środa, 16 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

- Facet nie będzie się w stanie ruszyć. Słowo - obiecała wadera. Napięcie w jej głosie kazało mi przypuszczać, że mówi prawdę. Miała plan, i to dobry, nawet jeśli uważałem go na niebezpieczny. Równocześnie, stanowił, jak na póki co, naszą najlepszą i jedyną szansę. Nie mieliśmy czasu na wymyślanie czegoś innego. Wziąłem głęboki wdech, przygotowując się do lotu - moje przednie kończyny zamieniły się w skrzydła, ja sam zaś stanąłem na krawędzi stołu, szykując się do startu.
- Uważaj na siebie - przypomniałem jeszcze partnerce i skoczyłem, rozkładając w trakcie lotu szeroko skrzydła. Zamachnąłem się nimi lekko na próbę, po czym opadłem jeszcze trochę niżej, lecąc niemal przy samej podłodze - nie mogłem pozwolić na to, by facet mnie złapał. Przelatując jednak w pobliżu jego nóg, dostrzegłem, jak nagle łapie się za głowę i otwiera usta, z których wydobył się przeciągły, rozdzierający krzyk. Cokolwiek zrobiła mu wilczyca, działało - mężczyzna opadł na kolana i zaczął zwijać się z bólu, cały czas przyciskając dłonie do uszu, jakby od tego zależało jego życie.
Ja natomiast znalazłem się wreszcie za kotarą, gdzie w dalszym ciągu panowały egipskie ciemności. Po omacku jednak, z cała pewnością za sprawą ogromnego łutu szczęścia, za którego podziękowałem szeptem Unmei i wszystkim patronom, znalazłem butelkę z owym tajemniczym napojem. Gdy tylko do moich nozdrzy doszedł zapach naparu - zagadkowe połączenie rumianku i mokrej sierści, jak stwierdziłem - całym moim ciałem wstrząsnął konwulsyjny dreszcz. Zamykając oczy, zwaliłem się na podłogę, powstrzymując pisk, który z każdą chwilą narastał w moim pysku. Ból jednak zniknął równie gwałtownie, jak się pojawił - ja zatem, nie tracąc ani chwili, chwyciłem naczynie, które już stało się proporcjonalnie mniejsze i w kilku susach pokonałem odległość, gdzie powinna znajdować się Karo. Oparłem przednie łapy o blat stołu i ostrożnie postawiłem nań butelkę. Wadera - naprawdę wielkością dorównywała mrówce! - przez pierwszą chwilę zdawała się mnie nie dostrzegać, zwinięta na folii.
- Jestem już - szepnąłem zatem, a moja partnerka zaraz się ocknęła. Biorąc ją delikatnie na czubek nosa, postawiłem drobne ciałko wilczycy na brzegu naczynia i już po chwili stała przede mną pełnowymiarowa Karo...
A za mną szalony doktorek, który najwyraźniej już zdążył dojść do siebie. Ze spurpurowiałą ze wściekłości twarzą, wpatrywał się w nas, już bez śladu dobrotliwego, może nieco tylko przerażającego uśmiechu.
- Niedobre wilczki - zakrakał starczym głosem, unosząc ostrzegawczo laskę, którą to stuknął energicznie o podłogę. Przez chwilę myślałem, że był to gest czysto dramatyczny, mający na celu wyrazić gniew człowieka, raptownie jednak zmieniłem zdanie, gdy na deskach zaczęły pojawiać się szczeliny, pędzące w naszą stronę. Skoczyłem w stronę partnerki, odpychając ją na bok, poza zasięg rys - czymkolwiek by nie były, wolałem się nie przekonywać, co takiego się zdarzy, jeśli nas dosięgną.
- Co jest, Lelou? - mruknęła, odzyskując równowagę.
- Wskakuj na stół - odparłem tylko, ponownie omijając pędzące w naszą stronę pęknięcia. Kawałek podłogi z głuchym łoskotem oderwał się od reszty... i spadł. Nasłuchiwałem dźwięku uderzenia, nic takiego jednak nie nastąpiło. Na miejscu kawałka deski ziała tylko wielka, czarna dziura. Starzec spojrzał tylko na to i wyszczerzył się w szerokim, bezzębnym uśmiechu.
-Ojej - powiedział tylko, nagle w o wiele lepszym humorze.

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT