowo, jak burza wystrzeliłem z jaskini, bez chociażby najmniejszego tropu gnając przed siebie. Na początek chciałem je zgubić. Będą bezpieczne w watasze.
<Renes? No, nieźleś namieszała xD>

Od Renesme C.D. Victora

Stałam osłupiała i wpatrywałam się w wodę przez dłużą chwilę. W mojej głowie panowała pustka i cisza. Sama nie wiem co robiłam. Chyba każdy miewa momenty kiedy patrzy się na coś, a obraz pomału się zamazuje. Ja właśnie do takiego stanu doszłam. Zawsze radosna kuleczka, dziś zmartwiona. Victor był szczęśliwy z matką ,ale to nie może potrwać dłużej. Wiem kim ona jest, wiem również poco przybyła i wiem dokąd się uda. Jednak tak ciężko zabrać ukochanej osobie coś co być może w pewnym stopniu kocha. Hasło: „Jeśli kogoś kochasz, to daj mu wolność” być może się przyda. Moja matka powiedziała mi prawdę, możliwe że nie do końca. Jednak tych wiadomości trzymać się muszę. Zdobyłam Victora jak było w planie...to że zakocha się we mnie z wzajemnością było już moim błędem. Prawdę mówiąc Nigdy nie miałam zmiany humoru wraz z pogodą i naprawdę, ale to naprawdę nie jestem taką szaloną, skaczącą kuleczką. Historia jest inna.

~*~
Tak, jestem Renesmee. Byłam przywiązana do imienia tak bardzo że na czas misji nie mogłam się rozstać. Pochodzę z plemienia, które toczyło wieczną walkę z rodziną Victora, z jego watahą. My składaliśmy się głównie z wilków z mocami, było jednak kilka zażywających eliksiry by sobie radzić na polu walki. Już jako szczeniak szykowano mnie do misji uwiedzenia Victora. Nigdy nie myślałam o własnym szczęściu, a o wolności watahy. Byłam córką generała, króla stada czyli księżniczką. Jeśli bym uwiodła syna królowej wroga była nadzieja że się pogodzą. Matka mojego partnera po prostu uciekła z domu. My zostaliśmy posądzeni o jej zabicie. Po długim czasie walki odkryto jej syna i wyznaczono mnie na waderę idealną. Każda z moich mocy jest tylko eliksirem, który zresztą mi się kończy. Gdy miałam 2 lata wyruszyłam w podróż. Chodziłam za nim krok, w krok. Cicha, skryta, skuteczna. Gdy dotarł do terenu tej watahy, musiałam zbadać teren, a potem wkroczyć do akcji pod przykrywką. Jednak sama znalazłam w nim miłość. Często bywał taki tajemniczy co mnie fascynowało. I jakoś tak zapomniałam o tamtym życiu. A teraz pojawia się moja „teściowa”. Wróg rodziny, poniekąd demon. Sowa taty przyniosła kilka tygodni temu wiadomość. Mój brat odkrył plany Gertrudy, ma mnie po cichu zabić by nie wzbudzić podejrzeń. Moja mama nie żyje, plemiona walczą już ostatnie miesiące. Mają się przeprowadzić, a ja? Ja odtajniam misjie. Odsyłam pozostałą część Gertrudy i...tracę Viciego...
~*~
To na pewno należy do ciężkich rzeczy jakie w życiu trzeba zrobić. Tyle że rozczaruje partnera i dzieci. Moja rodzina zawsze była chłodna i nie ufa co zawdzięczała latom potyczek. Teraz gdy mam miłość, kochający dom muszę wszystko zerwać.
Wciąż patrzyłam w wodę. Po policzku poleciała mi łza. Kilka minut wcześniej, właśnie w to miejsce pocałował mnie on...ten jedyny kochający udawaną Renesmee. A i jeszcze jest sprawa przywódcy Waru. No cóż...temu przed lat obiecano moją łapę za odrobinę szczęścia dla mojej misji ja jednak odmówiłam...no i mam to, na co zasłużyłam. Więc kończymy bajkę.
Podeszłam spokojnym krokiem do jaskini. Były to jednak pozory łapy miałam jak z galarety.
-Res...-powiedział Victor po czym urwał widząc że wyciągam nóż
Broń pokryta zieloną mazią mogła odesłać Gertrudę w całości w zaświaty aby nie żywiła się już duszami żywych.
-Gertrudo, powstań. Jak ty moją matkę tak ja ciebie zabijam! -rzuciłam nożem, który utkwił w ścianie z cichym brzękiem.... Uciekła...Uśmiechnęłam się krzywo to koniec. Nagle poczułam czjeś łapy które mnie podduszały i jednocześnie uniemożliwiały każdy ruch.
-Kim ty jesteś? -usłyszałam głos...Victora. To on mnie blokował! Poczułam okropne ukucie w sercu...
-Nikim kogo znasz...puść mnie...-rzekłam cicho na co uścisk się poluzował, odtrąciłam go...odtrąciłam.
Wybiegłam na polan przed jaskinią. Bałam się spojrzeć na jakikolwiek pysk bliskiej osoby. Siadłam z powrotem przed wodą. Zniszczyłam życie by przepłoszyć wroga...Cóż...to co ze mną będzie zależy od mojej dotychczasowej rodziny i alf.
<Victor? Dziwnie żyć z kimś obcym, co?>

Renesmee zakupuje Wodę Iykosa!

Cześć wszystkich wilczkom! Renesmee postanowiła zakupić Wodę Iykosa i dokonać paru zmian w swoim formularzu, zaś na jej koncie pozostało 14 ZK. Poniżej przedstawiony zostaje jej nowa karta wilka.


Imię: Renesmee
Przezwisko/ ksywka: Res, Renes
Motto: ,, Wszystko można zacząć od nowa ! Jutro jest zawsze czyste i świeże , pozbawione błędów"
Wiek: 5 lata
Płeć: wadera
Charakter : Spokojna, cicha. W dobrym towarzystwie nawet gadatliwa. Może mieć tak naprawdę wiele twarzy. Zależy jaką przyodzieje. Nie lubi ciekawskich i jest podejrzliwa. Nad własne życie stawia obronę bliskich. Zrobi wszystko aby naprawić swoje błędy.
Lubi: zachód słońca , róże
Nie lubi: rozpowiadać wszystkim prawdy o swoim życiu
Boi się : Ognia a szczególnie lawy
Aparycja: Renesmee ma jedwabistą kasztanową sierść i miodowe oczy, które nie są widoczne w nocy.
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: strateg
Żywioł : kosmos
Moce:

1. Zmienia kamienie w istoty żywe na 3 godziny.

2. Gwiazdo księga- czyta z gwiazd o przyszłości innych

3. Pierścienie Saturna- rzuca kręgami mocy

4. Pył Marsa- może unosić przedmioty za pomocą pyłu

5. Wybuch Słońca- tworzy na niebie coś na wzór złotych fajerwerków

6.Zbroja Merkurego- chroni ją przed silnymi atakami, aktywuje się sama

Umiejętności: Wysoko skacze i chodzi po najcieńszych gałęziach
Historia : Renesmee to na dobrą sprawę urodzony agent. Od malucha przygotowywana do tajnej misji, która została niespełniona, a zdemaskowana. Urodziła się w stadzie, które wiecznie walczyło. Jej ojciec jest jego królem, więc ona księżniczką. I tak na dobrą sprawę wiele rzeczy zostało zatajonych przez nią i jej rodziców
Rodzina :
-ojciec Tabasko
-matka Meranda
-brat Fenciusz
Zauroczenie: Victor
Partner: Victor
Potomstwo: Mortem, Tamara, Karo
Patron : Unmei
Talizman: Krzyż z diamentami. Ma go od matki. Jest w herbie jej rodu i noszą go wszystkie samice urodzone w ich plemieniu.
Próbka głosu: Katy Perry - Hot N Cold
Towarzysz: Eldorado
Cel: -
Inne zdjęcia: brak
Dodatkowe informacje: -
Przedmioty: brak
Statystyki:
Siła: 10 Zwinność 10 Siła magiczna: 10 Wytrzymałość: 7; Szybkość: 7 ; Inteligencja: 6;
ZK: 14
Wykonane questy: 1
Pochwały: brak
Ostrzeżenia: brak
Poziom : 0
Właściciel: howrse - loko177

niedziela, 2 października 2016

Od Vincenta do Annabell

Widok kroczącej ku mnie Annabell wywołał w moim sercu radość, gdyż oznaczać to mogło tylko tyle, iż wilczyca czuje się lepiej.
-Jak tam twoja łapa? – zapytała z wyraźną troską.
Spojrzałem na kończynę z lekkim grymasem, choć nie dokuczała tak bardzo jak wskazywał na to wyraz pyska. To raczej wspomnienie okoliczności, w których owy uraz powstał tak wykrzywiły mi twarz. Zaraz jednak wyrzuciłam z głowy te obrazy przeszłości. Nie ma co wspominać nieprzyjemności, skoro dzień taki piękny. Uśmiechnąłem się więc, twardo stawiając kończynę na ziemi.
-Coraz lepiej, coraz lepiej. – zapewniłem. – Młody ze mnie wilczur, szybko się wykuruje. A jak z tobą, Ann? Widzę, że zdrówko dopisuje, skoro wybieramy się na przechadzki.
-Leżałam już dostatecznie długo. To był najwyższy czas by rozprostować kości. Poza tym, chciałam wreszcie zrobić coś sama, bez nadzoru i zważania na zdrowie.
Zaśmiałem się w duchu, po czym wypuściłem ten akt wesołości poprzez krótki, stłumiony śmiech. Stara, dobra Annabell.
-Rozumiem cię. – skinąłem głową. - Sam nie zniósłbym, gdybym wszystko dostawał pod nosek… - umilkłem na momencik, myśląc głębiej nad tą koncepcją. – No, może od czasu do czasu. Ale nie zawsze. Tak czy inaczej: cieszę się, że już wszystko dobrze.
Zwróciłem wzrok w odległy punkt na zachodzie. Annabell nic to nie mówiło; przechyliła łebek zaciekawiona moją nagłą uwagą. Shinrin znajdowało się kilkadziesiąt ładnych metrów stąd, lecz mój czuły węch z łatwością wyłapał przywodzącą na myśl morką ziemie i korzonki woń dzików. Oblizałem pysk. Wilczyca chyba odgadła moje myśli, gdyż postawiła ochoczo uszy, jakby wyczekując informacji o naszym przyszłym obiedzie.
-Skoro obydwoje mamy się już dobrze to co powiesz na małe polowanko? – zaproponowałem, posyłając towarzyszce nieco zawadiackie spojrzenie.
-Propozycja w samą porę. – również była pewna swych możliwości. – Gdzie dokładnie znajduje się nasz cel?
Wskazałem nosem w kierunku Shinrin. Był to teren trudny dla niesprawnych łap-pełno tam nierówności, wystających korzeni, gęsto rosnących drzew i grząskich połaci ziemi. Jednocześnie miejsce to jest niemal doskonałym dla dzikich świń. Dużo pożywienie, ochrona stworzona przez przełajowy teren oraz przyjemne błotko.
-Jesteś pewna, że nasze dopiero co wykurowane ciała poradzą sobie z takim torem przeszkód? – mimo przeświadczenia o dobrym stanie postanowiłem się upewnić. – Zawsze możemy połapać zające.
Pokręciła przecząco głową. W geście tym dojrzeć można było nutę pretensji, że śmiałem przypuszczać, iż jest za słaba by upolować coś większego niż mały uszak. Tak, charakter Annabell wyraźnie miał się dobrze.
-Zatem nie ma co dłużej stać w miejscu i czekać. - zwróciłem się w stronę docelowego lasu. Ann pewnie postawiła krok za mną. W oczach wadery widziałem żywą iskrę. Naprawdę nie mogła doczekać się ozdrowienia. - Ruszajmy, póki dziki nieświadome.
Kierowani kuszącą wonią ofiary kroczyliśmy w stronę Shinrin.

<Annabell? Nie zdziwię się, jeśli już nie pamiętasz o tych opkach, zwłaszcza, że przez pół roku nie było odzewu. Wybacz proszę te karygodne milczenie. ;-;>

Od Eadlyn

Stado. Nigdy nie poznałam dokładnego znaczenia tego słowa. Jako szczeniak rodzice ukrywali mnie i moją siostrę bliźniaczkę Ericę przed ich watahami. Tłumaczyli nam, że zostalibyśmy wygnani, rozdzieleni lub zabici, a wszystko przez jedną, nieodpowiednią miłość, która połączyła naszych rodziców. W końcu i tak nas wygnali. Żyłyśmy z siostrą na klifie, spałyśmy pod wielką sosną na ściółce z wysuszonych igieł i trawy. Rodziców widywałyśmy tylko wieczorami, kiedy z podpuchniętymi oczami wracali do domu z polowania. Od czasu do czasu faktycznie mogliśmy się najeść ale częściej głodowaliśmy.
Długo się zastanawiałam, czy dołączyć do watahy. Cóż, moje dotychczasowe skojarzenia ze stadem były dość… brutalne? Okropne? Zobaczymy co z tego będzie. Mniej więcej przez 2 lata błąkałam się samotnie po lasach, szukając zaginionej rodziny, która została rozdzielona przez myśliwego, więc jest to dla mnie coś nowego.
Wychodząc na wielką polanę, wszystkie wilcze ślepia są skierowane na mnie. Przewracam oczami. Przez najbliższy czas będą mieć mnóstwo sytuacji, żeby na mnie popatrzeć. Na moje białe łaty wokół oczu, tworzące dość ciekawy wzór, umięśnione nogi od codziennego biegu po lesie czy białe pióra przyczepione do mojego szarego futra na karku. Postanawiam przejść się po okolicy. Albo raczej pobiec. Lubię czuć jak między każdym moim włosem szybko przesuwa się powietrze. Biegnę miękką ścieżką pomiędzy wielkimi drzewami i paprociami. Za ciepło. W takie dni jak dzisiejszy szybko się męczę. Płuca mi płoną. Muszę znaleźć wodopój. Na końcu ścieżki znajdują się duże kamienie tworzące jakby brzeg pobliskiej rzeki. Idę w kierunku wody kiedy słyszę ciche: chu-chu. Obracam się. Nikogo za mną nie ma.
chu-chu.
Patrzę w górę, gdzie widzę szybującą nade mną sowę. Nie zwracam na nią uwagi i zmierzam do rzeki. Gdy pochylona nad lustrem wody spoglądam w swoje odbicie, na kamieniu obok mnie przysiada piękna sowa. Jest pokryta jasno-brązowym pierzem na skrzydłach, grzbiecie i ogonie, natomiast brzuch i przód łebka ma w kolorze śnieżnobiałym-niesamowita.
-Cześć, koleżanko. – mówię do niej. W odpowiedzi słyszę tylko:
-chu-chu.
Gdy na nią spoglądam, serca zamiera mi w piersi. Sowa ma taką samą bransoletkę jak ja.
Tylko, że moją zrobiła siostra.
CDN
Szablon
NewMooni
SOTT