Widok kroczącej ku mnie Annabell wywołał w moim sercu radość, gdyż oznaczać to mogło tylko tyle, iż wilczyca czuje się lepiej.
-Jak tam twoja łapa? – zapytała z wyraźną troską.
Spojrzałem na kończynę z lekkim grymasem, choć nie dokuczała tak bardzo
jak wskazywał na to wyraz pyska. To raczej wspomnienie okoliczności, w
których owy uraz powstał tak wykrzywiły mi twarz. Zaraz jednak
wyrzuciłam z głowy te obrazy przeszłości. Nie ma co wspominać
nieprzyjemności, skoro dzień taki piękny. Uśmiechnąłem się więc, twardo
stawiając kończynę na ziemi.
-Coraz lepiej, coraz lepiej. – zapewniłem. – Młody ze mnie wilczur,
szybko się wykuruje. A jak z tobą, Ann? Widzę, że zdrówko dopisuje,
skoro wybieramy się na przechadzki.
-Leżałam już dostatecznie długo. To był najwyższy czas by rozprostować
kości. Poza tym, chciałam wreszcie zrobić coś sama, bez nadzoru i
zważania na zdrowie.
Zaśmiałem się w duchu, po czym wypuściłem ten akt wesołości poprzez krótki, stłumiony śmiech. Stara, dobra Annabell.
-Rozumiem cię. – skinąłem głową. - Sam nie zniósłbym, gdybym wszystko
dostawał pod nosek… - umilkłem na momencik, myśląc głębiej nad tą
koncepcją. – No, może od czasu do czasu. Ale nie zawsze. Tak czy
inaczej: cieszę się, że już wszystko dobrze.
Zwróciłem wzrok w odległy punkt na zachodzie. Annabell nic to nie
mówiło; przechyliła łebek zaciekawiona moją nagłą uwagą. Shinrin
znajdowało się kilkadziesiąt ładnych metrów stąd, lecz mój czuły węch z
łatwością wyłapał przywodzącą na myśl morką ziemie i korzonki woń
dzików. Oblizałem pysk. Wilczyca chyba odgadła moje myśli, gdyż
postawiła ochoczo uszy, jakby wyczekując informacji o naszym przyszłym
obiedzie.
-Skoro obydwoje mamy się już dobrze to co powiesz na małe polowanko? –
zaproponowałem, posyłając towarzyszce nieco zawadiackie spojrzenie.
-Propozycja w samą porę. – również była pewna swych możliwości. – Gdzie dokładnie znajduje się nasz cel?
Wskazałem nosem w kierunku Shinrin. Był to teren trudny dla niesprawnych
łap-pełno tam nierówności, wystających korzeni, gęsto rosnących drzew i
grząskich połaci ziemi. Jednocześnie miejsce to jest niemal doskonałym
dla dzikich świń. Dużo pożywienie, ochrona stworzona przez przełajowy
teren oraz przyjemne błotko.
-Jesteś pewna, że nasze dopiero co wykurowane ciała poradzą sobie z
takim torem przeszkód? – mimo przeświadczenia o dobrym stanie
postanowiłem się upewnić. – Zawsze możemy połapać zające.
Pokręciła przecząco głową. W geście tym dojrzeć można było nutę
pretensji, że śmiałem przypuszczać, iż jest za słaba by upolować coś
większego niż mały uszak. Tak, charakter Annabell wyraźnie miał się
dobrze.
-Zatem nie ma co dłużej stać w miejscu i czekać. - zwróciłem się w
stronę docelowego lasu. Ann pewnie postawiła krok za mną. W oczach
wadery widziałem żywą iskrę. Naprawdę nie mogła doczekać się
ozdrowienia. - Ruszajmy, póki dziki nieświadome.
Kierowani kuszącą wonią ofiary kroczyliśmy w stronę Shinrin.
<Annabell? Nie zdziwię się, jeśli już nie pamiętasz o tych opkach,
zwłaszcza, że przez pół roku nie było odzewu. Wybacz proszę te karygodne
milczenie. ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz