środa, 14 września 2016

Od Nenevy Cd. Ktoś

- Wdech i wydech. Wdech i wydech. Spokojnie.
Już dłuższą chwilę stałam nieruchomo i szeptałam takie uspokajające sentencje to do samej siebie, to do własnego serca, które biło teraz tak mocno, że zdawało się, że zaraz wyskoczy z piersi. Złośliwy narząd nie chciał jednak słuchać błagań o zwolnienie tempa bicia, co w sumie nie jest dziwne, jeśli przemawia się nerwowym, łamiącym się głosem. Moje oczy z szaleńczą szybkością świdrowały po oczodołach, analizując otaczający mnie świat. Dojrzały, że stałam na szczycie niewysokiego łańcucha górskiego. Przede mną, a właściwie pode mną rozciągała się przepiękna dolina, której widok aż zmuszał do westchnięcia z zachwytu. Krople rosy na soczyście zielonej trawie odbijały się tęczą, już czułam upojny zapach świeżych ziół obrastających rzekę. Wydawała się ona być jak z kryształów, a przy jej brzegu pasła się akurat sarna z małym jelonkiem. Na sam jej widok źrenice moje powiększyły się, z trudem przełknęłam ślinę, która napłynęła mi na język. Podczas całej naszej wędrówce, to znaczy mojej i mego rodzimego klanu, rzadko kiedy trafialiśmy na tego typu smakołyki, a tym bardziej na taki raj na ziemi, jakim wydawała mi się być urodzajna dolina. Nic dziwnego, że przywódca postanowił przejąć te tereny... Na tę krótką myśl sierść zjeżyła mi się na karku, poczułam dreszcze i instynktownie odwróciłam się szybko, przypatrując się łące za moimi plecami. W cieniu dalekich drzew udało mi się dojrzeć prowizoryczny obóz, w którym spędziłam noc, a wokół znajome twarze. To moi przyjaciele, członkowie mojego stada. Może siedzi tam też sam przywódca? Czy siedząc tam w dole ci wszyscy przypatrują się mi, tak samo jak ja im? Czy wpatrują się we mnie z nadzieją, że zdobędę dla nich te tereny, gdzie w końcu będą mogli się najeść do syta, gdzie będą naprawdę szczęśliwi, odnajdą nowy dom? Po tych wszystkich latach wędrówek, głodu, wojen... I choć strasznie się wahałam co do misji, te myśli przesądziły sprawę - idę. Idę prosto w paszczę wroga, na tereny Watahy Porannych Gwiazd. Poznam wszystkie ich słabości, zniszczę tę watahę od środka, osłabię, a wtedy moi przyjaciele ruszą do walki. Zabijemy każdego członka tego piekielnego stada, a wszystko to, co rozciąga się przez horyzont będzie nasze. Podniosłam dumnie pierś, pozbywając się resztek stresu i strachu, wyobrażeń, co ze mną zrobią, kiedy odkryją we mnie szpiega i zbiegłam w dół niskiego wzniesienia, do doliny. Co teraz? Znaleźć Alfy i zdobyć ich zaufanie. Łatwizna...
Ruszyłam przed siebie, brnąc przez soczyście zielone kępy trawy. Łapy stawiałam jednak ostrożnie, bojąc się, czy gdzieś wśród tej roślinności członkowie Watahy Porannych Gwiazd nie umieścili żadnej podejrzanej miny przeciwpiechotnej czy czegoś... No co, widywało się już takie rzeczy, a po tym dziwakach, przynajmniej według opowiadań naszego Alfy, można było się spodziewać wszystkiego. Nawet takiego nalotu z powietrza... Zaraz, nalotu z powietrza? W jednej sekundzie poczułam, jak coś ciężkiego wali mi się na plecy. Rzuciło mnie to na ziemię, na brzuch. Zignorowałam ból w obitej szczęce i przymknęłam oczy, jednak kiedy po sekundzie nic się nie stało, żadna bomba nie rozerwała mnie na strzępy, odetchnęłam z ulgą. To nie atak bombowy, szczęśliwie nie on. Ale zaraz, jeśli to nie była bomba, to co?! Błyskawicznie obróciłam głowę, jęcząc przy okazji z bólu, bo pod ciężarem, który zgniatał mi plecy i przyciskał szyję do ziemi, nie miałam zbytniej możliwości manewru. Te kilka centymetrów obrotu pozwoliły mi jednak dojrzeć kątem oka jakąś sylwetką. Niewątpliwie wilczą.
-Złaź ze mnie ty śmieci... - mruknęłam, jednak nie dokończyłam zdania, po części dlatego, że ten wilk (który swoją drogą musiał skoczyć na mnie wcześniej ukrywając się na drzewie. Sprytnie rozegrane, naprawdę sprytnie...) wbił mi pazury między łopatki, co wywołało u mnie jęk bólu, a po części dlatego, że przypomniałam sobie, po co tu jestem. To wilk z tej watahy A co miałam z takimi robić? W głowie przywołałam sobie obraz samca Alfa mojej watahy, jego surowe spojrzenie i ruch ust, kiedy wyjaśniał zasady misji. Zdobądź zaufanie, mówił. Moją przykrywką miało być teraz granie słabej, a rzucanie wyzwiskami raczej nie jest atrybutem drobnych i przerażonych. Westchnęłam, przełykając resztki mojej godności, która opuściła mnie wraz z następnym zdaniem, wypowiedzianym niezwykle słodkim tonem:
- Oh nie, proszę, nie krzywdź mnie! Nie mam złych zamiarów, naprawdę!
Szczerze, ledwo mi to przeszło przez usta, ale czasem trzeba się poświęcić dla dobra ogółu. Dojrzałam, że przeciwnik przechylił nieznacznie głowę ze zdziwieniem, a jego pazury schowały się. Odetchnęłam z ulgą.
- Kim jesteś? Co tu robisz? - warknął
- Nazywam się Neneva. - powiedziałam cicho, udając, że chlipię. - I ten... Moja mamusia i tatuś... oni zginęli, uciekaliśmy przed... przed... przed myśliwymi, tak, przed nimi! Zostałam sama i... nie mam się gdzie podziać na tym świecie. Proszę, pomóż mi, tak bardzo... hmm... tak bardzo się boję?
Trochę gubiłam się w tym co mówię, bowiem rzecz jasna była to tylko ściema wymyślona przed chwilą na poczekaniu. Uśmiechnęłam się jednak w duchu, nieco nerwowo, a nieco z podekscytowania. Chwila prawdy - uwierzy czy nie?
<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT