poniedziałek, 9 października 2017

Od Mavis C.D. Vincent

Niskie krzaki i gałęzie usiłowały zatrzymać mnie, kiedy się przez nie przedzierałam. Kolce oraz suche liście wkręcały się w moją beżową, już i tak skołtunioną sierść, dodając mi prawdziwie niechlujnego wyglądu. Musiałam prezentować się nadzwyczaj okropnie, jednak w towarzystwie Vincenta nie przejmowałam się tym, że będzie mnie oceniał. Albowiem wiedziałam, że w jakimkolwiek stanie bym się przed nim nie pojawiła, nie usłyszę ani jednego obraźliwego słowa. Wiedziałam, że Vin zawsze ma coś miłego do powiedzenia i naprawdę to w nim uwielbiałam. Zresztą… nie było w nim niczego, czego bym nie uwielbiała. Był moim najbliższym przyjacielem, powiernikiem wszelkich moich sekretów i tajemnic, kimś, komu ufałam bezgranicznie i komu zawsze bezinteresownie rzuciłabym się na pomoc. Przeszliśmy razem przez tyle trudnych i niesamowitych przygód, ratowaliśmy sobie nawzajem życia niezliczoną ilość razy. Łączyła nas niezwykle silna więź, która z każdym dniem stawała się jeszcze silniejsza. Na Vincenta spoglądałam zawsze z czułością w oczach, nawet jeśli ukryta była pod innymi emocjami. Nie potrafiłam inaczej. Vin był dla mnie najważniejszy i zrobiłabym wszystko, byleby móc na zawsze zatrzymać go przy sobie. Miałam nadzieję, że on nie zamierzał mnie zostawić.
W ciągu następnej godziny udało nam się upolować młodego jelonka, którym zgodnie się podzieliliśmy. Po tym udanym posiłku udaliśmy się nad Wodospad Mizu, aby obmyć pyski z krwi. Tam też postanowiłam zaproponować Vincentowi pewne zajęcie.
- Co powiedziałbyś na ponowne zwiedzenie terenów naszej wspaniałej watahy, sir Vincencie? – spytałam, zerkając na niego kątem oka i unosząc kąciki ust, widząc, że jego oczy zalśniły w księżycowym świetle tej wspaniałej, bezchmurnej nocy.
- Nie mógłbym wpaść na lepszy pomysł, lady Mavis – odparł, delikatnie przede mną dygając.
Zaśmiałam się, szturchając go lekko w bok. Ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku, chcąc po prostu iść w towarzystwie Vina. Jego obecność napawała mnie wewnętrznym spokojem, a po tym wszystkim, co niedawno przeszliśmy, odnosiłam wrażenie, że rozumiemy się lepiej niż kiedykolwiek i lepiej niż ktokolwiek. Wystarczyło nam jedno niewinne wymienione spojrzenie i oboje wiedzieliśmy, co to drugie ma na myśli albo co zamierza zrobić. To było niesamowite, mieć kogoś takiego jak on przy swoim boku. Przymknęłam lekko oczy i począłem włóczyć łapami, aby nasz spacer mógł trwać najzwyczajniej w świecie jak najdłużej. Nie chciałam wracać do jaskini, a przynajmniej nie sama; wolałam, żeby Vincent pozostawał przy mnie. Byłam pewna, że w jego obecności zdołam przynajmniej zasnąć po wszystkich tych niewiarygodnych wydarzeniach. Bez niego byłoby to trudne.
Szliśmy w ciszy przez ponad dziesięć minut, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem i podziwiając tereny naszego domu skąpane w blasku księżyca i świetle gwiazd. Wszystko wydawało się tak niesamowite. Nasze kroki rozbrzmiewały w ciszy, od czasu do czasu między drzewami przemykało jakieś zagubione zwierzę, innym razem sowa huknęła na nas z wysokości kilkudziesięciu metrów. A spokojny wiatr mierzwił nasze futra, wciskał w płuca swoje orzeźwiające tchnienie. Już dawno nie czułam się tak dobrze jak w tamtej chwili. Niczym się nie przejmowałam, moje serce biło swoim zwyczajnym tempem, uszy spokojnie opadały na boki, niezmuszane do zachowywania czujności.
W pewnej chwili poczułam, że Vincent smyra mnie swoim wilgotnym nosem za uchem. Zamrugałam, zdając sobie sprawę z tego, że się wyłączyłam, a on tymczasem coś do mnie mówił. Uśmiechnęłam się dość niezgrabnie, uprzednio odchrząkając cicho.
- Przepraszam, chyba troszkę za bardzo dałam się ponieść tej spokojnej chwili – wyjaśniłam.
- Nic nie szkodzi, Mavi – odparł Vin, posyłając mi łagodny uśmiech. – Sam też popadłem w swego rodzaju nostalgię, ale wyrwałem się z niej, zobaczywszy to. – Nosem wskazał ziemię, na którą przeniosłam wzrok. Na ścieżce spoczywało kilka różowych płatków wiśni. Uniosłam łeb, a serce przez ułamki sekund zabiło mi szybciej.
- Nie mów, że… – zaczęłam, po czym przełknęłam ślinę. – To Aleja Zakochanych? – spytałam, wkraczając na ścieżkę usłaną płatkami kwiatów wiśni. Te piękne drzewa, kwitnące o każdej porze roku nocą wyglądały jeszcze piękniej, niż byłam to sobie w stanie wyobrazić. Miękkie płatki oddzielały łapy od gruntu, sprawiały wrażenie chodzenia po przyjemnej poduszeczce albo kocyku.
- Wydaje mi się, że tak. – Usłyszałam głos Vincenta. Po chwili basior zrównał ze mną krok. Poczułam, że nasze futra wymieszały się ze sobą, tak blisko siebie staliśmy. Wkrótce jednak zgodnie przysiedliśmy obok siebie nieco dalej od miejsca, w którym przed chwilą staliśmy i zaczęliśmy podziwiać ten fragment terenów naszej watahy z niezwykłą wnikliwością.
- Nigdy wcześniej tutaj nie byłam – wyznałam z lekkim uśmiechem. – Ale dużo słyszałam o tym miejscu. I muszę przyznać, że opowieści nijak mają się do rzeczywistości. Aleja Zakochanych jest naprawdę przepiękna. Chociaż w sumie nie wiem, dlaczego nosi taką nazwę, przecież każdy powinien móc tutaj przychodzić. Zarówno zakochani, jak i przyjaciele, prawda? – Zerknęłam na basiora kątem oka, a ten przytaknął na moje słowa skinięciem łba. – Nazwałabym tę aleję… Aleją Bratnich Dusz. Bo i zakochani, i przyjaciele są swego rodzaju bratnimi duszami. A wtedy nikt nie czułby się w jakikolwiek sposób poszkodowany. Ta Aleja jest godna podziwu i wszyscy powinni móc ją obejrzeć. Zwłaszcza w nocy, oświetloną księżycem i licznymi, niezakrytymi najmniejszą chmurką gwiazdami.
Oparłam się o bok przyjaciela, wzdychając cicho z rozmarzeniem. Siedzieliśmy w ciszy dobre kilka minut, czułam, że Vincent delikatnie przysypia, albowiem jego oddech zwolnił i uspokoił się nieznacznie. Uśmiechnęłam się, unosząc nieco łeb, aby móc spojrzeć na pyszczek Vina. Wyglądał tak spokojnie… i trochę jakby o czymś marzył.
- Vin – szepnęłam w pewnym momencie. Basior otworzył jedno oko i spojrzał na mnie z uśmiechem, na co cichutko westchnęłam. – Może powinniśmy już wracać, co?

Vincent? Nawet nie wiem, jak powinnam zacząć moje przeprosiny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT