sobota, 30 września 2017

Od Ilyi cd. Karo

Wymamrotałem coś niezrozumiałego, co miało jej zasygnalizować, że zwróciła się z niewłaściwym pytaniem do niewłaściwego wilka. Naprawdę? Sądziła, że wymyślę jakiś sensowny sposób na wydostanie się stąd... Jeśli tak, to chyba zmienię o niej zdanie. Widząc, że wadera stała w miejscu i czekała na moją odpowiedź, prychnąłem i ruszyłem przed siebie. Już po chwili za sobą usłyszałem kroki. Kiedyś na pewno stąd wyjdziemy, a jak nie, to trudno. Każdemu może się to zdarzyć.
Wyczułem ciekawą woń, woń pieczonego mięsa i nie był to byle zając. Uśmiechnąłem się pod nosem, ciesząc się, że mogę coś zjeść przed wyjściem na zewnątrz. Miałem już pobiec, ale zanim zdążyłem przyspieszyć, potknąłem się o... No właśnie, o co? Upadek trochę zabolał, ale to nie przeszkadzało Karo, żeby się zaśmiać. Zastrzygłem uszami na dźwięk jej głosu i odwróciłem się do niej, jednak na ziemi zauważyłem coś, co jest warte większej uwagi. Podłoże wydawało się w miarę gładkie, ale pewna jej część wystawała i przypominała cegiełkę. Obróciłem całe swoje ciało, wciąż leżąc na ziemi. Łapą dotknąłem i przycisnąłem, "cegiełka" schowała się.
– Coś nie tak Ilya? – zapytała.
– Nie przeszkadzaj mi, nie widzisz, że się świetnie się bawię.
Odpowiedź raczej się nie spodobała, bo mruknęła pod nosem coś obraźliwego. Podeszła do mnie i zaczęła się przyglądać, a raczej kiwała głową, starając się mnie stamtąd odciągnąć. Chciała wrócić do domu, tak przynajmniej twierdziła. Przekrzywiła się na bok, a pod jedną z jej kończyn znów coś wyrosło. Uśmiechnąłem się, a oczy zabłyszczały cudownym błyskiem, zdradzając, że zaistniała sytuacja zaczęła mi się podobać. Skoczyłem ze swojej pozycji, odpychając Karo tak, że prawie się przewróciła. Ktoś z nami pogrywał, więc postanowiłem mu odpowiedzieć. Za każdym razem, kiedy pojawiała się "cegiełka", wciskałem ją z powrotem do ziemi. Nie trwało to długo, ponieważ poczułem na sobie ciężar, który spowodował pogłębienie się bólu spowodowanego raną przy karku. Wadera przygwoździła mnie do ziemi jednym, sprawnym ruchem i rozkazała przestać, wówczas rozległ się śmiech, a podłoże zadrżało.
Obudziła mnie ta wspaniała woń z wcześniej, aż pociekła mi ślinka. Oblizałem się i podniosłem, chcąc podejść do paleniska, nad którym zawisło to, co marzyło mi się od dłuższego czasu. Moje plany wyżerki zostały spalone w tym ognisku. Ktoś je tam po prostu wrzucił, wiedział o tym, co zamierzam i po prostu to zniszczył. W głosie wadery usłyszałem lekkie zdenerwowanie, ale nad nim dominowało coś lepszego. Mianowicie radość.
– Śpiąca królewna w końcu się obudziła... – Uderzyła mnie łapą w tył głowy. – Za nim coś zrobisz, pomyśl nad tym, że czasem może to być czyjaś pułapka. Trochę podejrzliwości!
– Gdzie jesteśmy? – odparłem, nie zważając na to, że czepia się mojego beztroskiego podejścia do całej sprawy.
– Wiem, jak stąd wyjść.
Wadera machnęła łapą w kierunku grupki krasnoludów, tłumacząc, że to nasi strażnicy. Strzegą nas, byśmy nie uciekli, zanim nie skażą nas za nasze przewinienia. Mogliby nas zabić od razu, ale nie! Po co?! Uderzyłem łeb w niewidzialne pole, które po chwili przemieniło się w metalowe kraty. Coś było z nimi nie tak, bo kiedy postanowiłem rozmasować kolejne już bolące miejsce, moja sierść się odrobinę skleiła.
– Pokryte dziwną substancją. Nie dość, że lepka to i moce na nią nie działają, przez co tu utknęliśmy. Pracują w kopalni, ale znają drogę na powierzchnię. Sądzę, że nie wiedzą, co mają z nami zrobić. Rozumiem to, co mówią i mogłabym się z nimi dogadać, ale wątpię, żeby pomogli nam się stąd wydostać za darmo.
– Dziwnie na nas patrzą – podsumowałem ich wszystkich, wciąż ignorując to, co mówiła. – Głodny jestem, jeśli czegoś nie dostanę... Będę zmuszony cię zjeść.

< Karo? Ilya nie rozumie, Ilya nie wyprowadzi, więc niestety zrzucam na ciebie tę odpowiedzialność. xd >

niedziela, 24 września 2017

Od Karo cd Ilyi

Nie trudziłam się nawet z odpowiedzią. Rzuciłam się na delikwenta, ukręcając mu kark vectorami, lekko poirytowana. Runął na ziemię nieprzytomnie, wykładając się jak długi. Syknęłam coś pod nosem, schodząc z niego. Tyle patyczkowania, dla krótkiej chwili.
— Nie mogłaś tego zrobić od razu? — mruknął Illya.
— Stawiał wyraźne opory — burknęłam, lustrując falami ranę Illyi. Nie była głęboka, aczkolwiek cięcie wykonane zostało dość precyzyjnie. Przynajmniej tak to zawsze ujmował ojciec widząc podobne rozcięcia. No jasne, przecież nie mieliśmy do czynienia z amatorem. Mógł go poważnie zranić. — Jak się czujesz? — mruknęłam — mam na myśli, ta rana…
Basior kiwnął głową, pewnie w tym momencie niemrawo się uśmiechnął. Nie mogłam tego stwierdzić.
— Bywało gorzej — rzucił. Mimo wszystko nie byłam pewna jego słów — Wracajmy do domu, co? Pewnie masz już dość mojego towarzystwa.
— W rzeczy samej — kiwnęłam głową, opuszczając pomieszczenie. Zatrzymałam się jednak, po przekroczeniu progu — pozostaje nadzieja, że Medyk nie będzie miał Cię tak szybko dosyć.
Usłyszałam, jak basior kroczy za mną.
— Po co zaraz medyk? Umiem się leczyć sam — zaciągnęłam nosem, czując przypływ powietrza. Wszystkie istoty rozbiegły się ze śmiercią ich przywódcy. A może wcale nie istniały? Równie dobrze mogły być częścią głównego celu. Mimo to nadal stałam w miejscu, nie do końca pewna, gdzie powinniśmy iść. Przecież wejście się zasypało! Cofnęłam się, poirytowana, nagle coś soboe uświadamiając. Skrzynia! Delikwent schował coś do skrzyni.
— Co Ty robisz? — zdziwił się Illya, gdy zawróciłam. Oparłam łapy na skrzyni, podnosząc jej wieko. — Karo? — basior podszedł do mnie, zakładając. W środku znajdowała się dziwna, niewielka sakiewka. Chwyciłam przedmiot w vector.
— Zabierzemy to do Ashi — rzuciłam — No, o ile znajdziemy wyjście, rzecz jasna. Długo się regenerujesz? — zapytałam. Illya pokręcił głową.
— Trochę… To zależy od rany — kiwnęłam głową.
— W takim razie mam nadzieję, że szybko odnajdziemy drogę powrotną. Chyba, że wolisz poczekać? Moja przełożona nie byłaby zadowolona, gdybyś wykitował po drodze.
— Przesadzasz — warknął. Uśmiechnęłam się pod nosem.
— Tak, wiem. Mam w domu świetnego nauczyciela przesadzania — stwierdziłam. Na krótki moment na moim pyszczku pojawił się lekki uśmiech, szybko jednak schowałam grymas. — To co robimy?

< Illya? Strasznie króciutko, ale nie mam weny ostatnio ;w; >

Od Herona do kogoś

Chłodny wiatr zaciągnął od północy. Czułem jego zimny dotyk; błądził po moim futrze, muskał je lekko, niby pieszcząc, lecz gdy tylko odnalazł nieosłonięte gęstą sierścią punkty–atakował. Szczypał nieprzyjemnie w nos, kąsał uszy. Potrząsnąłem lekko łbem, jakby próbując go strącić. Zwiewny podmuch zniknął zaraz potem.
Zapowiadała się mroźna jesień.
Przemierzałem las samotnie, niosąc w zębach jeszcze ciepłe ciało zająca. Kierowałem się w stronę Wodospadu Mizu, gdzie planowałem spożyć upolowaną ofiarę i jednocześnie móc odprężyć się w ciepłych wodach akwenu. Po wykonaniu, zajmujących cały poranek, obowiązków stwierdziłem, iż chwila relaksu jak najbardziej mi się należy. Roślinność poczęła się przerzedzać, otwierając przede mną urokliwy obraz Wodospadu Mizu. Kaskada szumiała nieznaną mi melodię, gładząc skały, po których spływała. Woda falowała delikatnie, błyszczała w jasnym, acz nie do końca grzejnym, południowym słońcu. Charakterystyczna wilgotność tego terenu dawała wrażenie zatrzymanej w czasie mżawki. Wiszące w powietrzu drobiny wody lśniły, układając nad stawikiem wielokolorowy łuk.
Uwielbiam to miejsce.
Wolnym krokiem wyszedłem spod osłony lasu. Wygląda na to, że nikogo tu nie ma, co mnie z resztą nie dziwiło; mało który wilk chciałby zażyć kąpieli w chłodny dzień, gdy na niebie ciężkie, szare chmury grożą rzęsistym deszczem. Ogarnąłem teren wzrokiem, upewniając się, czy aby żaden Motyl Ketsueki nie zakłóci mi planowanego posiłku–te małe owady upodobały sobie Wodospad Mizu na tyle, by od czasu do czasu mącić spokój żyjących tu stworzeń. Na szczęście tym razem miałem przyjemność ich nie spotkać. Może poddały się coraz mroźniejszym wiatrom jesieni tak jak inne insekty? Miejmy nadzieję...
Wygodnie ułożyłem się tuż przy linii wody, wyciągnąłem łapy, kładąc na nich upolowany posiłek. Łapczywie oblizałem wargi. Nim jednak zatopiłem kły w delikatnym, zajęczym mięsie, coś zwróciło moją uwagę: niepozorny szelest gdzieś z pobliskich zarośli, inny niż poruszone subtelnym powiewem gałązki. Skierowałem ucho w stronę źródła dźwięku, zastanowiłem się, czy to przypadkiem nie omamy. Szmer powtórzył się znów, wyraźniejszy. Nie wyglądało na to, by tuptał tamtędy jeż, czy truchtała wiewiórka. Odwróciłem głowę w chwili, gdy spomiędzy chaszczy wyłonił się wilczy łeb, przyozdobiony zaplątanymi w sierść liśćmi i badylami.
– Uhh... jęknął osobnik – Głupie rośliny...
Szarpnął się, najwidoczniej próbując oswobodzić kończynę uwięzioną w splątanych niczym kołtun krzewach. Przypatrywałem się temu z lekkim rozbawieniem.
– Może pomóc... – odezwałem się w chwili, gdy postać wyrwała się z roślinnego jarzma.
– Nareszcie – sapnął.
Podniosłem się z ziemi. Szuranie pazurów o kamieniste podłoże zwróciło uwagę obcego, który dopiero teraz wydał się mnie zauważyć. Uważnie przyjrzałem się osobnikowi, nie byłem jednak w stanie rozpoznać w nim żadnego ze znanych mi członków watahy. Być może jeszcze nie zdążyliśmy się zapoznać. Albo był zupełnie obcym przybyszem.
– Witaj – nadałem mojemu głosowi dość przyjazny wyraz, choć postawą nie zdradzałem całkowitego odprężenia – Nazywam się Heron, jestem członkiem Watahy Porannych Gwiazd – skłoniłem się lekko – Mogę wiedzieć, kim jesteś i jakie nosisz imię?
Wyprostowałem się, patrząc na nieznajomego spod lekko przymrużonych powiek.

< Ktoś chętny odpisać? :3 >

sobota, 23 września 2017

Od Ilyi cd. Karo

Nie rozumiałem tego, naprawdę tego nie rozumiałem. Była zabójcą, więc nie powinno było jej tyle to zajmować. Każdy pragnie się popisać swoimi umiejętnościami przed nowymi, więc powinna była już to dawno skończyć. Nie wygląda również na to, by moje towarzystwo odpowiadało jej w stu procentach. Gdyby się pospieszyła, bylibyśmy już na zewnątrz i rozeszliśmy się we własne strony. Użeranie się z tymi szarakami nie było męcząco nudne. Miałem poczekać z tym do końca misji, ale jak widać, nie mogę. Byli szczurami, byli kretami, więc powinni nam dziękować, że zabijemy gościa, przez którego skończyli właśnie tutaj. Wyglądało na to, że miał jakieś szemrane interesy i wciągnął w to wszystkich swoich kompanów. Część raczej nie przypominała zadowolonych, ale cóż mogli zrobić... Ano poddać się i jakoś siebie odkupić poprzez wzięcie odpowiedzialności lub wydanie tego gniotka. Och, Ilya, ale chwila, ty nie myślisz, ty po prostu działasz. Wiesz, co powinieneś zrobić, kiedy ktoś cię wkurza i nie odczepia się za żadne skarby. Pozbądź się tego, oni nie są z tobą, więc... Co ci stoi na przeszkodzie? Spojrzałem na waderę, która męczy się ze swoim przeciwnikiem, ale stała jeszcze na równych łapach, więc nie widział potrzeby wtrącania się tam. Miał zająć się tą grupką, skoro nie ma przeciwwskazań, zniszcz ich. Karo? Ona jeszcze mi podziękuję, że pozbyłem się ich przed wykonaniem misji, a nie już po. Powinienem był to zrobić wcześniej.
Zanim skończyłem, usłyszałem głos wadery, wyglądało na to, że właśnie kończyła. Uśmiechnąłem się pod nosem, odwracając głowę w jej stronę. Mocno się zdziwiłem, kiedy zauważyłem, że teraz jest dwóch na jedną. Spojrzałem na wilka, który leżał pode mną. Był zadowolony i burknął coś, że pozbycie się ich szefa nie jest wcale takie łatwe, a ja zwaliłem swoją robotę. Warknąłem na niego, zaczął się śmiać. Zostawiłem go samemu sobie i przebiłem się przez resztę tłumu, próbując sobie wyjaśnić tę sytuację. Miała walczyć z jednym wilkiem, z naszym celem, więc skąd ten drugi? Jestem pewny, że nikt mi się do niej nie prześlizgnął. Wziąłem więc rozpęd i pognałem w ich stronę, szykując się do "wyważenia bram". Uderzyłem w bok wilka, przez co ten się przewrócił, wypuszczając ze swojego odcisku waderę. Coś mu tam trzasnęło, więc nie zdziwię się, jeśli przyjdzie mi rachunek od medyka za leczenie złamanych żeber. Stanąłem przy Karo, która powoli dźwigała się z miejsca, w którym leżała. Nie wyglądała na ranną, tylko odrobinę zmęczoną, ale co ja tam mogę wiedzieć, nie jestem lekarzem. Postanowiłem pomóc jej wstać, ale ta odtrąciła mnie łapą i starała się mnie przesunąć z tego miejsca. Stałem jednak niewzruszony i krzyknąłem na nią, że chce jej tylko pomóc. No powinna to docenić, bo nie mam w zwyczaju pomagać innym.
– Załatw to szy...
Nie dokończyłem swojej wypowiedzi, ponieważ zachwiałem się na własnych nogach, czując, jak coś mi się wbiło w okolicach karku. Spojrzałem za siebie, a z bolącego już miejsca poczęła spływać krew. Ech, już i tak byłem ranny po mniejszych potyczkach, więc to nic takiego, jak sądzę. Zmierzyłem wzrokiem wilka, który stał obok i wyglądał na uśmiechniętego.
– Dasz radę go zabić sama? – zapytałem Karo.

< Karuś? >

środa, 20 września 2017

Od Karo cd Lelou

Promyk nadziei zgasł, nim na dobre objawił swoje światło. Westchnęłam ciężko. Jeden, zwyczajny dzień bez wybuchów, pościgów i dziwnych istot. O wiele proszę?
~ W czasie tego jednego dnia umarłabyś z nudów — dość trafnie zauważyła Molly.
~ To zdrowo, raz na jakiś czas sobie umrzeć, choćby i z nudów — burknęłam. Hej, hej, to nie czas na pogadanki. Myśl, Karo, myśl. Trzeba coś obgadać, ale bez towarzystwa. Użyłam swojej mocy wyciszenia, aby na moment uciszyć naszą delikwentkę, nie byłam jednak pewna, czy to pyknie.
— Hej, maszkaro! — zawołałam. Głowy Lelou i Nami obróciły się nagke w moim kierunku. — Ja to w sumie nawet lubię te twoje sny!
Cisza. Nic mi nie odpowiedziało.
— Co Ty robisz? — zirytował się Lelou
— Sprawdzam, czy ją wyciszyłam — odparłam — szacuję, że tak. Nie mam jednak pewności. Raz kozie śmierć. Musimy podsumować, co wiemy — zbliżyłam się do przyjaciół, wiedząc, że mamy ograniczony czas.
— Obudziłyśmy Lelou, nawołując go — zauważyła Nami — ja zaś wstałam, gdy dźgnęłaś mnie lekko pazurem. Wygląda na to że na każdego działa co innego. Jak wstałaś, Karo? — zapytała wadera. Westchnęłam, czując nieprzyjemny dreszcz, na wspomnienie ruchu, który poczyniłam.
— Gwałtownie wbiłam sobie igłę w łapę — powiedziałam — Miru jednak nie może tego zrobić, a przynajmniej nie mamy jak tego sprowokować.
— Kiedy Leloś wstał, pokój się powiększył — Nami kontynuowała burzę mózgów.
— Nie powinien się zmniejszyć, jeśli już? — zdziwił się basior — w końcu, powinna tracić na sile.
— Kiedy było mniej miejsca, mogła nas przytłoczyć. Zresztą, swoboda poruszania, jeśli to robi, była łatwiejsza — pomyślałam na głos. — Tworzy koszmary… A gdyby tak… Stworzyć marzenie? — mruknęłam pod nosem. Pomysł był trefny, ale lepsze to, niż nic.
— Jak chcesz stworzyć marzenie? — zdziwił się Lelou. Wzruszyłam ramionami.
— Może nie koniecznie marzenie, ale wesołą atmosferę. Dobije ją to — zaproponowała Nanami.
— Tak. W najgorszej sytuacji odstawimy jakąś wesołą scenkę niczym z bajki dla dzieci — burknęłam — nie wierzę, że to mówię, ale… W przypadku tej maszkary, najlepszym lekarstwem będzie szczery uśmiech. — Czułam, jak powoli ucieka czas. A przecież pozostawała jeszcze kwestia Miru. Ale co obudzi szczeniaka z wizji?

< Lelou?>

Od Karo cd Imogen

Samotny spacer czasami potrafi naprawdę odprężyć. Chwila ciszy i spokoju w natłoku codziennych spraw, a także licznych przygód, zdawała się czasem być wręcz na wagę złota. Co prawda, jesień powoli dawała o sobie znać, raz po raz otaczając ciało chłodek, był on jednak dość przyjemny. Słońce nie prażyło już nachalnie, a delikatnie przysmażało skórę. Raz po raz pomiędzy moimi łapami przedzierały się liście, nie były one jednak ani istotnym, ani przeszkadzającym czynnikiem. Dotykając ich widziałam przed oczami kolorowe obrazy moich minionych jesieni. Cóż, tej trzeciej w moim życiu nie dane było mi zobaczyć, odczuwałam ją jednak o wiele mocniej, niż zazwyczaj. Urocze piski wiewiórek, w panice szukających zapasów oraz ptaki pakujące swoje manatki zdawały się mieć swoją własną ścieżkę dźwiękową, charakteryzującą tylko je. Było jednak coś jeszcze.
Z uwagi na mój dobrze rozwinięty ruch, słyszałam raz po raz, jak coś przemieszczało się nade mną. Fale dopuszczane w tamtym kierunku kreowały łapy, nie byłam jednak tego pewna. Udając, że zupełnie tego nie dostrzegam, szłam dalej, skrycie ciekawa delikwenta. Ten nagle popełnił błąd, zaplątując się najwidoczniej w gałęzie. Już po chwili wisiał przede mną.
— Hmm. Cześć? — burknęłam, początkowo nie zdolna do odróżnienia istoty. Nie kojarzyłam jej z moich dotychczasowych poczynań.
— Karo? — rzuciła. Coś w jej głosie brzmiało dziwnie znajomo. Uniosłam uszy, jakby starając się przeanalizować jej słowa.
— Z jakim rodzajem wisielca mam do czynienia? — Uniosłam pytająco brew. Chciałam sprowokować ją do powiedzenia czegoś jeszcze.
— Hmm. A jakie rasy wyróżniamy? Dobrze by było mieć jakiś wybór, co nie? — Gwałtownie podniosłam głowę, zderzając się z rozmówczynią.
— Yuko. — Niewielki przypływ bólu w mojej czaszce pomógł mi dojść do właściwej odpowiedzi.
— Ech, co tak mocno? — syknęła — Zresztą, nie Yuko. Imogen — dodała dumnie. Jaka znowu Imogen?
— Zebrało Ci się na dziwne pseudonimy? — zapytałam dawnej mentorki.
— A tobie na powolną transmisję danych? — odgryzła się z uśmiechem. — Czasy się zmieniają, imiona też.
Czułam się trochę dziwnie w jej towarzystwie. Nie widziałam, a raczej słyszałam jej ledwo rok, a miałam wrażenie, jakby ominęło mnie kilka galaktyk.
— Niech będzie — stwierdziłam obojętnie. Wadera jakby nigdy nic prowadziła ze mną konswersację, wisząc. Cóż, tak też można, co nie?
No nie do końca.
Chwilę po tym, jak przeszło mi to przez głowę gałąź zerwała się, strącając Yuko na ziemię.
— Aishh, najpierw głowa, a potem twarde lądowanie. Home sweet home — parsknęła. Uśmiechnęłam się lekko.
— Długo tu jesteś? — zapytałam. Na razie nie dawałam za bardzo znać o swojej dysfunkcji.

< Imogen? >

wtorek, 19 września 2017

Od Imogen do kogoś

Jak to mówią, wracam na stare śmieci. Tęskniłam za tymi zróżnicowanymi terenami. Tęskniłam też za przyjaciółmi. Więc... Skoro za nimi tęsknię, to dlaczego spędzam już drugi dzień z rzędu w samotności? No cóż... Nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Mogę jedynie powiedzieć, że lubię samotność, ale czy to coś da? Nie widziałam się z nimi tak długo... Ashita, Riki, Zuko... Brakowało mi ich. Nadal mi brakuje, więc czemu się z nimi nie spotkam? Nie wiem.
Spojrzałam w dół, ale nie na swoje łapy, tylko na trawę. Siedziałam kilkanaście metrów nad ziemią, na dosyć potężnym drzewie, a wiatr przemykał się między puklami mojej sierści. Delikatnie smagał moją skórę, przez co pojawiła się na niej gęsia skórka. Uśmiechnęłam się pod nosem, podnosząc wzrok na liście. Niedawno padało, więc można było dostrzec na nich świeże kropelki wody. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. W powietrzu unosił się zapach rosy.
Uwielbiam.
Zwróciłam łeb w kierunku drogi, którą tutaj przybyłam. Może gdy ktoś będzie przechodził obok, to go przestraszę? Chociaż moje "straszenie"... Czy to w ogóle można nazwać straszeniem? To wcale nie wygląda tak, jak chce, żeby wyglądało. Przynajmniej jestem lepsza w czymś innym.
Wypuszczam wolno powietrze i nastawiam uszy, gdy słyszę dźwięk kroków. Z każdą chwilą stają się coraz głośniejsze, przez co wnioskuję, że ktoś zbliża się w moją stronę. Wyczuwam tylko jednego osobnika... Może nie zmarnuję tej okazji?
Nakierowałam łeb w stronę źródła odgłosu i przymrużyłam powieki, delikatnie się garbiąc w skupieniu. Swoim ogonem przylgnęłam do gałęzi, by nie zahaczał o liście, co wywołałoby lekki szum.
Ujrzawszy wilka wychodzącego z zarośli, przeniosłam jedną łapę na gałąź obok. Starałam się wszystko robić jak najciszej. Dosłownie moment później przeniosłam swój ciężar ciała kilka metrów niżej. Z obecnego miejsca miałam idealny wgląd na ruchy tegoż osobnika. Nie zwróciłam jedak uwagi, że jedna z mniejszych gałązek samoistnie owinęła się wokół mojej tylnej łapy.
Skoczyłam na gałąź obok. Nie dotarłam tam. Zaciśnięty pęd zatrzymał mnie wpół skoku, przez co moje ciało zamiast w bok, powędrowało w dół.
Wisiałam ponad metr nad ziemią, uśmiechając się nieśmiało w stronę przybysza. Stał dosyć blisko i wpatrywał się we mnie, otwierając pyszczek w niemym zdziwieniu.
Mało wilków skacze po drzewach...
Mogę powiedzieć tylko tyle:
Ups...


< Ktoś? Coś? Ktokolwiek? Cokolwiek? >

poniedziałek, 18 września 2017

Od Lelou do Karo

Badawczo spojrzałem na Miru, który oddychał równo i spokojnie. Gdybym ujrzał tę scenę jako wyrwaną z kontekstu, zapewne pomyślałbym, że szczenię po prostu miło sobie drzemie - nic nie wskazywało przecież na to, że właśnie jest uwięziony we własnym koszmarze, niezdolny do cieczki. Dreszcz, lodowaty i kujący, przebiegł po moim ciele, gdy przypomniałem sobie towarzyszące mi raptem kilka chwil temu uczucia. Nie chciałbym przeżywać tego nigdy więcej. I dlatego tu i teraz musieliśmy pokonać tę babę, kimkolwiek by ona nie była. Nie tylko dla dobra Miru, Nami i Karo, ale też całej watahy. Nawet jeśli nam udałoby się uciec bez szwanku, nie wiadomo, czy ta jędza nie znalazłaby sobie nowych ofiar...
- Powiedziała, że wypuści nas, jak się “naje”, ale wydaje mi się jednak, że nastąpi to szybciej - stwierdziła partnerka - w każdym razie cieszę się, że już wstałeś.
- Ja też, Karo... - mruknąłem cicho, biorąc przy tym głęboki wdech, usiłując jakoś uporządkować myśli.
Spojrzałem w bok, gdzie Nami właśnie pochylała się nad wciąż śpiącym Miru, trącając delikatnie śpiącego basiora i szepcząc do niego słowa zachęty. Ten jednak kompletnie nie reagował - umysłem przebywał wciąż bardzo, bardzo daleko...
- Wstawaj, mały, dasz radę! - mówiła wadera raz po raz ciepło, choć wyraźnie ogarniało ją coraz większe zniechęcenie.
- To na nic, moje drogie wilczki - zaświergotała istota ze sztuczną wesołością. Z każdą chwilą jej głos stawał się coraz głośniejszy, bliższy, jakby w miarę "posiłku", przybywało jej realności , a co za tym idzie, także energii. Musieliśmy coś wymyślić. Szybko.
- A gdyby tak... - zacząłem niepewnie - po prostu zabrać Miru gdzieś dalej? Być może jest jakiś obszar zasięgu mocy tej wiedźmy i gdy znajdzie się poza nim, czar straci moc...
- Tylko co, jeśli się jednak nie obudzi? - zauważyła Karo. - Przecież istnieje też możliwość...
- Jest ich mnóstwo i nie zdołamy ustalić tu i teraz dokładnie, która jest prawdziwa - uciąłem. - A skoro na Miru nie działa nic, czego już próbowaliśmy, pozostało nam tylko to...
- Chyba że pokonamy tę istotę - dodała.
- Nawet nie wiesz, gdzie może być konkretniej i jak wygląda sprawa z jej ciałem - kontynuowałem uparcie. - To najlepsze rozwiązanie, jakie mamy.
- Zacznij od tego, jak stąd wyjdziemy - wycedziła.
- Możemy przecież... - w tym momencie urwałem, patrząc w górę. Wyjścia nie było.
- Witam w moim małym królestwie, wilczki! - zakrzyknęła kobieta. Bez wątpienia jej głos stawał się coraz wyraźniejszy, z każdą sekundą zyskując na namacalności.
- Pokaż się - warknąłem, usiłując odnaleźć źródło dźwięku. W odpowiedzi usłyszałem jednak jedynie śmiech, który zdawał się dobiegać zewsząd.
- Już bardziej nie mogę, kochani! - odparła.
Na długą chwilę zapadła głucha cisza.
- Karo... - szepnąłem, mając nadzieję, że paskudne przeczucie, które własnie się we mnie narodziło, jest tylko głupim, niedorzecznym pomysłem.
Ta istota musiała mieć przecież normalne ciało, może przypominające ludzkie. Nie mogła być przecież... wszystkim tu.
Prawda?
- Poruszył się! - zawołała Nami w pewnym momencie. Przez pyszczek mojej siostry przemknął piękny, szczery uśmiech, który zaraz jednak zgasł jak zdmuchnięta świeczka, gdy szczeniak powrócił znów do snu.

< Karo? Wybacz za jakoś opka, wena postanowiła chyba wybrać się na wakacje... >

Yuko powraca!

Imię: Imogen
Przezwisko/ ksywka: Powróciła do watahy z innym imieniem. Wcześniej brzmiało ono - Yuko. Niektórzy nie potrafią przyzwyczaić się do nowego, także nadal zwracają sie do niej po staremu.
Motto:
"Trzech ludzi może zachować sekret, pod warunkiem, że dwóch z nich nie żyje."
"Każda godzina rani. Ostatnia zabija."
"Jeśli potrafisz udawać szczerość, możesz dokonać wszystkiego."
"Istnieją historie, które, jeśli otworzymy przed nimi nasze serca, ranią zbyt mocno."
Wiek: 5 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Imogen jest pełna sprzeczności. Niby bardzo towarzyska wadera, jednakże wolny czas woli spędzać w samotności. Uwielbia bawić i sprawiać, że na pysku innego wilka pojawia się uśmiech, natomiast jej mimika zazwyczaj pozostaje bez wyrazu. Wesoła, ale jednak smutna. Dusza towarzystwa, chociaż częściej spędza czas z samą sobą.
Kiedyś samotność doskwierała jej tak bardzo, że zaczęła mówić sama do swojej osoby. Krzyczeć na siebie, ganić za różne bezsensowne szczegóły, podsuwać sobie samej pod nos różne wskazówki na wszelaki temat. Nawet teraz to robi. Dlaczego? Przyzwyczajenie.
Kilka lat temu była bardziej rozrywkową, wiecznie uśmiechniętą waderą. Przez czas jej nieobecności w watadze stała się bardziej ponura i oziębła, chociaż mimo wszystko nadal lubi pożartować i ma olbrzymi dystans do siebie. Obrażanie innych też zdarza się często, ale jedynie w kontekście humorystycznym.
Przestała udawać "mniej inteligentną" jak to kiedyś miała w zwyczaju. Teraz ukazuje siebie w tym prawdziwym, lepszym poniekąd wydaniu. Nie robi z siebie - jak to sama powiedziała - "głupiutkiej i wielce biednej wadery, która potrzebuje pomocy na każdym kroku". Zdaje sobie sprawę z jej rozległych możliwości jeśli chodzi o jej umiejętności fizyczne i inteligencję. Nie chwali się tym. Żyje skromnie chociaż często skorzysta z okazji do wykazania się i pozyskania szacunku wśród innych wilków. W duchu dziękuje swojemu mentorowi - który był jednocześnie jej partnerem przez krótszy okres czasu - za wszystko, czego jej nauczył. Miała do niego ogromny szacunek - tak samo jak on do niej - i okropnie cierpiała po jego stracie. To wina tego, że się szybko przywiązuje, przez co później trudniej jej znieść brak osoby, na której jej zależało. Ale nie rozpacza długo - szybko podnosi się na równe łapy z podniesionym pyskiem. Rany w sercu zabliźniają się - owszem. Co można wywnioskować po jej późniejszym zachowaniu. Nie chce rozmawiać o przeszłości - za bardzo ją to boli. Wszystkie przykre wspomnienia, które kumulują się w jej głowie, próbuje odepchnąć gdzieś w najciemniejsze zakamarki umysłu, by pamiętać o tych szczęśliwych. Niestety zazwyczaj ktoś musi zniszczyć tę harmonię pytając ją o rodzinę, miłość... Niszczy zaporę, która umożliwiała jej spokojne życie bez wspomnień, a gdy się ją już zniszczy, ta oddala się od reszty by ją odbudować. Milczy do czasu, aż mur nie powstanie na nowo.
Przejdźmy do następnej kwestii, bo już mnie ogarnął z lekka depresyjny humor. Także, co miało być następne? Ach tak! Pamiętam. Imogen jest uparta. Jak bardzo? A tak, że nawet przejdzie przez morze lawy by osiągnąć swój cel. Nie obchodzi jej to, że zginęłaby w międzyczasie. Mówi, że gdyby nie potrafiła zaznać spokoju ducha, jej wybawieniem byłaby śmierć.
Jedni mówią, że wadera najbardziej wyróżnia się swoim dystansem i poczuciem humoru, inni - upartością, a kolejni tym, że posiada słabe nerwy. Szybko się denerwuje, przez co podnosi ton głosu i powarkuje na każdego. Wtedy nie zwraca uwagi na to, czy to jest osoba, którą kocha, czy może taka, której nienawidzi. Po prostu krzyknie i zgnoi za to, co jej wtedy nie pasowało. Nikt nie lubi gdy jest zła. Ba! Nikt nawet nie widział momentu, gdy jest zła, przez co w oczach starych członków watahy, gdy usłyszeli jej krzyk, pojawiło się zdziwienie. Nie lęk, podziw, szacunek... Najczystsze zdziwienie. Przecież ona to taka spokojna wadera. Czasy się zmieniają moi drodzy, charaktery również. Wszystko co było kiedyś, dla niej odeszło w niepamięć. Teraz żyje chwilą i cieszy się z każdej chwili spędzonej w towarzystwie bliskich.
"Wczoraj to już historia, jutro to tajemnica. Ale dziś to dar losu. A dary są po to, żeby się nimi cieszyć."
Lubi: Jej zainteresowania wyglądają mniej więcej tak: pożywienie, sen, sen, pożywienie, pożywienie, sen. Nie no, żartowałam. Nie ogranicza się tylko do zaspokajania swoich naturalnych potrzeb. Jej pasją od zawsze było wtapianie się w tło. Mówiąc prościej - lubi śledzić innych. Codziennie rano włącza swój tzw. "monitoring" i krąży po terenach obserwując wyczyny pozostałych wilków. Zawsze o wszystkim wie pierwsza. Oczywiście nigdy o tym nie mówi, bo troszkę - ale tylko troszkę - wstydzi się swojego zajęcia. Poza tym lubi wspinać się i skakać po drzewach - jej smukłe i wyćwiczone ciało ułatwia jej ten niecodzienny sport.
Do jej zainteresowań należą również obserwacje gwiazd. Często, gdy w nocy nie potrafi spać, spogląda w rozgwieżdżone niebo i zaczyna rozmyślać o wszystkim. Dosłownie wszystkim. Nawet o tym, co zje następnego dnia na obiad - tak, ja zawsze muszę mówić o jedzeniu.
Do jednych z jej upodobań można zaliczyć piękną, ale zarazem mroźną i chwilami niebezpieczną zimę. Dodajmy do tego jeszcze kawę, ewentualnie herbatę, pyszne ciasteczka i rozmowy w towarzystwie przyjaciół.
Nie lubi: Lata. Ta pora przyprawia ją o dreszcze. Według niej to najgorszy okres w całym roku - w dodatku jej futro zawsze jest grube, dzięki czemu w upały jest jej jeszcze bardziej gorąco. Poza tym, za czym jeszcze nie przepada? Młodsze osoby z brakiem szacunku do starszych wywołują u niej pogardę, chyba nie muszę tłumaczyć czemu, prawda? Wszyscy powinniśmy wiedzieć, co teraz miałam na myśli.
Poranki - Imogen nigdy nie wstawała wcześnie i jest znana z zapadania w naprawdę długi sen. Jednakże zdarza się taki dzień (teraz to dosyć często), że ta musi się wybudzić już o świcie i iść wypełniać swoje obowiązki.
Mam nadzieję, że wspomniałam o wszystkim, co ją drażni. Jeśli nie - kiedyś dopiszę.
Boi się: Lęk w niej wzbudzają - niedźwiedzie. Nikt nie wie skąd się to wzięło, ale ta panicznie boi się tych stworzeń. Gdy widzi jednego na swoim horyzoncie, słucha się instynktu, który każe jej uciekać jak najdalej.
Aparycja: Imogen to nie za wysoka wadera, gdyż mierzy jedynie niecałe 70 centymetrów. Jest właścicielką szczupłego ciała, które przeszło wiele ćwiczeń, przez co w niektórych miejscach wyraźnie widać zarysy mięśni. Pysk ma smukły, a jego okolice okala dłuższa sierść, która jak grzywka opada jej na oczy. Jej zimne ślepia emanują srebrną poświatą, która potrafi przeszyć na wskroś. Spojrzenie wywierca dziurę w innych, przez co tracą oni zdolność mówienia i stają się z lekka przestraszeni tym zjawiskiem. Natomiast szpiczaste uszy nasłuchują dwadzieścia cztery godziny na dobę, przed nadchodzącym zagrożeniem.
Umięśnione i zgrabne łapy umożliwiają waderze wiele różnych "sztuczek", do których możemy zaliczyć między innymi wspinaczkę. Oczywiście jak można się domyślić, skóra tych łap - jak i całego ciała - jest pokryta grubą warstwą srebrzystego futra, które połyskuje w blasku księżyca, a w szczególności - gdy jest mokre. Na samym końcu jej ciała - dziwnie by było mieć go na przodzie - umiejscowiony jest jej długi i puszysty ogon, z którym potrafi robić wiele różnych rzeczy i - uwierzcie mi - na nim też wypracowała mięśnie.
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Strateg
Żywioł: Materia
Moce:
ฝ่อ - Staje się niewidoczna. Gdy bezpośrednio kogoś dotyka swoim ciałem podczas przemiany - on również robi się niewidzialny.
ป้องกัน - Tworzy z przezroczystych cząsteczek materii tarcze, jaka otacza stworzenie, na którym została ona użyta i ochrania przed natarciami z dystansu.
เลยเถิด - Zasklepia chwilowo rany sojusznika (ewentualnie swoje), by podczas walki nie tracił niepotrzebnie energii przez upływ krwi.
การเพิ่มพูน - Może wzmocnić mięśnie, kły, oraz pazury.
เกราะหุ้มหน้าอก - Tuż przy swojej skórze (ewentualnie skórze sprzymierzeńca) z cząsteczek materii tworzy pancerz, który - jak wiadomo - ma ją ochraniać przed obrażeniami.
Umiejętności: Tak jak chyba wspomniałam w jej zainteresowaniach, główną umiejętnością, którą wyszlifowała w sobie na tyle, by się nią szczycić przed innymi, jest wspinaczka. Nie ma z nią najmniejszych problemów. Jako że jest lekka, gałęzie pod nią się aż tak bardzo nie uginają a skały nie osuwają.
Historia: Wadera urodziła się w mroźną i ponurą zimową noc. Jako jedyna z czwórki szczeniąt przeżyła dłużej niż 2 dni. Pierwsze kilka miesięcy jej życia polegały na zabawie z innymi szczeniętami. Gdy skończyła pół roku, miała zacząć trening ze swoim ojcem, lecz gdy ten dowiedział się, że jego córka ma ubytki na zdrowiu, odstawił ją na bok. Twierdził, iż ta nie w pełni zdrowia może szybko polec w walce. Imogen jednak nie dawała za wygraną. Próbowała wybłagać ojca o pozwolenie na uczęszczanie na jego treningi. Ostatecznie zrezygnowała, gdy on wyśmiał ją przy reszcie swoich potomków. Wtedy jej oczy zaszły łzami i pobiegła ze szlochem do rodzicielki. Ta przytuliła ją do swego serca i nie pocieszając słowami typu "wszystko będzie w porządku", pozwoliła jej się wypłakać.
Hebe - jej matka - nie była jedyną partnerką jej ojca. On miał ich wiele i z każdą po kilka, nawet kilkanaście szczeniąt. Od samego początku Imogen zastanawiała się, dlaczego jej mama cierpi w takim związku? Dlaczego się męczy, wpatrując smutno każdego dnia, jak Kida zaleca się do innych wader, tylko nie do niej? Nią się już dawno znudził i odstawił na bok, gdyż nie mogła mu dać zdrowych szczeniąt. Nawet młoda Imogen od samego początku chorowała na serce - mimo to matka potajemnie ją trenowała. Wszystkiego, od podstaw obrony po wspinaczki po stromych górach. Zawsze potajemnie wymykały się razem z podziemi na krótkie ćwiczenia. One musiały trwać tylko chwilę, gdyż ktoś mógł się zorientować, że ich zabrakło. Gdyby jej ojciec się o tym dowiedział, bez wahania zamordowałby i ją, i jej matkę. Przeto gdy młoda wilczyca skończyła półtora roku, matka kazała jej uciekać jak najdalej. "Porzuć ich, porzuć te strony, porzuć wszystko co tu masz, za wyjątkiem mnie. Pamiętaj córciu, że zawsze jestem przy Tobie."
Uciekła. Zostawiając za sobą przeszłość i bolesne wspomnienia, jednakże nie zapominając o tej jedynej osobie, która zawsze w nią wierzyła. Pomimo wszystkich wad, jakie posiadała, Hebe potrafiła odnaleźć w nich coś dobrego.
Rok, który spędziła będąc samotnikiem, minął jej niezwykle szybko. Nauczyła się w tym czasie dosyć wiele. Mianowicie:
➨ Jak kraść i pozostać niezauważonym?
➨ Jak oszukiwać i nie ponosić za to żadnych konsekwencji?
➨ Jak uwodzić i łamać serca tak, by jak najbardziej bolało?
To cała ona kilka lat temu. Rozrywkowa wadera, nie licząca się z uczuciami innych. Jednakże, gdy dołączyła do Watahy Porannych Gwiazd, jej stosunek co do tego diametralnie się zmienił. Ważyła słowa tak, by nikogo nie urazić. Rozmawiała z każdym, każdemu poprawiała humor jak i każdego akceptowała takim, jakim jest. Nic dodać nic ująć.
Po roku przebywania w watasze, postanowiła udać się na dosyć długą wyprawę, po to, by znaleźć mentora i się podszkolić. Także główny plan wycieczki został zaliczony: znalazła mentora, jak i wyszlifowała swoje najlepsze umiejętności. Jednakże nie było w planach tego, że się zakocha - i to z wzajemnością, przez co zapomniała o otaczającym ją świecie. Oddała się cała swojemu partnerowi tak, jak on jej. Odpychała od siebie myśl, że musi wrócić do swojej watahy i opuścić ukochanego. Nie chciała go zostawiać. Ba! Nawet nie myślała, by to zrobić.
Równie nieoczekiwanie jak uczucie, pojawiło się szczenię. Nie było planowane, jednakowoż oboje na tę wiadomość się uradowali. Niestety całe te szczęście całkowicie się z niej ulotniło, gdy dowiedziała się, że urodziła martwe szczenie. Cały jej świat zaczął się zawalać, a jej łapy się uginały pod tym ciężarem. Nie wiedziała w jaki sposób ma się pogodzić z taką stratą.
Kilka tygodni po załamującej ją wiadomości, nagle, przed ich jaskinią pojawił się jej ojciec z potomkami, z którymi nie pozwolił jej trenować. Nie wiedziała jak ma na tę wizytę zareagować. Ale gdy ten wprost oznajmił, że za zdradę i ucieczkę grozi jej egzekucja, po czym rzucił jej pod łapy odcięty łeb jej matki, wiedziała, że nie da rady z nim negocjować w jakikolwiek sposób. Poddała mu się całkowicie, mając już ułożony plan w głowie, jednakże popełniła fatalny błąd - nie powiedziała o nim swojemu partnerowi. Ten, słysząc jej kapitulację, postanowił sam zająć się tą sprawą i rozprawić się z prześladowcami. Walczył dzielnie - Imogen próbowała go wspierać na wszelakie sposoby - jednakże poległ. Co było kolejnym, mocnym ciosem dla wadery. Straciła trzy najważniejsze istoty w swoim życiu, w tak krótkim odstępie czasu. Musiała się po tym pozbierać i żyć dalej.
Gdy zwierzchnicy zabrali ją spowrotem do "domu", wilczyca dosłownie kilkadziesiąt minut przed egzekucją, zdołała uciec. Przez kilka tygodni błąkała się z miejsca na miejsce, próbując uporządkować swoje myśli i odepchnąć od siebie bolesne wspomnienia, aż powróciła do watahy.
Rodzina:
Matka - Hebe
Ojciec - Kida
Rodzeństwo - Mnóstwo tego było
Doszywany brat - Zuko
Zauroczenie: ---
Partner: Samotna jak nie wiem co - brak.
Potomstwo: Miała syna. Niestety straciła go zaraz po porodzie.
Patron: Juryo
Talizman: Nosi rzemyk, na którym zawieszony jest ząb jej matki - dzięki temu wie i pamięta, że ta zawsze jest przy niej.
Próbka głosu: Halsey - Gasoline
Towarzysz: Futei
Cel: Wieść spokojne życie, z dala od przeszłości.
Inne zdjęcia:
Dodatkowe informacje:
➨ Możesz ją znaleźć na drzewach - to tam spędza większość swojego wolnego czasu, jak i noce.
➨ Choruje na serce.
➨ Mało sypia. co jest powodem jej ciągłego rozdrażnienia.
➨ Nie chce mieć więcej dzieci. Strata tego jednego za bardzo ją bolała i nie chce przeżywać tego drugi raz. Chociaż, kto wie? Może zmieni zdanie?
Przedmioty: Czapka Świętego Mikołaja;
Statystyki:
Siła: 5; Zwinność 9; Siła magiczna: 6; Wytrzymałość: 7; Szybkość: 11; Inteligencja: 12;
ZK: *grzebie* Coś tam jeszcze jest
Pochwały: ---
Ostrzeżenia: ---
Poziom: 3
Właściciel: ALISZ || silaplaczu@gmail.com

niedziela, 17 września 2017

Od Riki CD. Toshiro

Czułam, jak wypadam ze swojej małej łódki i zaczynam topić się w morzu sprzecznych myśli. Czułam, jak powoli wciągają mnie one pod wodę, jak powoli tracę oddech, słyszę, jak co chwila szepcząc coś na ucho.
~Po coś w ogóle wyruszała na tą wyprawę? ~Przygód się zachciało? ~Zginiecie, nikt nawet po was nie zapłacze! ~Uważaj, bo znowu ktoś przez Ciebie zginie! ~Jesteście spisani na porażkę! ~Nie udawaj, że jesteś kimś! ~Myślisz, że jesteś silna? Jesteś nikim, tchórzem! Tchórz!
Dosyć.
Zamykam oczy, wyciszam się. Głosy cichną, słyszę tylko to jedno słowo, które dociera do mnie jak za ściany – Tchórz!, wołają. Powoli jednak cichną, raz po raz głuchą ciszę naruszają szepty mówiące wciąż to samo.
Tchórz! Tchórz, tchórz… tchórz.
Nagle cisza. Tylko delikatne, głębinowe odgłosy wypełniają podwodną przestrzeń. Nie jestem tchórzem, powtarzam. Z początku niepewnie szeptam, lecz kiedy słyszę powracające głosy, z większą determinacją wypowiadam jedno, krótkie zdanie – Nie jestem tchórzem. Zaczynam mówić to tak głośno, że wręcz wrzeszczę, przytłaczam szepty swym delikatnym, melodyjnym, acz pewnym głosem. Nie daję im dojść do siebie, nie pozwalam im mówić. Ostatnio raz krzyczę. Cisza. Nieprzerwana niczym cisza i spokój.
- Riki – dochodzi do mnie głos przyjaciela. Otwieram oczy, wracam myślami do tego, co dzieje tu i teraz. Obraz miotających się wilków z kłami na wierzchu nie zadawala mnie, ale nie wzbudza też we mnie leku. Bardziej smutek i żałość. W tych wilczych ślepiach powinna tlić się mądrość, duma, spokój, a teraz? Teraz te wszystkie cechy zostały przytłoczone przez nienawiść i ślepą złość, napędzaną trucizną nieznanej mi rośliny. Choć, kto wie, może kiedyś mi matka o niej mówiła, lecz bym musiała się bliżej jej przyjrzeć. Głośne wiwaty trytonów również nie są dla mnie przeszkodą, jedynie tłem dźwiękowym w całej tej zawiłej sytuacji. Odwracam głowę w stronę Toshira, który przez moment wygląda, jakby nie był pewien do końca tego, czy chce mi mówić to, co wymyślił.
- Oni muszą zwymiotować te trucizny. Z naszą pomocą.
Basior spogląda w górę, a ja analizuję jego słowa. Był to nasz plan, jedyny plan. Nie zamierzałam myśleć nad czymkolwiek lepszym – teraz nie było na to zupełnie czasu. Cóż, wizja zrobienia tego niezbyt układała mi się w głowie, może nawet nieco ten plan mnie obrzydzał, ale teraz nie mogłam tak o tym myśleć. Kiwnęłam delikatnie głową na znak przyjęcia pomysłu mego towarzysza, a następnie oczekiwałam dalszych wyjaśnień. Wilk zniżył łeb i przybliżył psyk do mojego lewego ucha.
- Zrobimy tak. Ty ich ogłuszysz jedną ze swoich mocy, a ja unieruchomię linią czasu. Całą naszą czwórkę wpakuję chwilowo przynajmniej do wymiaru szafki, tam powinny być jakieś zioła, które powodują wymioty, nie zależy mi na grzebaniu w ich gardłach. Potem jakoś zwiejemy, kiedy nie będą się spodziewać naszego powrotu. Szybko wystrzelimy z areny i zwiejemy, może poza środowiskiem wodnym ta magia przestanie na nas działać albo po pewnym czasie. Będziemy musieli szybko wymyślić, jak uwolnić się z areny i to wykonać, jak tylko wrócimy, utrzymam nas tam pewnie maksymalnie kilka godzin. Chyba że masz...
Nim jednak Toshirowi dane było dokończyć, para wilków zdążyła do nas dopłynąć i rozpocząć atak. Pierwsza przerwała nam wadera, która kłapnęła szczękami tuż przy łapie mojego przyjaciela, o mało co go poważnie nie raniąc. Odsunęliśmy się od siebie gwałtownie, co dla mnie niekoniecznie wyszło na dobre. Kątem oka zobaczyłam śnieżnobiałe, wilcze zęby, które zbliżyły się do mojej głowy na niebezpiecznie bliską odległość. Cudem uniknęłam stracenia części ucha, uciekając głową od szczęk. Basior kłapną nimi centralnie obok mnie, poczułam nawet na szyi jego nierówny oddech. Przełknęłam głośno ślinę. Tylko spokojnie. Pod wpływem pędu basior oraz wadera nas minęli, skoro nie dało im się nas zranić. Wymieniłam z Toshirem porozumiewawcze spojrzenia, mówiące, że nie ma co dalej czekać. Wykonamy plan basiora. Wilki były wciąż kierowane trucizną, przez co ich agresja z każdym nieudanym atakiem pogłębiała się. Jak najszybciej mogliśmy, odpłynęliśmy kawałek od wcześniej zajmowanego miejsca. Ustawiliśmy się przodem do naszych agresorów. Dobra, tylko skup się i niczego nie schrzań.
Wiwaty trytonów stały się głośniejsze, kiedy w końcu zaczęło się coś dziać. Otrute wilki patrzyły na nas z wściekłością oraz uśmiechały się pewne swojego łatwego zwycięstwa. Ja stałam się teraz obojętna na wszystko, a moim jedynym celem było uratowanie całej naszej czwórki z tej podwodnej krainy. Najpierw jednak musiałam się zająć ogłuszeniem dwójki delikwentów. Z determinacją w ślepiach, zaczęłam zbierać w sobie energie magiczną. Uspokoiłam puls, wyrównałam oddech, wyciszyłam się, tak, jak to wcześniej zrobiłam. Cicho, już cichutko. Pamiętam, jak mama do mnie tak mówiła, jak jej ciepły głos otulał moje rozdygotane ciało, jak zatracałam się w jej spokojnych słowach przepełnionych czułością. Nie jest to jednak czas na wspominku, skup się Riki. Wszystkie dźwięki docierały do mnie tak, jakbym słyszała je za ściany. Były stłumione, nie wszystkie rozróżniałam, ale też tego nie potrzebowałam. Pomimo, że odgoniłam od siebie wspomnienia, chcąc skoncentrować się na swym zadaniu, to właśnie one mnie wyciszyły, uspokoiły. Skupiłam się teraz na parze naszych pobratymców, którzy znów zaczęli ze wściekłością płynąć w naszym kierunku. Z początku planowałam ogłuszyć ich Ogłuszającym śpiewem, lecz postanowiłam użyć nieco innej mocy. Pomysł z użyciem Objęć metalu może do najrozsądniejszych nie należał, ale też najgorszy nie był.
Trzy… Dwa… Jeden… Kiedy uznałam, że wadera oraz basior są już w odpowiedniej odległości od nas, rozkazałam metalowym mackom wyłonić się z ziemi. Podłoże zatrzęsło się nieco, a po chwili z mojej lewej i prawej strony wyłoniło się po jednym metalowym ramieniu. Para naszych pobratymców zaskoczona tymże zjawiskiem zatrzymała się na moment i wpatrywała się w owe macki. Wykorzystałam ich moment nieuwagi i jednym prostym poleceniem rozkazałam ramionom złapać wilki. Zadanie wykonały natychmiast, owijając się w miarę możliwości delikatnie wokół tułowi agresorów. Zaczęli się rzucać, machali łapani, starali isę wyrwać. Wszelkie próby gryzienia były nieudane, z uwagi na to, że ramiona stworzone są z metalu. Przeraźliwy warkot stał się głośniejszy. Toshiro, który na razie czekał na swoją kolej, przystąpił do działania, unieruchamiając wilki w tak zwanej linii czasu. Kiedy zobaczyłam, że szamotanina ustaje, a nasi pobratymcy zatrzymują się w jednej pozycji, momentalnie rozkazałam metalowym mackom zniknąć, tym samym kończący czar. Metalowe objęcia rozpadły się w proch, przez co szary proszek zaczął pływać w naszej okolicy. Z ulgą zwiesiłam łeb w dół i westchnęłam. Przymknęłam oczy, zadowolona z tego, że udało się obezwładnić parę wilków. Otworzyłam jej jednak szybko, przypominając sobie jeszcze o tym, że Toshiro miał nas przenieść do tego całego wymiaru szafki. Odwróciłam głowę w stronę basiora. Zobaczyłam, jak szepta jakieś słowa. Przyglądałam mu się z zaciekawieniem, lecz obraz przed mymi oczami zaczął się rozmywać, a po chwili wszystko błysnęła oślepiającym światłem, odbierając mi na chwilę zmysły.
Wszystko wróciło do normy, kiedy chwilę później pod łapami poczułam równe podłożę. Wciąż nic nie widziałam, w głowie mi się kręciło, a w uszach dzwoniło. Przytłoczona tym nieco, zaczęłam mimowolnie kiwać się nie boki. Powoli jednak wszystko ustawało. Pierwszy z kolei wrócił mi wzrok, który umożliwił mi obeznanie się. Zamrugałam kilkakrotnie, a kiedy obraz był już ostry, z zachwytem zaczęłam podziwiać zjawiskowy wymiar szafki Toshira. Nigdy bym sobie tak tego nie wyobraziła. Obecnie stałam na śnieżnobiałej posadce. Zjawiskowa i przyciągając wzrok jednak była wielka, granatowa kopułą, przedstawiająca noce rozgwieżdżone niebo, które bym mogła wiekami oglądać i wciąż by mnie zachwycało. Odskoczyłam do tyłu, kiedy stara książka przeleciała tuż przed moim nosem. Z uwagi na to, że wciąż byłam nieco rozkojarzona, o mało co nie ugięły się pode mną łapy i nie upadłam. Dopiero po tym incydencie przyjrzałam się lepiej rzeczom, które fruwały w powietrzu. Od różnych różności, przez zioła, aż po stare i zapomniane księgi – wszystko to unosiło się nad posadzką, tworząc to miejsce jeszcze bardziej wyjątkowym. Jeszcze milej było tu przebywać, kiedy w końcu zawroty głowy ustały, a kościelne dzwony w końcu mi w uszach nie biły.
- Dlaczego mam wrażenie, że zaraz coś we mnie trafi… – zaczęłam mówić pod nosem, kiedy zmuszona byłam znów uniknąć jakieś niesfornej książki.
- Niewykluczone – usłyszałam głoś Toshira. Odwróciłam głowę w kierunku skąd pochodził. Ujrzałam mego towarzysza, mającego delikatny uśmiech na pyszczku. Poza tym, wciąż był pół rybą.
- … i to będzie twoja wina – zmrużyłam oczy i zaczęłam wpatrywać się w basiora morderczym spojrzeniem.
- Hej, hej, spokojnie – zaśmiał się – Choć, trzeba szybko zająć się tą dwójką. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Wolę nie ryzykować nagłym przeniesieniem nas stąd na arenę.
Prychnęłam z rozbawieniem, lecz po chwili kiwnęłam głową. Tosh miał rację, lepiej to szybko zrobić.
Otrzepałam się z zalegającej na mnie wody, zaczynając od głowy i kończącym na długim i puchatym ogonie. Choć teraz obecnie takowego nie przypominał, sierść przyległa niczym łuski do naszego ciała, a ogony zakończone były parą płetw. Ruszyłam na przyjacielem, który szedł już w kierunku znieruchomiałej dwójki wilków.
- Nie sądziłem, że tak zinterpretujesz słowo „ogłuszyć” – zagaił basior, śmiejąc się cicho.
- Też miałam na to inny plan, ale ten z Objęciami metalu też nie wyszedł najgorzej – powiedziałam oraz cicho się zaśmiałam.
- Co racja, to racja. Poza tym, masz może pomysł, co moglibyśmy im podać, żeby zwymiotowali to? – zapytał basior, odwracając łeb nieco w moja stronę. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, po czym zamyśliłam się na moment. Powróciłam myślami ku mamie, która opowiadała mi o zielarstwie. Coś na pewno o roślinie powodującej wymioty musiała mówić… Bingo!
- Czystnik ostrolistny. Wyglądem kwiatu przypomina kwiat koniczyny białej, lecz jego łodyga jest dużo dłuższa i mocniejsza, a także jak sama nazwa wskazuje – jego liście są postrzępione na brzegach, dzięki czemu zyskały miano ostrolistnych. Mocno podrażniają żołądek, dlatego w obronie przed nimi, organizm wymiotuje. Jest dość pospolitą rośliną, chyba powinieneś ją mieć.
- Znam Czystnika, też o nim myślałem. Na pewno go mam. Najlepiej będzie zmielić ze sobą jego kwiat i liście - powiedział basior.
- No to mamy plan działania – uśmiechnęłam się pogodnie.
- Idź tam do nich, ja zabiorę się już za szukanie Czystnika oraz jakiś misek – rzucił Tosiek. Wystarczyło, że basior podskoczył do góry i już zaczął jakby pływać w powietrzu, wśród różnych przedmiotów. Prychnęłam jedynie na ten widok, po czym ruszyłam dalej. Wystarczyła chwila, bym znalazła się przed znieruchomiałymi postaciami wilków. Na szczęście zastygli w dogodnej dla nas pozycji – obole mieli już otwarte pyski. Pomińmy fakt obnażonych kłów.
Przyjrzałam się raz jeszcze im. Wadera nie wyróżniała się niczym, całą ja pokrywała szara sierść. W sumie o mnie nie można było powiedzieć niczego lepszego – jedynie moja niesforna grzywka została w różowej i czerwonej barwie, reszta ciała byłą cała czarna. Moją uwagę przykuł jednak srebrny łańcuszek, ledwo widzialny z mojej perspektywy. Zaciekawiona podeszłam bliżej wadery i delikatnie przejechałam łapą po naszyjniku, docierając tym samym do niecodziennego wisiorka. Był nim prawdziwy płatek pewnego kwiatu, ale jakiego? Przypominał mi nieco kwiat begonii. Jedna wadera z mojej rodzimej watahy miała umiejętność wzrastania przeróżnych kwiatów. Mojej mamie bardzo spodobały się owe begonie, które kupowała u wilczycy, która zrobiła swego rodzaju kwiaciarnie, a zdobiła nimi jaskinię. Płatek ten był czerwony, jednak najbardziej dziwiło mnie jedno – czemu nie zwiędnął? Na pewno został dawno już zerwany, powinien inaczej wyglądać, a ten wciąż trzyma się cały, jakby dopiero go z kwiatu ktoś zerwał. Odsunęłam się od wilczycy, wyraźnie zdziwiona i zaciekawiona tym, zdecydowałam się jednak na razie tym nie przejmować. Rzuciłam jeszcze okiem na basiora. Miał dość kwadratowy pysk oraz umięśnioną sylwetkę, przeciwieństwie do drobnej postury wadery. Jego sierść miała natomiast mocne, ognite kolory, rzucające się z daleka w oczy. Z cech wyróżniających go, zauważyłam tylko dość mocno nadszarpnięte prawe ucho.
- Jestem – zakomenderował Toshiro swoje przybycie, stając kawałek dalej ode mnie. Odwróciłam głowę w stronę towarzysza. Przed nim stały dwie drewniane miski, z czego w jednej było coś, co było nam potrzebne do zmielenia odpowiednich części Czystnika. Samą roślinę wilk położył przy miskach, której były dwa egzemplarze. Bez zbędnego gadania podeszłam bliżej i zaczęłam odrywać liście od łodygi, a także kwiat, wrzucając to następnie do jednej z misek. Tosh zrobił to samo, dzięki czemu po chwili można było przejść do zmielenia kwiatu oraz liści. Mój przyjaciel zabrał się za to, a ja westchnęłam tylko cicho, oglądając jego poczynania.
- Gotowe – powiedział, kończąc mielić liście w drugiej misce.
- Teraz trzeba im to podać – odrzekłam, patrząc na wciąż nieruchomą parę.
- Ja zajmę się basiorem, ty waderą – rzucił Tosiek, łapiąc zębami jedną z misek. Kiwnęłam głową na znak zgody i zrobił to samo. Kiedy stanęliśmy naprzeciwko wilków, spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, a następnie zajęliśmy się tym, czym mieliśmy. Może nie paliłam się do zrobienia tego, ale też nie miałam z tym problemu. Kiedy oboje opróżniliśmy zawartość misek, która wylądowała w przełykach wilków, odsunęliśmy się na bezpieczną odległość od wilków.
- Prawdopodobnie będą próbowali nas atakować, dopóki Czystnik nie zacznie działać. Uważaj, by cię nie zraniła – powiedział Tosh, podrzucając miską do góry, która zaraz znów zaczęła latać w powietrzu wśród innych przedmiotów.
- Ty też uważaj na tego basiora, wydaje się naprawdę silny fizycznie – rzekłam, w podobny sposób co mój przyjaciel, pozbywając się miski.
- Nie martw się, ser Tośka nie pokona nic! – rzucił basior z pełnym przekonaniem. Wyprostował się jeszcze, podnosząc dumnie głowę do góry.
- Zapamiętam, ser Tośku, i przypomnę Ci to, jak kiedyś cię pokonam – zaśmiałam się, a basior spiorunował mnie spojrzeniem – Dobra, niech wracając do żywych i miejmy to z głowy.
Toshiro nie powiedział już nic więcej i zabrał się za ściąganie czaru z dwójki naszych pobratymców. Wilki z początku myślały, że wciąż są trzymane przez metalowe ramiona, przez co zaczęło się miotać i głośno warczeć, lecz kiedy zorientowały się, że są wolne, sprawy przybrały inny obrót. Na początku były jeszcze trochę omamione, kasłały, wyraźnie zdziwione, że coś mieli w gardle. Szybko jednak odzyskali zmysły i przenieśli całe swoje skupienie na nas.
- No to zaczynamy zabawę – mruknęłam pod nosem, wzdychając.
Kiedy tylko zobaczyłam te krwiste ślepia wadery, od razu odskoczyłam w bok, unikając jej szarży. Toshiro również zaczął już unikać ataków basiora. Kolejne jej ataki były już bardziej zaplanowane, szybsze, zwinniejsze. Każdy udawało mi się unikać, dzięki temu, że i ja byłam bardzo zwinna i szybka. Tylko raz była bardzo bliska poważnego zranienia mnie w głowę, na szczęście do tego nie doszło. Następny atak wadera jakby urwała w połowie. Skoczyła w moim kierunku, ale nie zamierzała wyciągnąć łapy, by mnie zranić. Stanęła, opuściła łeb i zaczęła głośno sapać.
- Chyba Czystnik zaczął działać! – zawołał do mnie Toshiro, przed którym stał drugi basior, robiący to samo, co wilczyca. Spojrzałam znów na samicę, której zaczęło się zbierać na wymioty. Odwróciłam głowę, nie chcąc oglądać tego nieciekawego widoku. Darujmy sobie szczegóły.
Kolejne głośne kaszlnięcia, szybkie i nierówna nabieranie powietrza w płuca. Ostrożnie odwróciłam wzrok ku wilczycy, która stała na drżących łapach z opuszczonym łbem. Wpatrywała się w jeden punkt przed sobą, a w jej oczach widać było wyraźne przerażenie i niepewność. Uszy położyła po sobie przez swoje zaniepokojenie. Momentalnie pojawiłam się przy jej boku i przyjęłam na swoje barki jej ciężar, kiedy ze zmęczenia nie miała siły by ustać na własnych kończynach.
- Co… – znów głośno kaszlnęła i sapnęła – Gdzie… Czemu…
- Ciii, spokojnie – zaczęłam mówić pół szeptem, słysząc drżący i przestraszony głos – Zaraz ci wszystko wytłumaczę, powoli. Uspokój się w pierw. Tak, już dobrze – powiedziałam cicho, kiedy zobaczyłam, że wadera z większym spokojem łapie oddech. Zaczęłam cicho mruczeć jakaś melodię, mając nadzieje, że pomogę nieco wilczycy dojść do siebie. Była bardzo przestraszona, a trucizna, która wciąż prawdopodobne znajdowała się w jej ciele, dawała jej sprzeczne myśli, może nawet słyszała ciche głosy. Wadera słysząc melodię, zaczęła uspokajać swoje emocje, nawet powoli próbowałam ustać na własnych łapach.
- Sina… – wyszeptała wilczyca.
- Słucham? – odezwałam się, przekrzywiając nieco głowę, nie wiedząc co wadera chce mi przekazać.
- Nazywam się… Sina – odrzekła z wielkim trudem. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Miło mi cię poznać, Sino. Ja nazywam się Riki – dopiero teraz owa Sina odwróciła ostrożnie głowę w moją stronę, dzięki czemu mogłam dostrzec jej piękne, hipnotyzujące, jasnozielone tęczówki. Mogłam jedynie pozazdrościć jej takiego koloru, który czynił jej spojrzenie jakże niewinnym i ciepłym.
- Riki… – powtórzyła szeptem Sina, przyglądając mi się dokładnie. Podobnie jak ona i ja nadal byłam pół rybą.
- Riki! – głos Toshira zwrócił moją jak i wadery uwagę. Basior kroczył spokojnym krokiem w naszym kierunku, a u jego boku szedł drugi wilk, który był zdziwiony wszystkim, co go obecnie otaczało, jak wadera.
- Hej – powiedziałam, uśmiechają się delikatnie do basiora, który został otruty.
- Nazywa się Herman. Ja jestem Toshiro – odezwał się mój towarzysz, przedstawiając nam wpierw obcego wilka, by móc potem przedstawić się waderze.
- To jest Sina, ja zaś mam na imię Riki – powiedziałam, spoglądając ukradkiem na Sinę. Przyglądała się uważnie dwójce basiorów.
Wytłumaczyliśmy uważnie Sinie i Hermanowi, co zaszło. Na całe szczęście wszystko przyjęli ze spokojem. Chyba byli wciąż zbyt oszołomieni, by móc nawet jakkolwiek inaczej zareagować na nasze słowa.
- Musimy teraz wymyślać jakiś plan, który pomoże nam uciec z terytorium trytonów. Obawiam się, że dłużej nas tu nie utrzymam, dlatego musimy szybko coś wymyśleć. Wybaczcie również, że nie macie wystarczająco czasu, by odpocząć i dojść do siebie – powiedział Toshiro, zwracając się w ostatnim zdaniu do dwójki nowopoznanych wilków.
- W porządku – odezwał się po chwili Herman, kiwając powoli głową. Sinie również to nie przeszkadzało.
- Jestem w stanie wytworzyć skrzydła i, mam nadzieje, być szybszą od trytonów, dlatego moglibyście się mnie złapać. Będę jednak chciała się skupić na drodze, dlatego Toshiro mógłby zająć się naszą obroną. Sina i Herman – nic od was nie wymagam, ale jeśli bycie mogli pomóc Toshirowi…
- Zrobimy wszystko, co będziemy mogli, by pomóc – odezwała się Sina pewniejszym głosem, który wcześniej był bardzo drżący. Uśmiechnęłam się delikatnie, ciesząc się ze słów wadery. Kiwnęłam delikatnie głową.
- W takim razie, mógłbyś nas przenieść z powrotem na arenę, Tosh? – spojrzałam na białego basiora, który kiwną głową. Zanim jeszcze do czegokolwiek doszło, wytworzyłam metalowe skrzydła. Ten plan był dla mnie bardzo ryzykowny, gdyż w prawie w każdej chwili skrzydła by mogły zacząć się buntować, a mój grzbiet mógłby ostatecznie zostać pokryty metalem, a skrzydła zostałyby na zawsze. Nie wiem, czy w razie czego istnieje sposób by to odwrócić. I tak dzięki trenowaniu tejże mocy już dłużej mogłam je utrzymać. Na razie miałam nadzieje, że wytrzymają, liczy się dla mnie jeydnie to, byśmy stąd wszyscy uciekli. Sina i Herman chwycili się skrzydeł, zaś Tosh złapał się ogona.
- Gotowi? – zapytał, a kiedy wszyscy zgodnie kiwnęli głowami, wziął głęboki oddech i zaczął znów wymawiać szeptem nieznane mi słowa. Po chwili wszystko znów rozbłysnęło białym światłem. Znów dzwoniła mi w uszach, znów kręciło się w głowie. W miarę szybko jednak postarałam się dojść do siebie, kiedy poczułam okalającą mnie ze wszystkich stron wodę. Obraz powróciłam w miarę szybko, dzięki czemu od razu wystrzeliłam do góry, machając energicznie skrzydłami. Nagle ocknęły się trytony, które stały nad areną, nie wiedząc co się stało. Kilkoro z nich zaczęło przeszukiwać ją, a kiedy się pojawiliśmy, wręcz od raz zareagowali. Usłyszałam pierwsze strzały, spowodowane prawdopodobnie jedną z mocy trójki moich towarzyszy. Wszystko jednak na razie pozostawało mi obojętne, a moim jedynym celem było znalezienia wyjścia z owej jaskini. Pierwszą przeszkodą okazała się jednak szklanka kopuła. Zacisnęłam zęby, wiedząc, że nie mogę zasłonić się skrzydłami, gdyż trzymają się ich Sina i Herman, więc będę musiała przyjąć na siebie kopułę. Przycisnęłam głowę do klatki piersiowej. Po chwili poczułam, jak szkoła roztrzaskuje się na milion małych kawałków, które lecą w różne kierunki. Poczułam również, jak szkło rozcięło moją skórę tuż pod okiem oraz jak przejechało po całej szerokości ucha. Nie przejęłam się tym jednak, wypłynęłam z areny i szybko rozejrzałam się w około. Zobaczyłam dziurę w jednej ze ścian jaskini, która pozwoliła by nam wszystkim się łatwo wydostać.
- Łapać ich! – rozkaz przywódcy dotarł do mych uszu, co dało mi jeszcze większą determinację. Zaczęłam płynąć w kierunku wyrwy, starając się omijać trytony.
Już niedaleko, już blisko! Głosy znów zaczęły się odzywać w mej głowie, wypełniając mnie nadzieją, że naprawdę już blisko do naszej ucieczki. Naprawdę blisko spokoju, blisko wolności… Było to jednak przelotne złudzenie. Przedzieraliśmy się między wrogami, aż dotarliśmy do dziury. Przekrzywiłam się nieco i już poczułam, jak wypływamy z jaskini. Już tak blisko! Nagle jednak poczułam mocne szarpnięcie, za ogon.
- Toshiro! – usłyszałam głos Hermana. Odwróciłam gwałtownie głowę i zobaczyłam, jak trytony wciągają Tośka z powrotem do jaskini. Próbował się wyrwać, lecz szybko piątka trytonów unieruchomiła go.
- Nie! – krzyknęłam. Kolejna piątka trytonów zaczęła za nami płynąć. Co robić, co robić, Riki, myśl…
- Płyńcie, już! – wykrzyknęłam do Siny i Hermana, zatrzymują się. Przez chwilę nie wiedzieli co robić, lecz kiedy jeszcze głośniej wydałam polecenie, zaczęli płynąć przed siebie – Nie oglądajcie się!
Nie mogłam przecież zostawić Tośka, lecz nie zamierzałam wracać do jaskini z wilkami. Odwróciłam się gwałtownie, wytwarzając od razu Kolce Czarnej Róży, które wystrzeliłam w kierunku zbliżającej się piątki przeciwników. Trafiłam w okolicach ogona, dzięki czemu nie byli w stanie płynąć dalej do przodu i zaczęli opadać na dno. Nie zastanawiając się zbytnio, wleciałam znów do jaskini, a dzięki nabranemu pędowi, metalowe skrzydła odpychały na boki wodne stworzenia. Szybko odszukałam wzrokiem Toshira, który został w tym całym chaosie przyprowadzony do przywódcy klanu. Potężny tryton złapał basiora za szyję i go uniósł, mówiąc coś do niego przez zaciśnięte zęby. Wilk zaczął machać całym ciałem i cicho pojękiwać. Wielka dłoń nieprzyjaciela zaczęła zaciskać się na szyi mego towarzysza.
~A jednak, ktoś przez ciebie zginie!
Kiedy moje wszystkie myśli przysłoniło to jedno zdanie, moja determinacja wzrosła. Równocześnie zaczęłam czuć ból na całym grzbiecie, oraz jak skrzydła nie wykonują do końca tego, co chce, przez co coraz częściej zahaczałam o trytony i traciłam równowagę. Doleć, tylko tam doleć… Wiedziałam, że jeśli zaraz nie odwołam czaru, może być to niezwykle złe w skutkach, ale obecnie liczyło się dla mnie tylko jedna – uratować Toshira. Zacisnęłam zęby i płynęłam dalej, starając się nie myśleć o przeszywającym ciele bólu oraz o tym, że za chwile cały mój grzbiet może pokryje się metalem.
- Mam cię – szepnęłam do siebie, kiedy przywódca klanu był na wyciągnięcie mojej łapy. Uniosłam nieco lewe skrzydło, by nie skrzywdzić Toshira. Prawe zaś uderzyło w głowę trytona, poważnie go raniąc. Wyczułam świeżą krew w wodzie. Przypadkiem zerwałam łapą z szyi trytona jeden z trzech talizmanów, którymi były błękitne kamienie. Nieprzyjaciel puścił mego przyjaciela, ja zaś po uderzeniu trytona, zwinęłam się w kulkę i zapomniałam wręcz o całym świecie, przez ból, który przysłonił całe moje zmysły. Kątem oka dostrzegłam Tośka, który łapczywie zaczął łapa oddech i spojrzał w moim kierunku. Odwołaj skrzydła Riki, odwołaj… Jęknęłam cicho, czują kolejną falę bólu


< Toshiro? Po pierwsze – wiem, dramat i tragedia. Po drugie – ucieczka mocno chaotyczna, nie umiem chyba pisać nagłych akcji ;w; Po trzecie – przepraszam, że tak długo czekałeś i dostałeś coś tak nijakiego T^T Poprawię się z następnym opowiadaniem! >

Od Karo cd Illyi

Przeciwnik zaśmiał się.
— No proszę. Czyżbyś cykała się działać sama? — prowokował mnie. Robił to zupełnie celowo. Właściwie, mogłabym go zaatakować. Tu i teraz. Nie byłam jednak pewna, czy to on. Zresztą, gdyby coś mi się stało, ktoś musi przejąć pałkę i wykończyć pana naprzeciwko. W końcu, taka była misja, a jeśli nie będzie opcji powrotu z tarczą, trzeba będzie to zrobić na tarczy.
— Nie “cykam” się — warknęłam. Łeb miałam wciąż zadarty w górę.
— Ale się wahasz — zauważył.
— Nic z tych rzeczy — zaprzeczyłam. Gdzie on się podziewał? Rozumiem, wielkością był dość spory, acz nie powinno mu to zająć aż tak dużo czasu…
Wraz z tą myślą basior stanął za mną.
— Jestem — zaapelował. Kiwnęłam głową.
— Świetnie, masz zadanie — obróciłam łeb w jego kierunku, po czym szepnęłam najciszej, jak umiałam:
— To on?
Basior drgnął zdziwiony.
— Co? Przecież to Ty przyszłaś do mnie z tą misją. Chyba wiesz, jak wygląda. — Westchnęłam, powtarzając:
— To on?
— Jak najbardziej — przytaknął. Tyle mi wystarczyło. Bezapelacyjnie ruszyłam w kierunku wroga, pewnie stąpając po chłodnym podłożu. Nie widziałam wyrazu pyska wilka, ale pewnie po usłyszanej konwersacji, musiał być doprawdy wybitny. Wcześniej wyprostowany osobnik zgiął się, najwyraźniej widząc, że nie zamierzałam się już wahać. Wytworzyłam przy sobie dwa klony, które synchronicznie ze mną rzuciły się na basiora. Ten jednak nie zamierzał łatwo odpuścić. Pierwszego z klonów zadusił czymś, co eydobyło się z jego łapy. Wężowe ciało, tak mniej więcej to wyglądało, nie miało jednak ani głowy, ani ogona. Jak to na trefny klon przystało, rozpadł się od razu. Drugi uderzył w scianę przy ataku i tyle z niego było. Pozostałam tylko ja, basior oraz Illya, który właśnie się odezwał.
— Mamy towarzystwo — oznajmił.
— Wiesz, co robić — odparłam, siłując się z przeciwnikiem. Może i nieduży wzrostem, krzepy mu jednak nie brakowało. Klapnął zębami tuż przy moim gardle, obśliniając trochę futro. Wzgrygnęłam się, lekko obrzydzona, olałam go jednak, wykorzystując vectory do naszej potyczki na siłę. Illya w tym czasie musiał wdać się w pltyczkę z naszych ogonem, gdyż słyszałam odbicia z pokoju obok. Wężyste ciało owinęło się wokół mojego brzucha, powoli na nim zaciskając.
— Pyskata wadera i osiłek nie wystarczą na mnie, złotko — szepnął ochryple, po raz kolejny szykując się do ataku. Tym razem bez wątpienia mógł zatopić szczękę w moim gardle.
Oj, nie. Na pyskatą waderę nie wystarczy jakiś wężowy zbieg. Chyba.
Otworzyłam pysk, wydając z niego głośny, raniący uszy dźwięk. Napastnik na moment zamarł, puszczając mnie. Dopiero, gdy poczułam, jak powietrze wraca do płuc, mimo bólu w ciele, zrozumiałam, jaki to był głupi pomysł. Równie dobrze mógł z szoku zgnieść mi żebra. Lub wnętrzności. Zaprzestałam używania mocy, dźwigając się na łapy. Przeciwnik, najwyraźniej nie oswojony z decybelami powyżej stu trzydziestu, przez chwilę jeszcze był oszołomiony. Skorzystałam z tego, chwytając go za szyję vectorem, a następnie podnosząc w górę. Czułam zmęczenie, pulsujące w całym ciele.
— Szach — szepnęłam w kierunku poszukiwanego — i ma-
Urwałam, czując, jak coś podnosi mnie do góry za tylne łapy.

<Illya?>

sobota, 16 września 2017

Od Vincenta do Ashity

Polowanie wydłużyło mi się, wszelakie ślady były jakby wypalane przez słońce. Mimo posiadania czułego węchu jeleni trop podjąłem dopiero po dłuższej wędrówce po lesie. Ashita zapewne już stała u wyjścia jaskini, wyczekującym wzrokiem patrząc między drzewa. Drzemiący w grocie pisklak nie będzie zadowolony, gdy po przebudzeniu nie dostanie posiłku, a i waderę raczej nie zachwyci wizja głodnego podopiecznego. Ona, jako matka, i ja, jako opiekun dobrze wiedzieliśmy, że niesyty maluch potrafi być wyjątkowo zrzędliwy. Ta myśl wymusiła na mnie pełen profesjonalizm.
Ostrożnie wychyliłem się zza krzewu leszczyny. Roztropnie postawiłem krok, potem kolejny. Stąpałem powoli. Nieostrożność mogłem przypłacić nieudanym polowaniem. Sprażone letnim słońcem runo szeleściło zdradziecko, poruszone pochopnym manewrem. Z każdym niepozornym szmerem miałem niemiłe wrażenie, iż uszy potencjalnych ofiar zaraz staną na sztorc, a one same umkną w leśną głuszę, nie dając mi żadnych szans na zdobycie posiłku. Krążyłem wokół stadka jeleniowatych, próbując upatrzyć osobnika najsłabszego, najłatwiejszego do schwytania. Analizowałem teren, usiłując przewidzieć, w którą stronę pobiegnie zwierzyna, gdy ruszę w pogoń. Starałem się wybrać optymalne miejsce, skąd rozpocznę atak. Podczas polowania w pojedynkę trzeba zwracać uwagę na szczególny, które tracą istotność w czasie wspólnych łowów.
Panujący gorąc zmusił zwierzynę łowną do poszukiwania cienia, skryły się więc w lasach Stardust Forest. Być może miały nadzieję, iż gęsta roślinność uchroni je przed drapieżnikami w równym stopniu co korony drzew przed rażącym słońcem. O ile bujne podszycie dawało mi pole do skradania, tak sucha ściółka gotowa była zniweczyć cały mój plan. Zamierzałem podkraść się do zwierzyny jak najbliżej i zaatakować nagle, z zaskoczenia. Nie chciałem tracić czasu i energii na pościg. Zwinne łanie bez problemu są w stanie manewrować między gęsto rosnącymi drzewami, nie mówiąc o tym, jak wytrzymałe i rącze są to zwierzęta. Moja zwrotność im nie dorównywała. Jeśli coś je spłoszy, choćby niepozorny szelest ściółki, będę mógł na dziewięćdziesiąt procent pożegnać się ze zdobyczą.
Zwiewny powiew zaciągnął od zachodu. Działał na moją korzyść–szedłem pod wiatr, stado nie było w stanie mnie wyczuć. Obniżyłem ciało. Kolejny, bezgłośny krok. Śledziłem uważnie jedną z łań. Starsza, wydawała się utykać na przednią kończynę. Trzymała się z boku, spokojnie skubała trawę, ufna w tym, iż obecność stada zapewni jej dostateczną ochronę. Krok w przód. Powoli zbliżałem się do ofiary, drżałem z emocji, pobudzony drapieżnym zmysłem. Adrenalina wtłoczyła się do żył, gdy podszedłem jeszcze bliżej. Oblizałem wargi, napiąłem mięśnie.
Jeleń podniósł łeb, nastawił uszu. Trwał sekundę w całkowitym bezruchu, by zaraz potem rzucić w stronę łań niemy sygnał. Zwierzyna zerwała się do biegu. Zerwałem się i ja, nawet nie myśląc o tym, jakim cudem stado mogło mnie wykryć. Nie mogłem pozwolić, by uciekły mi tuż sprzed nosa! Wyskoczyłem z ukrycia. Sadziłem długie susy, manewrowałem między drzewami, starając się nie stracić z oczu upatrzonej ofiary. Starsza łania nie nadążała za resztą: co rusz uginała się pod nią ranna kończyna, ukryte w runie korzenie podcinały nogi. Byłem coraz bliżej. Uchyliłem się przed kopniakiem mocnych racic. Przyśpieszyłem. Długim skokiem zrównałem się z pędzącą łanią, stając tuż u jej boku. Nim zdążyła uskoczyć–chwyciłem ją za gardło. Padła, ściągnięta ciężarem wilczego ciała. Kilka sekund później leżała już martwa.
– Uhh... – sapnąłem – Nareszcie.
Przejechałem językiem po umorusanych w krwi wargach. Ciepła posoka pobudziła moje zmysły, naszła mnie ochota na kawał soczystego mięsa. Musiałem jednak obejść się smakiem; na pierwszym miejscu była konieczność nakarmienia malucha. Westchnąłem więc nieco zawiedziony, po czym objąłem ciało łani zaklęciem psychokinezy i pewnie podniosłem ponad głowę. Tak łatwiej i szybciej dostarczę ją do jaskini.
Nagły hałas przerwał mi moment triumfu. Gdzieś z tyłu gwałtownie trzasnęły gałęzie, zaszumiało poruszone podszycie. Ledwie się odwróciłem, spomiędzy drzew wyskoczyła smukła sylwetka. Sekundę potem futro o kilku odcieniach błękitu przysłoniło mi widok, niemal taranując mnie w szaleńczym pędzie. Upolowana ofiara gruchnęła głucho o podłoże, gdy czar zakłóciło nagłe zderzenie.
– Ouh! – stęknąłem.
– Ouh! – zawtórował mi inicjator kolizji.
Niezgrabnie stąpnąłem, zatoczyłem się, postawiłem dwa szybie kroki. Stanąłem sztywno, wszystkimi czterema łapami mocno dociskając podłożę. Sapnąłem, zdumiony tym, że udało mi się zapobiec wywrotce.
– Oh, wybacz, Vincent! – uczestniczka zderzenia podeszła do mnie śpiesznie. – Przepraszam. Nic ci nie jest?
Pokręciłem głową, bąknąłem, że wszystko w porządku. Rozpoznałem głos wadery, z resztą gęste, niebieskie futro nie mogło wskazywać na nikogo innego jak Klairney.
– Coś się stało? – zapytałem.
Klair nie należy do wilczyc, które łatwo tracą zimną krew. Raczej przypisałbym ją do tych, co specjalnie ładują się w ryzykowne akcje, byle tylko doświadczyć dreszczyku emocji. Gdy więc dostrzegłem napięcie zobrazowane w mimice i niepewnych ruchach wadery od razu zrozumiałem, że coś większego musiało się stać.
– Dobrze, że na ciebie wpadłam – szybko wypowiadane słowa tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. – Wraz z Ashitą znaleźliście w okolicy smoczego pisklaka, prawda?
Zadziwiało mnie, z jaką prędkością wszelakie wiadomości rozchodziły się po członkach watahy.
– To prawda – odparłem – Ale nie masz się czym martwić, Klairney. Maluch jest łagodny. Zostanie tu jakiś czas...
– Vin, robiłam przed chwilą obchód wokół Jushiri – przerwała mi – i natrafiłam na smoka.
Zrobiłem wielkie oczy.
– Na smoka? Jesteś pewna?
– Nie stanęłam przed nim bezpośrednio, ale wiem, że to był smok. Widziałam, jak wzbił się w powietrze i odleciał w stronę Szpiczastych Gór.
Przez krótką chwilę patrzyłem na waderę, nie bardzo chcąc wierzyć w to, co mówi. Wiedziałem jednak, że Klair nie kłamie. Widziałem przejęcie w jej oczach, czułem je w głosie. Nie było mowy o żartach.
– Jak wyglądał? – zachowałem pozory opanowania, choć czułem, jak przez kręgosłup przebiega mi nieprzyjemny dreszcz.
– No... jak smok. Był cały czerwony. I dość mały jak na smoka.
W moim gardle jakby stanęła gula.
– Jak mały?
– Nie powiem ci dokładnie, widziałam go z daleka! – jej głos wyrażał podenerwowanie – Może z dwa i pół, trzy razy większy od zwykłego wilka? Ciężko stwierdzić. Z pewnością większy od wilka, ale zdecydowanie mniejszy, niż każdy znany mi gatunek. Vin... – nagle ściszyła głos – Czy to może być kolejne młode?
W pierwszej chwili chciałem odpowiedzieć „nie”, szybko jednak zdusiłem w gardle te słowa. Choć nie wiem, jak bardzo bym chciał nie mogłem niczego być pewien. Jedno pisklę już znalazło się na terenie naszej watahy, istniała zatem możliwość pojawienia się kolejnych. Pytanie tylko dlaczego?
– Mógłby to być także dorosły osobnik – zauważyłem, choć uwaga ta miała wątpliwe zabarwienie optymistyczne – Pisklak, którego znaleźliśmy z Ashitą nie jest raczej aż tak duży.
– Tak czy inaczej nie wygląda to dobrze – rzekła – Smoki prawie nigdy nie zapuszczały się na nasze tereny, a teraz? Jednego dnia pisklak, zaraz kolejny smok. Może to jego matka, szuka go?
Nie uśmiechała mi się ta wizja. Smoki, nieważne jak pazerne i mściwe są to bestie, posiadają jeden z najsilniejszych instynktów macierzyńskich, jaki kiedykolwiek stworzyła natura. Dodając do tego silne więzy między członkami rodziny, można spodziewać się, iż nie tylko matka malca, ale i cała jego rodzina nie oszczędzi wysiłków, by go odnaleźć. Smoczyca potrafi być bardzo zdeterminowana, gdy w grę wchodzi obrona potomstwa. Jeśli przypuszczenia Klairney są prawdziwe, wataha może mieć poważne kłopoty.
– Wolałbym nie – odpowiedziałem kwaśno – Jest to prawdopodobne, choć wolałbym nie. Jedno jest pewne–coś się dzieje w Szpiczastych Górach.
– Biegłam właśnie do Ashity, żeby powiedzieć jej o moim spotkaniu ze smokiem – Klairney niespokojnie dłubała łapą w ziemi – Musimy zdecydować, co począć.
– Ja do niej pójdę – zaproponowałem – I tak muszę zanieść maluchowi jedzenie. Ashita pewnie się już niecierpliwi. Przekaże jej to wszystko
– Dobrze. W takim razie ja powiadomię resztę wilków, popytam. Może też widzieli coś niecodziennego. – rzekła rzeczowo. – Poinformuje też zwiadowców, wojowników i innych, żeby byli bardziej czujni. Jeżeli czegoś nowego się dowiem, przyjdę do was.
Skinąłem głową. Ująłem magią leżącą obok łanię, wznosząc ciało ponad ziemię. Wymieniliśmy z Klairney porozumiewawcze spojrzenia i ruszyliśmy w swoją stronę.
Bieg do jaskini zajął mi milion razy mniej czasu niż polowanie. Gdy tylko wychyliłem łeb zza ściany lasu powitał mnie radosny okrzyk Ashity:
– Vin! A już się bałam, że cię coś zjadło!
Z głębi groty dobiegało marudne burczenie głodnego pisklaka.
– Dawaj, dawaj! – ponaglała wadera.
Żwawym krokiem wkroczyłem do jaskini, nosząc nad głową ogromny kawał łaniego mięsa. Ledwie ułożyłem zdobycz na podłożu, smoczek skoczył na pożywienie i począł łapczywie pochłaniać krwiste kawałki. Pomieszczenie wypełnił czarujący, wibrujący pomruk. Ashi westchnęła.
– No, może teraz będzie spać spokojnie. Eh, sama bym coś przekąsiła.
– Ashito – ton mojego głosu natychmiastowo zwrócił uwagę Alfy – Musimy omówić pewną kwestię.
Jej jasnością dorównujący słońcu uśmiech przygasł, gdy spostrzegła powagę malującą się na mojej twarzy.

<Ashi?>

Od Ilyi cd. Karo

Nowi znajomi wydawali się mniejsi niż wcześniej, odrobinę wyżsi od lisa. Największe bydle, jakie tutaj siedziało, opuściło pokój z naszym prawdopodobnym celem. Nie wyglądało to dobrze. Sygnału od Karo wciąż brak, czyżby nie dała sobie rady i ta misja miałaby się skończyć niepowodzeniem? Warknąłem, a obcy, którzy mnie przyciskali do ziemi, drgnęli gwałtownie. Stracili swą pewność, a siła, którą na mnie działali, znacznie osłabła. Myślałem, że załatwię ich w sposób spektakularny, ale moim priorytetem była ochrona Karo. Mówiła coś o teście, z pewnością go zawalę, ale chyba powinienem spróbować wypełnić swe zadanie, w końcu będę musiał się przyzwyczaić do życia w watasze, gdzie są rozkazy i rozkazy... Br... Ciekawe, czy on tutaj też jest? Wydaje mi się, że tak. Zacząłem podnosić się z podłoża, powoli strącając z siebie małych kumpli. Wśród nich nie byłem kolosem, żeby móc ich zmiażdżyć jednym ruchem, ale mój wzrost mocno odznaczał się na ich tle.
– Już za późno! – zaśmiał się jeden z nich, a reszta po chwili do niego dołączyła.
Nie wiedziałem, o czym on mówi, ale nie zamierzałem ich słuchać. Jest ich dużo, ale nie stanowią zagrożenia. Muszę zobaczyć co tam z waderą. W głębi serduszka czuję, że to moja powinność i nie mogę jej zbyt długo spuścić z oka. Mówiła coś o rodzinie, a więc wydaje mi się, że chciałaby wrócić z jak najmniejszymi obrażeniami... Nie, przede wszystkim chciałaby wrócić żywa. Mogłaby zrezygnować z tej misji i uciec stąd, ale sądzę, że nie jest tym typem wilka.
Biegłem przed siebie, a później skręciłem w lewo. Tutaj chyba mieliśmy się spotkać. Czyżbym ją przecenił i nie dała sobie rady? Zacząłem węszyć w powietrzu. Wonie trzech wilków, które mieszały się między sobą. Zdążyłem już zapoznać się z zapachem Karo, więc bez problemu jedną z nich zidentyfikowałem. Jeśli za nią pójdę, powinienem do niej dotrzeć. Dobry plan, bardzo dobry. Uśmiechnąłem się sam do siebie, jednak ten grymas szybko znikł, podobnie jak to, co unosiło się w powietrzu. Mój trop szlag wziął i pozostał zupełnie sam... Zupełnie sam z „ogonem” w postaci nieprzyjaciela.
– GDZIE JESTEŚ?! – krzyknąłem bez namysłu.
– Tutaj – usłyszałem lekko stłumiony głos tak cichy, że prawie niesłyszalny. – Chodź tu! – To już miało agresywną barwę.
Tak też zrobiłem. Możliwe, że miała jakiś plan.

< Karo? >

czwartek, 14 września 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XIX

Bum, bum, bum!
Witamy Was, wilczki nasze kochane, w dziewiętnastym już wydaniu "Wilczej Łapy" - jeden zatem miesiąc już nas tylko dzieli od pięknej, okrągłej dwudziestki!
Cóż, wrzesień nadszedł, a razem z nim, większość naszych członków z szerokimi *ekhem!* uśmiechami wyruszyła na podbój szkolnych korytarzy, krążą słuchy, że tam można i się uczyć. W każdym razie, wszystkim Wam chcielibyśmy życzyć zdrówka, wielu pozytywnych ocen, mnóstwa osiągnięć, także literackich, cierpliwości... i jak to Ashi wciąż powtarza, pamiętajcie, nauka jest ważna, ale zdrowie jeszcze bardziej!
Korzystając z okazji, chciałabym także serdecznie powitać gromadkę, która w przeciągu ostatnich dni dołączyła do naszych wilczych szeregów: Nikolaj, Ilya, Hiro ,Avalon, witamy Was wszystkich cieplutko w Watasze Porannych Gwiazd i życzymy Wam masy weny i mnóstwa miłych wspomnień związanych z naszym blogiem: mamy szczerą nadzieję, że spędzicie tu sympatyczne, zwariowane chwile, do których miło będziecie wracać... i wciąż je pomnażać! Serdecznie witamy też naszą kochaną Yukuś, która powróciła do naszej watahy, a za niedługo, jak liczymy, będzie brała też aktywny udział w pisaniu opowiadań.
Z mniejszych ogłoszeń, Toshiro, po skończeniu (nareszcie!) swojego questu, zdobył towarzysza - Stróża w postaci srebrnej łani o imieniu Shiro.

Jeśli chodzi o wrześniowe Koło Fortuny, w tej edycji szczęśliwcem zostaje Ilya, który to zdobywa 200 ZK.
Poniżej zamieszczone zostaje natomiast streszczenie niektórych wątków, które są obecnie prowadzone:
Karo i Lelou wrócili szczęśliwie z krainy Asriela - podający się niegdyś za ofiarę callump okazuje się być w istocie oprawcą stworzeń, na których przeprowadzał w swoim świecie eksperymenty - niestety, spora część zwierząt, które zdołali uratować i sprowadzić do medyków w watasze, w wyniku odniesionych ran, a także trudów podróży, umiera. Na przeszkodzie do powrotu do względnie normalnego rytmu życia staje także nagłe zniknięcie Nami: jak okazuje się po krótkim czasie, wilczyca, chcąc uratować szczenię Miru, została razem z nim wciągnięta do podziemnej krainy, w której lądują także Karo i Lelou. Po krótkim czasie okazuje się, iż panuje tam tajemnicza istota żywiąca się strachem, swoje ofiary wprowadza natomiast w stan transu, gdzie stają przed swoimi najgorszymi koszmarami...
Nikolaj prowadzi Karo - swoją mentorkę - pod norę małych króliczków, które, jak twierdzi, zostały porzucone przez rodziców. Szczenięciu po dłuższych namowach udaje się przekonać waderę do pomocy małym stworzeniom,ta zatem postanawia odstraszyć potencjalnych chętnych na królicze mięso, zostawiając Niko pod opieką jednej ze swoich kopii o imieniu Trefl.
Avalon oraz Bloody trafiają w okolice Lodowej Krainy - niemal od razu trafiają na wrogo nastawionego stwora, który atakuje szczenięta. Jakiś czas później, obie budzą się w jaskini, powitane przez tajemniczego basiora, który podaje się za Aragona...
Wrześniowy tytuł najlepszego opowiadania miesiąca zdobywa natomiast quest Karo - "Wersja robocza" (link), do którego to lektury serdecznie zapraszamy.
Najwięcej opowiadań w tym miesiącu napisała również Karo - ich liczba wynosi zaś aż 39~!

Tutaj kończymy też wydanie naszej gazetki. Wilczki kochane, powodzenia Wam wszystkim w szkole, pracy itp. - a także masy weny i chęci do pisania!
~ Redakcja "Wilczej Łapy"

środa, 13 września 2017

Od Karo cd Lelou

W powietrzu pulsowała dziwna energia. A może to tylko takie wrażenie? Nami pokiwała powoli głową, pysk miała zwrócony w moją stronę. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakby buforowała dostarczone dane.
— Oczywiście, że tak — potwierdziła. Po chwili jednak zapytała, dość niepewnie:
— Ale… Co możemy zrobić?
Nim zdążyłam odpowiedzieć zastąpił mnie tajemniczy głos kobiety, która wprowadziła nas w to małe pomieszczenie (które to, swoją drogą, od obudzenia Nami wydawało się większe).
— Nic nie zrobicie! Muszą sami się przebudzić! — zawołała nerwowo. Tym razem w jej głosie wyczuwałam jednak nutkę stresu. Tak, jakby coś poszło nie po jej myśli. — A zrobią to dopiero, gdy się nasyce — dodała z lodowatym spokojem, pewniej, najwyraźniej również zauważając swoją gafę, tak to nazwijmy. Coś ukrywała. W końcu, Nanami obudziła się chwilę po tym, jak lekko wbiłam w jej skórę pazur. Co prawda, nie podziałało to na pozostałą dwójkę, ale musiał być sposób. Nie mogłyśmy dłużej pozwolić im tkwić w koszmarze.
— Łżesz — odparłam pewnie, pochylając się po chwili nad szwagierką.
— Jak śmiesz…
Kobieta zaczynała coś mówić, olałam ją jednak, szepcząc do Nami.
— Poczułaś jakiś ból, kiedy się budziłaś? — zapytałam. Musiałam się dowiedzieć, czy jej pobudka na pewno była moją sprawką.
— Lekki. Zupełnie tak, jakby ktoś mnie ukuł. Dlaczego?
— To byłam ja — szepnęłam — wybacz, sprawdzałam, czy zadziała. Zrobiłam to samo Lelou i Miru, ale poskutkowało tylko w twoim przypadku.
— Nic dziwnego, Leloś zawsze był wytrzymały. Ale, dlaczego nie zadziałało na Miru? — zdziwiła się. Tak, to dobre pytanie. Westchnęłam.
— Może był zbyt pochłonięty koszmarem? — rzuciłam teorię. Niko był w stanie bezapelacyjnie przerwać mi drzemkę, bo “coś mu się przyśniło” i “myślał, że to naprawdę”, nie zdziwiłoby mnie więc, gdyby przerażenie Miru górowało nad świadomością, czy bólem. Co do partnera, tak, jak powiedziała wadera - Lelou zawsze był wytrzymały, więc jeśli delikwentka się postarała, ukłucie mogło go nie wybudzić. Nanami spuściła głowę, wyraźnie smętniejąc.
— Trzeba coś szybko wymyślić. To, co widziałam… — urwała, zatrwożona.
— Tak, wiem, o czym mówisz. — Odbicia ciał przygwożdżonych do podłoża igłami wciąż błąkały się gdzieś w moim umyśle. Krew, igły, bliscy… Właśnie to zwróciło moją uwagę. Było tam za dużo rzeczy, których się bałam na raz. A może to nie to? Może zwyczajnie była to zbyt ostra wizja, abym była w stanie ją zaakceptować? Nie byłam pewna, co bym zrobiła, jeśli sytuacja okazałaby się prawdą. A Lelou i Miru właśnie tkwią w tym… Czymś.
Nagle coś przeszło mi przez myśl.
— Nanami… Krzyknij — odparłam nagle.
— Co?
— Lelou dostaje szewskiej pasji, gdy wie, że coś Ci zagraża. Gdybyś tylko widziała, jaki dzisiaj był zmartwiony… Krzyknij. Może to go pobudzi?
Wadera zastanowiła się chwilę, a następnie kiwnęła głową, wydając z siebie krzyk.
— Głupie. — Nasza ‘oprawczyni” zaśmiała się przebiegle. — Żaden dźwięk z zewnątrz nie może wzbudzić kogoś z mojego snu.
— Najwidoczniej nie znasz Lelou — stwierdziłam, z niewielkim uśmiechem na twarzy. Basior jednak tylko drgnął.
~ Może Ty też… — zasugerowała Molly. Może tak, faktycznie.
— Lelou! — zawołałam, dość głośno. Nanami również nawołała imię brata. Musiałyśmy wyglądać, jak idiotki. Zajęło to dłuższą chwilę, aczkolwiek nagle Nami potrącila mnie lekko w bok.
— Otworzył oczy — szepnęła. Uśmiechnęłam się lekko, pomimo zmęczenia wywołanego wizją.
— Lelou! — Tym razem nie powiedziałam tego wcale tak głośno, acz basior podniósł się, operując głową raz w moją, raz w Nami stronę. Mialam nadzieję, że wizja nie wyczerpała go za bardzo.
— Wszystko z wami w porządku? — zapytał.
Kiwnęłam głową.
— Nic nam nie jest — zapewniłam, a Nanami nam zawtórowała. Pokój ponownie wydał się większy.
— Jasny szlag! — zaklęła kobieta, poirytowana. — Myślicie, że kim wy jesteście?! Szczeniaka nie dostaniecie!
— Nie bądź taka pewna — warknęłam, w duszy ciesząc się z jej złości.
— Szczeniaka? — zdumiał się partner. Rozkładając wokół, najwyraźniej dostrzegł Miru. — Cos Ty mu zrobiła? Kim jesteś?
— Stworzyła te sny… — wytłumaczyła Nanami, cichutko.
— Powiedziała, że wypuści nas, jak się “naje”, ale wydaje mi się jednak, że nastąpi to szybciej — stwierdziłam — w każdym razie cieszę się, że już wstałeś — dodałam, ciszej.
Wystarczyło tylko wyłudzić Miru.
Prawda…?

<Lelou?>

poniedziałek, 11 września 2017

Od Lelou do Karo

Krzyk, który wcześniej kaleczył gardło niczym kawałek ostrej, nierozważnie połkniętej kości, znalazł wreszcie ujście - zawyłem długo i przeciągle, niemal dławiąc się, gdy wziąłem świszczący wdech. Zacisnąłem mocno powieki,  łzy, perlące się w kącikach oczu, spłynęły w dół, niknąc gdzieś między sierścią. Ile czasu minęło, od kiedy ostatni raz płakałem? Ile minęło od szczenięcych dni, pełnych ciepła i sielanki, gdy ostatni raz uroniłem łzę? Teraz zdawało mi się, że cała wieczność - tępo wpatrzony w ciała bliskich mi osób, bezradny i niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Kiedyś, po jednym z koszmarów, całą noc przesiedziałem, zastanawiając się, co zrobiłbym, gdybym odkrył, że moich bliskich spotkała tak wielka krzywda. Widziałem wtedy siebie raczej w roli opanowanego zimną furią mściciela, który odnajduje zabójcę, by ukarać go za popełnione zbrodnie. Wtedy moje rozmyślania przerwała Nami, zaniepokojona, czemu w środku śnieżycy siedzę przy wyjściu jaskini - bała się, że zamarznę.
Teraz, jak stwierdziłem oddałbym wiele za możliwość zmiany w lodowy posąg, który niczym strażnik i mogiła, na wieczność pilnowałby bliskich.
Zdusiłem głuchy szloch, przygnieciony absurdalnością własnych rozważań i całą... sytuacją. Nie mogłem zrozumieć, czemu teraz patrzę na to tak... z dystansem? Jakby mój umysł nie mógł poradzić sobie z natłokiem tego wszystkiego i postanowił "zatamować" uczucia, pozostawiając mnie samego z tą głuchą ciszą.
Puk.
Odskoczyłem raptownie, czując, jak coś ubodło mnie w bok. Podniosłem łeb, czujnie badając nosem powietrze.
- Kim jesteś?! - krzyknąłem, absolutnie przekonany, że za atakiem stała jakaś istota. Kto wie, może to był nawet morderca.
Odpowiedziała mi jednak cisza. Zamiast tego, powtórzyło się szturchnięcie, tym razem mocniejsze, bardziej... hm, ponaglające?
Nagle poczułem, jak coś gwałtownie mnie wciąga. Zatoczyłem się, utraciwszy równowagę, a obraz przed moimi oczami pękł na tysiąc kawałków jak rozbita szyba.
- Lelou! - usłyszałem. Głos wyraźny, tak dobrze mi znany, a który, jak przez kilka straszliwych minut przekonany, nigdy więcej nie usłyszę...
***
Otworzyłem niemrawo oczy, wyczerpany. Zacząłem jednak wolno sunąć wzrokiem po okolicy, rejestrując wciąż rozmyty obraz. Musiałem o wiele dłużej skupiać się na pojedynczych obiektach, by przypisać im jakąś konkretną nazwę.
- Lelou! - usłyszałem znowu.
Nigdy bym nie pomyślał, że tyle energii doda mi wypowiedzenie jednego słowa, nawet przez jedną z najważniejszych dla mnie istot na świecie. Zerwałem się na równe łapy, odnajdując właścicielkę głosu. Karo stała ledwo parę kroków ode mnie, wyraźnie nieco zmęczona, ale cała i zdrowa. Zaraz obok niej dostrzegłem Nami, która, wyraźnie zmartwiona, patrzyła na mnie.
- Wszystko... z wami w porządku? - zapytałem ostrożnie. Czy to sprzed chwili... to był sen?
Tak. Tylko sen...

< Karo? Wybacz ogółem za jakoś opka, wena coś wyparowała... >

niedziela, 10 września 2017

Od Karo cd Nikolaja

Basiorek zaczął nerwowo podążać w kółko, jakby zastanawiając się nad rozwiązaniem. Przejął się tymi zajączkami, nie ma co. Zastanawiało mnie, czy gdy dorośnie, też taki będzie. Wiele wilków za szczeniaka liczy się z pozostałymi mieszkańcami lasu, ale… Cóż, ciężko ominąć jeden fakt. Są naszym jedzeniem. Możemy darzyć je szacunkiem, ale w gruncie rzeczy większość z nich zapewne skończy w naszych zębach. Lub w zębach tych lisów.
— Powinnam Ci teraz dać swego rodzaju lekcję o życiu, jak to lisy także muszą jeść i tak dalej… — zwróciłam się do basiora — aczkolwiek faktycznie mogliby poszukać sobie starszych ofiar.
Ruszyłam przed siebie, w kierunku polujących lisów.
— Co zamierzasz zrobić? — wydukał za mną basior. Uśmiechnęłam się.
— Przestraszę je. A co innego? — oznajmiłam, zupełnie tak, jakbym przypominała basiorkowi oczywisty fakt. Skoro chce zachować zajączki przy życiu, trzeba odgonić delikwentów, nie zbliżając się za bardzo do norki. Proste, jak drut. Naiko nie chciał jednak tak łatwo pozwolić mi na zrobienie swojego.
— O, super! Chodźmy, chodźmy! — zawołał, pod biegając do mnie. Jakież to naiwne.
— Nie — ucięłam, zatrzymując szczenię vectorem.
— Niby czemu? — poiryrował się — Przecież to dobry pomysł! Zróbmy to!
Westchnęłam.
— Ja to zrobię, Niko. Ty zostaniesz tutaj — wytłumaczyłam, ponownie idąc przed siebie. Dla mnie to pikuś, aczkolwiek szczenięciu mogłyby zaszkodzić owe chytrusy. Ashi mówiła mi, abym go nie zabiła, więc lepiej zastosować się do zaleceń.
— Ale…
— Mogą Cię uznać za zbłąkaną chudzinkę, a potem hyc i tyle. Nie przestraszą się ciebie, smarku. — Zamknęłam oczy, oddzielając jeden z moich vectorów od skóry. Koło mnie pojawiła się jedna z moich kopii, Trefl. Nim Niko zdążył w ogóle zareagować, ponownie się odezwałam:
— Trefl, pilnuj go. Nie wiem, opowiedz jakąś dreszczową historyjkę, czy coś. Ma siedzieć w miejscu. Zaraz wracam. — Pobiegłam w kierunku lisiego zapachu, mijając norę. Po chwili jednak zwolniłam, udając, że się skradam, aczkolwiek na potencjalnym widoku dla stworzeń. Chyba nie odważą się wejść mi w drogę?

< Nikolaj? >

Od Nikolaja do Karo

-Może nie wyglądają na zaniedbane, ale mogą takie się stać, jak będą tu samotnie spędzać czas bez rodziców…-stwierdziłem.
-Bez przesady Nikolaj, pewnie ich rodzice zaraz wrócą-oznajmiła wiaderka i zabrała mnie za pysk, by przenieść mnie z dala od zajączków.
-Ej! Co ty robisz?-spytałem, gdy mnie puściła na ziemię i spojrzałem na nią poirytowany. Chociaż tego nie mogła zauważyć.
-Mówiłam ci zapach. Będąc przy nich nie pomożemy im.
-Ale one są małe, a nie mają jak się bronić…
-Dlaczego ci na tym tak zależy? Przecież my jemy takie zwierzątka, które są bezbronne.
-Ale one są dorosłe, a te nie…
-I co z tego?-wadera dalej mnie pytała.
-Nie ważne, masz rację lepiej je tu zostawmy…-mruknąłem. Czułem się źle, przez wspomnienia, które do mnie wracały. Przecież ja też jestem taki mały, ale mam pazury i zęby, dzięki którym mogłem się bronić. No i oczywiście spryt, a one nic z tego nie mają.
-Ech, właśnie przyznałeś mi rację. O co chodzi młody?
-Mówię, że o nic, chodźmy już stąd!-krzyknąłem, lekko poirytowany.
-Nie krzycz. Nie jesteśmy tu sami…-stwierdziła wadera.
-Hę o co chodzi?
-Są tu lisy...Jak nie chcesz, by twoje zajączki i ty zostały zjedzone to bądź cicho.
-To co zrobimy Karo?

< Karo? >

Od Karo cd Illyi

Ruszyłam przed siebie, pomiędzy rozmaitymi komnatami. Trochę mnie martwiło zostawienie Illyi samego z tamtym państwem. Nie mam tutaj na myśli, że sobie nie poradzi, acz inteligencją szczególnie nie grzeszył. Przyjście do Ashity z wiadomością, że zgubiłam gdzieś rycerzyka średnio mi odpowiadało. Wilk, z którym mamy do czynienia, to niczego sobie stalker. Zbiera informacje o rozmaitych watahach, a czasem także zabija. Nie mam pojęcia, czy mu jakoś płacą, czy zawarł z kimś pakt, ale ostatnimi czasy patrol graniczny zauważył go kilkakroć, jak kręcił się przy naszych terenach. Tam gdzie jest, są problemy, ot co. Zresztą, gdyby ich nie było, nie znalazłabym się w tym punkcie. Informacje o nim czasami przynosili szpiedzy, z pobliskich watah. Cóż, od słowa do słowa, wiele wersji w końcu zaczyna składać się w całość. Jeśli tamte wilki, to jego ludzie, w co nie wątpię, to muszę się pośpieszyć. Rozesłałam mocną, gps’ową falę, starając się przeszukać okoliczne korytarze i pomniejsze krypty. Nie miałam czasu, aby bawić się w chowanego z poszukiwanym. Nic wokół nie kazało mi jednak skręcać, to też parłam przed siebie. Ani śladu! Nagle drgnęłam, czując nieznajomy zapach. Zupełnie tak, jakby coś gniło. Nie mając punktu zaczepienia, pospieszyłam w tamtym kierunku. Okazało się to niemylne. W niewielkiej krypcie, do której dotarłam, stał basior o słabiutkiej postawie. Nie mogłam się jako tako upewnić, czy jest tym, którego szukamy, owa woń jednak właśnie to przynosiła na myśl. Postanowiłam spróbować jakoś się tego dowiedzieć w inny sposób.
— Hej, ktoś tu długo nie brał prysznica! — odparłam, przekraczając próg hali. Wilk zamknął jakąś skrzynkę, odwracając się nagle w moim kierunku. Zachichotał pod nosem.
— Zawsze zagadujesz swoje “ofiary”, nim się z nimi rozprawić, panienko? — Słowo “ofiary” wypowiedział z niemałą pogardą, ale nie to przykuło moją uwagę. Nie znosiłam być nazywana “panienką”. Najważniejszym był jednak fakt, że wiedział, kim jestem. Pytanie tylko, czy wiedział, że nie widzę.
— Nie, jesteś pierwszy — odpowiedziałam — dała bym Ci jakąś naklejkę, abyś sobie zapamiętał tę chwilę, ale nie będzie co pamiętać. — Zgrywałam pewną siebie, lecz tak naprawdę, zastanawiałam się. Czy to na pewno on? Równie dobrze mógł sobie załatwić przydupasa, który zdolnie by go udał. Wystarczyłoby po prostu, aby wiedział, że nie widzę. To stalker. Mógł przewidzieć, że ktoś z nas zwęszy, że się tutaj kręci. Na jego miejscu obczaiłabym wówczas, kto może chcieć go zlikwidować, a następnie zasadziła zręczną pułapkę. Możliwe, że właśnie w takiej tkwię.
— Wątpiliwy zaszczyt, wadero — odpowiedział. Słyszałam, jak skrobie pazurami o podłoże. Na oko był trochę niższy ode mnie, chociaż nie wzrostu bryczka. Średnio prawdopodobne, aby zamierzał atakować. Może to jakiś jego odruch, lub na coś czeka?
Wystarczyłoby, aby Illya rzucił na niego okiem, aby się upewnić. Tylko jak zbawić basiorów w to same miejsce?
<Illya?>

Karo zakupuje Eliksir Żywiołów!

Karo postanowiła zakupić Eliksir Żywiołów za 250 ZK - na jej koncie pozostaje zatem 238 ZK.

Żywioł: Muliplikacja

Talia - Karo wytwarza cztery inteligentne klony swojej osoby: As, Kier, Trefl i Pik. Są one w stanie zdobywać informacje i przekazywać je waderze. Mogą także walczyć, aczkolwiek wystarczy jedno uderzenie, aby sprawić, że znikną. Klony nie powielają mocy Karo, wydatkiem od tej zasady jest echolokacja. Na czas swojego istnienia, każdy klon zabiera Karo jeden vector, jeśli przywoła więc wszystkie, nie ma żadnego. Takowy sposób rozdzielenia swojej energii w inteligentne byty zawiera jednak sporo mocy, to też zobaczenie pięciu Karo jest raczej mało prawdopodobną wizją.
Klony - Zwyczajne, cieniste formy, nadające się jedynie do ataku. Wytworzenie ich zawiera niewiele energii, aczkolwiek nie są one specjalnie silne, a wytrzymałość mają jeszcze słabszą, od przedstawicieli Talii.
Kopiuj-wklej - Wadera może powielić przedmiot, znajdujący się w jej otoczeniu, pod warunkiem, że dobrze zna jego kształt. Kopia jest jednak jednak słabsza i bardziej krucha od oryginału, a w dodatku zanika w przeciągu kilku minut.
Pamięć trwała - Raz skopiowany przedmiot zabójczyni może przywołać w dowolnym momencie, jego właściwości są jednak podobne, jeśli nie gorsze, od tego użytego w kopiuj-wklej, a dodatkowo użytkowy jest jedynie przez minutę.

Szablon
NewMooni
SOTT