poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Od Karo - quest 16 - "Wersja robocza"

Słyszałam niejednokrotnie, że niektórych zastanawia, jak wyglądają sny ślepych. Cóż, niestety, nie wiem. Może i z dnia na dzień coraz słabsze, moje sny jak najbardziej posiadają jednak obrazy. Co jak co, ale przez prawie trzy lata życia w mojej głowie utrwalił się niejeden widok, którym mój mózg mógł dowolnie operować. Więc, przykro mi, ale na to pytanie nie znam odpowiedzi. Dlaczego jednak mówię o snach? Cóż, sen, który nawiedził mnie tejże nocy był zdecydowanie… Inny, tak to nazwijmy. A zaczęło się od tego, że znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu, z lustrem.
Szklana powierzchnia była jedynym wyróżniającym się elementem otoczenia. Zdawała się sama z siebie uderzać światłem. Zdumiona podeszłam bliżej, zamiast własnego odbicia dojrzałam jednak białą, trochę wyższą ode mnie waderę. Z jej żółtych oczu biło swego rodzaju ciepło i energia. Gęste futro było niezwykle zadbane, zaś z pyszczka widoczny był szczery, szeroki uśmiech. Jakby cieszyła się na mój widok.
 — Hej! — Wypowiedź przypieczętowała szerokim uśmiechem. Spojrzałam na nią bykiem.
— Cześć? — bąknęłam jedynie. Nie za bardzo byłam chętna do rozmowy z postacią z lustra. Kiedy byłam mała, mama niejednokrotnie opowiadała nam historię o Krwawej Mary, Krwawej Waderze, czy też Wilczej Mary. Zwykle mówiła je, gdy byłyśmy niegrzeczne. Właściwie, całkiem je lubiłam, zapamiętałam z nich jednak jedno: nie ufaj podejrzanym istotom z odbicia. Nigdy.
— Kope lat, co? — Zaśmiała się. Przymrużyłam powieki, zirytowana.
— Nie za bardzo. Skąd niby miałabym szanowną pusię znać? — warknęłam. Istotka przewróciła oczami w dość uroczy sposób.
— Jak to? Nie wiesz? — pochyliła łeb w stronę lustra — zdradzę Ci więc sekret, Karo — mimowolnie zadrżałam, gdy wypowiedziała moje imię — jestem tobą.
Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem.
— Mną? No błagam, większej głupoty nie słyszałam — mówiąc te słowa dostrzegłam w jej oczach błysk złości. Och, no proszę, zdenerwowałam wielmożną panią?
— Jestem twoim odbiciem, głuptasie. — Oblicze białej wadery ponownie się rozweseliło. Emocje na jej twarzy zmieniały się z chwili na chwilę.
— Nie no, teraz to mnie oświeciłaś, Sherlocku — prychnęłam. Ta rozmowa zaczynała mnie już nudzić. — Sprecyzujesz się w końcu?
— Wedle życzenia, niecierpliwcu — zaśmiała się — wadera, przed którą stoję, ukradła mi świat, do którego nawet nie zdążyłam przynależeć. Ale spokojnie, bez obaw. Nie mam Ci tego za złe, Karo. Wręcz przeciwnie. Chciałabym Ci coś pokazać.
Ukradła jej świat, w którym nawet nie zdążyła zaistnieć? Czy ona postradała zmysły? Ech, że też po raz kolejny jestem oskrażona o kradzież, o której nawet nie miałam bladego pojęcia. Chyba jednak zostało mi coś z tego “pecha”. Może nie moce, czy zdolności, ale sam pech, to najwidoczniej jest mi w gwiazdach pisany. Cóż, chociaż mam okazję, aby się pośmiać.
— Ach tak? — Przechyliłam łeb. — Niby co takiego?
Wadera wychyliła głowę z lustra, przeszywając mnie spojrzeniem żółtych tęczówek. Ponownie poczułam, jak dreszcz przebiega po mojej skórze. Dobra, może i jest całkiem urokliwa, ale jakby wasze odbicie zmieniło wygląd i wyszło z lustra, też byście tak zareagowali!
— No, dalej. — Wyszczerzyła zęby. — Za długo czekałam i zbierałam się w siłę, aby Ci to pokazać… — wraz z tymi słowami wyciągnęła łapy i nim zdążyłam zaprotestować, wciągnęła mnie do lustra. Przez moje ciało przeszła fala dziwnego chłodu, gdy przeniknęło przez oświetloną część ciemnego pomieszczenia. Następnie poczułam, jak… Zanika.
I pomyśleć o tym, że sama przed chwilą stwierdziłam, jak to mama ostrzegała mnie przed istotami z lustra!
~*~
Ocknęłam się na terenie watahy. Przez moje ciało przeszła nagła fala podniecenia. Wszystko widziałam. Drzewa, krzewy, trawę! Wszystko! Fakt, nie był to pierwszy raz, ale… Za każdym razem, gdy przyśniła mi się wataha odczuwałam podobną radość, jak teraz, musicie to zrozumieć. Dobrze było widzieć dom w innym stanie, niż porcelanowy las, tak, jak widziałam go ostatnio. Nie, żebym narzekała. Sposób, w jaki “widziałam” świat był bardzo wyjątkowy, momentami nawet wygodny, jednak… Nic nie zastąpiło błękitu nieba, okalanego białymi chmurkami, oraz soczystej zieleni roślin w otoczeniu. Najśmielsze wyobrażenia nie zastąpiłyby mi różnorakich kolorów kwiatów, które zdawały się migotać w moich oczach. Nie… To było zbyt realne, jak na sen. Więc o co chodzi?
Nagle zrozumiałam. Zrozumiałam, gdy zauważyłam dziwny fakt. Widzę dookoła. W trzystu sześćdziesięciu stopniach. Poza tym, nie czuję niczego. Łap, ogona… Zupełnie tak, jak gdy byłam w formie powietrza. Czy właśnie w takim stanie skupienia się właśnie znajdowałam? Gazowym?
Wtedy właśnie dostrzegłam białego basiora, którego futro gdzieniegdzie przyozdobione było niebieskimi kolorami. Medyk wyglądał o wiele młodziej, niż kiedy go ostatnim razem widziałam.
— Tato! — zawołałam, biegnąc w jego kierunku, aby go uściskać. Bogowie, jak dobrze było go widzieć! Ojciec nie zareagował jednak, nie poczułam także przyjemnego ciepła bijącego z jego futra.
~ Nie widzi nas — szepnęła Molly. No, tak. Jesteśmy gazem, prawda? Dlaczego miałby nas widzieć? Problem w tym, że jak bardzo się nie starałam, nie mogłam się zmaterializować, mimo, że gdy jeazcze użytkowałam tę zdolność, wychodziło mi to z niezwykłą łatwością.
Vic buszował przy krzewie pełnym jagód, szukając pożywienia, kiedy nagle uniósł uszy, zaalarmowany. Błękitne tęczówki ojca utkwiły się w mechanicznej postaci, o kształcie psowatych.
— Zatrzymajmy się w tym momencie — usłyszałam ponownie głos białej wadery — tutaj nasz ojciec, Victor, dostrzega intruza. Niedługo dojdzie do naszego porodu, wiesz? Tym jednak razem nie pozwolę Ci odebrać tego, co mi drogie. To ja stanę się główną bohaterką “naszej” historii.
— “Naszej” historii? Co Ty pierdzielisz? — warknęłam. Dalej nie rozumiałam, kim ona jest.
— Zobaczysz — zaśmiała się — teraz Victor grzecznie zaalarmuje Ashi o intruzie, zamiast brać go na siebie. Cóż, to chyba moment, w którym powinniśmy się pożegnać, co?
— Pożegnać się? — syknęłam.
— Dokładnie. Żegnaj, Karo — biały basior powoli zaczął się wycofywać z mojego pola widzenia, biegnąc w stronę jaskini alf. Nie dane mi jednak było śledzić tego, co się z nim dalej stało, gdyż przeniosłam się do jaskini, w której spędziłam długie lata mojego życia.
— I gdzie… O-on jest? — matka oddychała ciężko. Jeny, tylko nie mówcie… Nie zostanę świadkiem własnego porodu, prawda? To by było okropnie niesmaczne! Arshia podleciała do Renesmee, siadając przy niej i uspokajająco gładząc ją po skrzydle. — M-muszę… Muszę wiedzieć! — pisnęła. W tym samym momencie do jaskini wbiegł Victor.
Błagam, pozwólcie mi się odwrócić. Nie chcę patrzeć, jak przychodzimy na świat!
— Już dobrze, jestem obok — Victor uśmiechnął się ciepło do partnerki. Z tego, co słyszałam kiedyś od mamy, tata został zaatakowany, a ona go osłoniła. Trochę lekkomyślne, patrząc na to, że była brzemienna, ale w ten sposób doszło do porodu. Teraz jednak… Było zupełnie inaczej.
— Oszczędzę Ci tego, skarbie — usłyszałam głos mojego odbicia. Czas dziwnie przyśpieszył. Dopiero po chwili zatrzymał się, a nastepnie ruszył w swym zeyczajnym tempie. Wtedy właśnie, moim oczom okazała się mała, biała kulka, wśród dwóch innych, różowej i trzykolorowej. Zadrżałam nagle, uświadamiając sobie coś. Nie ma mnie tutaj. Jest tylko ta… Druga Karo?
— Gratulacje — zaśmiała się wadera — chyba już wszystko wiesz. Miłego przyglądania się z boku, Karo. A właściwie, już nie Karo.
Jej słowa zabrzmiały kilkukroć w moich domniemanych uszach, niczym niekończące się echo.
~*~
— Co to ma, do cholery, znaczyć? — powtarzałam raz po raz, z niemałą dozą irytacji. “Nowa” Karo dorastała sobie spokojnie wśród rodzeństwa, kradnąc serduszka wszystkiego, co chodzi. Cóż za bezproblemowe szczenię, myślałby kto. Może gdybym zobaczyła ją w innej sytuacji, aż tak by mi nie przeszkadzała. Problem w tym, że ta biała kupa futra spokojnie przeżywa sobie moje życie po swojemu. No komu by się to podobało, co?
Nie to jednak najbardziej mnie martwiło. Tamara zachowywała się tak… Inaczej. Wciąż była na swój sposób pełną pozytywu i energii, acz o wiele mniej ruchliwa, momentami miałam wrażenie, że najmłodsza z moich sióstr wręcz słabnie z chwili na chwilę. Trojaczki były coraz starsze, a mimo to Tami praktycznie w ogóle nie wychodziła na zewnątrz, ojciec zaś nie był w stanie wybadać, co się dzieje. To nie było fair, a miałam teorię, że zyskując swoje życie, Karo-dwa postanowiła sobie odebrać trochę energii najmłodszej z moich sióstr. Wiecie, w wszechświecie cyferki muszą się zgadzać, bo inaczej zapanuje chaos. Jedna rzecz jest zastępowana drugą. Tego typu mądrości słyszałam niejednokrotnie od ojca, który opowiadał mi o swojej zabawie z czasem i wyciągniętych wnioskach. Zawsze czułam się dziwnie, słysząc to. Jakby wszystko, z najdrobniejszymi detalami, było z góry ustalone, a Ty musiałeś się podporządkowywać tak, czy inaczej. A przecież byliśmy niezależnymi istotami, a nie pionkami posuwanymi w jakiejś grze!
Zgadzałam się jednak w stu procentach ze stwierdzeniem, że w przyrodzie nic nie ginie. A skoro mnie nie gonił pech, fatum mogło przenieść się na Tamarę, prawda?
Im nowa Karo była starsza, tym bardziej mnie denerwowała. Powoli odkrywała w sobie żywioł światła, mimo, że przecież była to również należność najmłodszej z sióstr. Może anioł z pozoru, byłam jednak przekonana, że żyje sobie kosztem innych. Cwana bestia została śpiewaczką i niemalże wszędzie było jej pełno. Ukłuł mnie fakt, jak bardzo zjednała sobie licznych przyjaciół, podczas gdy ja przez całe swoje życie poza rodziną miałam głębsze relacje z dwiema osobami, z czego jedną martwą. Nie to, żebym narzekała, zawsze cieszyło mnie towarzystwo partnera, aczkolwiek widząc, jak moja kopia zjednuje sobie wiele wilków, nie czułam się za dobrze. Zresztą, do Lelou po pewnym czasie również zaczęła się przystawiać. Niechętnie obserwowałam te jej próby. Partner był zazwyczaj zbyt zajęty siostrą, by zwrócić na nią uwagę, to też wadera stwierdziła, że uderzy w sedno. Najpierw została przyjaciółką Nami, dopiero potem zbliżyła się do Lelou. Okropnie mnie to drażniło, ale mogłam tylko patrzeć. Do czasu.
Pałka zdecydowanie przegła się w momencie, gdy Tamara przestała chodzić. Po prostu, pewnego dnia zatoczyła się i upadła, a potem wstać już nie mogła. Tego miałam zdecydowanie dość. Przejęła sobie moją rodzinę, żyła kosztem mojej młodszej siostry, wdzięczyła się do mojego partnera, a teraz jeszcze sprawiła, że Tamara nie chodzi? Nie, nie. Tak nie pogrywamy.
— Myślisz, że kim Ty jesteś? — warknęłam, moje słowa rozpłynęły się jednak w nicości. Nie poddawałam się jednak. — Nie masz prawa krzywdzić moich bliskich! — żachnęłam się. Wadera jednak kompletnie mnie ignorowała. Zupełnie tak, jakbym…
Nie istniała.
Myśl ta uderzyła we mnie, niczym młot w gwóźdź, częściowo wbijając w podłoże.
Nie istniałam. Byłam cholernym kłębkiem niczego. I nic nie mogłam zrobić z tym, że Tamara cierpi. Świetna ze mnie starsza siostra, nie ma co. Nie dość, że długo nie widziałam rodzeństwa, to jeszcze nie jestem w stanie ich obronić. Idealnie.
~ Ogarnij się! — syknęła na mnie Molly, dość gwałtownie, jak na nią ~ Po prostu jej na to pozwolisz?
~ A co niby mogłabym zrobić? — zirytowałam się. Tulpa westchnęła.
~ Obudź się! — zasugerowała ~ Przecież na pewno śnimy! — Starałam się z całych swoich sił, acz nie umiałam wykonać tegoż polecenia. Zaczęłam wątpić, czy to faktycznie sen. Byłam zupełnie bezradna. Gdybym znalazła coś, co chociaż odrobinę dałoby mi tchnienie…
— Źródła Shinzen! — nim pomyślałam, ruszyłam do tego miejsca. Miałam już dość patrzenia z boku.
Wejście do kryjówki w niematerialnej formie było o wiele łatwiejsze, niż gdy za szczeniaka wędrowałam tutaj z Mavis. Słyszałam liczne głosy, może sama miałam zaraz stać się którymś z nich, kto wie?
Bogowie, jeśli mnie słyszycie, pozwólcie mi zmierzyć się z tą pokraką — moje życzenie nie należało do łatwych. Czy Bogowie w ogóle by mnie posłuchali? Przecież nie istniałam. Opuściłam grotę, po chwili odpoczynku od historii drugiej Karo. Trochę było mi głupio, że zostawiłam prośbę do Jikana w świątyni Unmei, ale cóż mogłam zrobić? Nie wiedziałam, jak inaczej skontaktować się z patronem, a przecież wraz z Mavi pomogliśmy kiedyś Bogini. Miałam nadzieję, że tym razem szczęście mnie nie opuści, gdyż nie miałam żadnego innego planu.
Efekt dostrzegłam już następnego dnia, gdy świat ponownie przyodział się jedynie w asortyment różnych fal dźwięków. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. Nareszcie czułam, że stąpam po ziemi. Ukryłam się, nie chcąc nikogo wystraszyć, a następnie zaczaiłam się na waderę, która lada moment miała, zgodnie ze swoją tradycją, udać się na samotny spacerek. Samotny tylko do połowy, zawsze bowiem na kogoś wpadała, aby pospędzać z nim czas. Usłyszałam, jak cicho nuci, dopiero po dłuższej chwili wyczekiwania. Niemalże od razu skoczyłam na nią.
— Wyzywam Cię na pojedynek — warknęłam, obnażając zęby przed waderą. Starałam się mówić możliwie cicho. Nikt nie mógł zobaczyć, jak zachowuje się w ten sposób, bo cały misterny plan diabli wezmą — w amfiteatrze. Dzisiaj. Chyba nie odmówisz, co?
Zdumiona wadera zrzuciła mnie z siebie.
— Nikt Cię tutaj nie zna, niby dlaczego miałabyś zostać przyjęta do walki? — Uśmiechnęłam się.
— Och, powiem, że jestem wędrownym samotnym wilkiem, szukającym przygód, a uwidziała mi się akurat walka z waderą twego pokroju. Niehonorowo byłoby odmówić.
Pokręciła głową.
— Mam wszystkich w garści! Zrozumieją moją odmowę. — Słysząc to, zaśmiałam się pod nosem.
— Rozmawiasz z zabójczynią, należącą do tejże watahy — przypomniałam jej — jeśli się nie zgodzisz, sama to załatwię, po cichu. Nikt nie ma prawa krzywdzić moich bliskich, niezależnie, jaka by to linia czasowa nie była.
Wadera westchnęła głęboko. Miałam nad nią przewagę, zważywszy na to, że jej żywioł nie mógł mnie skrzywdzić. Ona władała sobie światłem mojej siostry, a ja byłam ślepa. Niech sobie z tym handluje, w obecnej sytuacji, to atut.
— Dobrze zatem — syknęła — zgłoszę pojedynek Ashicie i raz na zawsze się Ciebie pozbędę. A potem znikam na ciepły bigosik — “to się jeszcze okaże” pomyślałam w duchu.
~*~
Nie powiem, stresowałam się. Występowałam na arenie, przed całą moją ojczyzną, która nawet mnie nie pamiętała, w dodatku walczyć miałam ze swoim odbiciem! Pocieszała mnie jednak myśl, że Karo uznawana była za delikatną i kruchą. Ktoś taki nie zrobiłby mi za wiele na swoim podwórku. O ile tak to mogła nazwać.
— Rozpoczynamy pojedynek Karo z okolicznym wędrowcem! — oznajmiła Ashita, znajomym mi, całkiem wesołym głosem. W tej walce zamierzałam dowieść, że to właśnie ja jestem Karo, a koleżanka przybłędą. Musiałam być rozważna. Przeciwniczka nie poruszyła się, jakby czekała, aż naprę pierwsza. Cisnęłam w nią vectory, ta jednak sprawnie odsunęła się, aby następnie skoczyć na mnie z pazurami. Nikt z tu obecnych nie wiedział, o mojej przypadłości. Byłam prawie pewna, że podejrzanym byłoby, gdyby nie używała na mnie mocy. Zdradzi się tym, a może nie? Nieistotne. Pozwoliłam jej powalić się na ziemię, mimo sporego wzrostu była jednak dość słaba. Kiedy leżałyśmy, bez problemu przejęłam jej miejsce napastnika, atakując wilczycę pazurami. Nie omieszkała się wbijać we mnie pazury, powodując drobne rany. Nie to mnie jednak zdziwiło. Pod pazurami istoty poczułam języczki ognia, które boleśnie zapiekły moją skórę. Używała także mocy Mortem?
O, nie. Nie zamierzam pozwolić jej, aby wyssała z energii także drugą z moich sióstr. Tak po prostu mogła to robić? Przywłaszczac sobie umiejętności innych? Zirytowana owym faktem, wbiłam jej łapę w okolicę gardła.
— Nie wolno Ci! — zawołała — to zwykły pojedynek, nie możesz… — Za sobą słyszałam ruch. Moje pazury mocniej wbiły się w jej szyję. — Zniszczę ich… — szepnęła — wszystkich, dobiję. Nie powstrzymasz mnie.
— Przerwać pojedynek! — zawołała Ash, biegnąc w naszym kierunku. Nie. Nie mogła mi teraz przerwać! No dalej, Karo, jesteś zabójcą! Wpiłam dwie łapy w tętnicę szyjną przeciwniczki, przebijając ją mniej więcej w tym samym momencie, gdy alfa naszej watahy skoczyła na mnie, przygważdżając mnie boleśnie do ziemi.
— Coś Ty najlepszego zrobiła?! — Zdążyłam usłyszeć, nim…

~*~

Poderwałam się gwałtownie, czując ból w plecach. Na łapkach wyczuwałam lepką krew, a niektóre części ciała bolały od poparzeń drobnych ogników. Pod sobą czułam chłód jaskini, koło mnie buzowało zaś przyjemne ciepło. Słyszałam dźwięk cichutko bijącego serca basiora. Wróciłam? Tak po prostu?
Rozprowadziłam spokojnie gps po jaskini, starając się złapać oddech. Wszysyko wyglądało zwyczajnie, jakby to był tylko sen. Nanami i Lelou spokojnie spali, w rogu jaskini znajdowały się zaś różnorodne kamienie. Dlaczego zatem na moich łapach wyczuwałam lepką substancję, a poparzone miejsca wciąż piekły?
“Więc wybrałaś morderstwo?” usłyszałam cichy głos drugiej Karo “Całkiem nieźle. Spodziewałam się raczej, że spektakularnie przedstawisz wszystkim swoje racje, a zamiast tego po prostu zabiłaś słabsza od siebie istotę…”
Co to ma niby znaczyć? Ta “słabsza ode mnie” istota skradła sobie moje życie i wykorzystywała innych, a teraz mnie obwinia?
— Najwidoczniej mnie nie znasz — burknęłam cicho — Nie mogłam pozwolić Ci nadal krzywdzić innych. — Nie rozumiałam, czemu nadal ją słyszę. Co jest?
“No, cóż, miło było patrzeć, jak krew się w tobie gotuje. A teraz zmierzam dalej, zabawa z tobą była wręcz wyborna. Żegnaj, córko Ramzy.” Poczułam dziwną pustkę, słysząc jej słowa.
~ Może to jakiś złośliwy duch, który nawiedza wilki we śnie? — podpytała Molly ~ Wiesz, taki poltergeist, ale mieszający w umyśle. — To by tłumaczyło, czemu walka z waderą, która podawała się za moje odbicie, nie była aż tak wymagająca i trwała zaledwie chwilę. Ale czemu mnie nawiedziła? Nudziło jej się? To mogłam wnioskować z jej ostatnich wypowiedzi.
~ Może tak — odparłam, wciąż zszokowana. Cicho wstałam, odsuwając się dyskretnie od Lelou. Czułam, że potrzebna jest mi kąpiel, aby uniknąć rano zbędnych pytań, chociaż szczerze wątpiłam, abym tej nocy ponownie zasnęła. Nie po tych “odwiedzinach”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT