- Wdech i wydech. Wdech i wydech. Spokojnie.
Już dłuższą chwilę stałam nieruchomo i szeptałam takie uspokajające
sentencje to do samej siebie, to do własnego serca, które biło teraz tak
mocno, że zdawało się, że zaraz wyskoczy z piersi. Złośliwy narząd nie
chciał jednak słuchać błagań o zwolnienie tempa bicia, co w sumie nie
jest dziwne, jeśli przemawia się nerwowym, łamiącym się głosem. Moje
oczy z szaleńczą szybkością świdrowały po oczodołach, analizując
otaczający mnie świat. Dojrzały, że stałam na szczycie niewysokiego
łańcucha górskiego. Przede mną, a właściwie pode mną rozciągała się
przepiękna dolina, której widok aż zmuszał do westchnięcia z zachwytu.
Krople rosy na soczyście zielonej trawie odbijały się tęczą, już czułam
upojny zapach świeżych ziół obrastających rzekę. Wydawała się ona być
jak z kryształów, a przy jej brzegu pasła się akurat sarna z małym
jelonkiem. Na sam jej widok źrenice moje powiększyły się, z trudem
przełknęłam ślinę, która napłynęła mi na język. Podczas całej naszej
wędrówce, to znaczy mojej i mego rodzimego klanu, rzadko kiedy
trafialiśmy na tego typu smakołyki, a tym bardziej na taki raj na ziemi,
jakim wydawała mi się być urodzajna dolina. Nic dziwnego, że przywódca
postanowił przejąć te tereny... Na tę krótką myśl sierść zjeżyła mi się
na karku, poczułam dreszcze i instynktownie odwróciłam się szybko,
przypatrując się łące za moimi plecami. W cieniu dalekich drzew udało mi
się dojrzeć prowizoryczny obóz, w którym spędziłam noc, a wokół znajome
twarze. To moi przyjaciele, członkowie mojego stada. Może siedzi tam
też sam przywódca? Czy siedząc tam w dole ci wszyscy przypatrują się mi,
tak samo jak ja im? Czy wpatrują się we mnie z nadzieją, że zdobędę dla
nich te tereny, gdzie w końcu będą mogli się najeść do syta, gdzie będą
naprawdę szczęśliwi, odnajdą nowy dom? Po tych wszystkich latach
wędrówek, głodu, wojen... I choć strasznie się wahałam co do misji, te
myśli przesądziły sprawę - idę. Idę prosto w paszczę wroga, na tereny
Watahy Porannych Gwiazd. Poznam wszystkie ich słabości, zniszczę tę
watahę od środka, osłabię, a wtedy moi przyjaciele ruszą do walki.
Zabijemy każdego członka tego piekielnego stada, a wszystko to, co
rozciąga się przez horyzont będzie nasze. Podniosłam dumnie pierś,
pozbywając się resztek stresu i strachu, wyobrażeń, co ze mną zrobią,
kiedy odkryją we mnie szpiega i zbiegłam w dół niskiego wzniesienia, do
doliny. Co teraz? Znaleźć Alfy i zdobyć ich zaufanie. Łatwizna...
Ruszyłam przed siebie, brnąc przez soczyście zielone kępy trawy. Łapy
stawiałam jednak ostrożnie, bojąc się, czy gdzieś wśród tej roślinności
członkowie Watahy Porannych Gwiazd nie umieścili żadnej podejrzanej miny
przeciwpiechotnej czy czegoś... No co, widywało się już takie rzeczy, a
po tym dziwakach, przynajmniej według opowiadań naszego Alfy, można
było się spodziewać wszystkiego. Nawet takiego nalotu z powietrza...
Zaraz, nalotu z powietrza? W jednej sekundzie poczułam, jak coś
ciężkiego wali mi się na plecy. Rzuciło mnie to na ziemię, na brzuch.
Zignorowałam ból w obitej szczęce i przymknęłam oczy, jednak kiedy po
sekundzie nic się nie stało, żadna bomba nie rozerwała mnie na strzępy,
odetchnęłam z ulgą. To nie atak bombowy, szczęśliwie nie on. Ale zaraz,
jeśli to nie była bomba, to co?! Błyskawicznie obróciłam głowę, jęcząc
przy okazji z bólu, bo pod ciężarem, który zgniatał mi plecy i
przyciskał szyję do ziemi, nie miałam zbytniej możliwości manewru. Te
kilka centymetrów obrotu pozwoliły mi jednak dojrzeć kątem oka jakąś
sylwetką. Niewątpliwie wilczą.
-Złaź ze mnie ty śmieci... - mruknęłam, jednak nie dokończyłam zdania,
po części dlatego, że ten wilk (który swoją drogą musiał skoczyć na mnie
wcześniej ukrywając się na drzewie. Sprytnie rozegrane, naprawdę
sprytnie...) wbił mi pazury między łopatki, co wywołało u mnie jęk bólu,
a po części dlatego, że przypomniałam sobie, po co tu jestem. To wilk z
tej watahy A co miałam z takimi robić? W głowie przywołałam sobie obraz
samca Alfa mojej watahy, jego surowe spojrzenie i ruch ust, kiedy
wyjaśniał zasady misji. Zdobądź zaufanie, mówił. Moją przykrywką miało
być teraz granie słabej, a rzucanie wyzwiskami raczej nie jest atrybutem
drobnych i przerażonych. Westchnęłam, przełykając resztki mojej
godności, która opuściła mnie wraz z następnym zdaniem, wypowiedzianym
niezwykle słodkim tonem:
- Oh nie, proszę, nie krzywdź mnie! Nie mam złych zamiarów, naprawdę!
Szczerze, ledwo mi to przeszło przez usta, ale czasem trzeba się
poświęcić dla dobra ogółu. Dojrzałam, że przeciwnik przechylił
nieznacznie głowę ze zdziwieniem, a jego pazury schowały się.
Odetchnęłam z ulgą.
- Kim jesteś? Co tu robisz? - warknął
- Nazywam się Neneva. - powiedziałam cicho, udając, że chlipię. - I
ten... Moja mamusia i tatuś... oni zginęli, uciekaliśmy przed...
przed... przed myśliwymi, tak, przed nimi! Zostałam sama i... nie mam
się gdzie podziać na tym świecie. Proszę, pomóż mi, tak bardzo... hmm...
tak bardzo się boję?
Trochę gubiłam się w tym co mówię, bowiem rzecz jasna była to tylko
ściema wymyślona przed chwilą na poczekaniu. Uśmiechnęłam się jednak w
duchu, nieco nerwowo, a nieco z podekscytowania. Chwila prawdy - uwierzy
czy nie?
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz