czwartek, 24 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Moje wargi zaczęły rozciągać się w szerokim, pełnym ulgi uśmiechu, gdy dostrzegłem błysk światła odbity od metalowych kluczy, które właśnie wyciągnęła Karo. Są, damy radę uwolnić te wszystkie stworzenia. Co prawda, patrząc na stan większości z nich, nie dadzą rady wyjść o własnych siłach, ale... parsknąłem ze złością, kręcąc zawzięcie łbem. Nie po to one tyle przeszły, nie po to my pokonaliśmy te wszystkie trudności, ażeby teraz złożyć broń. Coś wymyślimy, choćbyśmy mieli wszystkie stworzenia zaprowadzić do medyków w naszej watasze. 
Uniosłem właśnie łapę, by podbiec do partnerki i powinszować jej, a następnie uwolnić wszystkie te stworzenia, kiedy nagle wadera zatoczyła się, jakby trafiona niewidzialną pięścią, a w następnej sekundzie runęła bezwładnie na podłogę.
Czas jakby na chwilę znieruchomiał, zatrzymując się dokładnie na moment przed tym, jak ciało wilczycy dotknęło ziemi. Zaraz potem jednak moje mięśnie ożyły i niemal równo z odgłosem upadającej wadery, ja w dwóch długich susach przeskoczyłem dzielącą nas odległość, niemal nie dotykając łapami ziemi. Nachyliłem się nieco, zbliżając oczy do pyszczka wadery, na wpółotwartego. Pierwszym, co zarejestrowałem, był jej równy, choć słaby oddech, co przyjąłem z ulgą. Zaraz potem jednak mój wzrok padł na jej nos, na którym zastygły krople krwi, która już zaczęła krzepnąć. Na podłodze natomiast było jej nieco więcej - mała kałuża falowała lekko pod wpływem powietrza wydychanego przez wilczycę.
Przez chwilę dałbym słowo, że ziemia usuwa mi się spod łap. Trąciłem delikatnie ciało partnerki.
- Karo? - zapytałem z nadzieją. Nie otrzymałem jednak żadnej odpowiedzi. Czując coraz większą panikę, która niemal mnie dusiła, cały czas uważnie śledziłem jej pyszczek, szukając jakby choć delikatnego ruchu powieką... czegokolwiek, co wskazywałoby na to, że odzyskuje świadomość.
Minęła jednak pełna minuta i nic takiego nie nastąpiło. Ciężar poczucia winy niemal przygniatał mnie do ziemi. Gdybym tylko sam sprawdził te kieszenie, a nie wymyślał z tymi mocami... przecież mogłem się domyślić, że jest już zmęczona. A ona mogła powiedzieć! Fuknąłem ze złością, tupiąc zawzięcie łapą o brudną, zakurzoną posadzkę, usiłując wymyślić, jak pomóc waderze. Nigdy zbytnio nie zgłębiałem medycyny i moje pojęcie o tych wszystkich sposobach leczenia było doprawdy liche, co po raz kolejny wyrzucałem sobie - powinienem już dawno zajść do kogoś wyszkolonego w tej dziedzinie i poprosić, by nauczył mnie choć podstaw. Będę musiał się tym zająć, gdy wrócimy. Cali i zdrowi, ratując wcześniej te istoty i dając nauczkę Asrielowi i całej jego bandzie.
Mój wzrok spoczął na kluczach, które leżały na podłodze, otoczone grubą warstwą kurzu. Schyliłem się i podniosłem je jakoś, a od ścian odbił się echem dźwięk przypominający dzwoneczki. Skoro nie mogę nic zrobić, tylko czuwać, w międzyczasie mogę uwolnić niektóre stworzenia i pomóc im na miarę możliwości. Mój wzrok spoczął na zaskakująco czystym kitlu doktorka. Wzdrygnąłem się z niechęcią, ale doskonale wiedziałem, że to może pomóc. Walcząc z odrazą, ściągnąłem jakoś z niego fartuch i podarłem go na strzępy, a następnie kawałkami materiału obwiązałem te co świeższe rany stworzeń, nie mając właściwie pojęcia, czy to, co robię, nie przyniesie im tylko szkód - nie miałem jednak niczego, co mogłoby mi pomóc odkazić ich zranienia albo przyspieszyć gojenie się ich.
Wpychałem jakoś też klucze do kłódek, uwalniając zwierzęta, które mogły poruszać się o własnych siłach. Kiedy jednak spadały z nich kajdany, te, nawet na mnie nie patrząc, tylko z czasu zaskowyczały żałośnie i podeszły bliżej do ściany, całej wysmarowanej zaschniętą krwią, przylepionymi kawałkami sierści i innymi zanieczyszczeniami. 
Czemu one nie uciekają?!
Warknąłem w ich stronę, chcąc je jakoś zmotywować do ruszenia się, ale te dalej tępo patrzyły przed siebie, jakby widziały tam jakiś punkt, o którym ja nie miałem pojęcia. A czas przecież uciekał...

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT