— W sumie, to trochę nie fair — rzucił nagle. Westchnęłam.
— Jak ci tak zależy, to wychodząc stąd może nam się ktoś napatoczyć — burknęłam. Właściwie, taka wizja w ogóle mi nie przeszkadzała. Co jak co, ale porządny pojedynek na podsumowanie dnia był niczego sobie kuszącą opcją. Teraz jednak nie było czasu na zabawę w “roztrzaskaj szkieleta”.
— Nie zupełnie to miałem na myśli, acz chętnie przystanę. — W jego glosie słyszłam pewną nutę zadowolenia.
— Więc co chciałeś? — mruknęłam.
— Skąd znasz moje imię? — zapytał. Wzruszyłam ramionami, zdziwiona pytaniem.
— To chyba oczywiste. Ashita posłała na misję mnie, oraz basiora imieniem Illya. Chyba jakoś musiałam Cię znaleźć, baranie — wytłumaczyłam, z politowaniem w głosie. Mógł się domyślić. Basior jednak nie wydawał się urażony ani obelgą, ani widoczną uwagą w jego kierunku.
— Sprawiedliwie by było, gdybym ja także znał twoje — zauważył. Och, a więc o to chodzi? A, co mi tam, w końcu jest teraz jednym z nas…
— Karo — przedstawiłam się.
— Chodziło mi o imię, a nie ulubiony zestaw kart — odparł, poirytowany. Gdybym tylko mogła, niezwykle wymownie przewróciłabym oczami.
— Nazywam się Karo — powtórzyłam, spokojnie.
— Skąd w ogóle pomysł, aby nazywać tak dziecko? Że niby miałaś jeszcze w rodzinie Pik, Trefl i Kier, a twój ojciec był Asem? — Illya zaśmiał się.
Na nazwanie ojca w owy sposób, jedynie się uśmiechnęłam, chociaż po chwili schowałam grymas.
— Mój ojciec kochał zakłady, więc możliwe, że miał coś wspólnego z asem — stwierdziłam — zresztá, to zupełnie tak, jakby zapytała, czemu Ty nosisz waderze imię, wielkoludzie.
<Illya?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz