piątek, 25 sierpnia 2017

Od Ashity do Vincenta

Uśmiechnęłam się krzywo, czując kolejne szturchnięcie smoczego noska - malec patrzył na mnie nieco sennie, ziewając co chwila i ukazując rząd ostrych, spiczastych kiełków, które zalśniły bielą na tle rubinowych łusek pokrywających szczelnie pysk stworzonka. Pamięcią znowu wróciłam do ni, kiedy Nami i Leloś byli szczeniętami i musiałam nauczyć się mowy ich ciała, by jak najprędzej wiedzieć o ich potrzebach - o głodzie, o śnie i wszystkich innych. Chociaż od długich miesięcy nie mogłam roztaczać nad nimi już tak troskliwej opieki - oboje byli w końcu już samodzielni, a syn nawet znalazł partnerkę - doskonale pamiętałam wszystkie te uczucia towarzyszące czułemu doglądaniu całkowicie zależnych ode mnie i Zuko, niewinnych istotek. Patrząc zaś teraz na ufnie wpatrzone w nas, jasne oczy smoczątka, poczułam znajome, przyjemne ukłucie w sercu - kochałam już tego malca i, już całkowicie wbrew sobie, wiedziałam, że na powrót obudził się we mnie instynkt macierzyński.
- Pewnie w dodatku jest głodny - mruknął, kręcąc lekko łebkiem. - Ach, zaczyna się. Uroki rodzicielstwa...
Ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco kwaśno, a przez myśl przemknęły mi wspomnienia wielu nocy, w środku których razem z Zuko wyruszaliśmy na polowanie, by zdobyć coś do jedzenia dla naszych pociech, gdy już zaczynały jeść mięso. Ech, podczas tych najbliższych tygodni chyba przypomnę sobie wszystkie dni z okresu dzieciństwa szczeniąt...
Vin w odpowiedzi na moje stwierdzenie westchnął tylko lekko i schylił się, podnosząc z ziemi cienką gałązkę, która najwyraźniej spadła z rozłożystego buku, którego szeroka korona przysłaniała znaczną część nieba. Sama również zaczęłam zbierać wszystko, co mogło być przydatne podczas wyścielania nowego, smoczego legowiska - miałam szczerą nadzieję, że wszystko nie pójdzie z dymem zaraz po zajęciu lokum przez malucha. Liczyłam jednak, że jakoś uda nam się złapać wspólny język - poza tym, nasz mały ranny wyglądał na zmęczonego, więc byłam pewna, że gdy tylko znajdziemy mu wygodne miejsce i damy coś do jedzenia, będzie spał jak suseł przez najbliższe godziny. Oczka już mu się w końcu kleiły i miałam tylko nadzieję, że wytrzyma jeszcze trochę, aż dojdziemy do jego nowego lokum.
- Dasz radę - szepnęłam pokrzepiająco w stronę malca, a ten w odpowiedzi zamruczał cichutko, szurając ogonem po ziemi.
Przechodzące obok nas wilki obrzucały całą naszą trójkę zdziwionymi spojrzeniami - nieczęsto na naszych terenach przyjmowaliśmy gości w postaci młodych smoków, przezornie więc trzymali się nieco dalej, co mi  w zasadzie odpowiadało - dzięki temu, mały mniej stresował się obecnością obcych. Miałam jednak nadzieję, że z czasem zawiąże przyjacielskie relacje z resztą watahy. Byłam przekonana, że oni go również polubią - ba, tego słodziaka nie dało się nie kochać.
- Dobra, chyba starczy - oceniłam w końcu, patrząc na zebrany przez nas pokaźny stos gałązek, liści i mchu. - Za niedługo i tak będziemy musieli wymienić na świeższe, a lepiej szybko coś zróbmy, bo on nam tu lada chwila odleci.
Malec, jakby na potwierdzenie moich słów, ziewnął szeroko. Razem z basiorem ruszyłam zatem prędko w stronę pustej groty - była rzeczywiście sporych rozmiarów, jak stwierdziłam po zobaczeniu jej - i z werwą zabraliśmy się za układanie wygodnego gniazdka, wybierając nań miejsce przy zachodniej ścianie jaskini, gdzie padało w chwili obecnej najwięcej światła. Poszło... zaskakująco szybko.
- Dobrze jest - stwierdził z uśmiechem przyjaciel, patrząc, jak smok obwąchuje uważnie nowe lokum, a następnie zaczyna kręcić się na gnieździe, by w końcu wybrać najwygodniejsze miejsce i położyć się, sennie kiwając łebkiem.
- Teraz powinniśmy dać mu coś do zjedzenia - oznajmiłam, przeciągając się. - Ale lepiej nie rozdzielajmy się, niech jedno z nim zostanie.
- Mogę ja pójść - zaoferował basior.
- Dobrze, niańko - zaśmiałam się, uznając, że to może być rzeczywiście lepsze rozwiązanie. - Zatem ja tu zostanę i będę cię wyczekiwać.
- Niedługo wrócę - obiecał solennie.
- Uważaj, żeby się z nikim nie zderzyć - zażartowałam.
- Zrobię, co w mojej mocy - zapewnił mnie, po czym odbiegł, po chwili znikając między drzewami. Chwilę jeszcze patrzyłam w tamtą stronę, ale po chwili wróciłam do malca, który zasnął, najwyraźniej nawet już nie myśląc o posiłku. Z czułością obserwowałam równo wznoszącą się i opadającą klatkę piersiową smoczka. Wypuszczał powietrze z cichym, rozkosznym "puf", a wciągał je ze świstem, machając przy tym lekko łapami - być może śnił mu się bieg.
Kiedy tak siedziałam, do jaskini wszedł Zuko. Na początku niepewnie tylko zajrzał do środka, obrzucając śpiącego malca uważnym spojrzeniem. Zachęcająco skinęłam pyszczkiem w stronę partnera.
- Przecież cię nie zje - stwierdziłam przyciszonym głosem.
- Liczę na to - mruknął, podchodząc do mnie. Z przyjemnością wtuliłam łeb w ciepłą sierść przy torsie basiora.
- Ja też - zaśmiałam się. - Co cie tu sprowadza?
- Cóż, usłyszałem od Victora, że pewna wadera o niebieskim nosie z szarym basiorem przyprowadzili ze sobą smoka. Całą wataha już o tym zresztą chyba wie.
- Nic dziwnego - westchnęłam. - Może to i lepiej. Trochę tu w końcu zostanie, powoli trzeba go będzie oswajać ze wszystkim.
- A potem?
- Spróbujemy odnaleźć jego matkę, prawdopodobnie jest w Tochi-ho - wytłumaczyłam.
- To gdzie wy go znaleźliście?
- W lesie, spadł... może uczył się latać albo coś... mało wiemy właściwie.
- Może jego rodzicielka już go szuka.
- Nie wiemy nawet, gdzie jest i czy ją w ogóle znajdziemy.
- A jeśli nie? Przecież nie może tu przebywać przez wieczność, prawda?
W pierwszym odruchu miałam ochotę odpowiedzieć buńczucznie "Dlaczego by nie?!", jednak ugryzłam się w język.
- Tak - mruknęłam tylko, wzdychając z rezygnacją. - Nie wiem, Zuko, naprawdę. Z Vinem coś wymyślimy.
- Będzie przecież dobre - szepnął pocieszająco basior, trącając mnie lekko nosem. - Ja już muszę iść, obiecałem odwiedzić Karo, Lelosia i Nami.
- Pozdrów ich - poprosiłam. - Może potem też do nich zajrzę.
- Przekażę na pewno - obiecał, po czym wyszedł. Usiadłam z powrotem na ziemi, wypatrując basiora. Malec zaczął natomiast powoli się budzić - najwyraźniej pusty żołądek skutecznie uniemożliwiał mu długi, spokojny sen.
- Vin, gdzie ciebie poniosło... - mruknęłam, trochę zniecierpliwiona. Miałam nadzieję, że nie napotkał żadnych problemów ani nic z tych rzeczy. Zresztą, polowanie też przecież nie trwa kilka minut, szczególnie jeśli szuka się czegoś dla smoka, nawet tak małego, jak ten nasz...

< Vincent? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT