czwartek, 22 września 2016

Od Toshiro do Lii

Szary, dżdżysty dzień był jednym z pierwszych wysłanników jesieni, zbliżającej się wielkimi krokami z naręczem kolorowych liści, chmur pełnych deszczu i kasztanów - a wszystko to, aby godnie zastąpić słoneczne lato. Skłamałbym, gdym orzekł, iż ta wymiana była mi nie na łapę. Ba, z radością wręcz witałem wizję deszczowych popołudni i chłodnych nocy, a nawet śliskich i błotnistych ścieżek.
Zachęcony możliwością spaceru bez ryzyka usmażenia się na słońcu, wychyliłem nos z jaskini, badając odczuwalną temperaturę, zaś resztę ciała odważyłem się wystawić na potencjalne ryzyko dopiero wtedy, kiedy stwierdziłem, że raczej nie upiecze mnie od razu. Jednym susem wyskoczyłem z zacienionej jaskini, napinając każdy mięsień w oczekiwaniu na to, iż z nieba spłynie na mnie złote światło, aby przyrządzić szaszłyk z wilka, który sam wszedł w pole rażenia.
Jednak nic takiego się nie stało. Zacząłem rozluźniać się, kiedy uświadomiłem sobie, że pojęcie "upalny" pasuje do tego dnia jak wół do karety, a co za tym idzie - spokojnie i bez przeszkód mogłem pójść na spacer. Objąłem wzrokiem teren: ani jednego wilka w pobliżu, pustki zupełne. Wszyscy siedzieli u siebie czy może wybrali się na jakąś dłuższą wyprawę, bo wcześniej ode mnie dostrzegli zalety dzisiejszej pogody? jeśli ta druga opcja miała być poprawna, nie zamierzałem zostać daleko w tyle: przeciągnąłem się, głośno ziewając.
I wtedy właśnie usłyszałem TO... Dźwięk jakby z otchłani piekieł, przychodzący w najmniej oczekiwanym momencie. Burczenie, jakby tysiąc głodnych myszek uderzało o swoje naczynia. Uświadomiłem sobie, że dobrze od ponad doby nie miałem niczego w pysku, a to dawało prosty wynik - czas coś upolować. Zerknąłem ponownie na kopułę, całą pokrytą szarymi chmurami, skrywającymi przed oczami ziemskich istot widok cudownie błękitnego nieba. Jeśli czegoś ma mi brakować w chłodne, deszczowe dni, to właśnie tego.
Ruszyłem szybkim tempem przed siebie, a grunt odbijał dźwięk moich miarowych, rytmicznych kroków, wystukując ciche odgłosy stukania połączonego z chlupotem - musiało padać, kiedy ucinałem sobie dłuższą drzemkę.
Minąłem las, tego dnia przypominający wejście do zupełnie innej krainy. Docierało tam o wiele mniej światła słonecznego, po liściach nie tańczyły jak zwykle złote promienie, a gleba usiana była liśćmi, powoli zmieniającymi już barwę, tworząc kolorową mozaikę, niby królewski dywan. Szeleściły pod naciskiem łap i przyklejały się do nich, jednak nie było to utrudnienie na tyle znaczące, by wpływało na komfort marszu - ot, trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć, co zdążyłem uczynić już przynajmniej dwa razy. Kilka minut później, moja sierść była już praktycznie cała poryta listowiem i drobinkami ziemi, dopóki nie potrząsnąłem zdecydowanie ciałem na prawo i lewo. Większość brudów odleciała, zaś pozostałych buntowników ostrożnie usunąłem za pomocą ogona.
Dalsza część podróży odbyła się bez większych niespodzianek. Dotarłem w końcu do Mizu no Yume, trasę miałem zamiar odbyć, idąc razem z jej nurtem. Nie zdążyłem jednak przejść nawet stu metrów, kiedy poczułem zapach obcego wilka, zaś w chwilę później - głos, najwyraźniej należącej do wadery spoza naszej watahy, zazwyczaj wiedziałem od razu, kiedy dołączał do nas nowy członek. Przez chwilę rozważałem kilka możliwych opcji: po pierwsze, skoro wilczyca rozmawia sama ze sobą, coś może być z nią nie tak, chyba że to jakaś pół-telepatia albo co. Ewentualnie, rozmawia z drzewem albo driadami - ich woń przypominała tą drzew, od których pochodziły, dlatego zazwyczaj ciężko było je zlokalizować. No i można też przyjąć możliwość, że to jeszcze jakaś inna, równie dziwaczna istota albo tamtej po prostu dokucza samotność. Niezależnie od odpowiedzi - czułem się w obowiązku pokazać jej i poinformować, na jakich terenach się obecnie znajduje. Po paru sekundach, poświęconych na rozważanie sposobu rozpoczęcia konwersacji (zdecydowałem się na jeden z luźniejszych) wyszedłem z krzewów na niewielką polankę.
- Hejka- przywitałem się.- Kim jesteś?
Starałem się powiedzieć to możliwie jak najbardziej przyjaznym tonem, bez śladów wrogości czy dystansu. Mimo to, byłem w każdej chwili przygotowany do odparcia niespodziewanego ataku. Wilczyca nie wyglądała groźnie, ale kto wie?
- Lia. A ty to kto?- zapytała, patrząc w moją stronę z wyraźną niechęcią.
Widocznie skończyła poprzednią rozmowę czy co tam prowadziła, gdyż po ruchach jej ciała poznałem, iż główną uwagę skupiła teraz na mnie. Zapewne też oceniała, czy mogę być potencjalnym zagrożeniem.
- Ja? Jestem Toshiro- odpowiedziałem, pochylając lekko łeb przed nową poznaną.- Spokojnie, nie mam zamiaru być agresywny, przynajmniej do czasu, kiedy ty nie zrobisz nic podejrzanego. Co tu robisz? Jesteś członkiem tutejszej watahy? Nie kojarzę cię coś...
- Nie twój interes- odparła sucho.- Po prostu tu trafiłam, przypadek. Nie wiedziałam, że obozują tutaj jakieś wilki.
- Cóż, w takim razie właśnie zostałaś uświadomiona- przypomniałem. Nie zdążyłem zakryć echa złośliwości w mojej wypowiedzi, ale miałem nadzieję, że Lia nie zorientowała się.- Ale masz teraz dwie opcje. Opuścisz nasz teren albo... no cóż, może dołączysz? Chętnie przyjmiemy, a jaskinia Alf jest niedaleko stąd.

< Lia? >

środa, 21 września 2016

Od Vincenta do Mavis

Uszanowałem prośbę Mavis. Wiedziałem, że rozmowa o utraconych bliskich potrafi być strasznie bolesna, toteż nie chciałem kontynuować tematu, który wywołuje w waderze smutek. Postanowiłem pójść za radą przyjaciółki i skupić się na najważniejszym. Nie mogłem pozwolić aby ta cała eskapada przez Piekło poszła na marne. Gdzieś tutaj w tej lodowatej, czarnej pustce jest moja mama. Jeszcze kilka kroków i znów będę mógł wtulić się w jej ciepłe futro i powiedzieć jak bardzo ją kocham. I jak bardzo ją przepraszam.
Nie chciałem wlepiać wzroku w ślepą pustkę pod moimi łapami, która bynajmniej nie przynosiła ukojenia jak to robi nocne niebo podczas nowiu. Raczej przywoływała lęk, jakoby zaraz to niewidzialne podłoże na którym się opieram miało zniknąć, a ja sam-runąć w bezkresną nicość. Skupiłem się na Elfiasie. Baczne obserwowałem starszego basiora. Czułem, że w każdej chwili może odwrócić się i rzec: "Vincencie, oto twoja mama". Nie mogłem przegapić tego momentu. Nie po tylu latach czekania, po trudach przybycia tu. Skup się Vin. Właśnie spełnia się jedno z twych marzeń.
Drżałem. Ekscytacja, niedowierzanie, może nawet niepokój? Podejrzewam, iż każda z tych emocji brała udział we wprawieniu mego ciała w ten nieznośny dygot. Z każdym krokiem zdawało mi się, iż kroczymy coraz dalej w bezkresną przestrzeń, że moja mama czeka gdzieś tam na krańcu pustki, a ja nigdy nie zdołam do niej dotrzeć. Zmrużyłem oczy, starając się odpędzić irracjonalny lęk. Jeszcze kilka metrów. Ale co wtedy? Co zrobić? Podejść, spojrzeć w oczy i rzec: "przepraszam" czy postąpić jak Mavis i rzucić się w ramiona mej rodzicielki jakby nigdy nic? Spotkanie wilczycy i Elfiasa było takie proste. Mogli tak po prostu wtulić się w siebie i zapłakać. Na barkach Mavi nie spoczywały winy, które noszę ja. Eflias nie miał powodu, aby ją nienawidzić.
-Vincent? - zadrżałem, gdy jedyne ciepło w tej ponurej próżni udzieliło mi swojego wsparcia. - W porządku?
Nieśmiałe szturchnięcie odpędziło frasobliwe myśli niczym najpotężniejszy cios. Znów byłem w sercu Piekła, a przede mną stała Mavis. Szczerozłote oczy bez trudu odnalazły mój strapiony wzrok.
-To miejsce mnie przytłacza. - wyznałem, westchnąwszy oziębłym powietrzem.
-Zatem weź się w garść, wilku. - udzielił się Elfias. - Zwłaszcza, że dotarliśmy do celu.
Lodowata pustka na powrót przestała istnień. Żwawo ruszyłem w stronę starca. Stanąwszy u jego boku jąłem przeczesywać wzrokiem przestrzeń. Moje serce zabiło mocniej; zdawać się mogło, iż dudniło z taką mocą, że usłyszała je każda dusza, bowiem zaraz zjawy rozpierzchły się na boki otwierając mi drogę do utraconego lata temu ciepła, które po tak długich poszukiwaniach wreszcie dane mi jest znowu zaznać.
-Mamo... - szept ten nie miał prawa być usłyszany przez kogokolwiek, tak był słaby, tak żałosny.
Lecz ona usłyszała. Usłyszała mój drżący, łamany emocjami głos, który teraz na myśl przywodził pisk stęsknionego szczeniaka niż dojrzałego basiora. Odwróciła się w mym kierunku bez problemu odnajdując wzrok swego jedynego syna. To spojrzenie sparaliżowało mnie całkowicie.
Nie czułem własnego chodu; świadom byłem ruchu kończyn, choć ja sam nie byłem w stanie poruszyć jakimkolwiek skrawkiem mego ciała. Zatrzymałem się tuż przed mamą. Stałem na ugiętych łapach, jak najbliżej "ziemi", pozwalając by patrzyła na mnie z góry. Gdyby zmrużyć oczy była jak żywa. Te same oczy sprzed lat, to samo gęste, nieco sztywne szare futro ze znaczeniami niemal takimi jak moje. Patrzyłem na mamę, a ona na mnie. Milczała, lustrując każdy cal mojego ciała. Trwałem w bezruchu. Każda kolejna sekunda ciszy wzmagała irracjonalny strach przed odrzuceniem, przed żalem jaki mogła do mnie mieć. Zacisnąłem mocno powieki. "Powiedz coś, mamo..."
Wtem poczułem dotyk tak łagodny, tak czuły i pełen ciepła, iż w pierwszej chwili miałem ochotę przywrzeć do obejmującego mnie ciała i roztopić się niczym lód w najgorętszy letni dzień. Uniosłem głowę, pozwalając by futro rodzicielki załaskotało mnie w nos. Odnalazłem oczy mamy. Były takie jasne, takie pełne miłości i życia. "Ona nie żyje" - przemknęło mi przez umysł, lecz myśl ta zaraz została zduszona przez szalejące w ciele emocje. "Wiem o tym" - odparłem sam sobie. - "Ale to nie ma znaczenia. Jest tutaj, ze mną. I będzie ze mną zawszę. Dla mnie zawsze będzie żywa." Wyobraźnią mogłem poczuć, jakoby biło jej serce.
-Mój mały Vinnie. - dobiegł mnie szept wypełniony szczęściem i wzruszeniem. - Czekałam, cały czas czekałam...
Pozwoliłem sobie na łzy. Słodkie krople radości spłynęły po mych policzkach i opadły w bezkresną pustkę. Delikatny ruch łapy otarł moje mokre ślepka.
-Ja... mamo, ja... - dukałem, dławiąc się każdym słowem. - Ja tak strasznie cię przepraszam...
Pieszczota matczynej łapy ustała natychmiast. Zaraz odsunęła mnie od siebie w sposób lekki choć stanowczy. Cofnąłem się o krok, odnajdując jej oczy. Położyła swą łapę na mym ramieniu. Czułem siłę tego dotyku.
-Vincent. - w głosie wilczycy słychać było drżącą nutę, choć główne rolę grały tu dosadność i matczyny ton, któremu nie śmiem się sprzeciwić. - Nie wolno ci nigdy, przenigdy myśleć o sobie jak o mordercy. Nie możesz myśleć o sobie w ten sposób. Nie obarczaj się ciężarem osoby, którą nie jesteś, którą nigdy nie byłeś. Nigdy nawet nie śmiałam pomyśleć o tym, by obwinić cię o cokolwiek złego. To nie twoja wina, Vincenciku. Pamiętaj, moje dziecko. Kocham cię. Kocham cię zawsze i wszędzie. Nie ważne co.
Czułem jak ogromny głaz, przez tyle lat obciążający moje serce nagle zaczął się kruszyć, aż pozostał po nim tylko pył, który opuścił me ciało poprzez jeden, ciężki oddech.
-Kocham cię, mamo. - wtuliłem się w futro wadery.
-Ja ciebie również, synku. - odwzajemniła gest.
Trwaliśmy tak bez zbędnych słów, gdy nagle uświadomiłem sobie, że za sobą mam Mavis i Elfiasa. Powoli odsunąłem się od mamy, przecierając oczy mokre od łez. Odchrząknąłem, choć podejrzewam, iż niewiele to zaradziło na mój rozdygotany głos.
-Mavi. Poznaj moją mamę. Mamo, to jest Mavis, moja przyjaciółka.
-Bardzo mi miło poznać tak ważną dla mojego syna osobę. - mama lekko ukłoniła się w stronę beżowej wadery. - Elfias dużo o tobie mówił.
-Ja również cieszę się z tego spotkania. - Mavis odwzajemniła ukłon. - To naprawdę cudowne, że Vincent znów mógł panią zobaczyć.
Nie mogłem się powstrzymać, by znów nie przylec do kochanej rodzicielki. Jak mały szczeniak.
-Tak, to niezwykła chwila, nie mylę się, również dla ciebie, Mavis. - odparła mama. - Ty również spotkałaś ważną dla siebie osobę.
Wilczyca spojrzała na Elfiasa i razem wymienili uśmiech.
-Naprawdę miło mi jest poznać cię osobiście. Jednak... nie zrozum mnie źle. Chciałabym kilka zdań zamienić z Vincentem na osobności.
Słowa mamy zdziwiły mnie. Spojrzałem na Mavi dając do zrozumienia, że nie mam pojęcia skąd ta nagła prośba.
-Ale, mamo. Mavi to moja przyjaciółka, najbliższa mi osoba. - łagodnie wniosłem sprzeciw. - Możemy spokojnie porozmawiać w jej towarzystwie.
-Vin, nie szkodzi. - powiedziała beżowa wadera. - Rozumiem. To chwila dla ciebie i twojej mamy. Nacieszcie się sobą, puki czas. W końcu nie zostaniemy tu wiecznie.
Mój ogon opadł prosto w stronę pustki pod nami. Racja. Nasze miejsce jest na powierzchni, w watasze. Choć nie wiem jak bardzo bym chciał w końcu przyjdzie czas by na powrót rozstać się z mamą. Zwróciłem nieco zgaszony wzrok na rodzicielkę, po czym spojrzałem na Mavi i Elfiasa.
-Poza tym, ja również muszę spożytkować ten czas na rozmowę z najbliższymi. - spojrzała na starszego basiora. - Będziemy w pobliżu. - zapewniła na odchodne.
Spoglądałem na oddalającą się wilczycę. Następnie zwróciłem pytający wzrok na mamę. Czekała jeszcze moment nim również zwróciłam na mnie uwagę.
-O co chodzi? - zapytałem, ujrzawszy troskę w jej jasnym oczach.

<Mavi? Przepraszam, że tak strasznie długo musiałaś czekać. I wybacz za to opko. Takie ucięte w połowie, ale gdybym wstawił całość to wyszłaby jedna wielka księga. ;-; W moim kolejnym opowiadaniu (które pojawi się o wiele szybciej ;v) będzie wyjaśnienie, dlaczegoż mama Vina tam się zachowała. ;)>

poniedziałek, 19 września 2016

Od Karo c.d. Lelou

Zastanowiła się chwilę. Z jednej strony mój ojciec posiadał zdolności, które to mogłyby nam pomóc, z drugiej jednak..wczoraj chyba wystarczająco zawróciliśmy, a raczej ja zawróciłam mu gitarę. Wbrew własnej woli mój wzrok powędrował do łapy.
Nie, lepiej go nie stresować po raz kolejny, chociażby faktem, że pozwalamy dziwnemu stworowi błąkać się beztrosko po terenach naszej watahy. (Nie, żebym miała w zamiarze pozwolić mu na JAKIKOLWIEK spacer bez czułej opieki moich vectorków…).
-Tak chyba będzie najlepiej.-Przytaknęłam, unosząc wzrok na basiora a tym samym ignorując dziwne spojrzenie Asriela, który podrygiwał raz po raz. Ech, do diabła, chcemy mu pomóc, a on odstawia jakiś cyrk..chociaż, podejście do porażek to indywidualna kwestia, więc może przestanę się czepiać..-Ale będzie dość dziwne, jeśli będziemy szukać twojej siostry wraz z naszym Nowym Kolegą, nie sądzisz?-Nałożyłam akcent na słowa “Nowy Kolega”, specjalnie je umacniając. Basior skinął głową.
-Faktycznie mogłoby to być problematyczne.-Przyznał, co wywołało kolejne drgnięcie Asriela. Musiał się pewnie zastanawiać, jak okropnie teraz wygląda, skoro nie jesteśmy nawet przekonani co do spaceru z nim po naszych terenach. W sumie, może gdyby była noc nie byłoby z tym żadnego problemu, ale teraz jest..za dużo świadków. Obecność Callumpa mogłaby wywołać nie mały zamęt.-Zawsze można go gdzieś ukryć, u mnie, lub u ciebie..
-Już słyszę, jak Mortem pyta, czy nie wyciągnęłam go przypadkiem z pomocy dla powodzian.-Prychnęłam z lekkim uśmiechem, co chyba rozbawiło i basiora, gdyż ten uśmiechnął się pod nosem. Moja wola ponownie przez moment odmówiła mi posłuszeństwa, gdyż przyłapałam się na tępym wpatrywaniu w ten uśmiech. O dziwo, zdawało mi się że i basior na moment się zawiesił.
~Ehm, nie chciałabym przerywać twoich domniemań-Usłyszała głos Molly uprzedzony kaszlnięciem.~Ale mamy emigranta na gapę do dostarczenia spowrotem.-Przytaknęłam, co musiało wyglądać co najmniej dziwnie, po czym odezwałam się, przerywając tę chwilową ciszę.
-To..co powiecie na jaskinię wodospadu Mizu?-Zapytałam, wskazując głową w tamtą stronę.-To nasz najbliższy punkt zaczepu, który, nie oszukujmy się, jest przy okazji najbezpieczniejszy.
-No, czemu nie.-Zgodził się Lelou.-Więc, ja poszukam Nami, a Ty przypilnujesz naszego..kolegi?
-Otóż to.-Przytaknęłam, co spowodowało chwilowy grymas na obliczu przyjaciela. Przyjaciela? Cóż, chyba nic nie stało na przeszkodzie, bym go tak nazwała, prawda? Fakt, nie znaliśmy się długo, dość sporo jednak udało nam się przetrwać.
-Zgoda. Tylko..nie zrób niczego głupiego, co?-Zarzucił, niby luźno, spowodowało to jednak u mnie kolejne prychnięcie. Bogowie, ja naprawdę potrafię o siebie zadbać nie wywołując kłopotów, o czym świadczy chociażby sam fakt, że nadal stoję na nogach! (No, prawie..)
-Spróbuję.-Syknęłam, unosząc w powietrze Callumpa i kierując się w stronę jaskini.
~Echh..-Usłyszałam niemal od razu. Odwróciłam zirytowany wzrok na Asriela.~Nie chciałbym być niegrzeczny, ale..woesz..umiem chodzić..
-Ach, tak?-Zamrugałam kilkakrotnie, po czym rzuciłam go na ziemię i ruszyłam przed siebie.-To idź, proszę bardzo.-A niech zrobi jeden, gwałtowny ruch, pomyślałam. Ten jednak posłusznie zaczął podążać za mną, a że moje tempo nie należało tego dnia do najszybszych, szliśmy niemal równo. Dopiero po przekroczeniu progów jaskini, (które swoją drogą miało głęboką oprawę dźwiękową licznych szumów milionów kropelek wody rozpryskujących się o skały, jak i siebie nawzajem) zdałam sobie sprawę, że ostatni raz byłam tutaj za szczeniaka. Wiedziałam też, dlaczego zwlekałam z wizytą, a moja oprawa się potwierdziła. Piękne, połyskujące płytki skalne, oświetlane niebieskim światłem, oraz aura roztaczająca się w powietrzu nigdy nie będzie już tak piękna, jak ją zapamiętałam. Westchnęłam tylko cicho i usiadłam.
-Mam nadzieję, że nie zamierzasz marudzić.-Mruknęłam kąśliwie, niby to patrząc w stronę hybrydy, moje myśli jedna odpływały gdzieś daleko, do rozmaitych przyziemnych spraw. Była to sprawka Asriela, a może tego miejsca? Nie wiedziałam, jednakowoż nie przeszkadzał mi taki stan, póki pozwalał mi on zachować czujność.
Pozostało czekać.
<Lelou? Jakieś takieś śmieszne to wyszło.>

niedziela, 18 września 2016

Od Lelou do Karo

- Jeśli oczekujesz współpracy z naszej strony, to nie czyń nas głuchymi na litość boską!- warknęła Karo, potrząsając Asrielem jak gałęzią gruszy.
Poczułem przebiegający od karku aż po końcówkę ogona dreszcz. Zerknąłem najpierw na waderę, a potem na callumpa, który wpatrywał się w wilczycę z przerażonym wyrazem twarzy. Wymieniłem z nim szybkie, porozumiewawcze spojrzenia o treści brzmiącej mniej więcej: "Czy ona mi coś zrobi?" oraz "Jest zdolna do wszystkiego". Może nieco przekoloryzowałem jej wizerunek - ostatecznie, nadal żyłem i może spędziłem z Karo krótki czas, ale z moich wstępnych obserwacji wynikało, że daleko jej do jakiegoś okrutnego potwora. Co najwyżej śmiałka, który nie przejmuje się konsekwencjami tego, co zamierza zrobić w przeciągu najbliższych sekund.
- C...czyli p...p...pomożecie miii?- zajęczał Asriel, wlepiając w nas wzrok, który najwyraźniej był połączeniem błagania i przerażenia.
Westchnąłem ciężko, ponownie spoglądając na Karo. Rzeczywiście, ten typ zaraz nam ściągnie tymi swoimi lamentami przynajmniej połowę watahy, bo te wycia to słychać zapewne jak nasz teren długi i szeroki.
- Pomożemy- uciąłem w końcu, uzyskawszy bezgłośną aprobatę od samicy.- Ale tylko jeśli się przymkniesz, bo z mazgajem nie mam zamiaru podróżować, a jeśli masz zamiar iść z nami, musisz pamiętać o samokontroli albo nie ręczę za siebie.
Asriel kiwnął łbem i zacisnął wargi, najwyraźniej dusząc w zarodku kolejną falę szlochów. Nachyliłem się w stronę Karo, szepcząc cicho:
- Dobra, może puść go, co? Bo nam się jeszcze gotów znowu rozpłakać, a tego raczej nie chcemy.
- Owszem, nie chcemy- potaknęła ponuro, a w następnej sekundzie Asriel opadł na... hm, swoje cztery litery, wydając przy tym z siebie cichy pisk. Po kilku sekundach jednak wstał, w zadziwiający sposób utrzymując równowagę pomimo niedopasowanych kończyn.
- Mogłaś być delikatniejsza- zajęczał z wyrzutem, jednak pod naszym karcącym wzrokiem lekko struchlał.- Z-znaczy, przepraszam, już nie będę...
- Daruj sobie- mruknąłem.- To którędy mamy iść, wiesz cokolwiek?
- N...nie! O-obudziłem się tutaj i...i nic nie pamiętam!- krzyknął, wyraźnie powstrzymując histerię. Dzielnie się starał przynajmniej.
- Dobra, dobra, rozumiemy- mruknęła Karo.- A pamiętasz jakieś charakterystyczne punkty w swojej krainie, nazwy?
- Było tam dużo drzew- odparł bez wahania.- Cukierkowych, we wszystkich kolorach. A z nieba spadały pianki, trawa była pistacją i miętą...
W tym momencie mogłem mieć wyraz pyszczka, jakby mnie młotem zdzielili między oczy. Że co proszę?! Może rzeczywiście on się czegoś nawdychał albo myśli, że kupi nas jakąś tanią historyjką, abyśmy sami wleźli w pułapkę.. Chociaż to jego ciamajdowate zachowanie było jak najbardziej wiarygodne, tylko dziw, jak bardzo nieogarnięci musieli być jego poddani, jeśli nie wszczęli buntu pod rządami takiego władcy, o ile, rzecz jasna, zawsze się tak zachowywał.
- Dość charakterystyczne miejsce- wykrztusiłem w końcu, nadal z trudem dowierzając w możliwość istnienia tak cudacznego miejsca.- Ale skup się i wyjaśnij nam, jak do niego dojść, bo to może być dosłownie wszędzie!
- Mówiłem, że nie wiem!- krzyknął piskliwie.- Nie znam tych terenów, nigdy tu nie byłem!
Zerknąłem na Karo, zadając jej bezgłośne pytanie, czy aby nie wymyśliła jakiegoś olśniewającego planu, ale wilczyca tylko pokręciła z rezygnacją łebkiem.
- Nie mamy w watasze wyroczni?- zapytałem, choć znałem z góry odpowiedź.- Albo kogoś, kto, nie wiem, czyta w myślach, ma wgląd do przeszłości czy...
Urwałem. W pamięci pojawił mi się obraz Nami i nasza rozmowa o swoich umiejętnościach. Czy moja siostra nie wspominała aby o tym, że może czytać w myślach od czasu do czasu albo zajrzeć do przeszłości do danego wilka? Mruknąłem z frustracji. Wiedziałem o niej tyle rzeczy, ale dlaczego akurat to mi umyka?!
- Lelou?- zapytała ostrożnie Karo.- Wszystko gra?
Powiedzieć? Nie powiedzieć? Z jednej strony, im prędzej załatwimy sprawę tego callumpa, tym lepiej, ale z drugiej strony, kto wie, czy nie zrobi nic Nami? Nie ufałem mu za grosz, nie znałem jego możliwości, a wystawianie siostry na niebezpieczeństwo było jednym z ostatnich punktów na mojej liście rzeczy, które zrobiłbym w życiu celowo... Ale co, jeśli obecność Asriela ściągnie tu jakieś inne stwory, które bynajmniej nie będą mieć dobrych zamiarów? W niebezpieczeństwie nie będzie wtedy tylko Nami, ale i rodzice, Karo... Wszyscy!
- W porządku- odparłem.- To raczej ja powinienem pytać o to ciebie. Ale może coś mam. Musimy znaleźć moją siostrę.
- Jest groźna?- zajęczał cichutko callump.
- Raczej nie- uspokoiłem go. Dopiero po chwili obnażyłem kły.- Ale jeśli coś jej zrobisz albo ją wystraszysz, nie będę mógł tego samego powiedzieć o sobie- zerknąłem ponownie na samicę.- To jak, idziemy czy może masz jakiś lepszy plan?

< Karo? Wybacz, że tak długo nie odpisywałem, wena się obraziła >

Rivaille i Shiori odchodzą!

Za sprawą decyzji właścicielki, Rivaille oraz Shiori odchodzą z watahy. Dziękujemy za wspólnie spędzony czas!


środa, 14 września 2016

Od Victora c.d. Nenevy

Bardzo lubię chodzić po drzewach, skałach, czy innych ciężko dostępnych powierzchniach, zresztą, kto by nie lubił, posiadając taką możliwość? Tego dnia postanowiłem wybrać się na samotny spacer, ot po prostu, korzystając z powoli kończących się, acz nadal gorących letnich dni. Początkowo faktycznie był to tylko spacer, jednak jak to w moim wypadku bardzo często bywa obserwowanie przyrody szybko mnie znudziło.
Szybko. To naprawdę dobre słowo.
Zielona trawa delikatnie mierzwiła moje łapki, liście drzew o podobnym kolorze natomiast dawały swego rodzaju przyjemny cień. Gdzieniegdzie mogłem zobaczyć śmigające po trawistym podłożu, i białych oraz brązowych korach drzew ogony wiewiórek, wiecznie zabieganych. Co prawda, mogłem spowolnić ten widok, ale i po co? Wiele wiewiór udało mi się zobaczyć w moim długim życiu.
Echh, poczułem się stary..
W momencie, kiedy owa myśl przeszła przez moją głowę coś we mnie pękło. Dokładnie, psia kość, stary! Przecież tak właśnie się zachowuję! Ale..co mnie ogranicza? Nic, bingo! Z zapałem ruszyłem w stronę wąskiej białej lipy, gotowy do wyskoku. Moje łapki niemal natychmiast przymocowały się do szorstkiego drewna, ciężko było mi jednak utrzymać równowagę zważywszy na jej objętość. I trudno! Ruszyłem w górę, ni to szybkim, ni wolnym tempem, czując raz po raz bicie słońca wprost na moje oczy. Właściwie, seria grymasów, jaką zrobiłem wchodząc na drzewo mogłaby stanowić niezłą wystawę żałosnych min, może nawet kogoś by to bawiło. Na pewno rozbawiło lokalną rudą wiewiórkę, gdyż nagle wskoczyła mi na łeb, co wywołało gwałtowne potrząśniecie.
Panie i panowie, mamy kolejny grymas i prawdopodobnie straciliśmy jednego widza!
Spojrzałem w dół, z mieszaniem ulgi i podirytowania odkryłem jednak, że delikwentka ma się świetnie. W tym momencie z pełną satysfakcją przechylała główkę w bok, powodując tym samym, że jej biały brzuszek wydawał się świecić przez połyskujące na nim promienie słońca. Prychnąłem, przyśpieszając i tym samym spowalniając czasoprzestrzeń. Nie minęła chwila, kiedy byłem już u góry. Mała koleżanka załapała chyba o co chodzi, gdyż wbiegła za mną. Uskoczyłem na kolejną gałąź, co mój drogi natręt również postanowił uczynić. Po chwili jednak uskoczyła gdzieś na bok. A pfff, ja też mogę być natrętny, i tak nikt tego nie widzi! Zeskoczyłem za nią. Jak łatwo można się domyśleć po chwili hasaliśmy sobie radośnie, goniąc siebie na wzajem. No bo co, ja bym nie przyjął wyzwania złapania tego przerośniętego szczurka? Muszę przyznać, że sprawiało mi to przyjemność aż po moment, gdy wyczułem podejrzany zapach. Odwróciłem się gwałtownie, wyskakując w tej samej chwili. Szkoda, żem nie spojrzał przed siebie, nie było tam bowiem żadnej gałęzi, runąłem w dół, ktoś jednak zamortyzował upadek. Obca mi sylwetka znajdowała się tuż pode mną. Dostrzegłem szarawo-fioletową waderę o czerwonych włosach. Takowej nie kojarzyłem.
-Złaź ze mnie Ty śmieci..-Wróg? Niczego nie mogłem być pewien. Zakneblowałem ją, wbijając pazury między łopatki, wówczas ta pisnęła. Echh, od razu zrobiło mi się głupio. Dlaczego z góry ją atakowałem? Odpowiedź nadeszła zaraz po zadaniu pytania. Śmieć, hę? Ładnie to wystawiać opinię mojej niezdarnej osobie?-Oh nie, proszę, nie krzywdź mnie! Nie mam złych zamiarów, naprawdę!-Słodki głosik wadery zdezorientował mnie. Przed chwilą jeszcze nazwała mnie śmieciem! Przechyliłem głowę, nie kryjąc przy tym zdziwienia.
-Kim jesteś?-Wywarczałem chcąc ukryć zdziwienie i zachować zimną krew, w duszy jednak walczyłem ze sobą. Jak mogłem tak potraktować waderę i nie okazać choć cienia empatii? Z drugiej strony nie miała do mnie zbyt pozytywnego stosunku.-Co tutaj robisz?

- Nazywam się Neneva. -Wydukała. Wydaje mi się, czy płakała? - I ten... Moja mamusia i tatuś... oni zginęli, uciekaliśmy przed... przed... przed myśliwymi, tak, przed nimi! Zostałam sama i... nie mam się gdzie podziać na tym świecie. Proszę, pomóż mi, tak bardzo... hmm... tak bardzo się boję?-Ostatnie słowa przypominały pytanie. Wadera nie była pewna tego, co mówiła? Zlazłem z niej, przysiadając.
-Z całym szacunkiem, ale nie wyglądasz mi na szczenię szukające pomocy.-Odparłem, lustrując wzorkiem uroczą kurtkę, jaką nosiła, utknąłem jednak na czerwonych oczach, bardzo podobnych do oczu Karo, ba! Ślepia Nenevy świeciły podobnie jak te córki.
-Z..zdaję sobie z tego sprawę ale..ja po prostu nie wiem co robić! Zostałam zupełnie sama..-Ostatnie słowa niemal wydukała. Przyjrzałem jej się zdziwiony. Zastanawiało mnie, co do licha myśliwi mogli robić w tych terenach.
-Mam nadzieję, że wybaczysz mi moją napaść, zabawiałem się z tym gryzoniem.-Wskazałem głową na biedronkę lustrującą sytuację.-Nie ruszaj, się, Nenevo.
-C-co?-Zapytała zdezorientowana, przyglądając mi się. Spojrzałem na rany, by następnie zasklepić je na własnym ciele, a usunąć z jej. Nie miałem prawa krzywdzić nieznajomej, nie znając nawet jej zamiarów, mimo że wypowiedzi tej wilczycy w ogóle nie trzymały się kupy.
-Za to również przepraszam.-Skinąłem głową na rany okrywające teraz już moje ciało.-Victor jestem, miło Cię poznać.-Tylko tyle mogłem powiedzieć, choć i to było małe wymowne.
Kim ona była?
-Powiedz..Ci myśliwi..jesteś pewna? W tych terenach nie było człowieka od lat. Może to była jakaś iluzja, albo coś w tym stylu?-Na początku chciałem wywnioskować, czy nie został rzucony na nią żaden urok. Moja duma nadal gniewała się za “śmiecia”, miałbym natomiast wyrzuty sumienia, nie pomagając młodej damie.
<Nenevo?>

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie VIII

Biegniemy do Was, drogie wilczki, w pełnym rozpędzie z kolejną porcją gazet „Wilcza Łapa”, ahoj! Jako że dzisiaj wypad nam 14 września, przyszedł czas na kolejne wydanie naszej comiesięcznej gazetki. Jak się trzymacie, co słychać w szkole czy gdzie tam jesteście? Trzymamy kciuki, że nie zamęczą Was nauką, no bo kogo wtedy będzie można przytulić i ugotować, co?
Ashi z tej strony, witam serdecznie! Wiecie, niedawno znalazłam pewien cytat w mojej ukochanej książce: „Życie odchodzi tak lekko, że nie może umknąć zbyt daleko” – chciałabym je teraz nieco sparafrazować i dostosować do naszej sytuacji, aby miało nieco mniej… hm, poważny wydźwięk.
Aktywność znika tak cicho, że na pewno gdzieś tam się czai… No właśnie, gdzieś tam, drogie wilczki. Jak zapewne każdy z Was już widzi, aktywność w watasze drastycznie spadła, zarówno w opowiadaniach, jak i na chacie. Rozumiem to doskonale, naprawdę – w wakacje były wyjazdy, teraz jest szkoła, sama mam ostatnio coraz mniej czasu, bo cały czas tylko wałkują w szkole o egzaminie i egzaminie. Ale to zmienia faktu, iż skoro wataha stopniowo cichnie, coraz częściej myślę, iż być może (nie)zbędna będzie nam przerwa. Krótka, bo i ja, jak się obawiam, długo nie wytrzymam bez męczenia kilku kochanych wilczków, ale chyba nie ma też sensu ciągnąć tego na siłę… Ale stop, koniec, precz z pesymizmem, zawsze jakoś to szło, więc trzymam kciuki, że i tym razem damy sobie radę, tym bardziej, że ostatnio dołączyły dwa nowe wilczki: a my z WPG nie damy się łatwo. Weny życzę wszystkim!
Z dalszych ogłoszeń, to pragnę przywitać dwie nowe wadery w naszej watasze: Lia oraz Neneva, miło jest nam przyjąć Was w nasze szeregi, obyście się dobrze bawiły u nas!
Hm… co by tu jeszcze… A, mały dodatek: jeśli aktywność trochę się zwiększy, co powiecie na kolejną edycję eventu „Tydzień Porannej Gwiazdy”? Dawno go już nie było, więc pomyślałam, że może część z Was chciałaby na powrót na chwilę zmienić swojego wilczka w człowieka.
Ach, no i czas na dalszą część wyzwań, które Wasza Alfa otrzymała od Renesmee, tym razem przybywa do Was z zadaniem drugim, za miesiąc zapewne uda się jej wysłać Wam dowód na wykonanie ostatniego, bo trzeciego już zadania. A na czym polegało obecne? Cóż, miała przebiec się po ulicy, krzycząc „Kapusta, ziemniaki i groch!” (tak, było jednak po chodniku, ale zaliczycie mimo to?), z góry przeprasza też za kiepską jakoś nagrania i niezręczne przywitanie, ale było robione późnym wieczorem, gdyż pozostałe, zrobione w dzień filmiki coś nie chciały się zgrać, komputer jakoś zawsze odmawiał współpracy. No i jakoś tak dziwacznie głos wyszedł (*szept* miałam też lekką zadyszkę, bo krótko po bieganiu byłam, przepraszam), ale zwalmy wszystko na tremę sceniczną, może być? Pierwszy raz właściwie filmik przesyłam, to aż nie wiadomo było, co powiedzieć i ostatecznie wyszedł chyba co najmniej dziwaczny tekst, ale co tam...
 Co do artykułów, to, jak na póki co, pozostajemy przy tych z poprzednich wydań, gdyby kogoś one interesowały, odsyłam do nich, a za miesiąc zapewne pojawią się nowe!
I czas na rankingi! Otóż w tym miesiącu, najwięcej opowiadań napisał Lelouch, bo dziewięć, na drugim miejscu uplasowała się natomiast Karo - spod jej łapek wyszło osiem opowiadań, w tym miejscu, warto jej też podziękować naprawdę szybkiego tempa pisania, mimo że jej dzieła pozostają wyjątkowo staranne.
To co powiecie teraz na opowiadanie miesiąca? Daje wam trochę czasu do zastanowienia… Chwila… Już? W takim razie powiedzcie czy zgadliście, bowiem opowiadaniem miesiąca jest… Opowiadanie Karo do Leloucha z dnia 19 sierpnia 2016! Naszej wilczej pisarce serdecznie gratulujemy, a poniżej powinniście znaleźć opis kilku ostatnich opowiadań tego duetu. W tym informacje o ów wcześniej wspomnianym opowiadaniu.
Tradycyjnie już na koniec gazetki mamy streszczenie opowiadań naszych wspaniałych członków! Zapraszam do przeczytania ich i poznania kilku ciekawych wątków.
Powracamy znów do historii Karo i Leloucha. Dobrze znana nam wadera została bowiem złapana w metalową pułapkę ludzi, ale jak się później okazało była to pułapka postawiona przez dziwaczne stworzenie, które żądało czegoś od Karo. Na pomoc przybył jej Lelou i udało mu się pokonać bestie, uwalniając Karo. Jednak rana zrobiona przez pułapkę wyglądała coraz gorzej. Basior zabrał Karo do medyka i następnego dnia wyglądała już lepiej. Jednak przyszła kolejna niespodzianka. Karo i Lelouch spotkali dziwne stworzenie, które opowiedziało im swoją historię. Potrzebował pomocy, więc wilki postanowiły mu jej udzielić. Czy kryje się za tym jakiś podstęp?
Annabell i Adidas po zmniejszeniu w rozmiary szczeniaka, zaczęli myśleć jak się wydostać z jaskini swoich „rodziców”. Ann chcąc zdobyć ich zaufanie i później uciec, dała przejąć kontrolę swojej drugiej, bardziej dziecięcej osobowości – Rin. Wadera wytłumaczyła Adidasowi swoje zamiary.
Niestety, ostatnio na watasze spadła bardzo aktywność, dlatego tym razem tylko dwie historie z opowiadań wilczków. Bardzo nas to smuci, ale mocno wierzymy w to, że to się poprawi! Trzymamy za was mocno kciuki wilczki, masy weny i piszcie jak najlepsze opowiadania, z masą ciekawych wątków!

Mamy nadzieje, że ósme wydanie „Wilczej Łapy” wam się spodobało i z chęcią przeczytacie kolejne wydania gazetki. Teraz już niestety kończymy to wydanie, ale za miesiąc pojawi się kolejne, jak zawsze!
Masy pomysłów i oceanów weny Kochani!
Redakcja „Wilczej Łapy”

Od Nenevy Cd. Ktoś

- Wdech i wydech. Wdech i wydech. Spokojnie.
Już dłuższą chwilę stałam nieruchomo i szeptałam takie uspokajające sentencje to do samej siebie, to do własnego serca, które biło teraz tak mocno, że zdawało się, że zaraz wyskoczy z piersi. Złośliwy narząd nie chciał jednak słuchać błagań o zwolnienie tempa bicia, co w sumie nie jest dziwne, jeśli przemawia się nerwowym, łamiącym się głosem. Moje oczy z szaleńczą szybkością świdrowały po oczodołach, analizując otaczający mnie świat. Dojrzały, że stałam na szczycie niewysokiego łańcucha górskiego. Przede mną, a właściwie pode mną rozciągała się przepiękna dolina, której widok aż zmuszał do westchnięcia z zachwytu. Krople rosy na soczyście zielonej trawie odbijały się tęczą, już czułam upojny zapach świeżych ziół obrastających rzekę. Wydawała się ona być jak z kryształów, a przy jej brzegu pasła się akurat sarna z małym jelonkiem. Na sam jej widok źrenice moje powiększyły się, z trudem przełknęłam ślinę, która napłynęła mi na język. Podczas całej naszej wędrówce, to znaczy mojej i mego rodzimego klanu, rzadko kiedy trafialiśmy na tego typu smakołyki, a tym bardziej na taki raj na ziemi, jakim wydawała mi się być urodzajna dolina. Nic dziwnego, że przywódca postanowił przejąć te tereny... Na tę krótką myśl sierść zjeżyła mi się na karku, poczułam dreszcze i instynktownie odwróciłam się szybko, przypatrując się łące za moimi plecami. W cieniu dalekich drzew udało mi się dojrzeć prowizoryczny obóz, w którym spędziłam noc, a wokół znajome twarze. To moi przyjaciele, członkowie mojego stada. Może siedzi tam też sam przywódca? Czy siedząc tam w dole ci wszyscy przypatrują się mi, tak samo jak ja im? Czy wpatrują się we mnie z nadzieją, że zdobędę dla nich te tereny, gdzie w końcu będą mogli się najeść do syta, gdzie będą naprawdę szczęśliwi, odnajdą nowy dom? Po tych wszystkich latach wędrówek, głodu, wojen... I choć strasznie się wahałam co do misji, te myśli przesądziły sprawę - idę. Idę prosto w paszczę wroga, na tereny Watahy Porannych Gwiazd. Poznam wszystkie ich słabości, zniszczę tę watahę od środka, osłabię, a wtedy moi przyjaciele ruszą do walki. Zabijemy każdego członka tego piekielnego stada, a wszystko to, co rozciąga się przez horyzont będzie nasze. Podniosłam dumnie pierś, pozbywając się resztek stresu i strachu, wyobrażeń, co ze mną zrobią, kiedy odkryją we mnie szpiega i zbiegłam w dół niskiego wzniesienia, do doliny. Co teraz? Znaleźć Alfy i zdobyć ich zaufanie. Łatwizna...
Ruszyłam przed siebie, brnąc przez soczyście zielone kępy trawy. Łapy stawiałam jednak ostrożnie, bojąc się, czy gdzieś wśród tej roślinności członkowie Watahy Porannych Gwiazd nie umieścili żadnej podejrzanej miny przeciwpiechotnej czy czegoś... No co, widywało się już takie rzeczy, a po tym dziwakach, przynajmniej według opowiadań naszego Alfy, można było się spodziewać wszystkiego. Nawet takiego nalotu z powietrza... Zaraz, nalotu z powietrza? W jednej sekundzie poczułam, jak coś ciężkiego wali mi się na plecy. Rzuciło mnie to na ziemię, na brzuch. Zignorowałam ból w obitej szczęce i przymknęłam oczy, jednak kiedy po sekundzie nic się nie stało, żadna bomba nie rozerwała mnie na strzępy, odetchnęłam z ulgą. To nie atak bombowy, szczęśliwie nie on. Ale zaraz, jeśli to nie była bomba, to co?! Błyskawicznie obróciłam głowę, jęcząc przy okazji z bólu, bo pod ciężarem, który zgniatał mi plecy i przyciskał szyję do ziemi, nie miałam zbytniej możliwości manewru. Te kilka centymetrów obrotu pozwoliły mi jednak dojrzeć kątem oka jakąś sylwetką. Niewątpliwie wilczą.
-Złaź ze mnie ty śmieci... - mruknęłam, jednak nie dokończyłam zdania, po części dlatego, że ten wilk (który swoją drogą musiał skoczyć na mnie wcześniej ukrywając się na drzewie. Sprytnie rozegrane, naprawdę sprytnie...) wbił mi pazury między łopatki, co wywołało u mnie jęk bólu, a po części dlatego, że przypomniałam sobie, po co tu jestem. To wilk z tej watahy A co miałam z takimi robić? W głowie przywołałam sobie obraz samca Alfa mojej watahy, jego surowe spojrzenie i ruch ust, kiedy wyjaśniał zasady misji. Zdobądź zaufanie, mówił. Moją przykrywką miało być teraz granie słabej, a rzucanie wyzwiskami raczej nie jest atrybutem drobnych i przerażonych. Westchnęłam, przełykając resztki mojej godności, która opuściła mnie wraz z następnym zdaniem, wypowiedzianym niezwykle słodkim tonem:
- Oh nie, proszę, nie krzywdź mnie! Nie mam złych zamiarów, naprawdę!
Szczerze, ledwo mi to przeszło przez usta, ale czasem trzeba się poświęcić dla dobra ogółu. Dojrzałam, że przeciwnik przechylił nieznacznie głowę ze zdziwieniem, a jego pazury schowały się. Odetchnęłam z ulgą.
- Kim jesteś? Co tu robisz? - warknął
- Nazywam się Neneva. - powiedziałam cicho, udając, że chlipię. - I ten... Moja mamusia i tatuś... oni zginęli, uciekaliśmy przed... przed... przed myśliwymi, tak, przed nimi! Zostałam sama i... nie mam się gdzie podziać na tym świecie. Proszę, pomóż mi, tak bardzo... hmm... tak bardzo się boję?
Trochę gubiłam się w tym co mówię, bowiem rzecz jasna była to tylko ściema wymyślona przed chwilą na poczekaniu. Uśmiechnęłam się jednak w duchu, nieco nerwowo, a nieco z podekscytowania. Chwila prawdy - uwierzy czy nie?
<Ktoś?>

Od Lii do Toshiro

Było dość zimno, bo była wczesna jesień. Siedziałam nad rozmarzającym strumykiem. Coś brzęczało mi w uszach tylko nie wiedziałam co. W tedy usłyszałam głos w mojej głowie.
- Jesteś tam? - spytał głos. Wyrwałam się z zadumy i szybko próbowałam się skapnąć skąd pochodzi głos.
- Nie zauważysz mnie. - powiedział głos. - Jestem Owari.
- Zaraz... kto? - spytałam w myślach
- Hy... Chyba nie chodzisz na lekcje religii ani historii.
- No raczej. To mnie nie interesuje.
- Można było przypuszczać.
- Czemu mnie nawiedzasz?
- Poprosiła mnie o to bogini watahy mrocznych skrzydeł.
- Czemu? Menaria rzadko się w ogule odzywa.
- Tu jest wyjątek. Menaria ma do ciebie sprawę. Uciekłaś z przyjaciółmi przez mieszańcami tak?
- No tak...
- Widzisz Menaria postanowiła cię obdarować nową transformacją.
- Przecież ja nawet nie umiem się transformować.
- I tu się mylisz.- powiedział Owari.
- Ale... - nie zdążyłam dokończyć bo napłynęła we mnie nowa energia, nowa moc. I w tedy zmieniłam się w to:
 - Co... co to jest?
- To moja droga jest człowiek. Ta postać pomoże ci pokonać mieszańce i inne dziwne stwory. Wtedy głos ucichł, a ja zmieniłam się w normalną siebie. Wtedy usłyszałam inny głos ale tym razem realistyczny.
- Hejka. Kim jesteś? - zobaczyłam basiora wychodzącego z lasu.
- Lia. A ty to kto?- mruknęłam ze zniechęceniem
- Ja? jestem Toshiro.

< Toshiro? >

poniedziałek, 12 września 2016

Profil wilka - Neneva

Imię: Nie jest to imię prawdziwe, jedynie przybrane na czas trwania misji... Tak czy inaczej, panie, panowie, oto Neneva!
Przezwisko/ ksywka: Przezwiska trochę ją denerwują, ale to w sumie... jeśli będziesz chciał się trochę nad biedną panienką poznęcać, to proszę bardzo.
Motto: Brak, brak: W życiu kieruje się raczej tym, czego chce jej serduszko, a nie jakimś beznadziejnym, przetworzonym sloganem, co i tak nie jest praktyczny w użyciu.
Wiek: A tu niespodzianka, Neneva ma dopiero dwa latka.
Płeć: Wadera, samica, tutaj to nie ma co dyskutować.
Charakter: Zanim spróbujesz zagłębić się w charakter tej wadery, lepiej sprawdź najpierw szybciutko jej historię. Nie, ale serio, to kluczowy punkt i bez tego niczego nie zrozumiesz. Już? Dobrze, widzisz więc pewnie, że pierwszym i najważniejszym celem Nenevy jest zdobycie waszego, jako członków watahy, zaufania. Udaje więc biedną, nieporadną i płaczliwą wilczycę, która boi się własnego cienia. Odzywa się do innych z szacunkiem, miło, na pierwszy rzut oka możesz ją nawet nazwać sympatyczną. Jej przykrywka, że to tak nazwę, obejmuje także udawanie chorobliwie nieśmiałej i płaczliwej wilczycy. Uroczo, prawda? W pracy szpiega w szeregach wroga przydaje się także duża charyzma, której tej wilczycy nie brakuje. Inteligencja, spryt, a nawet przebiegłość i umiejętności strategiczne także posiada, niestety, często z nich nie korzysta. Głównym tego powodem jest to, że wilczycą tą często bardzo mocno zżera stres... W sytuacji zagrożenia nie potrafi racjonalnie myśleć, najczęściej po prostu zaczyna panikować. Równie silnie kontrolę własnego umysłu odbiera jej gniew. Łatwo ją zdenerwować... zaraz, gdzie tam zdenerwować, ona zwyczajnie wpada w furię. Wtedy też często wychodzą na wierzch jej sadystyczne zapędy. Potrafi zabić z zimną krwią, jeśli zaczniesz przeszkadzać jej w misji, może cię nawet torturować, czemu by nie? Ona nie szanuje nikogo z was. Uważa się za lepsze stworzenie, tak wmówił jej rodzinny klan, do innych czuje szczerą pogardę. Częściowo to przez jej olbrzymią dumę, nie pozwala się poniżać i wykonywać takich czynności, co też łatwo może ją zdradzić. Nigdy nie może usiedzieć w miejscu! Stara się odrobinę opanować, w końcu nie może zdradzić swoich prawdziwych zamiarów, jednak póki co efekty są raczej mizerne. Słowem, udaje miłą, ale często przebija się jej prawdziwa natura, bowiem Neneva jest jak ogień. Szalona, żywiołowa i energiczna, a jeśli podejdziesz za blisko, mocno się poparzysz...
Lubi: A bo ja wiem, co lubi? Toć taka z niej zrzęda i maruda! No, może ewentualnie lubi sobie długo pospać.
Nie lubi: Hmm... słodkości, czułości... Przywiązywania się do czegokolwiek. Towarzystwa.
Boi się: Chyba tylko tego, że inni odkryją prawdę o jej osobie.
Aparycja: No to... wilczyca jest, jak każdy widzi. Sierść ma taką trochę szarawą, trochę fioletową, oczka czerwone... i ta piękna kurteczka. Tak, wisi tam pod nią sobie całe sporo broni, jak to na szpiega na misji przystało. (Ale tej miny to ona na plecach nie nosi, lel) Włoski też ma czerwonawe, do tego jakaś bandana, przekłute uszko... Ale wszystko tak, żeby nie wyglądać zbyt groźnie.
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Długo myślała nad wyborem jakiejś roboty, a w końcu zdecydowała się na zielarza. No co, obowiązków jakichś większych nie ma, wtopi się w tłum
Żywioł: Niby ognista babka, a tu taki wstyd, cios od losu... Ehh... to ziemia.
Moce: Dostał jej się obciachowy i słaby żywioł, to go zbyt dużo nawet nie ćwiczyła. Ale jej specjalnością jest sprawianie, że roślina wyrośnie sobie w jakimś miejscu. Taa-daa!
Umiejętności: Myśleliście, że podeślą wam jakiegoś profesjonalnego szpiega, a tu taka amatorka, nie? No bo Neneva to wadera w sumie przeciętna, niby potrafi się skradać, tamta zwinność, czy nawet kamuflaż i chodzenie po drzewach... Ale często podwija jej się noga.
Historia: Neneva nigdy nie miała rodziny, a przynajmniej takiej nie pamięta. Od zawsze była żołnierzem - przygarnięta pod skrzydła wędrownej watahy, której członkowie pałętali się po świecie i szukali ładnych terenów do przejęcia. Słynęli z wielkiej brutalności i w takich duchu wychowali Nenevę, która przez te dwa lata szkoleń stała się okrutnym, dobrze wyszkolonym wojownikiem. A po pewnym czasie jej klan dotarł pod te tereny, tereny Watahy Porannych Gwiazd. Zapragnął tych urodzajnych ziem, teraz szykuje armię do wywołania wojny, zabicia mieszkańców krainy i przejęcia władzy. Osiedlił się gdzieś daleko poza granicą, a jego przywódcy postanowili wysłać w głąb WPG szpiega. Kogoś, kto będzie wyłapywał i przekazywał informacje dotyczące działania stada, pozna słabe punkty, spróbuje osłabić go jakoś wewnętrznie... Padło na Nenevę. Wybrała się tutaj i dołączyła między was, żeby udawać nową członkinię, przyjaciela, a tak naprawdę tylko czeka (i pośrednio doprowadza) do waszego upadku...).
Rodzina: Skieruj wzrok nieco wyżej: ,,Neneva nigdy nie miała rodziny, a przynajmniej takiej nie pamięta.''
Zauroczenie: Cooo?
Partner/ Partnerka: Ani jedno, ani drugie.
Potomstwo: Ponoć są smaczne.
Patron: A tam, nie wierzy.
*Talizman: Niby nie lubi się przywiązywać, ale kiedy sam Alpha jej watahy dał prezent przed ruszeniem na misje, to i już z samego szacunku powinna wziąć. I oto jest, takie dziwne, świecące cacko: Klik
Towarzysz: Brak.
*Cel: Pff, głupie pytanie. Zniszczyć was wszystkich!
*Inne zdjęcia: brak
*Dodatkowe informacje: Nie ma, pytaj.
Przedmioty: I tu pusto.
Statystyki:
Siła: 10 ; Zwinność 18 ; Siła magiczna: 2 ; Wytrzymałość: 6 ; Szybkość: 6 ; Inteligencja: 8 ;
ZK (Złote Krążki): 0
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: Skąd?

sobota, 10 września 2016

Od Annabell c.d. Adidasa

Przyjrzałam się waderze, która na mój widok szeroko się uśmiechnęła i przytuliła mnie do siebie. Nienawidziłam takich czułości. Miałam ochotę ją rozerwać, związać, udusić, wybebeszyć, obedrzeć ze skóry...jednym słowem zrobić krzywdę. Jednak gdybym teraz tak postąpiła mój plan by się nie ziścił. By ukryć moje prawdziwe intencje postanowiłam uwolnić swoją bardziej dziecięcą część. Zawołałam w myślach:
~Och Riiin! Ktoś przyszedł się z tobą pobaaaawiiiić!~Momentalnie poczułam jak zapadam się w ciemność przypominająca konsystencją jakąś zimną galaretę.
Brrr...Nie przyjemne
*Rin*
Z uśmiechem wtuliłam się w zielonkawą waderę. Ale fajnie! Znów to ja rządziłam a Ann się tylko przyglądała. Nie obchodziło mnie że jestem szczeniakiem ani to, że znajdowałam się w jakiejś jaskini. Zaczęłam podskakiwać dookoła Adiego, który przypominał teraz bialutką kuleczkę. Jakby tak patrzeć jego sierść pojaśniała. Teraz to nie była taka szarawa biel a biel śnieżna. Wskoczyłam na basiora i zaczęłam delikatnie gryźć go w ucho. Mój a raczej Ann kolega patrzył na mnie zdziwiony jakby nie wiedział o co chodzi. A no tak...Nie wiedział, że to ciałko mieści dwie osobowości. Mrugnęłam do niego okiem pokazując, że wszystko w porządku. Po tej cichej wiadomości Adi zaczął się ze mną bawić jakbyśmy mieli te 6 miesięcy zamiast paru lat na karku. Po parunastu minutach takiej zabawy stanęłam przed naszymi opiekunami i klepiąc się po brzuszku, który wydał pusty odgłos oznajmiłam:
-Jestem głodna. Mogę dostać coś do jedzenia?-Para spojrzała po sobie po czym basior wyszedł z pokoju. Rozejrzałam się. Widząc dwa łóżka wskoczyłam na jedno i zaczęłam po nim skakać.
-Juuuhuuu!-Zaśmiałam się głośno robiąc głupie miny. Wadera nie była z tego za bardzo zadowolona. Jedno z pnączy oplotło się wokół mojego brzucha unieruchamiając mnie:
-Grzeczne szczeniaki nie skaczą po swoich posłaniach-Odparła Lilja stanowczym tonem. Nie chcąc jej zdenerwować usiadłam posłusznie na łóżku. Ale ona sztywna. Spojrzałam na Adiego który również usiadł na swoim łóżku. Musiałam mu przekazać cały plan utkany przez Ann. To był jedyny warunek jaki musiałam spełnić by dłużej móc hasać na wolności.
Hmmm....jakby tu pozbyć się tej wadery....hmmmm....czując pod łapami miękkie liście wpadłam na pomysł. Czas spać.
Przeciągnąwszy się ziewnęłam przy tym po czym ułożyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Po kilku minutowej walce z spowolnieniem pulsu i oddechu udało mi się. Teraz na pewno wyglądam jakbym spała. Po kilkunastu minutach wadera wyszła, wiedziałam to po skrzypieniu pnączy. Gdy byłam pewna że zostaliśmy sami wstałam i znalazłam się momentalnie przy Adidasie. Klepnęłam go delikatnie w plecy szepcząc:
-Wstawaj leniuchu-Basior nie spał dlatego znalazł się błyskawicznie na nogach. Podrapałam go po główce zadowolona oznajmiając przy tym:
-Posłuchaj Adi z tej strony Rin, taka bardziej weselsza Ann. Mam plan jak się stąd wydostać. Niestety nie pokonamy w uczciwej walce dorosłych wilków, nie ma takiej opcji dlatego musimy to zrobić z zaskoczenia. Najpierw jednak pierwsze co to zdobycie ich zaufania. Ok?-Spytałam patrząc mu w oczy. Basior kiwnął twierdząco głową. Poklepałam go zadowolona po łebku. Dobrze, że tak szybko załapał. :
-Masz może jeszcze jakieś pytanie do mnie, albo dotyczące Ann albo czegoś innego?-Spytałam przedłużając w swej wypowiedzi samogłoski co brzmiało tak dziecinnie jak to możliwe.

(Adi? Wybacz, że tak długo czekałeś)

środa, 7 września 2016

Od Karo c.d. Lelou

-Szczerze powiedziawszy te jego jęki odpędzają ode mnie jakiekolwiek logiczne myślenie.-Westchnęłam cicho, kiedy basior wykrzywił pyszczek w dziwnym grymasie zamyślenia, o ile tak to można było nazwać.
-Może to jakaś jego zdolność?-Zapytał nagle. Niby było w tym trochę racji, mógł próbować nas rozkojarzyć, ale na Ramzę, ile można odstawiać tę szopkę? Mi wystarczył jedny, solidny krzyk aby poczuć zdzierające się gardło, co więc dopiero musiałby odczuwać delikwent odstawiający taką improwizację? A może miał mocne gardło? Ech, powinnam chyba odstawić te filozofie.
-A może powinniśmy go przyciszyć?-Zarzuciłam, oglądając się za siebie akurat, gdy otwierał pyszczek, by po chwili zalać się kolejną falą łkania.-Zaraz ściągnie tutaj połowę watahy.-Dodałam szeptem. Basior westchnął ciężko.
-Nie powinniśmy w ogóle się do tego mieszać.-Zauważył niechętnie. Prychnęłam donośnie.
-To się nie mieszaj.-Mruknęłam, ruszając przed siebie, w stronę Asriela. Usłyszałam, jak Lelou ponownie ziewa.
-Jesteś nie możliwa.-Warknął kąśliwym tonem, po czym podbiegł do mnie. Zignorowałam go kompletnie, i ponownie zbliżyłam się do hybrydy, stając w odległości kilkudziesięciu centrymetrów od niego.
-Więc, ten..Asriel, tak?-Upewniłam się. Moja pamięć bardzo lubiła mnie zawodzić na wielu rozmaitych polach, w które wliczały się również imiona. Zresztą, nie byłam jakoś bardzo zdeterminowana w tej kwestii, jeśli bowiem miałam większy problem z zapamiętaniem imienia, czy też nazwy danej osoby lub przedmioty po prostu nadawałam jej jakieś łatwiejsze, kojarzące się z nią, jak w przypadku tej porcelanowej lalki o bursztynowych oczach, której nadałam wdzięczne imię “Barbie”.
~To jest Kyria, Karo. K.Y.R.I.A.-Uparła się, po raz kolejny, Molly.
~Nieistotne!-Charknęłam, nadal oczekując na jakikolwiek sygnał życia ze strony hybrydy. Rzekoma koza-elf o długiej nazwie leżała jednak, jakby zwijając się pod nagłym napływem żalu. Dotknęłam go lekko vecotrem, na co ten podskoczył.
~C-co?!-Krzyknął, zrywając się na równe nogi, czy co on tam innego posiadał. Teraz przynajmniej potwierdził się fakt, że umie utrzymać równowagę w swojej dziwnej mieszaninie rozmaitych kończyn dolnych. Westchnęłam cicho, by po chwili wbić ostre spojrzenie w kameleonie oczy stworzenia.
-Więc, panie władco przejętegokrólestwakogośtam-Celowo przyśpieszyłam dykcję, wymawiając połączone ze sobą cztery ostatnie słowa.-Zapytałam, czy masz na imię Asriel.-Szybkie skinięcie głowy potwierdziło moje mniemania.-Super. Asrielu, z łaski swojej, mógłbyś przestać torturować nasze uszy i spokojnie wyjaśnić, co oznaczał ten cały ciąg wyrazów, jaki zaprezentowałeś kilka minut temu?-Zdaję sobie sprawę, że marny ze mnie pacyfista, w kontaktach z obcymi też nie jestem za dobra, silny wdech który wziął Asriel zasugerował mi jednak, że ma zamiar coś z siebie wykrzesać. Oby tylko było to wyraźne.

~*~

“Dolina, którą władałem była dość niezwykłym miejscem, w którym żyło, i jak mam nadzieję nadal żyje, liczna populacja przeróżnych gatunków. Każdy wyróżniał się czymś innym, miał swoją odrębną, wyjątkową cechę. Jedni umieli latać, inni mówili setkami języków..heh, byli też tacy, co mówili tyłem, i ci poprzedni zwykli tłumaczyć ich słowa. Moją rolą, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, było opanowanie powszechnego chaosu, który to często gościł w naszych stronach, i zapewnienie moim poddanym spokoju. Wysłuchiwałem różnych audiencji, czasem pełniłem nawet rolę psychoterapeuty..Miałem kopyta pełne roboty! Problem jednak polegał na tym, że były i takie stworzenia, które uwierzyłyby we wszystko na jedno, powiedziane ledwo słyszalnym szeptem słowo, gwarantujące że coś jest prawdą mimo skrzyżowanych palców, pazurów, lub też nie czystego sumienia rozmówcy. Niektórzy władcy zwykli tępić co po naiwniejszych, gdyż jeśli przedstawiło się im dwie wersje wydarzeń zaczynały biegać w kółko i siać chaos, a muszę przyznać, że z naiwnych niewinnych stworzeń potrafiły stać się naprawdę groźne. Ja jednak nie chciałem się ich pozbywać. Lubiłem, jak się śmiały, czy wygłupiały, mimo swojej, dość durnej cechy, były całkiem pocieszne, naprawdę. Tyle, że z dnia na dzień tylko ich przybywało i przybywało. Wielokrotnie słyszałem, iż powinienem “Już dawno pozbyć się tego paskudztwa, nim stanie się coś złego”, jednak nie chciałem w to wierzyć. I wtedy pokazał się on, Dreemur. Pewnego dnia po prostu przyszedł i zniszczył spokój, nad którym tak bardzo pracowałem. Naopowiadał jednemu jakiejś taniej historyjki o zdradzie z mojej strony, drugiemu natomiast powiedział coś, że jest złym człowiekiem, a że stał koło siebie to BUM! I mamy nieszczęście. Tyle, że dwa takie krzykliwe zwierzęta to nie problem..te jednak nie zaatakowały Dreemura, jak to miały w zwyczaju, a poleciały dalej, złoszcząc kolejne i kolejne. A kiedy w końcu wieści te doszły do mnie, bez wahania ruszyłem, by pomóc swoim, reszty jednak nie pamiętam obudziłem się t-tu..”

~*~

~Tutaaaaaaaaaj!-Zawył gwałtownie, ponownie zalewając się szlochem i powodując niesforne grymasy na naszych pyszczkach. Prychnęłam, podnosząc go w górę przy pomocy vectorów~Co Ty..-Jęknął przerażony.
-Jeśli oczekujesz współpracy z naszej strony, to nie czyń nas głuchymi, na litość boską!-Powiedziałam, przypatrując mu się uważnie. Lelou spojrzał na mnie, jakby pytał, co niby mamy zrobić w tej kwestii. Westchnęłam cicho. Chciałam pomóc temu irytującemu stworzeniu, chociażby ze względu o zdrowie naszych bębenków.

<Lelou?>

wtorek, 6 września 2016

Od Lelou do Karo

- Zrozumiałeś coś z tego?- zapytała Karo, gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od stwora.
Zerknąłem na Asriela. Czy zrozumiałem? Gdy wadera zapytała, co usłyszałem, odpowiedziałbym, że jakąś dziwaczną, na pierwszy rzut oka wyssaną z palca historyjkę o utracie królestwa - typowy motyw w bajkach: bestia udaje pokrzywdzoną, nabiera potencjalne ofiary, a kiedy te stracą czujność...
HAP!
I darmowa wycieczka do żołądka gratis! Z powodu różnorakich opowiastek, które dane mi było zasłyszeć w dzieciństwie, miałem dość uzasadnione obawy wobec naszego nowego przyjaciela.
Ale czy zrozumiałem, co mówił? Chyba tylko jego imię i może ten kawałek o capllumach, ale dalej już mój mózg parował od tej całej porcji dziwności, kiedy została mu dostarczona zbyt duża dawka do przetrawienia na raz. Chwila, chodziło o coś z królestwem, podbiciem i tak dalej, prawda? Było coś jeszcze o poddanych... może ktoś chciał przerobić ich na steki, a Asriel nie chciał na to pozwolić (albo wprost przeciwnie)?
- Myślę, że wiem, o co mniej więcej chodzi- przyznałem z ociąganiem, zerkając na wilczycę. Przez chwilę zdawało mi się, że jej pyszczek wykrzywia jakiś dziwny grymas, jednak zaraz potem Karo na powrót przybrała swoją zwyczajną, pokerową minkę. Uśmiechnąłem się nieznacznie, udając, że podziwiam drzewa, choć kątem oka nadal zerkałem w stronę towarzyszki. Ciekawe, czy łapa jeszcze jej bardzo dokucza...?- Ale nadal mam pewne wątpliwości co do uczciwości tej hybrydy...
Moją wypowiedź przerwał rozpaczliwy, przepełniony smutkiem i wyrzutem jęk Asriela. Dusze potępione mogłyby brać u niego korepetycje.
- Chociaż, przyznaję, jego płacze są niezwykle wiarygodne- uzupełniłem.- Ale zastanawia mnie, kim jest ten cały... Drikur, czy jakoś tak. Skoro jedną z mocy capllumów jest telepatia i gdyby przyjąć, czysto teoretycznie, że tamten Drakula jest tej samej rasy, to chyba może czytać nam w myślach, no nie?
- To chyba polega po prostu na komunikowaniu się w myślach- wyjaśniła.
- Mniejsza. Ale nie wiadomo, czy wyjawiał nam wszystko, jeśli mogą przeglądać nasze wspomnienia, o ile to nie jest jakiś durny żart, a my, czysto teoretycznie, zaangażujemy się w tą całą, podejrzanie cuchnącą aferę, możemy mieć, delikatnie rzecz ujmując, problem. Poza tym, nie ma mowy, żebyś chodziła na jakieś dłuższe dystanse w takim stanie.
Na samo wspomnienie ostatniej nocy, przeszedł mnie dreszcz. Czerwone oczy hybrydy (ile ich jeszcze spotkamy?!) prześladowały mnie w snach, nie zważając na fakt, że utopiłem je krótko później. Może nie było to do końca uczciwe, ale miałem nadzieję, że już nigdy nie będę zmuszony ich widzieć. W przeciwieństwie do ślepi Karo, być może wypełnionych nieco chłodem, ale ostatecznie, całkiem ładnych i nie tak strasznych, tamte dosłownie lśniły żądzą krwi, nawet po utracie właściciela.
- Dam sobie radę- warknęła.
- Nie wątpię- parsknąłem.- Najlepiej może jeszcze wybierz się gdzieś, gdzie będziesz mogła dać dowód swojego bohaterstwa i połamać kolejne łapy, co? Asriel sam się w to wpakował i sam powinien znaleźć jakieś wyjście.
- My możemy nim być- przypomniała.- To raczej nic strasznego.
- Nie wiemy, gdzie to jest, a ja nigdy wcześniej nie słyszałem o żadnym królestwie Asriela, koziego elfa czy o jego śmiertelnym wrogu, panu Drakuli...
Drgnąłem. Połączenie dwóch podobnych imion, przypomniało mi pewną legendę, opowiedzianą mi dawno temu przez Nami. Było w niej coś w ten deseń, może nawet podobne motywy, ale... nie, zdecydowanie nie. Stanowczo.
Kolejny żałosny jęk stworzenia znowu przerwał naszą konwersację. Zastanawiałem się, czy on naprawdę tak rozpacza - w dalszym ciągu miałem wątpliwości co do jego intencji, ale musiałem przyznać, że niemal niemożliwym zdawało mi się podrobienie takiego smutku. Ten cały płacz przypominał koncert kilkunastu szczeniaków, próbujących wyć do Księżyca... Wypuściłem powietrze z płuc, wydając przy tym z siebie ciche ziewnięcie. Gdyby tak rozważyć całą sprawę na spokojnie, mogłaby wydawać się absurdalna, ale nie mieliśmy zbyt dużo czasu na naradę, nie chciałem zdenerwować Asriela, każąc mu zbyt długo czekać - jak to mówią, wystrzegaj się irytowania potencjalnego przeciwnika, póki nie poznasz jego zdolności albo nie będziesz miał dobrego motywu do walki czy czegoś tam...
- Hm... Karo?- zagaiłem po kilku sekundach przedłużającej się ciszy. Najwyraźniej nasz nowy znajomy musiał mieć chwilę przerwy na odpoczynek po tym jakże emocjonującym koncercie.- A ty co o tym sądzisz, tak właściwie?

< Karo? >

piątek, 2 września 2016

Od Karo c.d. Lelou


Przez kilka chwil mój wzrok tępo wpatrywał się w stworzenie, nie potrafiąc się od niego oderwać, zupełnie tak, jakoby został tam przyczepiony na rzep. Dopiero po chwili udało mi się przełamać niewidzialną barierę i oderwać spojrzenie trochę w bok. Zrobiłam nieśmiały krok w stronę stwora, Lelou jednak zastąpił mi drogę łapą.
-Nie tak szybko.-Mruknął, trochę cicho, jego głos nie krył jednak zdziwienia. Nie zamierzałam tracić czujności, jednakowoż..jeśli ta hybryda udawałaby swòj smutek, byłby z niej zaiste aktor na miarę złota. Diamentów!
~To, że jest smutny nie znaczy, że nie jest groźny..-Dodała cichutko Molly. Przewróciłam oczami, mając zamiar przekazać jej wiadomość w stylu “Powiedz mi coś, czego nie wiem, dobrze?” nie byłam jednak pewna, czy załapała. Miałam już odpowiedzieć basiorowi, gdy ten nagle zwrócił się do obcego.
-Witaj. Czy..coś Ci się stało?-Jego głos miał dość mieszaną tonację. Zdziwienie i ciekawość kumulowała się z próbą zachowania spokoju wypowiedzi, a przynajmniej takie było moje odczucie. Nie ma się tutaj czemu dziwić, patrząc na zwierzę, o ile tak je mogę nazwać, wszelka empatia rosła wielokrotnie. Shiroi pewnie potrafiłaby się z nim skontaktować. Oczy kameleona spojrzały na nas czujnie, zarazem jednak wydawały się puste. Przytaknął powoli. Czasem żałowałam, że nie czytam w myślach, jak matka, nie znam języków stworzeń, jak Shiori, czy też nie potrafię odczytywać szyfry z kart przeszłości niczym ojciec. Jedni grają, inni zdobywają informację, a ja przyciągam wszelkiem fatum. Chyba taka już moja rola, chociaż niezbyt przydatna w społeczeństwie.-Możesz powiedzieć nam, co takiego?
~Nie skrzywdzicie mnie?-Głos w mojej głowie przeraził mnie. Nie byłam przyzwyczajona do goszczenia tam kogokolwiek poza Molly, a i ona, gdy byłam szczęnięciem, potrafiła nieźle zaskoczyć. Nawet tam nie posprzątałam! Spojrzałam odruchowo na basiora, który wydawał się tak samo zbity z tropu. Odetchnęłam z ulgą, uświadamiając sobie, iż oboje słyszymy ten głos.
-Mamy pokojowe zamiary.-Powstrzymałam się, aby nie dodać “Tak myślę”. To chyba by go nie zachęciło, co?-Może..na początek się przedstaw?-Zaproponowałam, siląc się na jak najmniejszą zgryźliwość. Nie chciałam spłoszyć obcego.
~Nazywam się Asriel, jestem capllumem.-Oznajmił cichutko. Kocie wargi nawet nie drgnęły. Jak on to robił?
-Capllumem?-Spytał Lelou, przechylając łeb. Faktycznie, pierwsze słyszę o czymś podobnym, pomyślałam jednak, że jestem nie do edukowana..ale, czy to możliwe, abyśmy oboje byli?
~To takie elfy. Tylko kozy.-Nim zdobyłam się powstrzymać, wydałam parsknięcie, które stłumiłam po chwili, udając, że psikam. Lelou spojrzał na mnie dziwnie. To..stworzenie przypominało wiele istnień, ale mało miało wspólnego z elfem, czy kozą. Asriel pociągnął nosem.~Posiadamy zdolności telepatyczne, co pewnie zauważyliście. Umiemy też przywoływać wymarłe roślinki do życia..ale..-Opuścił głowę, wyjąc donośnie. Słysząc owy dźwięk miałam ochotę chwycić najbliższy przedmiot i uciec jak najdalej, by następnie ukryć w nim głowę. Powstrzymałam się jednak i sztywno stanęłam w miejscu. Poza tym, tutaj nie było żadnych takich przedmiotów.
-Ale?-Zapytałam, chcąc przerwać tę oszalałą symfonię dźwięków. Capllum zwinął się w kłębek, o ile tak to można nazwać. Westchnęłam.-W ten sposób ciężko jest uzyskać pomoc, nie uważasz?-Oczy kameleona na powrót spojrzały w stronę naszej dwójki, tym razem jednak były głęboko zaszklone, wypełniał je żal, jak zaledwie kilka chwil temu.
Żałość.
-Spokojnie.-Odezwał się Lelouch.-Weź kilka wdechów i..
~Onzniszczyłmojądolinkęprzejąłpoddanychiuwięziłmniewtym!-Wykrzyknął nagle, co wywołało na naszych twarzach grymas.
-Co?-Zapytaliśmy niemal równocześnie, po chwili patrząc po sobie.
-Ten..Dreamurr..-Ponowne pociągnięcie nosem.-To..to też moja wina. Pragnąłem za wiele..więcej niż mogłem osiągnąć a on..on to wykorzystał i teraz..teraz jestem w jakiejś obcej krainie i spowiadam się dwóm, obcym mi istotą o łapach podobnych do jednej z moich i..-W tym momencie zalał się łkaniem.
-Czy..możemy Cię przeprosić na sekundę?-Zarzucił Lelou. Ten tylko przytaknął, a nasza dwójka oddaliła się na jakieś trzy metry. Zaczerpnęłam w nozdrza świeżego powietrza, mając wrażenie, jakbym miała zemdleć. Dopiero, gdy znów dało się normalnie oddychać przypomniałam sobie o narastającym bólu w łapie, który to postanowił się odezwać. Wysiliłam się, by nie wykrzywić pyszczka w zabawnym grymasie.
-Zrozumiałeś coś z tego?-Rzuciłam cichutkie pytanie w stronę basiora. Nie byłam do końca pewna czy chcę, aby Asriel słyszał naszą krótką pogawędkę, o ile słyszał cokolwiek poza własnym łkaniem.
<Lelou?>

Profil wilka - Lia

Imię: Lia
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Lia jest miła, podejrzliwa, pięknie śpiewa, kocha wolność
Lubi: Śpiewać, chodzić po drzewach
Nie lubi: Idiotów, lalusiów, gdy się ktoś wydurnia w nie miły sposób, i oczywiście warzyw i owoców bo to wilk
 Boi się: pająków, duchów, zombi jeśli istnieją, itp.
 Aparycja: Szara jasna wilczyca która ma błękitne skrzydła oraz bandaże na przednich i tylnych łapach. Jest podejrzliwa i widać w jej oczach złość.
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Patrol graniczny
Żywioł: Wolność
Moce: Latanie z prędkością światła, charakteryzuje się niepojętym sprytem
Umiejętności: Szybka, zwinna
Historia: Urodziła się w watasze Wolności. Potem nastała nowa era i gdy jej matka z delty przeskoczyła na Alphę nastąpiła zmiana i wataha przerodziła się W Watahę Mrocznych Skrzydeł. gdy zaatakowały ich watahę winegry razem z przyjaciółmi poszukiwała schronienia gdy w tedy natrafiła na tą watahę.
Rodzina: 
 Zauroczenie: Szuka
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Patron: Owari
 Głos: Silent Scream
Towarzysz: Brak
Talizman: Klik
 Przedmioty: Brak
Statystyki:
Siła:6, Zwinność: 11, Siła magiczna: 9, Wytrzymałość: 9, Szybkość: 9, Inteligencja: 6
Siła: Zwinna, i dalej nie wiem
ZK: 48
Pochowany: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: Karia

czwartek, 1 września 2016

Od Lelou do Karo

- Meh. Teoretycznie rzecz ujmując było to dzisiaj w nocy- sprecyzowała Karo.- Zakończmy ten temat. Jak CI się spało?
Uśmiechnąłem się krzywo, słysząc szczególny akcent położony na krótkie słowo w ostatnim zdaniu, wyraźny znak, że nie ma ochoty na dalsze przepytywanie. Znowu zmieniamy temat, co? Nigdy nie mogłem przebić się przez tą "warstwę" wadery, zawsze coś akurat stało na przeszkodzie, chociaż, z drugiej strony, rozumiałem, że nie chce opowiadać ze szczegółami o swoim stanie, nawet jeśli, według mnie, byłaby to najrozsądniejsza opcja. No i gdyby jeszcze dało się ją przekonać do całodobowego odpoczynku w chłodzie jaskini...
- Mi? A całkiem dobrze, spałem jak zabity, niedawno się obudziłem, dzięki za troskę. Wyleżałem się za wszystkie czasy, ale tego samego o sobie chyba nie powiesz.
- Po co mi tracić dzień?- prychnęła ze słabym uśmiechem.
- Może i racja- potwierdziłem, próbując dodać nieco głosowi pewności siebie, kiedy tylko bowiem usłyszałem własne słowa, uderzyło mnie, z jakim wahaniem je wypowiedziałem. Czyżbym robił się leniwy?
Równocześnie przypomniałem sobie o mojej dzisiejszej warcie, obiecałem, że trochę pomogę przy patrolowaniu granic. Niechętnie spojrzałem w górę: światło słoneczne mocno prażyło wszystko dookoła, a temperatura bliska była do tej panującej we wrzącym kotle. Może jednak znajdę jakiś sposób, żeby się wykręcić? Nie uśmiechało mi się łażenie w taką pogodę, tym bardziej, że jeszcze nie znalazłem Nami...
Uświadomiłem też sobie, że od kilku dłuższych sekund panowała mało przyjemna cisza, zdawało się, że nie przeciąłbym się przez nią nawet nożem. Podszedłem do jeziorka i nieco opłukałem gardło.
- Więc- zacząłem ponownie- jesteś może... nie wiem, masz ochotę na...
Trzask. Uniosłem łeb, zaalarmowany. Karo również zwróciła wzrok w tamtym kierunku. Gałęzie skutecznie ograniczały widoczność, starałem się więc zidentyfikować stworzenie po zapachu, z zaskoczeniem jednak uświadomiłem sobie, i, prócz intensywnego zapachu drzew oraz czarnej wilczycy, nie wyczuwałem żadnego stworzenia w promieniu jakichś 100 metrów. Gdybym miał oceniać to jedynie po zmyśle węchu, musiałbym przyznać, iż nic tam nie było.
"A duch?"- zasugerował ten cichy, denerwujący głosik z głębi czaszki.
Nie no, bądźmy rozsądni. Ja rozumiem, elfy, driady i tak dalej. Ale żadne zjawy, a już na pewno nie w Stardust Forest.
Spojrzałem na Karo pytającym wzrokiem pod nazwą "Co to jest". Odpowiedziała mi przewróceniem oczu i zirytowanym spojrzeniem pod tytułem: "A co ja, wróżka?!".
Starając się robić jak najmniej hałasu, ruchem łba wskazałem na zarośla. Przez chwilę zdawało mi się, że widzę przemykający się tam cień...
Postawiłem łapę na opadłych liściach, składając w myślach modły do wszystkich znanych mi patronów, aby nie zaszeleściły. Na szczęście te, leżące od niedawna, wciąż zielone, nie wydały z siebie żadnego odgłosu. Karo również podążała bezszelestnie, lekko kuśtykając, w odległości kilku metrów ode mnie: ja skradałem się z prawej strony, ona natomiast z lewej. Napiąłem mięśnie, zniżając lekko łeb i uginając łapy. Odczekałem kilka sekund, próbując wsłuchać się w odgłosy czynione przez tajemniczego zwierza. Trzask gałęzi wyraźnie sugerował nam, że przebywa tam już dobrą chwilę, czyniąc z siebie ofiarę idealną.
Wyskoczyliśmy równocześnie w stronę tajemniczego stwora, przygotowani zarówno do ataku, jak i do obrony. Spodziewałem się prawie wszystkiego, naprawdę. Delfina skrzyżowanego z nosorożcem, strusia wlekącego się jak żółw, driady grającej z centaurem w "kamień, papier, nożyce", ale nie tego...
Istota była hybrydą absolutną, mieszanką całkowitą, jakby ktoś wrzucił do miksera kawałki wszystkich zwierząt świata, a potem poskładał to z zawiązanymi oczyma. Grzywa należała do konia, pysk był zdecydowanie koci, oczy natomiast bardziej przypominały te od kameleona, miał też róg jednorożca na środku czoła. Długa szyja jak u strusia, brzuch niedźwiedzia grizzly, grzbiet jelenia i skrzydła pegaza, prawa przednia łapa wilka, druga - człowieka, natomiast jedna z tylnych należała do rubinowego smoka, zaś druga przywodziła na myśl kończynę czapli. Ciekawe, czy w ogóle ten stwór umiał chodzić...
Następnie, istota wydała z siebie przeciągły ryk. Drzewa dosłownie zatrzeszczały, a te co mniejsze niemal się wygięły. Źdźbła trawy gniewnie zafalowały, ja natomiast miałem wrażenie, że pękły mi bębenki w uszach. No i ten odór... Na wszystkie kamyki rzeczne, jak sterta ryb pozostawiona przez miesiąc w nagrzanym miejscu i potraktowana perfumami skunksa.
Mimo to, dźwięk wydobywający się z gardła stwora był porażająco smutny, kiedy tylko go usłyszałem, sam miałem ochotę zwinąć się w kłębek i wyć. Cała postura, gesty, mowa ciała zwierza - wszystko to wyrażało bezbrzeżny żal.
Zerknąłem na Karo. Wadera wpatrywała się w stworzenie, najwyraźniej lekko oszołomiona, czemu zresztą się nie dziwiłem. Sam miałem wrażenie, jakbym właśnie przeszedł przez tornado, a potem został wrzucony do wielkiej kuli, którą ktoś stoczył ze szczytu Maylin...

< Karo? >
Szablon
NewMooni
SOTT