niedziela, 17 września 2017

Od Karo cd Illyi

Przeciwnik zaśmiał się.
— No proszę. Czyżbyś cykała się działać sama? — prowokował mnie. Robił to zupełnie celowo. Właściwie, mogłabym go zaatakować. Tu i teraz. Nie byłam jednak pewna, czy to on. Zresztą, gdyby coś mi się stało, ktoś musi przejąć pałkę i wykończyć pana naprzeciwko. W końcu, taka była misja, a jeśli nie będzie opcji powrotu z tarczą, trzeba będzie to zrobić na tarczy.
— Nie “cykam” się — warknęłam. Łeb miałam wciąż zadarty w górę.
— Ale się wahasz — zauważył.
— Nic z tych rzeczy — zaprzeczyłam. Gdzie on się podziewał? Rozumiem, wielkością był dość spory, acz nie powinno mu to zająć aż tak dużo czasu…
Wraz z tą myślą basior stanął za mną.
— Jestem — zaapelował. Kiwnęłam głową.
— Świetnie, masz zadanie — obróciłam łeb w jego kierunku, po czym szepnęłam najciszej, jak umiałam:
— To on?
Basior drgnął zdziwiony.
— Co? Przecież to Ty przyszłaś do mnie z tą misją. Chyba wiesz, jak wygląda. — Westchnęłam, powtarzając:
— To on?
— Jak najbardziej — przytaknął. Tyle mi wystarczyło. Bezapelacyjnie ruszyłam w kierunku wroga, pewnie stąpając po chłodnym podłożu. Nie widziałam wyrazu pyska wilka, ale pewnie po usłyszanej konwersacji, musiał być doprawdy wybitny. Wcześniej wyprostowany osobnik zgiął się, najwyraźniej widząc, że nie zamierzałam się już wahać. Wytworzyłam przy sobie dwa klony, które synchronicznie ze mną rzuciły się na basiora. Ten jednak nie zamierzał łatwo odpuścić. Pierwszego z klonów zadusił czymś, co eydobyło się z jego łapy. Wężowe ciało, tak mniej więcej to wyglądało, nie miało jednak ani głowy, ani ogona. Jak to na trefny klon przystało, rozpadł się od razu. Drugi uderzył w scianę przy ataku i tyle z niego było. Pozostałam tylko ja, basior oraz Illya, który właśnie się odezwał.
— Mamy towarzystwo — oznajmił.
— Wiesz, co robić — odparłam, siłując się z przeciwnikiem. Może i nieduży wzrostem, krzepy mu jednak nie brakowało. Klapnął zębami tuż przy moim gardle, obśliniając trochę futro. Wzgrygnęłam się, lekko obrzydzona, olałam go jednak, wykorzystując vectory do naszej potyczki na siłę. Illya w tym czasie musiał wdać się w pltyczkę z naszych ogonem, gdyż słyszałam odbicia z pokoju obok. Wężyste ciało owinęło się wokół mojego brzucha, powoli na nim zaciskając.
— Pyskata wadera i osiłek nie wystarczą na mnie, złotko — szepnął ochryple, po raz kolejny szykując się do ataku. Tym razem bez wątpienia mógł zatopić szczękę w moim gardle.
Oj, nie. Na pyskatą waderę nie wystarczy jakiś wężowy zbieg. Chyba.
Otworzyłam pysk, wydając z niego głośny, raniący uszy dźwięk. Napastnik na moment zamarł, puszczając mnie. Dopiero, gdy poczułam, jak powietrze wraca do płuc, mimo bólu w ciele, zrozumiałam, jaki to był głupi pomysł. Równie dobrze mógł z szoku zgnieść mi żebra. Lub wnętrzności. Zaprzestałam używania mocy, dźwigając się na łapy. Przeciwnik, najwyraźniej nie oswojony z decybelami powyżej stu trzydziestu, przez chwilę jeszcze był oszołomiony. Skorzystałam z tego, chwytając go za szyję vectorem, a następnie podnosząc w górę. Czułam zmęczenie, pulsujące w całym ciele.
— Szach — szepnęłam w kierunku poszukiwanego — i ma-
Urwałam, czując, jak coś podnosi mnie do góry za tylne łapy.

<Illya?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT