niedziela, 9 października 2016

Od Mavis C.D Vincent

Spokojnie oddaliłam się wraz z Elfiasem. Vincent potrzebował rozmowy z mamą, wiedziałam to. Łatwo było się domyślić, że jego rodzicielka chce poruszyć kwestie, o których nie powinnam wiedzieć ani ja, ani Elfias. To po prostu nie było coś, czym gotowa była się dzielić z obcymi. Po latach odzyskała swojego syna, nic dziwnego, że chce z nim porozmawiać. Zachowałabym się tak samo. Dlatego właśnie idąc sprężyście obok Elfiasa i już wcale nie obawiając się niekończącej się, tajemniczej pustki pod moimi łapami, postanowiłam odsunąć się na co najmniej piętnaście metrów. Nie chciałam słyszeć, o czym rozmawia Vin ze swoją mamą. Nie, "nie chciałam" to złe słowa. Ja po prostu wiedziałam, że nie powinnam tego słyszeć. Elfias kroczył dumnie i powoli, widocznie jemu nie spieszyło się, aby słowa tamtej dwójki przestały do nas docierać bardzo słabym wydźwiękiem. Spojrzałam na szarego basiora. Jego futro spokojnie falowało, unosząc się i opadając w rytm jego kroków. Dopiero teraz dotarł do mnie fakt, że mój opiekun nie oddycha - specjalnie usiłowałam się wsłuchać, ale nie rozlegał się żaden, najsłabszy nawet dźwięk. Przyznam, że uderzyło to we mnie znacznie bardziej, niż powinno. Niby wiedziałam, że Elfias był martwy, ale dotychczas miałam cichutką nadzieję, że jednak wyjdziemy stąd razem. Teraz ta nadzieja zgasła, a nieubłagana prawda o tym, że znów będę musiała opuścić swojego kochanego opiekuna, pojawiła się i zawisła nade mną jak widmo. Pociągnęłam nosem, ściągając na siebie uwagę wilka.
- Nie martw się, Mavis - powiedział, starając się nadać swojemu głosowi pocieszycielskiej barwy. Te nieudolne próby jedynie bardziej spotęgowały mój smutek, który teraz uniósł się we mnie, znajdując ujście poprzez głęboki, nieco urywany wydech. - Wiem, że musisz wrócić na powierzchnię, kochanie, ale przecież ja jestem przy tobie. Zawsze byłem.
- Prze-przecież wiem - mruknęłam, próbując zatrzymać łzy. Nie musiał mi mówić. Byłam pewna, że nasze myśli biegły tym samym torem, kierując się w stronę jedynego słusznego wniosku; my zawsze będziemy razem, a śmierć to zaledwie początek czegoś nowego. Nie mogła nas zatrzymać przed kochaniem siebie nawzajem. Taka zasada działa nie tylko w przypadku moim i Elfiasa. Vincent i jego mama stanowią kolejny przykład. Zerknęłam przez ramię, dostrzegając w oddali szarą sierść mojego towarzysza i uśmiechnęłam się szybko. - Jednak boli mnie ta niesprawiedliwość. Dlaczego nie mogę tu zostać?
- Nie wytrzymałabyś tu długo - odparł płynnie i smutno. Jego mętny, starczy wzrok potoczył się w bok, unikając ze mną kontaktu. On też był przytłoczony wizją mojego niedalekiego odejścia. Ponownego. Musiał się z tym strasznie czuć. - Poza tym, chyba nie chciałabyś skazać na katusze tamtego wilka, prawda?
- Czemu na katusze? - zainteresowałam się, stawiając lekko uszy. Niby czemu Vincent miałby przeze mnie cierpieć, gdybym została w Krainie Zmarłych? - Przecież wracałabym co jakiś czas... przywitać się i tak dalej.
- To nie tak działa - pokręcił cierpliwie głową, barwiąc ton ciepłem i lekkim rozbawieniem. - Jesteście przyjaciółmi, a przyjaciele potrzebują swojej wzajemnej bliskości. Czy przyjaźń na odległość - i to jaką odległość - przetrwałaby, gdybyś pojawiała się na powierzchni zaledwie trzy razy w miesiącu? Szczerze w to wątpię - sam udzielił sobie odpowiedzi, jak to miał w zwyczaju robić, kiedy spodziewał się, że będę obstawać przy swoich racjach. - Jest też druga sprawa, która zmusza was do powrotu na górę. Tutaj nie ma miejsca dla żywych. Przebywać tutaj mogą jedynie martwi, albowiem my nie potrzebujemy powietrza, pożywienia ani żadnych materialnych dóbr. My tu tylko istniejemy. A normalne wilki tak nie mogą. Nie mogą nie oddychać, nie mogą nie jeść.
- Przecież oddycham! - zaprotestowałam, chociaż doskonale wiedziałam, że moje argumenty powoli tracą na sile. To, co przed chwilą powiedziałam, wydało mi się nagle bardzo szczeniackim zagraniem.
- Ale jak długo? - odparł złowróżbnie. - Niebawem zacznie ci brakować tlenu. To pustka, a w pustce nie ma nic. Również my tak naprawdę tutaj nie egzystujemy.
Westchnęłam, zwieszając łeb. Dopiero teraz się zatrzymałam, stając przed Elfiasem, który patrzył na mnie porozumiewawczo. Po chwili jego pysk został ozdobiony ostrożnym uśmiechem, jakby obawiał się, że jeśli przekaże mi zbyt wiele radości, to będę chciała tutaj zostać dłużej. Niepotrzebnie się martwił, zrozumiałam już bowiem przekaz zawarty w jego słowach - jeśli nie chcę umrzeć, muszę wrócić. A ponieważ nie chciałam jeszcze umierać, albowiem miałam przed sobą dużo życia, które chciałam wykorzystać, powrót był jedynie przykrą koniecznością. Powiodłam tęsknym spojrzeniem w stronę niebieskich oczu mojego opiekuna. Elfias puścił do mnie perskie oko, a następnie stwierdził niefrasobliwie:
- Niebawem miałem wybrać się do Myalo, twojej patronki, więc jeśli chcesz, mogę poprosić ją, aby przesłała ci jakieś znaki świadczące o mojej obecności przy tobie.
- Utrzymujesz kontakt z bogami? - taka informacja zachwyciła mnie niebywale, wpychając w moje płuca ciche westchnięcie zazdrości.
- Każdy tutaj raz w miesiącu może złożyć prośbę do któregoś z bogów. Oczywiście nie ma możliwości powrotu na powierzchnię - mruknął. - Ale każde inne życzenie zostanie wysłuchane, zatem uważam, że nie będzie problemu z tym moim.
- Nie powinieneś marnować życzeń na tak przyziemne sprawy - odparłam z całą powagą, jaką w sobie miałam. Mimo wszystko wiedziałam co nieco o wkładzie bogów w nasze codzienne życie oraz wypełnianie przez nich naszych życzeń. - Na twoim miejscu miałabym bardziej wzniosłe poglądy.
- Od kiedy? - zaśmiał się, mrużąc złośliwie oczy.
- Od zawsze - odparłam, zarzucając dumnie łbem. Spojrzałam na niego spod półprzymkniętych powiek, zdając sobie sprawę z tego, że niemal niedostrzegalnie kręci głową. Uśmiechnęłam się. Elfias zawsze lubił się ze mną droczyć, doskonale wiedząc, że w ten sposób tylko drażni moją ambicję i sprawia, że staję się jeszcze bardziej uparta. A jednak zawsze, kiedy nadarzyła się okazja, wspólnie sobie docinaliśmy - bez względu na różnicę wieku pomiędzy nami. To też zawsze lubiłam w nim najbardziej. Miał poczucie humoru godne niejednego wilka.
- Mavis - powiedział nagle poważnie, chrząkając jednoznacznie. Teraz dostanę wywód o tym, że muszę na siebie uważać i dbać o swoich przyjaciół. Tymczasem Elfias znów mnie zaskoczył. - Kocham cię. Pamiętaj o tym.
- To miejsce cię zmieniło - zauważyłam, cmokając złośliwie.
- Śmierć zmienia wilki - wzruszył ramionami, a na jego tęczówkach zatańczył smutno ognik. - A ja zawsze byłem zbyt wielkim tchórzem, aby otwarcie powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Mimo iż nie jestem twoim ojcem... zawsze traktowałem cię jak córkę, chciałem, żebyś poczuła się jak moja córka; kochana i potrzebna. Wybacz, jeśli kiedykolwiek odniosłaś inne wrażenie.
- Nie rozumiem - odparłam, czując, jak wilgotnieją mi oczy. Elfias spojrzał na mnie pytająco. - Przecież zawsze byłeś dla mnie taki dobry. Jak możesz myśleć, że tego nie doceniałam i nie zauważałam? Jak możesz myśleć, że nadal tego nie zauważam i nie doceniam? Zapewniłeś mi dom, opiekę, miłość. Jak wielkim potworem musiałabym się okazać, by tego nie docenić? Kocham cię, tato.
Elfias zadrżał. Jego łapy dosłownie się ugięły i basior osunął się o kilka centymetrów w dół. Zrównałam się z nim, zaglądając w stare, zmęczone oczy. Wilk płakał. Po raz pierwszy widziałam, jak mój opiekun roni łzy.
- Dziękuję ci, Mavis.
- Dziękuję ci, tato.
Tak naprawdę nigdy przez myśl mi nie przeszło, aby skorzystać ze sposobności znalezienia się w Piekle i odnalezienia swoich biologicznych rodziców. Patrząc na radość Elfiasa z tego, jak go nazwałam, mogłam łatwo wywnioskować, że sprawiłabym mu zbyt duży ból prośbą o zaprowadzenie przed prawdziwych rodziców. Nie mogłam mu tego zrobić. Teraz, kiedy w końcu wypowiedziałam słowa, które we mnie tak długo siedziały, odrzuciłam w najmniej używany kąt umysłu wizję biologicznych rodziców. Nie to, że ich nie kochałam. Po prostu twierdziłam, że Elfias nie zasłużył sobie na cierpienie.
- Mavi - usłyszałam delikatny głos Vincenta. Odwróciłam łeb w kierunku głosu, posyłając jeszcze czułe spojrzenie mojemu przybranemu tacie. Przyjaciel uśmiechnął się do mnie niepewnie, za nim stała jego matka. Uniosłam uszy, oczekując na jego słowa.
 
Vin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT