poniedziałek, 3 października 2016

Od Victora c.d. Renesmee

Przez dobre kilka minut stałem w miejscu, oniemiały. Świat wokół wydawał się być zupełnie głuchy. Głuchy i ślepy na cokolwiek, co mnie otaczało. Wszystko rozgrywało się w tle, jakbym był tylko dodatkowym widzem. Niechcianą osobą dla otoczenia. Gertruda rozpłynęła się gdzieś w powietrzu, zostawiając po sobie cienką warstwę niebieskiego prochu na skalnym podłożu jaskini. Karo i Mortem wybiegły gwałtownie z pomieszczenia, jakby za tropem matki, Tamara natomiast poczęła trącać mnie, jakby chcąc wyrwać z tego transu. Na próżno, ony tylko się pogłębiał i pogłębiał, zatapiając mnie w coraz to silniejszej niewiedzy. Czas zdawał się cofać. Z początku nie wierzyłem, że to naprawdę była Renes. Samica wydawała się być zupełnie..inna, taka odmieniona! Jednak, po tak długim czasie spędzonym z nią, nie miałem ku temu wątpliwości. Byłem po prostu w stanie rozpoznać partnerkę po samej egzystencji, zobaczyć ją..w niej. I to właśnie mnie uderzyło. Widziałem nas, w jako jeszcze nie pozornej relacji, kiedy to osłaniałem ją przed nasionami dmuchawcy wiosną. Czułem na ręce, której przecież nie miałem,jej splątane, brązowe włosy. Widziałem, jak Arshia przelatuje w powietrzu, by pomóc mi ją znaleźć. Słyszałem, jak martwi się o to, czy będzie dobrą matką. Wszystko się cofało i powracało na nowo z wzdwojoną siłą! Czułem na sobie ciężar, zupełnie taki sam, jak wtedy, kiedy zmieniłem czasoprzestrzeń. Najgorsze jest to, że zarazem czułam się tak, jakbym był gąbką, wypłukiwaną z tych wspomnień. To odchodziło.
Nie! Nie mogłem tak po prostu pozwolić swoim emocją nad sobą zapanować. Nie teraz, kiedy tak wiele działo się na raz.
-T-tato?-Usłyszałem głos Tamary. Szare oczy mojej córeczki wypełniały łzy. Chciałem coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zupełnie tak, jakby go nigdy nie było! Z wielkim wysiłkiem poczłapałem się do noża, który zostawiła partnerka.-Co chcesz zrobić?-Usłyszałem. Przelałem całe swoje skupienie na broń, w tym samym jednak momencie czując się tak, jakby jego ostrze uderzyło wprost w moją głowę, rozbierając wszelkie przypuszczenia na części pierwsze.

~*~

Przede mną stał obcy, kasztanowy basior, przypatrujący mi się czujnie.
-Wiesz, co masz zrobić?-Zapytał stanowczo, na co moja głowa przytaknęła.
-Muszę go zniszczyć.-Warknąłem, znanym mi dobrze, waderzym głosem. Byłem teraz Reniś..tyle, że sprzed dwóch lat, jak obliczyłem. Byłem Renes sprzed nas.
-Kogo musisz zniszczyć?-Wycedził, a ja miałem wrażenie, że zaraz mnie-ją-nas uderzy. Ten jednak stał nieruchomo, zupełnie, jakby był zrobiony z kamienia. Jego oczy miały intensywną, złotą barwę.
-Syna Gizuo i Gertrudy. Za wszelką cenę.-Gdybym był teraz sobą, stanąłbym dęba, zalany kolejną, szaloną falą emocji. Wszystko stało się jasne, niczym na kartce. Zarazem jednak..nie wierzyłem. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo.
-Świetnie.-Uśmiechnął się basior. Przez jeden moment wydał mi się on najcieplejszą, i najbardziej kochającą istotą na świecie.-Ruszaj.-Film mi się urwał, miałem jednak wrażenie, że nadal tam jestem. Czułem okropny ból w okolicach klatki piersiowej. Zupełnie taki, jakbym miał się zaraz rozpaść na pierdylion kawałeczków. Czemu? Dlaczego byłem taki głupi?
G-głupi?
Sam nie wiem, może..może zakochany?
Jeszcze piętnaście minut temu byłem zupełnie pewny swoich uczuć a teraz..teraz..moment, chwila!
Skoro tak właśnie było, co Renes robiła w alternatywnym świecie na terenach naszej watahy? A może ona..może więź między nami była prawdziwa? Nie wiedziałem. Nie mogłem wiedzieć. Tylko czas i gwiazdy wiedziały, a te zwykły milczeć.

~*~

-Otwiera oczy.-Pozbawiony czegokolwiek głos najstarszej z moich córek zakończył cały cyrk, jaki odbył się w mojej głowie. Karo, Mortem oraz Tami stały nade mną z grobowymi minami. Powoli i ociężale się podniosłem, przypatrując im.
-Co się..-Wydukałem jedynie, urwałem, kaszląc.
-Podszedłeś do..tego ostrza..-Tami urywała co kilka słów, sprawiając wrażenie, że ciężko jej się mówi. Meh, jakie tam wrażenie! Jej głos nadawał temu pewności!-A potem..potem zemdlałeś.-Wszystko do mnie wróciło, wraz z jej słowami, cała ta historia z Rene. W pierwszej chwili chciałem zwinąć się w kłębek i rozkleić niczym niewinne szczenie, powstrzymałem to jednak. Chociażby ze względu dla stojącej tutaj trójki musiałem być silny..musiałem być dla..
...dla nas.
Czy gdyby Rene naprawdę pragnęła moje śmierci one..żyłyby? W ogóle by istniały? Potrząsnąłem nagle głową, uderzony kolejnym argumentem.
-Gdzie jest wasza matka?-Zapytałem cicho, przy okazji regulując poziom swoich sił do takiego, jakbym przed chwilą nie zemdlał. W tym momencie głowa Karo opuściła się gwałtownie, a Tamara wybuchła nagłym płaczem.
-Szukałyśmy jej.-Odparła Mortem-Ale..ale nigdzie jej nie było.-Skinąłem głową, nagle pewny tego, co zamierzam zrobić. Przepełniała mnie determinacja, którą mogłem określić tylko jednym słowem: Prawda.
Muszę. Poznać. Prawdę.
O niej, o tym, co zamierza, o nas.
Całą. Jak mógłbym twierdzić, że darzę waderę jakimkolwiek uczuciem, gdybym nie był nawet w stanie dopuścić do siebie JEJ wersji wydarzeń? Nie jakiejś mocy, nadanej bogowie wiedzą za jakim prawem, a jej. Jej słowom.
-Znajdę ją.-Wyrzuciłem, pewnym siebie głosem.
-Tato..-Usłyszałem Mortem.-A co jeśli ona nie będzie chciała..
-Jest waszą matką. Musimy się dowiedzieć, co jest na rzeczy. Bez względu na wszystko. Zostańcie tutaj.
-Nie ma takiej opcji.-Prychnęła Karo.-Idę z tobą.
-Wątpliwe.-Odparłem stanowczo. Tą sprawę musiałem uregulować sam..zupełnie sam. Nim którakolwiek z nich powiedziała słowo, jak burza wystrzeliłem z jaskini, bez chociażby najmniejszego tropu gnając przed siebie. Na początek chciałem je zgubić. Będą bezpieczne w watasze.
<Renes? No, nieźleś namieszała xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT