niedziela, 2 października 2016

Od Vincenta do Annabell

Widok kroczącej ku mnie Annabell wywołał w moim sercu radość, gdyż oznaczać to mogło tylko tyle, iż wilczyca czuje się lepiej.
-Jak tam twoja łapa? – zapytała z wyraźną troską.
Spojrzałem na kończynę z lekkim grymasem, choć nie dokuczała tak bardzo jak wskazywał na to wyraz pyska. To raczej wspomnienie okoliczności, w których owy uraz powstał tak wykrzywiły mi twarz. Zaraz jednak wyrzuciłam z głowy te obrazy przeszłości. Nie ma co wspominać nieprzyjemności, skoro dzień taki piękny. Uśmiechnąłem się więc, twardo stawiając kończynę na ziemi.
-Coraz lepiej, coraz lepiej. – zapewniłem. – Młody ze mnie wilczur, szybko się wykuruje. A jak z tobą, Ann? Widzę, że zdrówko dopisuje, skoro wybieramy się na przechadzki.
-Leżałam już dostatecznie długo. To był najwyższy czas by rozprostować kości. Poza tym, chciałam wreszcie zrobić coś sama, bez nadzoru i zważania na zdrowie.
Zaśmiałem się w duchu, po czym wypuściłem ten akt wesołości poprzez krótki, stłumiony śmiech. Stara, dobra Annabell.
-Rozumiem cię. – skinąłem głową. - Sam nie zniósłbym, gdybym wszystko dostawał pod nosek… - umilkłem na momencik, myśląc głębiej nad tą koncepcją. – No, może od czasu do czasu. Ale nie zawsze. Tak czy inaczej: cieszę się, że już wszystko dobrze.
Zwróciłem wzrok w odległy punkt na zachodzie. Annabell nic to nie mówiło; przechyliła łebek zaciekawiona moją nagłą uwagą. Shinrin znajdowało się kilkadziesiąt ładnych metrów stąd, lecz mój czuły węch z łatwością wyłapał przywodzącą na myśl morką ziemie i korzonki woń dzików. Oblizałem pysk. Wilczyca chyba odgadła moje myśli, gdyż postawiła ochoczo uszy, jakby wyczekując informacji o naszym przyszłym obiedzie.
-Skoro obydwoje mamy się już dobrze to co powiesz na małe polowanko? – zaproponowałem, posyłając towarzyszce nieco zawadiackie spojrzenie.
-Propozycja w samą porę. – również była pewna swych możliwości. – Gdzie dokładnie znajduje się nasz cel?
Wskazałem nosem w kierunku Shinrin. Był to teren trudny dla niesprawnych łap-pełno tam nierówności, wystających korzeni, gęsto rosnących drzew i grząskich połaci ziemi. Jednocześnie miejsce to jest niemal doskonałym dla dzikich świń. Dużo pożywienie, ochrona stworzona przez przełajowy teren oraz przyjemne błotko.
-Jesteś pewna, że nasze dopiero co wykurowane ciała poradzą sobie z takim torem przeszkód? – mimo przeświadczenia o dobrym stanie postanowiłem się upewnić. – Zawsze możemy połapać zające.
Pokręciła przecząco głową. W geście tym dojrzeć można było nutę pretensji, że śmiałem przypuszczać, iż jest za słaba by upolować coś większego niż mały uszak. Tak, charakter Annabell wyraźnie miał się dobrze.
-Zatem nie ma co dłużej stać w miejscu i czekać. - zwróciłem się w stronę docelowego lasu. Ann pewnie postawiła krok za mną. W oczach wadery widziałem żywą iskrę. Naprawdę nie mogła doczekać się ozdrowienia. - Ruszajmy, póki dziki nieświadome.
Kierowani kuszącą wonią ofiary kroczyliśmy w stronę Shinrin.

<Annabell? Nie zdziwię się, jeśli już nie pamiętasz o tych opkach, zwłaszcza, że przez pół roku nie było odzewu. Wybacz proszę te karygodne milczenie. ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT