niedziela, 29 października 2017

Od Herona do Ensiy

Gruchnąłem o ziemię.
Moje łapy natrafiły na miękki, nierówny grunt i po prostu poleciałem jak długi. Bolało. Przez sekundę leżałem wśród opadłych liści na rozmokłym podłożu, zdumiony tym, że taka sytuacja w ogóle miała miejsce. Potem po prostu sapnąłem zażenowanym i podniosłem się, sprawdzając, czy w przy okazji nie uszkodziłem sobie czegoś. Nic, poza umorusaną w błocie sierścią i lekko nadszarpniętą dumą.
„Następnym razem bardziej uważaj.” – przeleciało mi przez myśl.
Przytaknąłem samemu sobie.
„Tu jestem, spryciarzu, spójrz pod łapy.”
To nie były moje słowa. Głos bardzo podobny, lecz nie mój. Obcy. Postawiłem uszy. Rozejrzałem się gwałtownie wokół. Stanąłem prosto, eksponując swoją siłę, by zniechęcić intruza do ewentualnej potyczki. Moje futro mimowolnie uniosło się, czyniąc wizualnie nieco większym. Bacznie lustrowałem teren, starałem się wychwycić obcą woń lub nieostrożne kroki. Nie dostrzegłem jednak nikogo. Czy to mogło być przesłyszenie?
„Spójrz pod łapy.” – powtórzył głos. Zorientowałem się, że słowa obcego brzmią bezpośrednio w mojej głowie. – „Pod łapy.”
Niechętnie, ale usłuchałem. Roztropnie, gotowy na potencjalny atak nie wiadomo skąd, skierowałem wzrok na rozmokły grunt. Zmrużyłem oczy, nie widząc nic interesującego.
– Hę? – mruknąłem skołowany zaistniałą sytuacją.
Zaraz jednak dostrzegłem ruch. Pod jednym z drzew, koło którego miałem okazję dokonać wywrotki, zamajaczył jakiś kształt. Ziemiste kolory drgnęły, przygaszona czerwień i żółć opadłych liści zmętniała, przybrała szary, brudny kolor, jakby wymieszany z ciemną korą rosnącego tuż obok drzewa. Wytężyłem wzrok, co nie było proste ze względu na lekką wadę lewego oka.
Objawił mi się wilk.
Jego nieco wychudzona sylwetka wtapiała się w otoczenie. Łapy przybierały kolory ziemi i opadłych liści, tworząc mozaikę ciemnych brązów oraz niechlujnych, ciepłych barw. Z kolei tułów naśladował sepię stojącego za nim drzewa wymieszaną z subtelną zielenią trawy, której nie zdołały przykryć liście. Głowa wilka miała brunatny kolor, na którym wyraźnie odznaczała się szarość jego pozbawianych źrenic ślepi. Z biologiczne punktu widzenia tej osobnik powinien być całkowicie niewidomy, on jednak wdawał się patrzeć wprost na mnie. Istnieją co prawda przypadki istot widzących mimo braku źrenic, jak to jest u Błękitnych Feniksów, czy u samych wilków, jak ma członkini watahy, Mavis, niemniej intrygowało mnie jego spojrzenie. A raczej to jak właściwie działało.
– Muszę przyznać, że doskonale radzisz sobie z kamuflażem.
Z zainteresowaniem przyglądałem się sierści basiora, która minimalnie zmieniała swe tony, by jak najlepiej odwzorować otaczający ją teren. Szybko jednak oderwałem od niej wzrok. Nie przystoi rozmawiać wgapionym w futro nieznajomego.
– Wybacz, że na ciebie wpadłem, ale chyba rozumiesz... nie bardzo miałem jak wykonać unik, nawet cię nie widząc – rzekłem spokojnie – Nic ci nie jest?
Basior pokręcił głową.
„Spałem.” – pojawiło się w mojej głowie – „Obudziłeś mnie tylko.”
Skrzywiłem się lekko. Miałem już styczność z telepatią, lecz mimo wszystko obecność obcego głosu wewnątrz głowy była dziwnym odczuciem. Nie nieprzyjemnym czy irytującym, po prostu nietypowym.
– Czy moglibyśmy porozmawiać norm... – uciąłem, gdy mój wzrok przykuła głęboka blizna przecinająca gardło poznanego wilka – Ah... wybacz. Straciłeś głos, jak mniemam?
„Straciłem.” – usłyszałem w odpowiedzi.
– Rozumiem.
Nastał moment ciszy.
– Należysz do tej watahy? Nie widziałem cię wcześniej.
„Dołączyłem niedawno. Nie zdążyłem zawrzeć nowych znajomości.”
Czekałem aż powie coś więcej, ale basior nie wdał się chętny by ciągnąc ten temat.
– Nazywam się Heron – powiedziałem, nie tracąc wilka z oczu, co stanowiło pewien problem, zważywszy na jego umiejętności kamuflażu – Spełniam funkcję stratega tej watahy.
Zmrużył pozbawione źrenic oczy. Czułem wnikliwość, z jaką mi się przygląda, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż basior widzi. Cierpliwie znosiłem lustrowanie, jednocześnie sam ukradkiem badałem zachowanie nieznajomego. Przyglądał mi się, jakby analizował, czy jestem odpowiednią osobą, której może się przedstawić. Wydał mi się bardzo nieufny.
„Jestem Ensiy.” – odparł w końcu – „I zajmuję się kartografią.”
– Bardzo zajmująca profesja.
Subtelnie uniosłem kąciki ust, chcąc dodać śmiałość basiorowi, który najwyraźniej w obecności obcych nie czuł się zbyt pewnie. Ensiy dostrzegł moją próbę i zareagował lekkim machnięciem ogona. Wszystko w porządku.
– Jakbyś czegoś potrzebował, to śmiało możesz zwrócić się do mnie – oznajmiłem przyjaźnie, po czym dodałem z powagą: – Uważaj, żeby nikt więcej się o ciebie nie potknął, dobrze?
Skinął głową. Postawiłem krok w swoim kierunku, zaraz jednak zatrzymałem się i spojrzałem na basiora. W pierwszej chwili nie mogłem odnaleźć go wśród drzew i gęstej ściółki. Dopiero jego szare ślepia i nieznaczny ruch pomogły mi zlokalizować wilka.
– Jeżeli jesteś zmęczony i chcesz odpocząć to bezpieczną opcją dla ciebie i innych będzie jaskinia – stwierdziłem – Tam nikt nie powinien na ciebie wpaść. Jeśli nie masz jeszcze swojej jamy to mogę pomóc ci jakiejś poszukać. Znam parę dobrych do zamieszkania grot.

<Ensiy? Spryciarz chciał odpisać nieco szybciej, ale wyszło nieco później. D: >

Od Ashity do Elli

Kocham jesień.
Cóż, jeśli mam być szczera, to uwielbiam każdą porę roku. Na samą myśl o zielonej wiośnie, gdy wszystko budzi się do życia, a kwiaty nieśmiało rozkwitają na łąkach ,tworząc barwny, pachnący kobierzec, miałam ochotę skoczyć na równe łapy i wykonać taniec radości. Do tej pory czułam też przyjemne ciepło lata, które niedawno przeminęło - choć nieraz myślałam, że po tych falach upałów będzie ze mnie czarno-niebieska kałuża, tęskniłam za tą złotą tarczą, która przez tyle godzin niestrudzenie rozświetlała niebo, i za gwieździstymi, bezchmurnymi nocami, które spędzałam z uczącym mnie gwiazdozbiorów Zuko. Po ferworach dnia, wyczerpujących polowaniach, patrolach i doglądaniu stanu członków watahy, takie spokojne chwile spędzone sam na sam z partnerem były dla mnie naprawdę cenne, jak chłodna rosa po kilkugodzinnym biegu po gorącym piasku. Do zimy miałam szczery sentyment - być może głównie dlatego, bo kochała ją moja przyjaciółka z rodzimej watahy, Nami. Do tej pory na samą myśl o waderze widziałam jej szeroko uśmiechnięty pyszczek, gdy na jej sierści lądowała kolejna porcja śniegu. Milion razy płatałyśmy sobie tego rodzaju figle, czatując na drugą, by, gdy przechodziła, popchnąć drzewo, na którego gałęzi tkwił biały puch. A jesień? Cóż, dżdżysta pogoda i coraz chłodniejsze dni często o mało co nie wprawiały mnie w ponury nastrój, ale uwielbiałam te ferie barw, otaczające mnie z każdej strony. Ceniłam coraz wcześniej nadchodzące wieczory, podczas których odwiedzała mnie Nami oraz wpadał Leloś w towarzystwie Karo. Basior traktował partnerkę niemal jak szklaną figurkę, zwłaszcza od pamiętnego ataku Kyrii z Dworu Zapomnienia, w czasie którego wilczyca straciła wzrok. Patrząc na tę pary, przypominały mi się zabawy szczeniąt, podczas których to basior cały czas strofował siostrę - potrafił zdenerwować się o byle potknięcie, twierdząc, że mogła zrobić sobie krzywdę. Rozczulała mnie ta troskliwość, cieszyłam się też jednak, że znalazł Karo - nadal pozostał tym samym Lelosiem z obsesją na punkcie bezpieczeństwa innych, ale teraz zdawał się być o wiele dojrzalszy, dzięki czemu Nami mogła zacząć "oddychać", nawet jeśli w dalszym ciągu warczał i łypał wrogo na każdego basiora, który, w jego opinii, podszedł zbyt blisko do siostry.
Oparłam się wygodnie o ciepły bok Zuko, rozleniwiona i szczęśliwa. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, zwiastując rychłe nadejście nocy. Nami siedziała tuż obok mnie, ziewając cichutko. Wróciła niedawno z dłuższego spaceru w towarzystwie Riki, podczas którego spotkały wyjątkowo przyjaźnie nastawioną elfkę, Mirę.
- Myślisz, że Leloś nas dzisiaj odwiedzi? - zapytałam, wtulając pysk w miękką sierść partnera.
- Czyja wiem? - basior uśmiechnął się, trącając mnie lekko nosem. - Mówił, że dzisiaj ma sporo pracy, ktoś go chyba poprosił o zastępstwo przy patrolu granicznym...
Jakby na zawołanie, usłyszałam czyjeś kroki. Uniosłam wzrok, by sprawdzić tożsamość gościa. Znajomy zapach.
- Karo! - Nami wstała, by przywitać się z waderą. - Jest z tobą Leloś?
- Coś go chyba zatrzymało... - mruknęłam, gdy nie dostrzegłam jego sylwetki.
- Tak - potwierdziła jego partnerka cicho. - Ale powiedział, że zapewne tu przyjdzie jak tylko skończy, więc pomyślałam, że też już przyjdę.
- Mam nadzieję, że zajrzy tu jak najszybciej - stwierdził Zuko, wyciągając przed siebie łapy.
- Cóż, oby. Znając jego, jeśli nie zastanie Karo u nich, zaraz narobi rabanu - westchnęła za zrezygnowaniem Nami.
Jakby na zawołanie, usłyszałam kolejne kroki. W wejściu zaraz ukazał się Lelou we własnej osobie, nieco zdyszany i jakby... poddenerwowany? Może rzeczywiście szukał Karo?
- Jak widzisz, nic jej nie jest - uśmiechnęłam się.
- Och... - mruknął, najwyraźniej zdziwiony. - Karo już tu jest? Nie byłem w jaskini. Mamo, ktoś do ciebie. Wadera, twierdzi, że chce dołączyć.
Spojrzałam uważnie na syna, zwracając szczególną uwagę na nieszczególnie przyjazny ton syna, gdy opisywał wilczycę. No tak, doskonale znałam podejście syna do obcych.
- No dobrze, to wy tu sobie posiedźcie, a ja oprowadzę ją i trochę porozmawiam - uznałam.
- Iść z tobą? - zapytał Zuko, podnosząc się.
- Poradzimy sobie we dwie - uznałam jednak. - Lulu!
Mały yujin, siedzący dotychczas spokojnie w kącie, wstał i przydreptał do mnie, nieco jednak zaspany. Po wiośnie i lecie powoli wracał do życia i zaczął wychodzić z zacienionej jaskini na zewnątrz. Teraz zbliżał się wieczór, pora, kiedy chętnie wychodził na spacery. Teraz także wesoło wskoczył na mój grzbiet, piszcząc radośnie.
Wyszłam z jaskini w towarzystwie towarzysza oraz Lelou, który najwyraźniej postanowił mi wciąż towarzyszyć, by mieć pewność co do wadery. Basior był zdecydowanie miły, ale równocześnie wyjątkowo nieufny.
Zaraz mój wzrok padł też na wilczycę, o której mówił syn. Ta również mnie dostrzegła.
- Nazywam się Ellia i chciałabym zostać członkinią twojej watahy - powiedziała zaraz. - Ten wilk mi o niej opowiedział i pomógł dotrzeć aż tutaj.
Uśmiechnęłam się lekko, obserwując w ciszy przybyszkę. Drobna, przypominająca troszkę w budowie ciała Nami, o dużych, błękitnych oczach, przywodzących na myśl bezchmurne, letnie niebo.
- Miło mi zatem - odparłam pogodnie. - Ja jestem Ashita, Alfa tej watahy, a to Lelouch, mój syn. Witamy w watasze, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, przychodź tu o każdej porze nocy i dnia. Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, oprowadzę cię też teraz po terenach ,wybierzemy ci jakiś kąt i przedstawimy innym, dobrze by było, gdybyś wiedziała, do kogo możesz zwrócić się w razie czego. Leloś... Vin i Mavi wrócili już, prawda?
- Tak, widziałem ich dzisiaj - stwierdził.
- Dobrze, Riki i Klair też zatem są, jak myślę - uznałam. - To jak się czujesz? Masz może ochotę na mały spacer? A może chciałabyś coś zjeść?

< Ellia? >

poniedziałek, 23 października 2017

Od Karo cd. Lelou

— Lepszy rydz, niż nic, co nie? — odparłam ze średnim entuzjazmem, bo na pełny nie miałam nawet co się silić. Na długi czas nastała cisza, jakby każdy zastanawiał się nad naszym planem. Sama również próbowałam pomyśleć o jakimś marzeniu, ale do głowy przychodziły mi jedynie wspomnienia minionych lat, jak to wraz z siostrami kłóciłyśmy się o zabawki, a Shiori denerwowała się na mnie, że w ogóle na siebie nie uważam. Przed oczami miał również tamten wieczór, gdy Lelou uczył mnie gwiazdozbiorów. Nie umiałam jednak utworzyć żadnego celu, innego, niż mięciutkie, przyjemne łóżko. Gdzieś w głowie kotliła się perspektywa zobaczenia sióstr, ale przecież ani zobaczenia, ani sióstr nie wchodziło w grę, nie było więc co myśleć, a co dopiero urzeczywistniać owej wizji. Może to jest właśnie mój problem? Po prostu nie umiem marzyć?
— Wiecie, na tę chwilę jestem w stanie wyobrazić sobie jedynie wygodne wyrko — stwierdziłam posępnie. Partner jednak drgnął na te słowa.
— Gwiazd. Jest noc spadających gwiazd, możesz poprosić o co tylko chcesz… A Ty chcesz jakieś wyrko? — zaśmiałam się pod nosem, nagle rozumiejąc, co powiedziałam. — Poważnie, Karo, twoje umiejętności marzycielskie w ogóle się nie poprawiły.
— No dobra… W sumie może bym coś zjadła. Napić się też nie zaszkodzi. Nie mówiąc już o świeżym powietrzu, ale to chyba już marzenie ścię… — urwałam, słysząc śmiech Nanami. Posłałam jej pytające spojrzenie, a raczej pytający obrót łba.
— Cały czas mówisz o podstawowych potrzebach, Karo — wytłumaczyła — spać, jeść, pić… Przecież to zapewnia tylko wegetację, prawda?
Właściwie, to miała rację. Moje rzekome “marzenia”, ograniczały się jedynie do form koniecznych. Spać, jeść, pić, aby mieć energię. Wszystko po coś, niekoniecznie dla satysfakcji, żeby po prostu istnieć. Niby w każdej innej sytuacji to było by spoko, ale ej, w tej nie jest. Aktualnie głównym celem było wyjście stąd. A jeśli zamierzałam coś począć w tym kierunku, powinnam się uzewnętrznić, chociaż na tę myśl poczułam pulsującą czerwień na policzkach.
— Tak — skinęłam głową — no dobra, to może zrobię podejście trzecie, a jak wyjdzie równie pokracznie, ktoś inny przejmie pałkę, co byśmy nie siedzieli tutaj do jutra? — Atmosfera przypominała trochę wywoływanie zmarłych. Tam ponoć też dawało się jakiś fragment siebie, aby zadziałało. Może również mimo dobrych min, pulsujące wokół napięcie w czasie takiej ceremonii było tak gęste, aby ciąć je nożem? Wzięłam oddech, po czym wróciłam do swojej nieudolnej próby.
— Bardzo lubię muzykę. Czasem nawet nie kontroluję swojego zachowania, gdy ją usłyszę. Zaczynam coś tańczyć, rzadziej podśpiewywać, chociaż gdybym sama siebie zobaczyła, miałabym ostrą polewkę do końca tygodnia. Poza tym, uwielbiam wysokość i wyzwania — wolałam nie mówić przy Lelou, że mam tutaj na myśli adrenalinę, a dokładniej niebezpieczeństwo. Co jak co, ale wiedziałam doskonale, co basior myśli o tej mojej żyłce przygody. Nawet częściowo mu się nie dziwiłam. — Chyba umarłabym z nudów, jakby przez dłuższy czas nic się nie stało. Żadnego wybuchu, pościgu, tylko długa, głucha cisza. Trochę krzywa wizja. Chociaż mimo, że lubię wyzwania, nie znoszę takich sytuacji. Nie do końca przez wzgląd na mój udział w nich, chyba bardziej przez — cała moja wypowiedź pełna była zacięć, tutaj jednak pauza zdała się przeciągać aż nadto. Doskonale wiedziałam, jak słabo idą mi te klocki, ale skoro zaczęłam, wypada skończyć. Mimo wszystko szukając słowa miałam ochotę schować głowę w piach. — pewien rodzaj strachu… Tak myślę? Więc, chyba moje główne marzenie opiera się na strachu. Boję się utracić, co już mam. Bliskich, dom, miejsce do spania, znajome zapachy… najwidoczniej marzę o czymś stałym, aby być w stanie zatrzymać to, co już jest… — milczałam chwilę, po czym burknęłam, zakłopotana. To chyba najgorszy monolog, jaki palnęłam w życiu. I zarazem chyba jedyny monolog, jaki faktycznie palnęłam. — D-dobra, przepraszam, to było głupie — zaśmiałam się niezręcznie, czekając, aż ktoś przejmie pałkę mówienia kd rzeczy, nim spalę się ze wstydu.

<Lelou? Nie przejmuj się, rozumiem ^^>

niedziela, 22 października 2017

Od Vincenta do Mavis

Znużenie powoli obejmowało moje ciało. Czułem je w ciążących powiekach, rozluźniających się mięśniach, oddech uspokajał się, zwalniał. Ziemia wyścielona różowymi płatkami wiśni była tak miękka, iż pragnąłem legnąć na niej i pogrążyć się w błogim śnie, teraz, w tej chwili. Ostatnia przygoda, podróż po Podziemiach, spotkanie z mamą zadziałały na mnie oczyszczająco, niemniej przynosiły zmęczenie, które teraz przybyło wzmocnione kilkukrotnie. Choć może to sielska atmosfera wspólnego spaceru zadziałała na mnie tak kojąco? Nie bardzo miałem głowę, by nad tym rozmyślać. Nawet nie zauważyłem, że oczy same mi się zamknęły. Trwałem tak, wsparty o bok Mavi, czując jej ciepło, słysząc miarowy oddech. Sen począł rysować subtelne kształty w moim umyśle, gdy drzemałem w poczuciu całkowitego spokoju. Przy niej.
– Vin...
Szept rozmył senne wizje, nim te zdążyły uformować się w konkretny obraz. Spojrzałem na przyjaciółkę jednym okiem. Uśmiechnąłem się bezwiednie, widząc jej pyszczek oprószony księżycowym srebrem.
Wadera westchnęła cichutko:
– Może powinniśmy już wracać, co?
Odsunąłem się nieco od boku przyjaciółki, by móc w pełni się jej przyjrzeć.
– Dlaczego? – zapytałem niezbyt mądrze.
– Wyglądasz na trochę zmęczonego – oznajmiła cierpliwie.
– Nonsens!
Na zaprzeczenie własnych słów rozwarłem szeroko paszczę, ziewając tak potężnie, iż moje ciało zadrżało. Wilczyca patrzała na demaskację z pobłażaniem.
– Może troszeczkę – przyznałem – Ale tylko troszeczkę.
Zawiał wiatr. Opadłe płatki wiśni poruszyły się bezszelestnie, uniosły, odsłaniając nagą ścieżynę. Gałęzie przysadzistych drzew zatrzęsły się i zrzuciły finezyjny deszcz. Różowe drobiny zafalowały w powietrzu, tańczyły przez chwilę w srebrzystym świetle, po czym delikatnie opadły. Przyglądałem się opieszałym ruchom wzniesionych płatków z uwagą, po czym zwróciłem się do Mavis, twierdząc, iż nie musimy tak szybko wracać. Nie powiedziałem jednak nic konkretnego, gdyż widok beżowej sierści przyjaciółki przystrojonej dziesiątkami rumianych detali rozczulił mnie na tyle, że tylko zaśmiałem się pod nosem i mruknąłem ciche: „ooooch...".
– W różowym ci do twarzy – stwierdziła, wskazując wplątane w szarą sierść płatki, które również mnie nie miały litości oszczędzić – Wiem, że to miejsce jest wspaniałe, Vin – dodała – Jest tak spokojnie i miękko. Myślę jednak, że lepiej będzie odpocząć w jaskini.
Miała rację. Choć nie wiem jak przyjazne i ciche byłoby to miejsce–to otwarta przestrzeń. Trzeba zachować czujność nawet podczas snu, gdyż nigdy nie wiadomo, co może kręcić się w pobliżu. Mimo iż byłem niemal całkowicie przekonany, że w tej okolicy nie ma co liczyć na stwory groźniejsze od lisów to nie zamierzałem ryzykować bezpieczeństwa Mavi. No i chciałem byśmy wyspali się bez zbędnego baczenia na podejrzane szmery. Skinąłem więc głową.
– Dobry pomysł. Chodź szybko, zanim te bezlitosne, różowe potworki zamienią nas w kule miękkości i uroku.
Dobiegł mnie cichy chichot.
– Nie widzę w tym nic zabawnego – mruknąłem z udawaną powagą – Te płatki już ruszają do ataku!
Przejechałem łapą po podłożu, wyrzucając w stronę Mavis garść kwiecistych napastników.
– Ej!
Odpędziła lecącą ku niej chmarę gwałtownym ruchem łapy. Następnie zrewanżowała się, częstując mnie podobną ilością płatków. Przyjąłem je z pokorą, pozwalając, by szare futro na mojej piersi rozjaśniło się niewieścim różem. Tak przystrojony dumnie zaprezentowałem się przyjaciółce. Parsknęła po raz kolejny.
– Wrócimy tu jeszcze, prawda? – zapytała, gdy postąpiliśmy krok w stronę jaskiń.
Zwróciłem wzrok ku otwierającym Aleję drzewom. Bujne korony zdawały się błyszczeć w srebrzystej poświacie nocy. Jakby filigranowe płatki pochłaniały dane im światło i rozpalały swój własny, unikatowy blask. Wyścielona wiśniowymi drobinami ścieżka prezentowała się nie mniej urokliwie. Aż korciło by podążyć w głąb Alei, powoli, krok za krokiem. Zachwycać się każdym najmniejszym detalem, wdychać słodki zapach nieskończenie kwitnących drzew, włóczyć łapami po przyjaźnie miękkim podłożu, mając przy sobie kogoś, kogo będziesz chciał przeprowadzić na drugi koniec ścieżynki. Z kim mógłbyś chodzić tak już zawsze.
– Jeśli tylko chcesz – odparłem z uśmiechem, po czym położyłem lekko uszy i ściszyłem nieśmiało głos, niemal szepnąłem, dodając: – moja bratnia duszyczko...
Uszy Mavi opadły nieznacznie, uśmiechnęła się półgębkiem.
– Może jutro? – zaproponowała.
– Jeśli tylko nie będę musiał pilnować szczeniaków to jak najbardziej!
Ruszyliśmy w stronę jaskiń, beztrosko gawędząc o niczym, od czasu do czasu przyjacielsko się przekomarzając.

– No, to mój przystanek – oznajmiłem, gdy oboje stanęliśmy u wejścia do groty.
Wściubiłem łeb do środka, omiatając wzrokiem ciemne, dość duże pomieszczenie. Na kamiennej ziemi leżały jelenie i dzicze skóry oraz kilka garści liści i traw, z których postanowiłem zrobić sobie posłanie. Gdzieś w kącie przygotowane miałem bierwiono i nieco mniejsze gałązki na opał. W kilku miejscach walały się kości–pozostałości spożytych posiłków–które podgryzałem od czasu do czasu, gdy łapała mnie nuda.
– Eh, chyba powinienem w najbliższym czasie tu trochę ogarnąć – powiedziałem sam do siebie, choć bez problemu moją uwagę mogła usłyszeć również Mavi. – Mówię to sobie już od kilku dni – dodałem z uśmiechem.
Wycofałem się z jaskini. Stanąłem przed waderą. Z rozbawieniem zauważyłem, że kilka psotnych płatków wiśni wciąż chowało się za jej uchem.
– Chodź, odprowadzę cię do twojego legowiska – zaproponowałem.
Mavis jednak pokręciła głową.
– Nie ma takiej potrzeby. To niedaleko. A ty powinieneś już dawno spać.
– Ty także – zauważyłem – Nie zasnę, dopóki nie będę miał pewności, że leżysz wygodnie w swojej jaskini – dodałem przekornie.
– Naprawdę, nie masz się czym martwić. Spać!
Szturchnęła mnie i wskazała nosem w głąb mojej groty. Posłałem przyjaciółce grymas niezadowolenia, ale usłuchałem. Wślizgnąłem się do środka i posłusznie, choć nie szczędząc sygnałów ukazujących naburmuszenie, ułożyłem się na posłaniu.
– Zadowolona? – rzuciłem do stojącej przy wejściu wilczycy.
– Jak najbardziej. Dobranoc, Vin.
– Dobranoc, Mavi.
Uśmiechnęła się i ruszyła w swoją stronę. Mruknąłem cicho, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Zaraz zerwałem się z posłania.
– Mavi! – wychyliłem się z jaskini – Czekaj!
Wadera zatrzymała się w półkroku i odwróciła w moją stronę. Nie zdążyła nic powiedzieć, odezwałem się bowiem pierwszy:
– Jako wojownik Watahy Porannych Gwiazd muszę dbać o bezpieczeństwo jej członków! Krwiożercze, różowe płatki mogą się czaić gdzieś tu blisko... – podejrzliwie rozejrzałem się wokoło – Co, jeśli zaatakują znowu? Ashita i Zuko odgryzą mi uszy, gdy wyjdzie na jaw, że pozwoliłem ci ot tak spacerować, gdy wokół czai się wróg!
Patrzyła na mnie swymi jasnymi niczym płynne złoto ślepiami z pełnym zadziwieniem, jednocześnie uśmiechając się pod nosem.
– Więc... – podjąłem, nim zabrała głos – może przenocujesz u mnie?

<Mavi, nie ma za co przepraszać, tylko cieszyć się, cieszyć, że historia idzie dalej! ^^ >

Od Lelou do Karo

Ponuro wodziłem wzrokiem od Miru do skupionych Karo i Nami. Wesoły teatrzyk? Tworzenie marzenia? Biorąc pod uwagę mój aktualny nastrój, pogorszony szczególnie niedawną wizją, prędzej bym się raczej wczuł w jakąś tragedię. Może czarny humor byłby jakimś wyjściem?
- Ustawimy się w kółeczku i będziemy po kolei opowiadać sobie żarciki, co wy na to? - mruknąłem, czując pogłębiającą się frustrację. - Dlaczego wilki z Lodowej Krainy są cywilizowane? Bo zżerają posłańców, ale listów nie ruszają.
- Leloś - siostra przewróciła oczami, ale pozwoliła sobie na ciche parsknięcie śmiechem. Dobra choćby i wymuszona wesołość. Wszystko, byleby tylko powstrzymać tę jędzę.
- No co? - mruknąłem, nieco urażony. - Mówiłem ci już chyba, komedie to nie moja bajka. Karo?
Wadera spojrzała na mnie.
- Świetnie ci idzie - zachęciła mnie, pokpiwając. - Rób z siebie dalej błazna.
- I ty, ma partnerko, przeciwko mnie - westchnąłem z rezygnacją. - Na co wskazywała mina córki sapera? Na nagły wybuch emocji.
Ha. Ha. Ha...
- Po namyśle, stworzenie marzenia też jest jakąś opcją - stwierdziła Nami, usiłując nadać głosowi możliwie optymistyczny głos.
- To jest jakieś wyjście - przystała czarna wadera. - Może łatwiej będzie wybudzić Miru, gdy trochę osłabimy jej moc?
- Ale nadal nie wiemy, co może go przywrócić z tego... snu - przypomniała wilczyca.
- Karo ma chyba rację - stwierdziłem jednak z namysłem. - Szczeniaki są z reguły bardziej podatne na magię, emocje, trudniej im też odróżnić fikcję od rzeczywistości...
- Tamten świat był naprawdę wiarygodny - przyznała Nami.
Spojrzałem przeciągle na siostrę, zastanawiając się, jakiego rodzaj koszmar ona przeżyła. Sam nie chciałem już nigdy powracać do wizji pokazanej przez istotę. A tym bardziej mieszać ją z rzeczywistością. Dlatego postanowiłem delikatnie zboczyć z tematu. Wiedziałem, że tamto nie miało miejsca, koszmar już minął... ale dręczyła mnie wciąż ta bezsensowna, paląca myśl, że jeśli będę o tym mówił, spełni się - jak te głupie powiedzonka z rodzaju "bo wykraczesz" czy "odpukać w niemalowane".
- Tylko jak chcecie stworzyć marzenie? - zapytałem zatem, niespokojnie szorując ogonem po podłodze.
Nastała długa chwila ciszy.
Weźmy to na logikę. Czym w ogóle jest marzenie? Kiedyś, jako szczenię, poprosiłem kiedyś mamę, by mi to wytłumaczyła, ale z jej stwierdzenia nie zrozumiałem ani słowa. "To najjaśniejsze, ubrane w doskonałość gwiazdy w naszych sercach, do których staramy się dolecieć". Przemówiła do mnie jedynie wzmianka o lataniu. A jaka była moja definicja marzenia? Gdyby teraz przede mną stanęła sam Festus, zażądał wytłumaczenia, a od mojej odpowiedzi zależałyby losy świata? Może powtórzyłbym słowa mamy. To przecież po prostu nasze cele, dążenia. Ja zawsze chciałem polecieć, oderwać się od wszystkiego, co mnie przygniatało na ziemi. Z drugiej strony... to właśnie tu, na tym twardym, nieprzyjaznym gruncie, miałem rodzinę. Watahę. Przyjaciół. Mamę, tatę. Siostrę, którą chciałem bronić za wszelką cenę, i którą kochałem ponad wszystko. I... Karo. Waderę poznaną przecież tak niedawno, a która okazała się być jednym z najważniejszych punktów w moim życiu. Jasnym punktem, najjaśniejszą gwiazdą dla mojego serca, do którego pragnąłem dążyć.
Przecież marzenia nie przestają być sobą wtedy, gdy się spełnią, prawda?
- Może... - z rozmyślań wyrwał mnie niepewny głos Nami. - Opowiemy o tym, co kochamy? O czym marzymy i spróbujemy nadać temu kształtów?
Spojrzałem na Karo.
- Ja jestem chyba zbytnim realistą - uśmiechnąłem się z zakłopotaniem. - Ale możemy spróbować. Jak ty uważasz?

< Karo? Nawet nie wiem, od czego zacząć przeprosiny :/ Także, no... wybacz, że tyle musiałaś czekać, postaram się poprawić >

Od Ensiy do kogoś

 Było ciepłe, wrześniowe popołudnie. Odpoczywałem, leżąc pod jednym z drzew w Stardust Forest i korzystając z moich magicznych zdolności, obserwowałem pobliską polanę. Widziałem kucharzy watahy przygotowujących posiłek i szczeniaki bawiące się pod czujnym okiem opiekuna.
  Co jakiś czas przechodził tu inny członek watahy, a wygląd wielu z nich czasem mocno mnie zaskakiwał. Widziałem na przykład szarego basiora z turkusowymi wzorami na ciele. Niektóre z wilków miały skrzydła. W moich rodzinnych stronach nie spotykałem też wader z wiankami na głowie, co zdarzało się tutaj. Od czasu do czasu mogłem ujrzeć też elfa przychodzącego w okolicy.
  Te elfy były jednak inne niż te, z którymi żyłem w ziemi Imalt. Ich ciała wyglądały na delikatniejsze od ciał ludzi i elfów z północy.
  Największą różnicą miedzy mieszkańcami tej krainy a moim dawnymi towarzyszami, było to, że niektóre z tutejszych elfów miały skrzydła.
  Spodobało mi się tutaj,  jednak tęskniłem za moim domem. Postanowiłem przespacerować się nad rzekę.
  Powoli wstałem, odwróciłem się w kierunku słońca i ruszyłem w kierunku wody. Szedłem przez las, powoli przebierając łapami. Po drodze mijałem dużo wilków z watahy, a każdy z nich wyglądał na szczęśliwego.
  Kiedy dowlokłem się do rzeki zobaczyłem następne wilki, ale znowu wszystkie były szczęśliwe, więc postanowiłem, że nie będę im przeszkadzał. Pomyślałem, że nad morzem mogę pobyć samotnie. I znowu się pomyliłem - tym razem, kiedy słońce już zachodziło spostrzegłem piękną, białą wilczycę, która właśnie pływała w przybrzeżnych wodach. Jej wygląd przypomniał mi o mojej ukochanej, która została na północy.
  W międzyczasie słońce zdążyło skryć się za horyzontem, a ja dalej byłem pogrążony w rozmyślaniach o utraconym domu. Kiedy tak wspominałem minione dni, z braku lepszego pomysłu postanowiłem przysnąć (mimo że nie potrzebuję snu).
  Kiedy się obudziłem, pierwsze promienie słońca pojawiały się na wschodzie, więc powlokłem się do Stardust Forest i ponownie położyłem się pod jednym z drzew. Kiedy tak leżałem i zastanawiałem się co ze sobą zrobić, poczułem, że coś na mnie stanęło, a później się na mnie przewaliło. Zorientowałem się, że to jeden z wilków z watahy, więc spróbowałem nawiązać z nim kontakt i powiedziałem mu (telepatycznie, oczywiście):
<<Następnym razem bardziej uważaj.>>
Kiedy ta myśl pojawiła się w umyśle wilk, odrazu pojawiła się też odpowiedź:
<<Mam rację na przyszłość muszę bardziej uważać.>>
Biedaczek, chyba nie zauważył, że na mnie wlazł. Postanowiłem, uświadomić go w tej kwestii:
<<Tu jestem, spryciarzu, spójrz pod łapy.>>


<Ktoś? Odpiszesz, ,,spryciarzu"? W razie błędów z góry przepraszam.>

Od Ilyi cd Karo

„Skrzatek”? Tak do niego zawołała? Skąd wzięła tę nazwę? Czyżby zachciało się jej zakpić z jego wyglądu, a dokładniej z uszu? Basior spojrzał na nią i burknął, by radziła sobie sama. Dopiero teraz pojął, że wadera odnosi się w stosunku do niego z jakąś wyższością, choć nie był pewny, czy to słowo jest odpowiednie. Karo słysząc cichnące kroki basiora, postanowiła za nim pobiec i go zatrzymać. Oczywiście nie z potrzeby serca, a raczej misji. Dogoniła Ilyę i stanęła przed nim, zagradzając tym samym drogę.
– Dokąd się wybierasz?! – warknęła. – Chcesz wszystko zepsuć?
Nic nie mówiąc, minął ją, ale ta nie dała za wygraną. Uderzyła go dość delikatnie w tylną część głowy, co poskutkowało gwałtownym obrotem i przygwożdżeniem jej do ziemi. Nie był ciężki i nie napierał na nią taką siłą, by zrobić krzywdę, a jedynie móc szybko ją osłonić przed atakiem, a następnie skoczyć na przeciwnika. Nie, to nie była świetna akcja, ponieważ rana, którą zdobył wcześniej, nie zdążyła się zagoić i ponownie zaczęła krwawić. Dostał również czymś twardym prosto w pysk, a to, że wadera powoli czuła zagrożenie z jego strony, sprawiło, że i ona lekko go drasnęła. Poczuł, że postąpił źle, ale to ona go do tego sprowokowała. Porównywanie do skrzatów i elfów nie było dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli nie było to obraźliwe, a rzucone jako żart. Po chwili jednak o tym zapomniał, a w jego utkwiła wiadomość o mapie, więc nerwowo zaczął się za nią rozglądać.
– Następny będzie ją miał.
Czarna wilczyca stanęła obok Ilyi i niby patrząc na pospiesznie uciekającego krasnoluda, stwierdziła, że basior musi nieco się opanować, w innym wypadku będą błądzić przez jeszcze dłuższy czas. Zignorował jej słowa, a po chwili sam się do niej zwrócił, patrząc w prosto oczy. Była ślepa, więc dostrzegł to nieobecne spojrzenie, które tak właściwie trudno było nazwać „spojrzeniem”.
Basior rzucił się galopem za uciekającą postacią. Zawalił swoją szansę, ale nie mógł sobie pozwolić na dłuższe pozostanie w tym miejscu. Tutejsze powietrze z klimatem raczej mu nie sprzyjały, więc pragnął się stąd wydostać jak najszybciej. Och, gdyby stwórca byłby tak dobry i dał mu możliwość teleportacji... Lub siły stu słoni, by mógł z łatwością niszczyć ściany, które byłby wtedy dla niego niczym kartka papieru. Jednak nie, został obdarzony mocą, która jest przydatna jedynie w walce, a raczej tuż po niej. Niektórzy nawet nie są tego świadomi i sądzą, że wilk posiada jakieś silniejsze zdolności, których używa w obliczu prawdziwego zagrożenia, kiedy nie widzi już innego wyjścia... Każdy ma pewne asy w rękawie i przeciwnik nie jest ich świadomy, dopóki nie zostaną użyte, a nawet wtedy, może się zastanawiać, czy to aby na pewno to. Wracając do rzeczywistości i aktualnych wydarzeń, Ilya z każdą chwilą czuł gorszy ból tuż przy karku, ale nie przeszkodziło mu to w utrzymaniu tempa. Zacisnął mocniej szczękę z żuchwą, przygryzając tym samym wewnętrzną część pyska. Po chwili dostał wsparcie od Karo, która pobiegła skrótami poznanych kransoludów i stanęła na końcu tego korytarza. Uciekinier zauważył, że to koniec i zostało mu zdecydować, komu się odda. Wybrał Ilyę, który gdyby biegł dalej, mógłby stratować i jego, i trzymającą istotę Karo.
– Ilya, łap go! – krzyknęła do niego wadera.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Szarawy wilk odbił się mocno od podłoża i skoczył prosto na krasnoluda, powalając go na twardą, zimną ziemię. Kamienne podłoże z miłą chęcią powitało człowiekopodobnego i nawet zaprosiła na drzemkę. Stracił przytomność, a wilk, korzystając z okazji, przyjrzał mu się dokładnie i poszukał kawałku papieru. Nie trwało to długo, ponieważ mężczyzna miał przy pasie zawieszony rulonik w kolorze sepii. Ostrożnie (jak nie Ilya) wyciągnął go i przydreptał z nim do wadery. Uśmiechnął się i rozłożył go przed sobą.
– Proszę – powiedział.
Ku zdziwieniu basiora, wilczyca rozkazała mu ją odczytać, a następnie ich stąd wyprowadzić. Skrzywił się nieznacznie i miał ochotę to wszystko zniszczyć. Nie przepadał za mapami, gardził nimi. Może były przydatne, ale jemu nigdy jakoś szczególnie nie były potrzebne. Umiał co nieco z niej wyczytać, ale teraz nie wie, gdzie się znajdują i w którą stronę jest południe, a w którą północ. Ma to zrobić na czuja? Och, jeśli tak, to całkiem dobrze, bo to mu wychodzi świetnie.
– Jeśli ma to ci pomóc... O ile dobrze zrozumiałam, ten korytarz prowadzi do dwóch pomieszczeń. Jedno jest okrągłe i wychodzi z niego tylko jeden korytarz, z kolei drugie... Ma trzy korytarze.
Basior pokiwał głową, wychwycił najpotrzebniejsze rzeczy i natychmiastowo je pojął. Głód chyba działał dla niego motywująco, skoro rozumienie wychodziło mu coraz to lepiej. Główka pracowała, ale brzuszek domagał się czegoś pysznego, mógł tak stwierdzić, ponieważ bardzo go łaskotało. Odnalazł korytarzyk na mapie i od razu obrał kierunek, bo niemal natychmiast zauważył, że tak naprawdę wiele im nie zostało do pokonania.
– Przeproś mnie – rzucił, na co się zdziwiła. – Każesz mi się powtarzać?
– Nie rozumiem, za co miałabym cię przeprosić? – zapytała nieco kpiącym głosem.
Nie spojrzał na nią, nie próbował wpłynąć. Parsknął na zapytanie wilczycy, po czym przyspieszył kroku. Stwierdził, że ona dobrze wie za co, ale postanowiła jeszcze trochę się z nim podroczyć, bo mniej sprawny umysłowo.
– Czy ja wyglądam ci na człowieczego niziołka?
Nie spodziewała się tego, więc troszku ją zaskoczył. Zastanowiła się chwilę i przyspieszyła nieco, wsłuchując się w kroki swojego towarzysza i w jego oddech. Był odrobinę przyspieszony, najpewniej spowodowany wszystkimi wydarzeniami, a przede wszystkim zmęczeniem.
– Dobre wychowanie nakazuje szanować swojego towarzysza.
I kto to mówi? Wilk, który w zwyczaju miał się martwić o siebie i nie zważać na drugiego. No zawsze działał w pojedynkę. Niby w pewnym momencie został odnaleziony przez najbliższych i żył z rodziną, ale tak naprawdę był sam. Miał nadzieję, że jego rodzeństwo żyje. Ostatnio czuł, że swojego brata już gdzieś spotkał, ale to wspomnienie, choć bliskie teraźniejszości było niczym mgła wielu niewiadomych.
– Uraził cię ten „skrzatek”?
Pokręcił głową, wypowiadając jedno słowo: „zdenerwował”. Wadera spuściła głowę, nie dlatego, że zrobiło się jej głupio czy coś w tym stylu, ale zapragnęła najpewniej nad czymś pomyśleć. Właściwie nie wiedziała, co Ilya zrobi, kiedy go nie przeprosi, ani czy jest chętna, by powiedzieć to „przepraszam”.
– Boli – powiedział krótko.
Ból, zamiast słabnąć, powoli się nasilał. Doszło do tego momentu, kiedy basior wydał z siebie syk, sygnalizujący, że wcale nie buja i naprawdę może to być coś poważnego. Zdziwił się, ponieważ jego moc najzwyczajniej poprzestała działać. Początkowo wydawało mu się, że jest to jego pierwsza taka sytuacja, ale przypomniał sobie, że wcześniej też miał takie defekty. No, przecież już zdążyłam napisać, że panujący klimat mu nie sprzyja. Może brakło mu energii? Dawno nie jadł... czegoś porządnego. Mały posiłek od kransoludzi mu nie wystarczył. Pociągnął parę razy nosem, wyłapując dziwną woń.
– Twoja moc też tu działa? – zapytał. – Możemy mieć kłopoty, zbliża się towarzystwo, ale ty już pewnie o tym wiesz...

< Karo? Przepraszam, że tak długo. ;/ >

sobota, 21 października 2017

Wczesne losy Ensiy

 Odkąd pamiętam żyłem w mroźnej, skutej lodem krainie. Owa kraina była piękna.
Na jej północnych krańca była olbrzymia lodowa pustynia w której mieszkały lodowe smoki, upiory mrozu i tu znajdowały się ruiny olbrzymiego miasta, którego nie znały elfy, ludzie, krasnoludy i giganci. Nieco na południe od pustyń pojawiały się już małe rośliny, a latem na około dwa cykle księżyca ziemia rozmarzała. Elfy północy, najważniejsi mieszkańcy tych terenów, zwały tę ziemie Imalt. Na południe od Imalt zaczynały się wielkie lasy w których żyło mnóstwo zwierząt, to tam spędziłem większość swego życia. Na wschodzie rozciągały się góry, w których krasnoludy miały swoje królestwa (tutejsze krasnoludy dużo różniły się od tych znanych watasze). Oprócz krasnoludów w górach żyły smoki, trolle i inne stworzenia. Na zachodzie natomiast ludzie budowali ogromne zamki, pałace, świątynie i miasta oraz prowadzili swoje wojny. Dalej na południe od kraju mej młodości rozciągało się tylko morze.
  Nie wiedziałem skąd się wziąłem na tych terenach, ani nie znałem nikogo kto byłby ze mną spokrewniony. Wcale nie pamiętam tego co działo się ze mną przez moje pierwsze dwa słoneczne cykle (teraz mam trzy i pół). Prawie całe życie (a przynajmniej tak myślę) spędziłem w wielkim lesie. Aż pewnego dnia do tej części lasu, gdzie zwykle polowałem przybyli ludzcy łowcy. To był czas kiedy zacząłem wędrować na północ.
  Na początku ominąłem Imalt i zawędrowałem na lodowe pustkowia, nie spędziłem tam dużo czasu, ale dni które tam przeżyłem mocno wyryły się w mojej pamięci. Jeden z nich w szczególności.
  Był już późno - słońce powoli schodziło już z nieba. Zaczynałem opadać z sił, marzłem i z coraz większą pewnością mogłem stwierdzić, że się zgubiłem. Ze wszystkich stron otaczały mnie bryły lodu i śnieżne pagórki. Kiedy zacząłem tracić resztki nadziei, ujrzałem przed sobą giganta. Postanowiłem za nim podążać, w sumie i tak nic lepszego nie mogłem zrobić.
  Ten gigant nie był zbyt wysoki, jak na giganta, był nieco wyższy niż mamut. Miał długą do piersi brodę. I ubrany był skóry mamuta. W ręku dzierżył maczugę z konaru drzewa.
  Podążając za nim trafiłem do obozu, w którym gigant wraz z dwójką towarzyszy rozpalił ognisko i zabierał się za upieczenie mamuta. Miałem nadzieję, że uda mi się ukraść kawałek mięsa. Czekałem przyczajony, przy okazji zastanawiając się nad tym co giganci robią poza Imaltem. Nagle usłyszałem jakiś dźwięk jakby psi zaprzęg, a po chwili ujrzałem elfy północy na saniach ciągniętych przez ich oswojone wilki. Elfy nie czekając ani chwili zaatakowały gigantów. Walka nie trwała długo - elfie strzały szybko powaliły przeciwników. Kiedy elfy miały już zawracać jeden z ich wilków zaczął warczeć w moim kierunku. Elfy mnie nie zauważyły, ale jeden z nich ale jeden zwrócił się do drugiego:
- Ilime, sprawdź, co tam jest.
Elf, którego nazwano Ilime, chwycił za włócznie i ruszył w moim kierunku. Wtedy stwierdziłem, że nie ma sensu dalej się ukrywać i resztkami sił podbiegłem w kierunku elfa. Ilime opuścił broń. Chwilę potem upadłem i nie miałem sił się podnieść.
- Zostaw go Ilime - powiedział jeden z elfów, kiedy jego towarzysz zaczął nieść mnie w kierunku sań.- Ten wilk i tak za niedługo umrze. Tu na północy nie miał zbyt dużych szans.
Po tym straciłem przytomność.
  Kiedy się ocknąłem byłem w elfim obozie. Było tutaj dużo namiotów i zagrody dla zwierząt.
  Mieszkały tu elfy północy, stworzenia podobne do ludzi, ale zwinniejsze i bardziej odporne na zimno. Ich włosy były zwykle jasne, a oczy szare lub niebieskie. Nie posiadały skrzydeł tak jak ich krewni ze Stardust Forest. Przemieszczały się przy pomocy sań ciągniętych przez tresowane wilki. Żyły w Imalt, w niewielkich obozach. Czesto przenosiły obozy z miejsca na miejsce, a pokarm zdobywał tak jak większość stworzeń na tych terenach - polując. Poza polowaniami unikały przemoc, ale kiedy musiały walczyć sięgały po łuki, włócznie lub szable, czasem chwytały też za topory. Czciły naturę, a najbardziej uzdolnieni z wyznawców zostawali szamanami. Szamani pełnili rolę kapłana i uzdrowiciela, a oprócz nich na plemię składali się jeszcze rzemieślnicy, łowcy, treserzy i wódz.
  Teraz Ilime - elf, który zabrał mnie z pustkowi niósł mnie do szamana. Wniósł mnie do namiotu uzdrowiciela, tam siedziały dwie osoby.
-Witaj ojcze i ty Firunie, również - rzekł Ilime.
-Witaj - odpowiedzieli mężczyźni.
-Co to za wilk? - zapytał starsz z nich.
-Nie wiem, znalazłem go na pustkowiach, kiedy polowaliśmy na zabójców Ulfa - odparł mój wybawca.
-Co samotny wilk mógł robić na północ? - zdziwił się Firun.
-Pewnie ktoś go tam zabrał, wilki nie są na tyle głupie by same chodzić w tamte rejony.
,,A więc jestem głupi" pomyślałem.
-Jak on tam przeżył? - spytał szaman.
-Nie mam pojęcia - powiedział Ilime. - Kiedy go znalazłem był ledwo żywy, a Rea mówiła, że nie przeżyje. Mógłbyś się nim zająć?
-Z chęcią - odparł szaman. - Jeżeli go uratuję czyj będzie ten wilk?
-Myślę, że ojciec Firuna ucieszyłby się z takiego daru - powiedział młody łowca. - Co o tym sądzisz, Firunie?
-Mój ojciec ma wystarczająco wilków, Ilime. Lepiej będzie jeżeli go zatrzymasz, poza tym ty go znalałeś - stwierdził syn wodza.
  Potem szaman przytknął mi do pyska jakiś dziwny płyn, którego woń szybko mnie uśpiła.
  W elfim plemieniu spędziłem sześć cykli księżyca, pomagając polować i towarzysząc w podróżach elfom. Poznałem tam piękną wilczycę, w której się zakochałem. Często w Imalcie widziałem stada mamutów i reniferów oraz karawany krasnoludzkich kupców ze wschodnich gór.
  Raz kiedy polowałem z Ilime i grupą innych na renifery, zauważyłem tygrysa imalckiego.
  Zwierzęta te były dość duże - największe osiagały rozmiary małego mamuta. Miał dwa wystające kły. I były nieco szybsze niż wilki. Żyły w niewielkich grupach do pięciu osobników.
  Kiedy tylko dostrzegłem zagrożenie ostrzegłem myśliwych. Doszło do krótkiej aczkolwiek krwawej walki - ja zostałem raniony w brzuch, a towarzyszący nam Firun miał poważnie uszkodzone ramie. Nie mogliśmy podróżować z szybko będąc w takim stanie, więc noc musieliśmy spędzić poza obozem. Prawie całą noc spędziłem wraz z ukochaną wpatrując się w gwiazdy. Gdy następnego dnia wróciliśmy do obozu, szaman uśpił mnie na siedem dni, żeby mógł mnie wyleczyć.
  Kiedy powróciła do mnie świadomość, okazało się, że mój opiekun nie żyje. Ilime został zabity przez lodowego smoka.
  Lodowe smoki to majestatyczne stworzenia wielkości dwóch mamutów, pokryte srebrno-białymi łuskami. Nie zieją ogniem niczym ich bardziej znani kuzyni, ale za to mogą wyrzucić z pyska strumień ostrych jak brzytwa kawałków lodu. Istoty te są bardzo groźne i łatwo je sprowokować.
  Nikt nie wiedział, co smok robił w Imalcie, ale każdy był smutny z powodu śmierci Ilime, najbardziej ja i Rea. Po śmierci Ilime, zostałem oddany szamanowi.
  Był on dobrym elfem, ale zbyt mocno przypominałem mu o synu, dlatego sprzedał mnie krasnoludzkiej karawanie. Z krasnoludami spędziłem prawie jeden cykl księżyca. Czasami kazały pilnować mi swojej karawany w trakcie nocy.
  Kiedy krasnoludy dotarły do ludzkich miast, zostałem sprzedany żeglarzowi imieniem Gerard. Szybko się z nim zaprzyjaźniłem. Niedługo po tym jak zostałem kupiony przez człowieka, razem z nowym opiekunem wypłynęliśmy na południe.
  Po dwóch miesiącach żeglugi nasz statek dopłynął do północnych brzegów jakiegoś nieznanego lądu. Kapitan statku wysłał mnie razem z grupą marynarzy, żebyśmy coś upolowali. Na łowy udaliśmy się do pobliskiego lasu, mimo że jego wygląd mocno nas do tego zniechęcał. Kiedy zbliżyliśmy się do pierwszych drzew poczuliśmy nieprzyjemny zapach kojarzący się ze śmiercią. Miałem złe przeczucia. Weszliśmy do lasu i kiedy byliśmy kawałek od pierwszych drzew, zaatakowały nas mroczne bestię. Byliśmy zaskoczeni, z powodu czego nie mieliśmy szans. Wszyscy moi towarzysze zginęli, a ja z zostałem poważnie ranny w gardło. Tylko moje niezwykłe umiejętności pozwoliły mi ujść z życiem. Kiedy zagrożenie minęło nie potrafiłem znaleźć drogi na statek.
  Po kilku księżycach samotnego błąkania się po lesie, kiedy zaczynałem przyzwyczajać się do swego losu, tracić nadzieję i polubiłem samotność trafiłem do terenów zamieszkanych przez niezwykłe wilki. Ukrywałem się w ich pobliżu przez parę dni. Później postanowiłem się im pokazać.
  Teraz zobaczę czy się dogadamy...
Do usłyszenia,

Ensiy.

Od Elli do Ashity

Słońce kierowało się już ku zachodowi. Na niebie wisiały w ten dzień tylko pojedyncze obłoki, co, trzeba przyznać, należy do rzadkości o tej porze roku, kiedy najczęściej firmament przykryty jest najczęściej w całości gęstą, nieprzejednaną, jednolicie szarą warstwą ciężkich chmur, tak więc swobodnie mogłam dziś obserwować coraz to krótszy tor małego, jesiennego słońca o czerwonym zabarwieniu po niebie, a mówił mi on, że zbliżam się do takiego czasu, kiedy dwie trzecie doby będą już za mną. Mam jeszcze czas na wędrówkę, nim trzeba będzie szukać noclegu, pomyślałam. Mam czas, będę iść dalej. Szczerze mówiąc, szło mi się coraz ciężej i coraz bardziej czułam, że się do tego zmuszam. Miałam coraz większą pokusę się poddać, zatrzymać, siąść obok jednego z głazów, które stoją cicho przy rudawej, pokrytej opadniętymi liśćmi ścieżce, i nie robić całkowicie nic. I bynajmniej taki pomysł nie wziął się ze zmęczenia drogą, gdyż szłam dopiero jakieś półtora dnia. Chyba, że mówimy o zmęczeniu psychicznym, to już bardziej. Nie mogłam uwierzyć, że to nie sen. Nie mogłem uwierzyć, że to stało się naprawdę. Spacer po lesie, małe, jasne światełko... Oszołomiona jego pięknem wypowiedziałam ciche i szczere marzenie, a potem światełko urosło, biel zasłoniła wszystko wokół... Obudziłam się na skraju górskiego lasu, w miejscu, którego nie poznawałam, a które według mojego życzenia miało być dla mnie rajem na ziemi. Wyruszyłam stamtąd w głąb terenów, by szukać... jakby się zastanowić, to sama nie wiem czego. Nie wiem, czy chodziło mi o znalezienie towarzystwa, nowego stada, znalezienie jakiejś jaskini, miejsca na swą nową siedzibę, czy po prostu pchał mnie do przodu jakiś rodzaj ciekawości, może bezsilności, bo cóż mi innego pozostało? Tak czy inaczej, teraz, gdy maszerowałam, ciągle narastały we mnie pokłady negatywnych emocji. Mimowolnie, gdzieś głęboko w moim sercu rozwijał się strach przed nieznanym, obawa przed samotnością, wyrzuty sumienia po podjętej decyzji, tęsknota za domem i dawnym życiem. A tak przecież nie powinno być. Moje oczy zrobiły się wilgotne od łez, gdy tylko uświadomiłam sobie, co naprawdę czuję. Dlaczego to takie ciężkie?
Los, w którego zwątpiłam w tej chwili pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna, postanowił jednak chyba nie obrażać się na mnie za ten chwilowy upadek wiary, wręcz przeciwnie, chciał chyba pocieszyć mnie i zrobić mi przysługę, bo właśnie w tamtym momencie usłyszałam trzask gałązek. Moja głowa skierowana dotychczas do dołu w depresyjnym nastroju, natychmiast wystrzeliła w górę, po czym skierowała się w stronę źródła dźwięku. Nie byłam przestraszona, ale czujna, gotowa do działania. Ujrzałam, że sprawcą hałasu był jakiś wilk, który przedzierał się żwawo, a przy tym jednak głośno, przez połacie opadniętych, jesiennych liści. Moje serce zabiło szybciej. Wilk, to jednak zamieszkiwane tereny! W tym momencie przybysz dostrzegł mnie, zatrzymał się nagle i przyjął podobną mi wyprostowaną postawę. Na twarzy jego pojawił się rodzaj zdziwienia moją obecnością, najpewniej zastanawiał się teraz, co należy mu uczynić.
- Hej! - krzyknęłam entuzjastycznie, a mój ogon zaczął się poruszać. - Hej ty, podejdź tutaj! Proszę!
Nieznajomy po krótkiej chwili wahania postanowił wykonać moją prośbę. Gdy jednak stanął obok mnie, nadal nie emanował ufnością. Wyglądał, jakby był gotowy w każdej chwili zaatakować. Ja, czując to, także nie byłam do końca rozluźniona, pozostawałam przygotowana na wymienioną wyżej ewentualność.
- Kim jesteś i co robisz na terenach mojego stada? - spytał
- Ah, a więc jest stado! Nie musisz się martwić, nie mam złych zamiarów, z chęcią natomiast zasilę jego szeregi. Istnieje taka możliwość?
- No, czy ja wiem? - rozejrzał się lekceważąco wokół. - Magiczny wilk?
- Owszem, moim żywiołem jest woda.
- No to, nie wiem, trzeba spytać przywódców...
- Zaprowadzisz mnie do nich?
- Mogę. To niedaleko. Pobiegniemy?
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Byłam naprawdę zadowolona, że mogę zostać członkinią nowego stada. Nigdy nie wyobrażałam sobie życia w samotności. W stadzie się urodziłam, spędziłam całe dotychczasowe życie, i nie zamierzałam teraz tego zmieniać. Kiwnęłam głową na znak zgody, a po chwili oboje biegliśmy już przez siebie. Mijaliśmy piękne tereny, widziałam rzekę, wodospad, a potem znaleźliśmy się w cichym, pięknym lesie. Właśnie w jego wnętrzu znajdowała się pewna jaskinia. Zdyszani zatrzymaliśmy się przed nią.
- To tu. - powiedział mój towarzysz. - Poczekaj na mnie.
Zniknął w jaskini, a ja przysiadłam przy jej wejściu. Niemal trzęsłam się z ekscytacji, ale i ze stresu. Po chwili nowy znajomy wrócił, a z nim pojawiła się piękna wadera. Domyśliłam się, że to przywódczyni. Nie wiedząc za bardzo co robić, bowiem nie przeżywałam nigdy podobnej sytuacji, skłoniłam się delikatnie w szacunku.
- Nazywam się Ellia i chciałabym został członkinią twojej watahy. Ten wilk mi o niej opowiedział i pomógł dotrzeć aż tutaj. - mówiąc to wskazałam głową swego towarzysza.
Samica Alfa przyglądała mi się chwilę w milczeniu.

<Ashito? Przewodniku? A może pan Alfa lub któreś z jego dzieci wyjrzy z wnętrza groty? A może ktoś będzie przechodził obok?>

Profil wilka - Ellia

Imię: Ellia
Przezwisko/ ksywka: Elly/Ellie, Lia, Elle. Szczególnie upodobała sobie pseudonim Lily, tudzież Water Lily, który, jakby nie patrzeć, całkiem dobrze do niej pasuje. W końcu lilia jest delikatnym kwiatem wodnym o całkiem białych płatkach, jak i białe jest futro tej milutkiej wadery lubującej się w pływaniu...
Motto: ,,Sometimes solutions aren’t so simple
Sometimes goodbye’s the only way.''
Wiek: Po zaokrągleniu do całości wychodzą nam cztery lata. Ellia nie jest już dzieckiem, lecz, brońcie bogowie, nie jest także stara!
Płeć: Wadera, z tym akurat nie ma problemu.
Charakter: Wielu, patrząc na jej wygląd, żywioł, na najbardziej powierzchowne cechy charakteru skreśla ją już przy pierwszym spotkaniu, uważając za typową nieśmiałą, zbyt przewrażliwioną mimozę bez charakteru i kręgosłupa. A to przecież nie prawda. Owszem, Ellie jest zawsze uśmiechnięta, cechuje ją spory (ale też nie bezgraniczny!) spokój nawet w kryzysowych sytuacjach (dzięki czemu nadawałaby się na medyka, niestety, stanowisko niedostępne), opanowanie i optymizm. Jest miła dla wszystkim, bo po prostu nie widzi powodu, by miała czynić inaczej. Pewność siebie na normalnym poziomie pozwala jej na łatwe nawiązywanie kontaktów z innymi, Ellie jest mistrzynią pogawędek i tam, gdzie ona się znajduje, nigdy nie pojawi się niezręczna cisza. Posiada spore, lecz nie do przesady rozdmuchane poczucie humoru. W nawiązywaniu znajomości i przyjaźni pomagają jej także wcześniej wymienione cechy w stylu spokoju i cierpliości, które w połączeniu z istniejącą u niej także dobrze rozwiniętą opiekuńczością, troskliwością i empatią sprawiają, że nigdy nikogo nie ocenia, nie skreśla i nie wyśmiewa. Nie musisz się przy niej obawiać, że palniesz coś głupiego, ona zaraz o tym zapomni i pomoże ci nawet to naprostować. Często jednak zdarza jej się spędzać czas w samotności, a jej jaskinia znajduje się na uboczu i względnym odludziu odległych plaż, miast w centrum magicznego lasu. W czym ma to swoje podłoże? Do końca nie wiem. Powiedziałabym, że nie przeszkadza jej samotność, lubi w spokoju podziwiać piękno przygody i myśleć o życiu, należy też po prostu do tych, którzy mogą pracować tylko w spokoju, ciszy i harmonii (a można ją nazwać pracowitą i odpowiedzialną, nawet dokładną i odrobinę perfekcjonistyczną, jeśli akurat ma jakieś zadanie, pracę do wykonania). Dobrze, ja z Ellią, przyznajemy się, jest ona odrobinę romantyczna i marzycielska, skrycie marzy o prawdziwej miłości, skrycie może się wzruszyć oglądając zachód słońca, ale ona woli to skrywać i pokazywać się wszystkim jedynie w roli uśmiechniętej, wspierającej koleżanki. Duża ofiarność i zdolność do poświęceń, to też ważne, jeśli już mówimy o ukrywaniu siebie. Idąc dalej - całkiem lubi przygody i wędrówki, inaczej nie wybrałaby zawodu kartografa. Pomagają jej w tym także talent plastyczny i literacki - nieszczególnie ogromne, ale zawsze pomocne. Czy można ją nazwać śmiałkiem? Czy jest odważna? I tak, i nie. Powiedziałabym, że nie do przesady, i nie na tyle, by się tym chwalić. Nie cierpi walk i rozlewu krwi, mało rzeczy smuci ją tak bardzo, jak te właśnie. Jedną z jej najpoważniejszych wad jest to, że lubi stawiać na swoim, i pomimo, że nie będzie się o to zbyt agresywne kłócić, potrafi się uprzeć i nieco obrazić, gdy coś idzie nie po jej myśli. Czasem wychodzi z niej ściśle powiązana z tym przemądrzałość, choć naprawdę stara się zdusić w sobie tę cechę. Nie lubi przyjmować pomocy, choć sama rozdaje ją na prawo i lewo. I nie ma to swojej korzeni w dumie czy, jak to się mówi, bronieniu honoru, ona po prostu czuje, że to jej rola...
Lubi: Cóż, myślę, że wszystko co lubi, zostało wymienione w charakterze, ale z racji, że to optymistycznie usposobiona wadera kochają świat, na pewno da się coś jeszcze dopisać! Po pierwsze, pływanie, spędzanie czasu nad rzeką, jeziorem, morzem... Upodobała sobie zimę jako porę roku, ale to nie znaczy, że darzy lato szczególną antypią. Po prostu nie przeszkadza jej zimno. Ma upodobanie także i w barwach chłodnych, a więc nie tylko błękit wód cieszy jej oko, ale i szmaragd lasu czy mglista bladość gór - mamy więc miejsca, w których lubi spacerować. Co dalej... towarzystwo większe niż jeden wilk. Może ma to coś wspólnego z jej zawodem, ale lubi odwiedzać Amfiteatr, bibliotekę. Lubi wiedzieć i dużo pyta. Kocha szczeniaki i zabawę z nimi. Uważa, że noc jest wspaniała i dużo piękniejsza od dnia... Uwielbia marzyć, a zawód kartografa powoduje, że czasem wymyśla sobie różne piękne miejsca i swoje przygody w nich.
Nie lubi: Ognia, można powiedzieć, że szczególnie się go boi. Nie znosi w innych patetyzmu, użalania się nad sobą, zbytniej nieodpowiedzialności i postawy w stylu ,,Nie obchodzi mnie to''' i ,,Nienawidzę świata''. Mało co denerwuje ją aż tak bardzo. Nie znosi też kłamców i oszustów.
Boi się: Ognia, jak to było wcześniej wspomniane, i smoków, jako zwierząt czysto z ognistych.
Aparycja: Ellia jest szczupłą waderą. Ćwiczy tylko trochę, więc jej mięśnie nie są nazbyt duże, ale jednak istnieją, mają miejsce. Ellia jest dosyć wysoka, zawsze chodzi wyprostowana, a jej głowa najczęściej jest uniesiona do góry. Posiada nieskazitelnie białe futro i niepodobną pierwotnym wilczym gatunkom grzywę, przypominającą włosy syreny lub nimfy wodnej. Również miękkie i gładkie, różne od sierści zwyczajnego wilka są jej ogon i reszta ciała. Lily ma charakterystyczne niebieskie, duże oczy, a na szyi nosi swój talizman.
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Wybór był trudny. Ellia, jako miłująca pokój istota, nie mogła dołączyć do wojska, ale wciąż kusiło ją bardzo wiele zawodów: Medyk, zielarz, opiekun szczeniąt, bibliotekarz... W końcu zdecydowała się zostać kartografem.
Żywioł: Woda. Aczkolwiek jest pewna, że posiada w sobie magiczny potencjał, który lada dzień pozwoli jej opanować kolejny żywioł.
Moce: 
*Manipulowanie wodą w istniejących już jej zbiornikach - wadera całkowicie włada nad swoim żywiołem występującym wokół nas. Może poruszać wodą, zmieniać jej bieg, podnosić ją, a także zmuszać do zmiany stanu skupienia. Jeśli chodzi o to ostatnie, to w niecałkowitym i nietrwałym stopniu. Może ściągnąć deszcz z chmur lub sprawić, że się rozpłyną, może przekształcić cząsteczki wody w mgłę, wydobyć wodę z wnętrza ziemi i stworzyć źródełko.
*Rozbryźnięcie - jak sama nazwa wskazuje, wadera może sprawić, że jej ciało rozpadnie się na tysiąc małych kropelek, które robryzną się po okolicy niczym ciepły deszcz roszący ziemię. Wtedy nie posiada materalnej formy, aczkolwiek może poruszać się bez niej. Może ją przybrać ponownie na życzenie, gdy tylko odnajdzie jakiś wodny zbiornik.
*Oddychanie pod wodą - a jakże inaczej...
Umiejętności: Ellia, z racji zawodu, posiada sporą wytrzymałość i umie maszerować raźnie nawet i cały dzień. Absolutnie nie jest silna, nigdy nawet nie próbowała walczyć, więc nie było i nie będzie jej to potrzebne. Szczupła sylwetka i wiele godzin spędzonych na pływaniu pozwalają jej na sporą zwinność, gibkość i skoczność.
Historia: Ellia dobrze wspomina swoje dzieciństwo. Jej pierwsza, rodzinna wataha liczyła sobie piętnaście członków i zamieszkiwała nieduże, słoneczne lasy liściaste. Wadera była jedynym dzieckiem swoich rodziców, ale nigdy nie narzekała na samotność, gdy potrzebowała towarzystwa, łatwo zjednywała sobie inne szczeniaki. Rodzice kochali ją i byli dla niej ogromnym wsparciem. Właściwie, wszystko toczyło się spokojnie i szczęśliwie, aż do pewnego dnia, kiedy wadera natrafiła przypadkiem na kulę magicznej energii. Nie wiedziała, skąd się ona wzięła, ta mała, błyszcząca bańka, ale ufna w jej niezwykłość zamknęła oczy i wypowiedziała doń ciche życzenie. Chcąc rozwijać pasję pływania, zażyczyła sobie, by odnaleźć stado z dużą ilością wodnych terytoriów. Nie żałowała niczego z dawnego życia, rodziny i partnera, jakiego miała zostawić...
Tak też, jakby przewidziała, co potrafi mistyczny obiekt, teleportowano ją do stada porannych gwiazd.
Rodzina: Nie znała dziadków, ani żadnej dalszej rodziny. Nie miała rodzeństwa. Tylko matka i ojciec, żyjący jeszcze na terenach dawnego stada - Leo i Lena.
Zauroczenie: Brak
Partner/ Partnerka: Brak
Potomstwo: Brak
Patron: Mało jeszcze wie o tutejszych bogach, aczkolwiek jest pewna, że to Mizu się nią opiekuje. 
Talizman: Okrągły srebrno-turkusowy medalion zawieszony na kawałku skóry. Posiada ozdobny znak. (Widoczny na zdjęciu) Nie daje właścicielce żadnej mocy.
Towarzysz: Poluje na jakiegoś!
Cel: -
Inne zdjęcia:
Dodatkowe informacje: 
- Zamieszkuje w Litore Somina
- Zna wygodne skróty do prawie każdego miejsca i lubi bawić się w przewodnika (zboczenie zawodowe)
Przedmioty: brak
Statystyki: 50
Siła: 3 ; Zwinność 12 ; Siła magiczna: 7 ; Wytrzymałość: 15 ; Szybkość: 5 ; Inteligencja: 8 ;
ZK (Złote Krążki): 0
Pochwały: 0
Poziom: 0
Właściciel: FilipinyX

Profil wilka - Ensiy

Obrazek: brak (~przynajmniej póki co - dopisek Administracji)
Imię: Ensiy
Przezwisko/ ksywka: każdy może nazywać go jak chce, czasami nazywany był ,,parszywym kundlem", a kiedy indziej ,,najlepszym przyjacielem"
Motto: ,,Spodziewaj się najlepszego, ale bądź gotów na najgorsze"  ,,Mokry nie musi bać się deszczu"
Wiek: 3,5
Płeć: basior
Charakter: Jest spokojny zwykle i prawie nigdy nie panikuje. Lubi przebywać w odosobnieniu i trudno jest zdobyć jego przyjaźń - jednak przyjaciół dąży bezgranicznym zaufaniem. Mimo że nie jest zbyt dynamiczny, nie lubi długo zostawać w miejscu. Odkrywanie nowych miejsc sprawia mu radość. Nie okazuje uczuć w towarzystwie osób, które nie są jego przyjaciółmi. Nie lubi nieuczciwości, okrucieństwa i nie potrzebnej agresji.
Lubi: słuchać śpiewu ptaków, wędrować nieznanymi ścieżkami (niektórymi znanymi też), pełnie księżyca
Nie lubi: nieuzasadnionej agresji, okrucieństwa, głupoty,nieuczciwości
Boi się: nie potrafi opisać swoich lęków, lecz ma ich bardzo wiele
Aparycja: Z pozoru wygląda jak zwykły wilk, jednak szybko da się zauważyć, że jego sierść ma niezwykłą właściwość - dopasowuję swój wygląd do podłoża, z powodu czego stanowi świetny kamuflaż. Ensiy wygląda na nieco wychudłego, a na jego gardle łatwo spostrzec okropną bliznę. Jego oczy są niezwykłe są w całości szare i nie posiadają źrenic.
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: najbardziej odpowiada mu kartograf, ale jest otwarty na inne propozycję
Żywioł: jest blisko związany z naturą
Moce:
-dzięki treningom i wielkim związku z naturą potrafi przemieszczać się bezszelestnie;
-czerpie energię z podłoża, dzięki temu wolniej się męczy;
-energia czerpana z otoczenia zastępuje jego pokarm;
-potrafi znajdować niesamowite skróty, czasami wydaje mu się, że ścieżki same się przed nim odsłaniają;
-kiedy leży jego sierści nie da się odróżnić od podłoża
-komunikuje się telepatycznie;
-potrafi na moment zniknąć (wystarczy mu, na zakamuflowanie się)
Umiejętności: 
-potrafi bardzo długo wytrzymać w bezruchu
-dobrze orientuje się w terenie
-potrafi wyczuwać uczucia i intencje innych istot szczególnie,gdy patrzy im w oczy
Historia: Ensiy nie pamięta zbyt wiele z okresu gdy był szczenięciem. Z późniejszego okresu życia też niewiele pamięta, ale w jego mglistych wspomnieniach pojawia się mroźna kraina, której wataha, na pewno, nie zna.  Przez pewien czas był towarzyszem pewnego człowieka, który próbował go oswoić. Kiedy jego ludzki przyjaciel został zabity, przez wiele dni błąkał się w poszukiwaniu schronienia. Był taki czas, że Ensiy stracił już nadzieję na znalezienie nowego domu i zaczął oswajać się z samotnym życiem. Do watahy trafił przypadkiem, ale postanowił spróbować zostać z nią na pewien czas. Ma nadzieję, że wataha stanie się jego nowym domem, ale to się jeszcze okaże...
Rodzina: niestety, nikogo nie pamięta
Zauroczenie: nie szuka (twierdzi, że samo go znajdzie)
Partner/ Partnerka: brak
Potomstwo: brak
Patron: nie potrzebuje, ale najbliżsi są mu Midori i Juryo
*Talizman: Odkąd pamięta ma do łapę przewiązaną przepaską z materiału nie spotykanego na terenie watahy. Ta przepaska to półmetrowy kawałek niezwykle miękkiego materiału wyhaftowany srebrnymi nićmi. Wydaje mu się, że przepaska ma związek z jego przeszłością i może mu pomóc odkryć jego pochodzenie. Ensiy nie wie do czego może służyć jego talizman, jednak z jego mglistych wspomnień wynika że powinien się w nią wygryźć w chwili wielkiego zagrożenia.
Próbka głosu: -
Towarzysz: brak
Cel: aktualnie poszukuje celu
Inne zdjęcia: -
*Dodatkowe informacje: Z powodu rany otrzymanej w gardło stracił głos. Od tamtej pory rozmawia telepatycznie (podczas tych rozmów każdy może słyszeć jego głos inaczej). Ensiy lubi podróżować, więc będzie czasami znikał na dłużej, ale później postara się opowiadać co go spotkało.
Przedmioty: brak
Statystyki: Siła: 6  ; Zwinność 7 ;  Siła magiczna: 6 ; Wytrzymałość: 9 ; Szybkość: 7 ; Inteligencja:15 
ZK (Złote Krążki): 533
Pochwały: zero
Ostrzeżenia: zero
Poziom: zero
Właściciel: przystojny.nieznajomy72@gmail.com

sobota, 14 października 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XX

Witamy serdecznie wszystkie drogie i kochane wilczki w ten jakże uroczy, październikowy dzień!
Przed Wami oto piękne, okrągłe - bo dwudzieste już - wydanie naszej ukochanej, watahowej gazetki "Wilcza Łapa"!

Nadeszła jesień, a z nią, oprócz dżdżystej pogody i kolorowych liści, troszkę i pewnie jesiennej chandry oraz nauki. W tym wszystkim jest też jednak miła informacja - wataha trzyma się dobrze, a ostatnimi czasy zawitało do nas kilku nowych członków - cieplutko witamy w naszych szeregach Kuro oraz Huragana. Powróciły do nas też dwie kochane osóbki, które z pewnością kojarzycie - Luna oraz Yuko, która przybyła do nas pod nowym imieniem - Imogen! Życzymy wszystkim zatem dużo pozytywnej energii, werwy i zapału do pisania, okraszonego porządną porcją weny.

W październikowej edycji Koła Fortuny, nagrodę zdobywa Hiro - przypadło mu 200 ZK. Gratulacje!
Jeśli chodzi natomiast o największą liczbę napisanych opowiadań, w tym miesiącu prym wiedzie po raz kolejny Karo - ich liczba wynosi natomiast sześć.
Tytuł najlepszego opowiadania miesiąca zdobywa natomiast to od Riki do Toshiro (link). Zapraszamy serdecznie do lektury!
Docieramy już do ostatniego punktu gazetki, którym są streszczenia ostatnich opowiadań. Zapraszamy do przeczytania ich!
Karo oraz Ilya w końcu pokonują osobnika, który był celem ich misji, mimo paru utrudnień. W drodze powrotnej zostają jednak zniewoleni przez karłowate istoty, które oferują im pomoc za pomoc. Wilki zgadzają się (choć jedna część bardzo niechętnie), jednak szybko orientują się, że nie powinni tu za długo przebywać. Kiedy ustalają, że prawdopodobnie niedługo karły coś, a raczej ktoś zaatakuje, obmyślają sprytny plan ucieczki. Przy okazji Ilya prosi o dość nietypową przysługę Karo.
Kiedy po udanym polowaniu Vincent chce w spokoju wrócić z zabitą łanią do jaskini z rannym smokiem, niespodziewanie wpada na niego jedna z Delt watahy. Klair nieco podenerwowana obwieszcza basiorowi, że widziała średniej wielkości smoka na terenach watahy. Vincent stara się zachować spokój, lecz informacja ta wzbudza w nim niepokój. Prędko wraca do Ashity czekającą przy smoku, by szybko jej o zaistniałej sytuacji poinformować.
Karo, Lelou i Nami starają się wymyślić coś, by obudzić Miru z koszmaru wytworzonego przez tajemniczą istotę. Przyjaciele czują się bezradni, jednak Karo wpada na pewien pomysł. Obwieszcza towarzyszom, że skoro owa istota żywi się strachem, to uratować ich obecnie może szczery uśmiech.


No i to na tyle by było w tym już dwudziestym wydaniu „Wilczej Łapy”! Dziękujemy wszystkim za przeczytanie go oraz mamy nadzieje, że będziecie wyczekiwać kolejnego! A tymczasem, życzymy wam nieskończonych oceanów weny!
Wiemy, że jeszcze trochę do Halloween, ale ma ktoś już pomysł na swój upiorny strój?
Redakcja „Wilczej Łapy”

środa, 11 października 2017

Od Karo cd Ilyi

Szczerze, zdziwił mnie komunikat zawarty w pytaniu Ilyi. Sama nie wiem, dlaczego. Jakoś dotychczas zwyczajnie nie kojarzył mi się z rodziną, lub utratą kogoś. Chociaż, może to jedynie przez to, że znałam go jako lekko przygłupiego osiłka.
— Możesz być pewien, że ktoś się znajdzie — oznajmiłam — Nanami może spróbować poszperać w twoich wspomnieniach, ale radziłabym uważać, Leloś nie lubi, jak basiory się przy niej kręcą. Mavis zna wiele wilków, może coś wie. Od biedy, ja również niejednokrotnie odnalazłam kilka zgub, także mogę się przysłużyć — stwierdziłam, krocząc przy basiorze. Dałabym wszystko, aby ponownie zobaczyć siostry, musiałam jednak uszanować ich decyzję. Dlatego byłam skłonna poświęcić również swój czas (i nerwy), na pomoc Ilyi w odnalezieniu brata, chociaż basior swoim poziomem rozumowania (a raczej jego braku) czarno-białej rzeczywistości denerwował mnie niezwykle.
— Jesteś stąd? — zapytał, zapewne w reakcji na moją wymianę imion wilków.
— Urodziłam się tutaj — kiwnęłam głową — z widzenia kojarzę niemalże wszystkich, acz co do przeprowadzania rozmowy, różnie bywało.
— Skoro tak mówisz… Przewinął się może tutaj kiedyś basior o śnieżnobiałej sierści, niebieskich oczach, oraz zuchwałym sposobie bycia? — zapytał. Prychnęłam pod nosem. — Znaczy się, kurcze… — dodał po,chwiki, lekko zakłopotany, najwidoczniej przypominając sobie o informscji dotuczącej mojego wzroku.
— Czy Ty wiesz, ile jest na świecie białych, zuchwałych basiorów? — burknęłam. Chociaż słysząc tę sentecję od razu przyszedł mi na myśl jeden ze członków naszej watahy. Dość znaczący członek, w gruncie rzeczy. A moja pamięć sięgała jeszcze dobrze na tyle, aby malować obraz jego sierści w bieli, chociaż za oczy głowy bym sobie uciąć nie dała. Nim jednak zdążyłam to przemyśleć. Ilya przystanął ngale. Miałam już pytać, co jest, gdy moje fale zdefiniowały coś, czego nie powinno tu być. Dodatkową parę nóg, w gruncie rzeczy.
— To Ci twoi “obcy”? — mruknął basior. Ukułam go w bok łapą — ale o co Ci chodzi? — poirytował się.
— Zwyczajnie ich wymiń, zachowując się naturalnie, głąbie — oznajmiłam cicho, przez zaciśnięte zęby. Basior westchnął jedynie, ruszając jakby nigdy nic przed siebie, pogwizdując i energicznie poruszając łapami. Serio? To rozumie orzez “naturalnie”? Powstrzymałam ciężkie westchnienie, ruszając u jego boku w głąb jaskini. Przez moment słychać było jedynie jego gwizdanie, łapy uderzające o skalne podłoże, oraz szurające po tej samej powierzchni ciężkie koło taczki, którą dzierżył Ilya. Gdy znaleźlośmy się na bespiecznej odległości od intruzów, którzy w gruncie rzeczy nas zignorowali, konfranter odezwał się, cicho:
— I co teraz? — tym razem nieomieszkałam się westchnąć.
— Czekamy, aż wybuchnie zawierucha, zabieramy co nasze i zwiewamy. Proste, jak drut — oznajmiłam, wzruszając ramionami. Jakieś dziesięć metrów dzieliło nas od punktu odbioru kamienia, którego “pracownik” nie zwrócił jednak uwagi na nasz dialog.
— Wy, dziecko Ramzy i Letosa zawsze takie powolna. Ni da się normalrnie pracowadź! — poskarżył się w ujmując gruz. Mruknęłam pod nosem, że inaczej by gadał, gdyby dzieci Ramzy i Letosa poświęciły chwilę więcej swojej uwagi, aby go przetrzeoać. Albo jednak nie usłyszał, albo zignorował tę uwagę.
Nagle w oddali dobył się gwałtowny krzyk.
— A szto to? — burknął zdziwiony, zatrzymując się w połowie ruchu, z głazem w rękach — Teściowa przyjeżdża?
Cieszyłam się, że niektóre słowa onych stworzeń ciężko było zrozumieć bez magii, czułam bowiem, że Ilya zareagowałby śmiechem na tę uwagę.
— Te, skrzatek, nie mamy całego dnia, pośpieszyłbyś się — rzuciłam, z determinacja w głosie. To nasza szansa. Wystarczy zabrać, co trzeba (oraz liczyć, że Ilya ogarnia mapy i nie zgubi nas tutaj) i znywać się do domku, aby uciąć sobie drzemkę. Musimy jedynie rozegrać to prawidłowo.

<Ilya?>

wtorek, 10 października 2017

Od Huragana do Shady

No pięknie. To się zgubiłem. Ze złości zacząłem wyżywać się na gałęziach. W pewnym momencie z krzaków wysunął się wilk. Była to wadera, co wywnioskowałem po białym wianku na jej głowie.
- A co tu się wyrabia?! - powiedziała spokojnym, ale ostrym głosem. Nie odpowiedziałem. Ona po chwili zorientowała się, że nie wiem o co chodzi.
- Co Ci wpadło do głowy żeby niszczyć te gałęzie?!
Zamurowało mnie. Po raz pierwszy zobaczyłem wilka, który złości się za połamanie najwyżej pięciu gałęzi. Wadera zlustrowała mnie wzrokiem. W końcu zdołałem wykrztusić:
- A ty to kto?
- Shada - odpowiedziała.
- Ja Huragan. - odpowiedziałem machinalnie. Wadera jeszcze chwile na mnie patrzyła. Potem odeszła. Odwróciłem się.
- To zaczynam szukać na nowo - mruknąłem i z westchnieniem ruszyłem w stronę, w którą ruszyła Shada. W końcu udało mi się ją dogonić.
- Czy wiesz, którędy do jaskiń? - spytałem.
- W tamtą - mruknęła. Bardziej burknęła niż mruknęła. - Idź za mną.
Kiedy przechodziliśmy obok krzaka, którego wcześniej trochę oszpeciłem, wadera zatkała sobie łapą ucho.
- Wszystko dobrze? - spytałem niepewnie.
- Nic. - wysapała i odetkała uszy. Poszliśmy dalej. W końcu doszliśmy do jaskiń. Chciałem podziękować Shadzie, ale gdy się odwróciłem już jej nie było.

< Shada? >

poniedziałek, 9 października 2017

Od Mavis C.D. Vincent

Niskie krzaki i gałęzie usiłowały zatrzymać mnie, kiedy się przez nie przedzierałam. Kolce oraz suche liście wkręcały się w moją beżową, już i tak skołtunioną sierść, dodając mi prawdziwie niechlujnego wyglądu. Musiałam prezentować się nadzwyczaj okropnie, jednak w towarzystwie Vincenta nie przejmowałam się tym, że będzie mnie oceniał. Albowiem wiedziałam, że w jakimkolwiek stanie bym się przed nim nie pojawiła, nie usłyszę ani jednego obraźliwego słowa. Wiedziałam, że Vin zawsze ma coś miłego do powiedzenia i naprawdę to w nim uwielbiałam. Zresztą… nie było w nim niczego, czego bym nie uwielbiała. Był moim najbliższym przyjacielem, powiernikiem wszelkich moich sekretów i tajemnic, kimś, komu ufałam bezgranicznie i komu zawsze bezinteresownie rzuciłabym się na pomoc. Przeszliśmy razem przez tyle trudnych i niesamowitych przygód, ratowaliśmy sobie nawzajem życia niezliczoną ilość razy. Łączyła nas niezwykle silna więź, która z każdym dniem stawała się jeszcze silniejsza. Na Vincenta spoglądałam zawsze z czułością w oczach, nawet jeśli ukryta była pod innymi emocjami. Nie potrafiłam inaczej. Vin był dla mnie najważniejszy i zrobiłabym wszystko, byleby móc na zawsze zatrzymać go przy sobie. Miałam nadzieję, że on nie zamierzał mnie zostawić.
W ciągu następnej godziny udało nam się upolować młodego jelonka, którym zgodnie się podzieliliśmy. Po tym udanym posiłku udaliśmy się nad Wodospad Mizu, aby obmyć pyski z krwi. Tam też postanowiłam zaproponować Vincentowi pewne zajęcie.
- Co powiedziałbyś na ponowne zwiedzenie terenów naszej wspaniałej watahy, sir Vincencie? – spytałam, zerkając na niego kątem oka i unosząc kąciki ust, widząc, że jego oczy zalśniły w księżycowym świetle tej wspaniałej, bezchmurnej nocy.
- Nie mógłbym wpaść na lepszy pomysł, lady Mavis – odparł, delikatnie przede mną dygając.
Zaśmiałam się, szturchając go lekko w bok. Ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku, chcąc po prostu iść w towarzystwie Vina. Jego obecność napawała mnie wewnętrznym spokojem, a po tym wszystkim, co niedawno przeszliśmy, odnosiłam wrażenie, że rozumiemy się lepiej niż kiedykolwiek i lepiej niż ktokolwiek. Wystarczyło nam jedno niewinne wymienione spojrzenie i oboje wiedzieliśmy, co to drugie ma na myśli albo co zamierza zrobić. To było niesamowite, mieć kogoś takiego jak on przy swoim boku. Przymknęłam lekko oczy i począłem włóczyć łapami, aby nasz spacer mógł trwać najzwyczajniej w świecie jak najdłużej. Nie chciałam wracać do jaskini, a przynajmniej nie sama; wolałam, żeby Vincent pozostawał przy mnie. Byłam pewna, że w jego obecności zdołam przynajmniej zasnąć po wszystkich tych niewiarygodnych wydarzeniach. Bez niego byłoby to trudne.
Szliśmy w ciszy przez ponad dziesięć minut, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem i podziwiając tereny naszego domu skąpane w blasku księżyca i świetle gwiazd. Wszystko wydawało się tak niesamowite. Nasze kroki rozbrzmiewały w ciszy, od czasu do czasu między drzewami przemykało jakieś zagubione zwierzę, innym razem sowa huknęła na nas z wysokości kilkudziesięciu metrów. A spokojny wiatr mierzwił nasze futra, wciskał w płuca swoje orzeźwiające tchnienie. Już dawno nie czułam się tak dobrze jak w tamtej chwili. Niczym się nie przejmowałam, moje serce biło swoim zwyczajnym tempem, uszy spokojnie opadały na boki, niezmuszane do zachowywania czujności.
W pewnej chwili poczułam, że Vincent smyra mnie swoim wilgotnym nosem za uchem. Zamrugałam, zdając sobie sprawę z tego, że się wyłączyłam, a on tymczasem coś do mnie mówił. Uśmiechnęłam się dość niezgrabnie, uprzednio odchrząkając cicho.
- Przepraszam, chyba troszkę za bardzo dałam się ponieść tej spokojnej chwili – wyjaśniłam.
- Nic nie szkodzi, Mavi – odparł Vin, posyłając mi łagodny uśmiech. – Sam też popadłem w swego rodzaju nostalgię, ale wyrwałem się z niej, zobaczywszy to. – Nosem wskazał ziemię, na którą przeniosłam wzrok. Na ścieżce spoczywało kilka różowych płatków wiśni. Uniosłam łeb, a serce przez ułamki sekund zabiło mi szybciej.
- Nie mów, że… – zaczęłam, po czym przełknęłam ślinę. – To Aleja Zakochanych? – spytałam, wkraczając na ścieżkę usłaną płatkami kwiatów wiśni. Te piękne drzewa, kwitnące o każdej porze roku nocą wyglądały jeszcze piękniej, niż byłam to sobie w stanie wyobrazić. Miękkie płatki oddzielały łapy od gruntu, sprawiały wrażenie chodzenia po przyjemnej poduszeczce albo kocyku.
- Wydaje mi się, że tak. – Usłyszałam głos Vincenta. Po chwili basior zrównał ze mną krok. Poczułam, że nasze futra wymieszały się ze sobą, tak blisko siebie staliśmy. Wkrótce jednak zgodnie przysiedliśmy obok siebie nieco dalej od miejsca, w którym przed chwilą staliśmy i zaczęliśmy podziwiać ten fragment terenów naszej watahy z niezwykłą wnikliwością.
- Nigdy wcześniej tutaj nie byłam – wyznałam z lekkim uśmiechem. – Ale dużo słyszałam o tym miejscu. I muszę przyznać, że opowieści nijak mają się do rzeczywistości. Aleja Zakochanych jest naprawdę przepiękna. Chociaż w sumie nie wiem, dlaczego nosi taką nazwę, przecież każdy powinien móc tutaj przychodzić. Zarówno zakochani, jak i przyjaciele, prawda? – Zerknęłam na basiora kątem oka, a ten przytaknął na moje słowa skinięciem łba. – Nazwałabym tę aleję… Aleją Bratnich Dusz. Bo i zakochani, i przyjaciele są swego rodzaju bratnimi duszami. A wtedy nikt nie czułby się w jakikolwiek sposób poszkodowany. Ta Aleja jest godna podziwu i wszyscy powinni móc ją obejrzeć. Zwłaszcza w nocy, oświetloną księżycem i licznymi, niezakrytymi najmniejszą chmurką gwiazdami.
Oparłam się o bok przyjaciela, wzdychając cicho z rozmarzeniem. Siedzieliśmy w ciszy dobre kilka minut, czułam, że Vincent delikatnie przysypia, albowiem jego oddech zwolnił i uspokoił się nieznacznie. Uśmiechnęłam się, unosząc nieco łeb, aby móc spojrzeć na pyszczek Vina. Wyglądał tak spokojnie… i trochę jakby o czymś marzył.
- Vin – szepnęłam w pewnym momencie. Basior otworzył jedno oko i spojrzał na mnie z uśmiechem, na co cichutko westchnęłam. – Może powinniśmy już wracać, co?

Vincent? Nawet nie wiem, jak powinnam zacząć moje przeprosiny...

Luna powraca!

Imię: Luna z łacińskiego na nasze imię to tłumaczone jest jako "księżyc" 
Przezwisko/ ksywka: Pseudonimów jest na prawdę wiele zaczynając od Lunka, Lunuś, Luni, Lula, kończąc na Lulu
Motto: "Noc - Czas, w którym zamiast spokojnie spać, rozważamy całe nasze życie..."
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera- samica
Charakter: Gdyby określić jednym zdaniem tą waderę można by było stwierdzić, że jest ona po prostu słodką małą uroczą a przy tym bardzo przyjacielską postacią, która najbezpieczniej czuje się wszędzie gdzie nie ma niczego co mogło by ją skrzywdzić, jednak ta wypowiedź była by nudna i dość nie logiczna, dla tego też opowiem wam pokrótce jej charakter. Luna po mimo upływu tylu lat wciąż jest nie zmiennie, miła i pomocna, samica tak samo jak jej bliscy nie potrafi ona przejść obojętnie obok potrzebującej osoby. starając się im pomóc za wszelką cenę. Wadera ku zaskoczeniu wszystkich najbardziej lubi pomagać chorym i cierpiącym istotą, Luni po mimo upływu lat wciąż kocha zabawy ze swoimi "braćmi". Co prawda nie są to jej prawdziwi bracia, jednak mimo wszystko ona tak właśnie ich traktuje... Luna to niezwykła osoba która za pomocą emocji potrafi dokonywać rzeczy wręcz nie możliwych, dla innych bezuczuciowych osób. Dwie cechy, które definiują Lunkę jest jej prosty charakter i jej przekonanie, że czyjaś płeć nie definiuje swoich wyborów. Wadera ukazuje bardziej praktyczne i odpowiedzialne cechy, samica nie jest łatwo wierna, nie jest również taka głupia, nie nabierze się tak łatwo. Luna jest artystką która uwielbia rysować, gdyż jak uważa tylko w tym jest najlepsza, przynajmniej tak lubi sobie wmawiać.
Lula tak samo jak jej siostra jest bardzo nieśmiałą osobą, lubiącą trzymać się w cieniu, mimo to ona jest bardzo stabilna psychicznie i emocjonalnie, co za tym idzie jest bardzo inteligentna jak na swój młody wiek, nie jest może dojrzałą starszą waderą po przejściach jednak już mimo to wie co nie co o tym świecie. Wadera uwielbia rozrabiać, bawić się i szaleć, w końcu jest bardzo młodą osobą,. Luniś czasem wścieka się na swoich "braci" mimo to bardzo ich lubi a nawet kocha jak to się kocha braci. Mimo to iż niektóre ich zachowania lub słowa dość ją zaskakują a nawet krępują.Często panikuje, kiedy jej przyjaciel znów wszczyna bójki, w przeciwieństwie jednak do swojego przyjaciela, Lu nie jest za tym, by wszystko rozwiązywać siłą. Wadera w większości przypadków tchórzy i woli trzymać się z boku w czasie jakiejkolwiek walki, jednak nigdy się nie zdarzyło, żeby opuściła swoich towarzyszy, kiedy tylko grozi im niebezpieczeństwo, Luna daje z siebie wszystko, by ich chronić, nawet jeśli strasznie się kogoś boi. Wadera najbezpieczniej czuje się gdy przy jej boku stoi jej przyjaciel Monokuma, który chroni ją i pilnuje przed niebezpieczeństwem czającym się wszędzie.
Pomimo braku wiedzy lub doświadczenia, Lunaś posiada normalne poczucie wstydu, dowodem na to, jest jej nadpobudliwe zachowanie kiedy zostaje przyłapana w poniżających sytuacjach. Lulu prawie nigdy się nie denerwuje, ukrywając strach, lęk czy nienawiść pod grubą warstwą masek. Co to znaczy ? Mówiąc w prost samica nie lubi gdy ktoś patrzy na nią z politowanie, nie chce by ktoś był zmuszany do przyjaźni z nią czy tym bardziej oglądał jej łzy które tak rzadko się ukazują z wielu nie wyjaśnionych powodów. Dziewczyna woli po prost cały czas się uśmiechać gdyż najlepiej czuje się właśnie w tedy gdy na jej twarzy gości uśmiech a nie smutek, żal czy nienawiść, której samica tak bardzo nienawidzi w sobie. Co by tu jeszcze o niej powiedzieć ? Sama nie wiem chyba już wystarczy tych informacji.
Lubi: Spacery wieczorami, długie niesamowite przygody w których coś niesamowitego się dzieje, lubi jeść owoce, tak ona wie, że to nie jest normalne ale to lubi i nic na to nie poradzi, lubi czasem porozmawiać z innymi waderami lub basiorami, co by tu jeszcze o może to Luna bardzo lubi szczeniaki sama bardzo chciała by mieć chociaż jedno szczenię.
Nie lubi: Nie lubi niepotrzebnych kłótni, nie lubi walk jak i przemocy, nie za bardzo przepada za wstawaniem z samego rana, nie lubi wścibskich osób itp.
Boi się: Boi się wielkich zmian w swoim życiu, owadów a najbardziej koników polnych.
Aparycja: Luna to wadera o dwu kolorowej sierści jej ciało na sierści od łba do początku ogona jest czarny ogona natomiast jest ciemno niebieski zmieniając się delikatnie na jasno niebieski tylko na końcu ogona, wewnętrzna stora jej uszu również jest niebieska tak samo jak jej tak zwane poduszki na łapach oczy wadery tak samo jak jej uszy, ogon i poduszki na łapach są niebieskie. Na lewym uchu wadery znajdują się kolczyki natomiast na prawym nie znajduje się nic prócz niebieskiej łaty na górze uszka. 
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja:Opiekun szczeniąt
Żywioł: Cień
Moce:
~ Czytanie w myślach: Tak samo jak jej ojciec, może czytać w myślach... Dana umiejętność którą posiada pozwala jej poznać myśli jednego lub kilku istot znajdujących się w jej zasięgu. Umiejętność nie pozwala jej jednak dzielić się myślami z innymi.
~ Rozmowa ze zwierzętami: Jak można się spodziewać dzięki tej umiejętności, wadera potrafi rozmawiać ze zwierzętami.
~ Telepatia: Oczywiście to dzięki tej umiejętności Luna ma możliwości i szanse na wysyłanie swoich myśli drugiej osobie i odczytywanie ich, oczywiście może używać owej umiejętności gdy dana istota z którą chce się porozumieć jest blisko niej, pod innym warunkiem nie jest możliwa owa komunikacja.
~ Hipnoza: Pozwala na przejęcie i kontrolę ciała drugiej osoby. Ofiara będąca pod wpływem tej zdolności wykonuje wszystkie rozkazy i polecenia Luny. 
~ Demoniczne sny: Dzięki tej umiejętności wadera może wejść w sny swojego gospodarz którego w danym momencie sobie wybierze, i wprowadzić swoje wspomnienia, jak i stworzyć koszmary przeszłości w celu przerwania wolnej woli danej ofiary co za tym idzie przejąć jej ciała.
Umiejętności: Luna jest bardzo szybka i zwinna do tego dość silna jak na zwykłą waderę.
Historia: Luna urodziła się w przepięknej dolinie, wadera miała jedną siostrę i trzech braci.
Jej starsza siostra z opowiadań rodziców zaginęła, mała wadera zawsze przeżywała stratę siostry, chodź nigdy jej nie poznała, musiała na tomista znosić swoich braci, którzy bardzo ją denerwowali.
Luna dorastała w samotności, często uciekając z domu, i z doliny spokoju.
Pewnego dnia wadera uciekając z doliny, spotkała na swojej drodze dwa wilki z innej watahy.
Samica uciekając przed wrogami zgubiła się, nie mogła już wrócić do domu, gdyż nie pamiętała gdzie on jest, prawie trzy miesiące szukała domu, jednak nigdzie go nie znalazła.
Może dla tego dołączyła do innej watahy by nie być samotną.
To właśnie tam spotkała swoją zaginioną siostrę, i chodź nigdy jej nie widziała od razu wiedziała, kim jest ta nie typowa wadera, tak jak by już ją kiedyś poznała.
Rodzina: Nie wiele chce o niej mówić na tą chwilę.
Zauroczenie: Chyba na razie nie zawiesiła na nikim swojego oka
Partner: Niestety nie posiada takowego
Potomstwo: Brak chodź bardzo by chciała je mieć
Patron: Yajirushi
Talizman: Na szyi nosi naszyjnik z zawieszką przypominając księżyc ... przynosi on jej szczęście.
Próbka głosu: Jula - Tętno
Towarzysz: Brak nie chce mieć takowego przynajmniej na razie.
Cel: Jej jedynym i najważniejszym celem jest stać się jedną z najlepszych wader, cel dość trudny jednak możliwy do wykonania przez każdego.
Inne zdjęcia:
Dodatkowe informacje:
* Ciekawostki dotyczące Luny to na przykład taka mała nie istotna informacja, samica urodziła się 24 Grudnia.
* Luna to jak już wspominałam dość nie zwykła osoba, której najlepszym przyjacielem jest po prostu ona sama.
* Uwielbia czasem pośpiewać sobie robi to jednak tylko w tedy gdy jest sama.
* Wstydzi się obcych wilków woląc trzymać się raczej z boku.
* Bardzo lubi nocne przechadzki po polanie.
* Bardzo łatwo jest ją do siebie zniechęcić, mówię serio to bardzo proste.
* Uwielbia noc, ciszę i spokój to właśnie w tedy jest tak na prawdę sobą.
* Nigdy nie zakochała się w nikim tak na prawdę szczerze.
* Wadera ma w sobie swoje mroczne odbicie którego nie chce ukazać przed światem.
Przedmioty: Eliksir Przemiany,
Statystyki: 50
Siła: 5 ; Zwinność: 5 ; Siła magiczna: 10 ; Wytrzymałość: 5 ; Szybkość: 15 ; Inteligencja: 10 ;
ZK (Złote Krążki): Zero
Pochwały: Zero
Ostrzeżenia: Zero
Poziom: Zero
Właściciel: Candys (Doggie)

Kuro do Avalon

Wiele dni minęło odkąd Kuro wyszedł z tajemniczego portalu, w którym rozdzielił się, z rodziną. Dzień był przyjemnie ciepły, nie było za gorąco, ani za zimno. Kuro, omijał powoli to kolejne drzewa, na chwilę oślepił go blask słońca, lecz po pięciu sekundach jego wzrok się przyzwyczaił, do jasnego światła słonecznego. Kuro, przeszedł przez polane, widząc jak, parę metrów dalej, trenują szczeniaki. Po czym zniknął z powrotem w leśnym gąszczu, trafił na oczko wodne, przed którym znajdywał się niewielki głaz, na którym siedziała mała wilczyca o złotawym kolorze futra. Czarny wilk, ignorując szczenię, które jak podejrzewał, było z ów watahy z tych terenów, podszedł do źródło i napił się wody. W ten zauważyła go młoda waderka.
-Kim jesteś?
Spytała, spoglądając na niego, ze skały. Basior jednak pił dalej, dopiero jak skończył, odpowiedział na pytanie szczeniaka.
-Jestem Kuro i tędy przechodzę, a ty jak się nazywasz malutka?
Zapytał, ja Demon, spoglądając w jej oczy.

< Avalon? >

sobota, 7 października 2017

Od Ilyi cd Karo

Basior wpatrywał się w obie sylwetki, od czasu do czasu rzucił okiem na drugiego krasnala. Nie wyglądało na to, żeby miał zamiar wziąć udział w dyskusji, jedynie obserwował i pewniej rozstawił swoje nogi na podłożu, unosząc do góry swoją broń. Ilya zaczął kopać przednią łapą, czekając, aż wadera skończy. Gdyby był sam, wierzgałby na wszystkie strony, chcąc cokolwiek zrobić, ale cóż... Tutaj musiał się powstrzymywać, ponieważ tym razem nie był sam i nie mógł ratować jedynie własnego tyłka.
– Czego chcecie? – zapytała po pewnym czasie.
Basior odburknął, że na nic się nie zgodzi. Nie miał zamiaru pomagać osobnikom, którzy go uwięzili. Upomniała go i rozkazała siedzieć cicho, dopóki nie skończy. Na to westchnął i zaczął rozglądać się po całym pomieszczeniu. Nudziło mu się, naprawdę się mu nudziło. Już powoli zasypiał, kiedy podeszła do niego jego kompanka. Mruknęła coś pod nosem, a następnie przeszła do konkretów.
– Potrzebują siły roboczej, jedyny tunel prowadzący do największej kopalni zasypał się i to cud, że u większości skończyło to się na mniej bądź bardziej poważnych ranach. Potrzebują tam się dostać jak najszybciej, a przez rannych nie mają wystarczającej ilości osób.
Pokiwał głową, chcąc dać znać, że wszystko rozumie... Nie oszukujmy się, połowy komunikatu nie zrozumiał, a drugiej nie chciał słuchać. Wadera syknęła, sygnalizując, że zaczyna przeginać i powinien się w końcu ogarnąć.
– Nie atakuj ich i trzymaj się blisko mnie, wykonuj moje rozkazy, jasne?
– Już mam dość tych rozkazów, nic z tego nie mam – warknął.
Zastrzygła uszami, słysząc, jak kraty zaczynają skrzypieć i przesuwać się po kamiennej ziemi. Poklepała basiora po główce i przesłodzonym głosem mówiła, że jeśli będzie posłusznym wilczkiem, dostanie wspaniałą nagrodę. Trochę popracuje, ale dostanie wyżywienie, a następnie wyprowadzą ich na powierzchnię. Nie miał wyjścia i musiał się zgodzić. Miał wrażenie, że wadera gotowa była zatopić w jego szyi własne kły, kiedy nie będzie chciał współpracować, a z drugiej strony zaczęli mu grozić bronią. Wyczuli, że nie jest przekonany do tego planu i musieli zachować ostrożność, a nie wiadomo co, komu strzeli do głowy...
Po chwili stał już wyposażony w taczki dla małych koni. Gdzie się nie ruszył, to jechało za nim. Nie zrozumiał, dlaczego mu to zrobili, a jego niepewne zachowanie wzbudziło śmiech w wilczycy. Nie potrzebował wiele czasu, by stwierdzić, że do niej nie jest nic przywiązane. Zapytana, gdzie jest jej wagonik, odpowiedziała: „Przez ciebie zostałam ranna, więc muszę odpocząć.”.
– W przody, w przody – ponaglał go krasnolud, który kroczył tuż za nim, próbując znaleźć w sobie odwagę.
Ilya powoli ruszył przed siebie, nie mógł się cofnąć, a tunel prowadził tylko w jedną stronę. Hm... Jeśli szybciej skończy, to szybciej dostanie nagrodę i odpoczynek. Bez wahania przyspieszył i znalazł się przy zasypanym fragmencie. Człekopodobni popatrzyli po sobie i zastanawiali się, co to dziwnego do nich przylazło, dopiero później zostali poinformowani, że dostali pomoc przy wywożeniu. Uśmiechnęli się szeroko i przystąpili do kopania i pakowania ładunku.
– Ciżko? – zapytali.
Basior zrozumiał to jako sygnał do startu i w chwilę moment zniknął im z oczu. Czyżby wszyscy chcieli, żeby biedny się wymordował przed powrotem do nowego domku? Chcą, żeby zginął tutaj przez zmęczenie? To z pewnością nie była prawda, ale to odrobinę przykre. Minął się z Karo, jeszcze na chwilkę go zatrzymała i postanowiła mu potowarzyszyć, gdyż wcześniejszy "dozorca" się zmęczył, a raczej za nim nie nadążał.
– Jeśli się zmęczysz, powiedz. Dadzą nam wtedy wodę i jedzenie, a później odprowadzą. Znaczy, jeśli pomożemy im wystarczająco dużo... Mam wrażenie, że liczą na wywózkę większej od połowy części tego ich gruzu. – Zwolnił nieco tempa, czując, że nie zamierza na tym zakończyć swojej wypowiedzi. – Kiedy zjawią się "obcy", skocz na tego, który stał z tyłu podczas mojej poprzedniej rozmowy. Przewrócisz go, a ja odbiorę mu mapę, a następnie sami uciekniemy.
– Obcy? – Słowo, które zaciekawiło go jeszcze bardziej niż pozostałe. Głos wilczycy zdradził, że szykować może się coś większego od zwykłej wywózki.
– To nie jest ich kopalnia, a to, że się zapadła, nie było przypadkiem. Mają wojnę, w którą nie powinniśmy się wtrącać, rozumiesz? Kiedy zdobędziemy mapę, uciekniemy w ten mały korytarz. – Wskazała łapą na duży kamień. – Odsuniesz go, kiedy nadejdzie pora.
Nie doczekała się od niego żadnej reakcji, więc postanowiła powtórzyć plan działania. Ten się zaśmiał i pewnym siebie tonem głosu odparł, że dwa razy nie musi mu powtarzać. Wystarczy, że dobierze się do jakiegoś krasnala w odpowiednim momencie, a dalej zostanie pokierowany przez waderę.
– Możesz mi coś obiecać? – zagadnął. – Potrzebuję kogoś, kto później pomoże mi odnaleźć brata, znasz taką osobę?

< Karo? >

Profil wilka - Huragan

Imię: Huragan
Przezwisko/ ksywka: -
Motto: 
,,Dawaj, ale nie daj się wykorzystać
Kochaj, ale nie pozwól by twoje serce było nadużywane
Ufaj, ale nie bądź naiwny
Słuchaj innych, ale nie strać własnego zdania"
Wiek: 2 lata i 8 miesięcy
Płeć: basior
Charakter: Huragan jest ruchliwym basiorem. Nie lubi siedzieć w jednym miejscu, ale mimo to jest inteligentny (nie każdy to zauważa). To waleczny wilk. Zwykle wtyka swój nos tam gdzie nie powinien.
Lubi: Poranki, bieganie, ruch
Nie lubi: Czekania w jednym miejscu przez dłuższy czas
Boi się: Pająków
Aparycja: W sumie, Huragan jest cały czarny. Ma zielono - żółte oczy.
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: Wojownik
Żywioł: Wiatr
Moce: 
- Przywoływanie wiatru
- Przynoszenie rzeczy za pomocą wiatru
Umiejętności: Zwinny
Historia: Huragan i jego rodzeństwo urodzili się poza watahą. Jego matka była wygnańcem. Aby nie być głodna zjadła jego brata, Daiva. On i jego siostra Peper bali się teraz o życie. Peper była wątłą i słabowitą waderą. Huragan zaplanował ucieczkę. Udało im się, ale w między czasie Peper zachorowała. Pięć dni potem zmarła. Huragan przez długi czas był samotnikiem. Potem trafił do Watahy Porannych Gwiazd.
Rodzina:
Matka - imie nieznane
Siostra - Peper
Brat - Daiv
Zauroczenie: szuka
Partner/ Partnerka: brak
Potomstwo: brak
Patron: Iki
Talizman: 
Kiedy go założy rozumie mowę zwierząt
Towarzysz: brak
Cel: Przeżyć
Inne zdjęcia: -
Dodatkowe informacje: -
Przedmioty: brak
Statystyki: 
Siła: 9 ; Zwinność: 10 ; Siła magiczna: 5 ; Wytrzymałość: 7 ; Szybkość: 8 ; Inteligencja: 10 ;
ZK (Złote Krążki): 0 ZK
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: śmietanka1234
Szablon
NewMooni
SOTT