sobota, 16 września 2017

Od Vincenta do Ashity

Polowanie wydłużyło mi się, wszelakie ślady były jakby wypalane przez słońce. Mimo posiadania czułego węchu jeleni trop podjąłem dopiero po dłuższej wędrówce po lesie. Ashita zapewne już stała u wyjścia jaskini, wyczekującym wzrokiem patrząc między drzewa. Drzemiący w grocie pisklak nie będzie zadowolony, gdy po przebudzeniu nie dostanie posiłku, a i waderę raczej nie zachwyci wizja głodnego podopiecznego. Ona, jako matka, i ja, jako opiekun dobrze wiedzieliśmy, że niesyty maluch potrafi być wyjątkowo zrzędliwy. Ta myśl wymusiła na mnie pełen profesjonalizm.
Ostrożnie wychyliłem się zza krzewu leszczyny. Roztropnie postawiłem krok, potem kolejny. Stąpałem powoli. Nieostrożność mogłem przypłacić nieudanym polowaniem. Sprażone letnim słońcem runo szeleściło zdradziecko, poruszone pochopnym manewrem. Z każdym niepozornym szmerem miałem niemiłe wrażenie, iż uszy potencjalnych ofiar zaraz staną na sztorc, a one same umkną w leśną głuszę, nie dając mi żadnych szans na zdobycie posiłku. Krążyłem wokół stadka jeleniowatych, próbując upatrzyć osobnika najsłabszego, najłatwiejszego do schwytania. Analizowałem teren, usiłując przewidzieć, w którą stronę pobiegnie zwierzyna, gdy ruszę w pogoń. Starałem się wybrać optymalne miejsce, skąd rozpocznę atak. Podczas polowania w pojedynkę trzeba zwracać uwagę na szczególny, które tracą istotność w czasie wspólnych łowów.
Panujący gorąc zmusił zwierzynę łowną do poszukiwania cienia, skryły się więc w lasach Stardust Forest. Być może miały nadzieję, iż gęsta roślinność uchroni je przed drapieżnikami w równym stopniu co korony drzew przed rażącym słońcem. O ile bujne podszycie dawało mi pole do skradania, tak sucha ściółka gotowa była zniweczyć cały mój plan. Zamierzałem podkraść się do zwierzyny jak najbliżej i zaatakować nagle, z zaskoczenia. Nie chciałem tracić czasu i energii na pościg. Zwinne łanie bez problemu są w stanie manewrować między gęsto rosnącymi drzewami, nie mówiąc o tym, jak wytrzymałe i rącze są to zwierzęta. Moja zwrotność im nie dorównywała. Jeśli coś je spłoszy, choćby niepozorny szelest ściółki, będę mógł na dziewięćdziesiąt procent pożegnać się ze zdobyczą.
Zwiewny powiew zaciągnął od zachodu. Działał na moją korzyść–szedłem pod wiatr, stado nie było w stanie mnie wyczuć. Obniżyłem ciało. Kolejny, bezgłośny krok. Śledziłem uważnie jedną z łań. Starsza, wydawała się utykać na przednią kończynę. Trzymała się z boku, spokojnie skubała trawę, ufna w tym, iż obecność stada zapewni jej dostateczną ochronę. Krok w przód. Powoli zbliżałem się do ofiary, drżałem z emocji, pobudzony drapieżnym zmysłem. Adrenalina wtłoczyła się do żył, gdy podszedłem jeszcze bliżej. Oblizałem wargi, napiąłem mięśnie.
Jeleń podniósł łeb, nastawił uszu. Trwał sekundę w całkowitym bezruchu, by zaraz potem rzucić w stronę łań niemy sygnał. Zwierzyna zerwała się do biegu. Zerwałem się i ja, nawet nie myśląc o tym, jakim cudem stado mogło mnie wykryć. Nie mogłem pozwolić, by uciekły mi tuż sprzed nosa! Wyskoczyłem z ukrycia. Sadziłem długie susy, manewrowałem między drzewami, starając się nie stracić z oczu upatrzonej ofiary. Starsza łania nie nadążała za resztą: co rusz uginała się pod nią ranna kończyna, ukryte w runie korzenie podcinały nogi. Byłem coraz bliżej. Uchyliłem się przed kopniakiem mocnych racic. Przyśpieszyłem. Długim skokiem zrównałem się z pędzącą łanią, stając tuż u jej boku. Nim zdążyła uskoczyć–chwyciłem ją za gardło. Padła, ściągnięta ciężarem wilczego ciała. Kilka sekund później leżała już martwa.
– Uhh... – sapnąłem – Nareszcie.
Przejechałem językiem po umorusanych w krwi wargach. Ciepła posoka pobudziła moje zmysły, naszła mnie ochota na kawał soczystego mięsa. Musiałem jednak obejść się smakiem; na pierwszym miejscu była konieczność nakarmienia malucha. Westchnąłem więc nieco zawiedziony, po czym objąłem ciało łani zaklęciem psychokinezy i pewnie podniosłem ponad głowę. Tak łatwiej i szybciej dostarczę ją do jaskini.
Nagły hałas przerwał mi moment triumfu. Gdzieś z tyłu gwałtownie trzasnęły gałęzie, zaszumiało poruszone podszycie. Ledwie się odwróciłem, spomiędzy drzew wyskoczyła smukła sylwetka. Sekundę potem futro o kilku odcieniach błękitu przysłoniło mi widok, niemal taranując mnie w szaleńczym pędzie. Upolowana ofiara gruchnęła głucho o podłoże, gdy czar zakłóciło nagłe zderzenie.
– Ouh! – stęknąłem.
– Ouh! – zawtórował mi inicjator kolizji.
Niezgrabnie stąpnąłem, zatoczyłem się, postawiłem dwa szybie kroki. Stanąłem sztywno, wszystkimi czterema łapami mocno dociskając podłożę. Sapnąłem, zdumiony tym, że udało mi się zapobiec wywrotce.
– Oh, wybacz, Vincent! – uczestniczka zderzenia podeszła do mnie śpiesznie. – Przepraszam. Nic ci nie jest?
Pokręciłem głową, bąknąłem, że wszystko w porządku. Rozpoznałem głos wadery, z resztą gęste, niebieskie futro nie mogło wskazywać na nikogo innego jak Klairney.
– Coś się stało? – zapytałem.
Klair nie należy do wilczyc, które łatwo tracą zimną krew. Raczej przypisałbym ją do tych, co specjalnie ładują się w ryzykowne akcje, byle tylko doświadczyć dreszczyku emocji. Gdy więc dostrzegłem napięcie zobrazowane w mimice i niepewnych ruchach wadery od razu zrozumiałem, że coś większego musiało się stać.
– Dobrze, że na ciebie wpadłam – szybko wypowiadane słowa tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. – Wraz z Ashitą znaleźliście w okolicy smoczego pisklaka, prawda?
Zadziwiało mnie, z jaką prędkością wszelakie wiadomości rozchodziły się po członkach watahy.
– To prawda – odparłem – Ale nie masz się czym martwić, Klairney. Maluch jest łagodny. Zostanie tu jakiś czas...
– Vin, robiłam przed chwilą obchód wokół Jushiri – przerwała mi – i natrafiłam na smoka.
Zrobiłem wielkie oczy.
– Na smoka? Jesteś pewna?
– Nie stanęłam przed nim bezpośrednio, ale wiem, że to był smok. Widziałam, jak wzbił się w powietrze i odleciał w stronę Szpiczastych Gór.
Przez krótką chwilę patrzyłem na waderę, nie bardzo chcąc wierzyć w to, co mówi. Wiedziałem jednak, że Klair nie kłamie. Widziałem przejęcie w jej oczach, czułem je w głosie. Nie było mowy o żartach.
– Jak wyglądał? – zachowałem pozory opanowania, choć czułem, jak przez kręgosłup przebiega mi nieprzyjemny dreszcz.
– No... jak smok. Był cały czerwony. I dość mały jak na smoka.
W moim gardle jakby stanęła gula.
– Jak mały?
– Nie powiem ci dokładnie, widziałam go z daleka! – jej głos wyrażał podenerwowanie – Może z dwa i pół, trzy razy większy od zwykłego wilka? Ciężko stwierdzić. Z pewnością większy od wilka, ale zdecydowanie mniejszy, niż każdy znany mi gatunek. Vin... – nagle ściszyła głos – Czy to może być kolejne młode?
W pierwszej chwili chciałem odpowiedzieć „nie”, szybko jednak zdusiłem w gardle te słowa. Choć nie wiem, jak bardzo bym chciał nie mogłem niczego być pewien. Jedno pisklę już znalazło się na terenie naszej watahy, istniała zatem możliwość pojawienia się kolejnych. Pytanie tylko dlaczego?
– Mógłby to być także dorosły osobnik – zauważyłem, choć uwaga ta miała wątpliwe zabarwienie optymistyczne – Pisklak, którego znaleźliśmy z Ashitą nie jest raczej aż tak duży.
– Tak czy inaczej nie wygląda to dobrze – rzekła – Smoki prawie nigdy nie zapuszczały się na nasze tereny, a teraz? Jednego dnia pisklak, zaraz kolejny smok. Może to jego matka, szuka go?
Nie uśmiechała mi się ta wizja. Smoki, nieważne jak pazerne i mściwe są to bestie, posiadają jeden z najsilniejszych instynktów macierzyńskich, jaki kiedykolwiek stworzyła natura. Dodając do tego silne więzy między członkami rodziny, można spodziewać się, iż nie tylko matka malca, ale i cała jego rodzina nie oszczędzi wysiłków, by go odnaleźć. Smoczyca potrafi być bardzo zdeterminowana, gdy w grę wchodzi obrona potomstwa. Jeśli przypuszczenia Klairney są prawdziwe, wataha może mieć poważne kłopoty.
– Wolałbym nie – odpowiedziałem kwaśno – Jest to prawdopodobne, choć wolałbym nie. Jedno jest pewne–coś się dzieje w Szpiczastych Górach.
– Biegłam właśnie do Ashity, żeby powiedzieć jej o moim spotkaniu ze smokiem – Klairney niespokojnie dłubała łapą w ziemi – Musimy zdecydować, co począć.
– Ja do niej pójdę – zaproponowałem – I tak muszę zanieść maluchowi jedzenie. Ashita pewnie się już niecierpliwi. Przekaże jej to wszystko
– Dobrze. W takim razie ja powiadomię resztę wilków, popytam. Może też widzieli coś niecodziennego. – rzekła rzeczowo. – Poinformuje też zwiadowców, wojowników i innych, żeby byli bardziej czujni. Jeżeli czegoś nowego się dowiem, przyjdę do was.
Skinąłem głową. Ująłem magią leżącą obok łanię, wznosząc ciało ponad ziemię. Wymieniliśmy z Klairney porozumiewawcze spojrzenia i ruszyliśmy w swoją stronę.
Bieg do jaskini zajął mi milion razy mniej czasu niż polowanie. Gdy tylko wychyliłem łeb zza ściany lasu powitał mnie radosny okrzyk Ashity:
– Vin! A już się bałam, że cię coś zjadło!
Z głębi groty dobiegało marudne burczenie głodnego pisklaka.
– Dawaj, dawaj! – ponaglała wadera.
Żwawym krokiem wkroczyłem do jaskini, nosząc nad głową ogromny kawał łaniego mięsa. Ledwie ułożyłem zdobycz na podłożu, smoczek skoczył na pożywienie i począł łapczywie pochłaniać krwiste kawałki. Pomieszczenie wypełnił czarujący, wibrujący pomruk. Ashi westchnęła.
– No, może teraz będzie spać spokojnie. Eh, sama bym coś przekąsiła.
– Ashito – ton mojego głosu natychmiastowo zwrócił uwagę Alfy – Musimy omówić pewną kwestię.
Jej jasnością dorównujący słońcu uśmiech przygasł, gdy spostrzegła powagę malującą się na mojej twarzy.

<Ashi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT