niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Zerknąłem z niepokojem na ciężkie, burzowe chmury, zawieszone nad terenem watahy. Cóż, spodziewałem się nieco weselszego przywitania, ale jednak wróciliśmy. To już coś. Teraz tylko musimy zaprowadzić wszystkie te zwierzęta do medyków - cóż, czeka ich teraz masa roboty, to nie ulega wątpliwości. Spróbowałem wyobrazić sobie reakcję rodziców i reszty watahy na "wizytę" przyprowadzonych przeze mnie i Karo stworzeń.
- Chyba powinniśmy się sprężać - uznała wilczyca, z niepokojem spoglądając na niebo.
- Dobrze by było - stwierdziłem, krzywiąc się na dźwięk kolejnego grzmotu. Póki co, burza była raczej dość daleko, a deszcz był nieco tylko mocniejszy od mżawki - miałem jednak tę przykrą świadomość, że lada chwila zyska na sile i przeobrazi się w prawdziwą ulewę, tym bardziej, że zmierzaliśmy w jego stronę. Musieliśmy utrzymać możliwe szybkie tempo, bo a chwilę ścieżki zmienią się w błotniste pułapki, z którymi problem miałoby nawet żwawe, młode zwierzę - większość naszej grupy stanowiły przecież ranne stworzenia, które z trudem mogły ustać na własnych siłach.
- Oby burza za niedługo minęła.
- Jak z tobą w ogóle? - zapytałem, z troską zerkając na partnerkę. - Dasz radę iść w takich warunkach?
- Jasne - westchnęła, kręcąc lekko przy tym łebkiem. - Lelou, dam sobie radę z zamkniętymi oczami.
Uśmiechnąłem lekko się na tę uwagę. Zaczęliśmy iść w stronę jaskiń, przy okazji zerkając, jak radzą sobie pozostali - większość była w stanie iść, nawet jeśli z czasu się potykała. Część szła, wzajemnie się podpierając, ale... kilka wyczerpanych osobników zostawało wyraźnie z tyłu - niezdolne do wykonania kolejnych kroków, ciężko opadły rozmiękłą pod wpływem deszczu dróżkę, a strugi deszczu skapywały po ich futrach.
- A dałabyś radę trafić beze mnie? - zapytałem, marszcząc lekko sierść na pysku.
- Tak, poradzę sobie... ale dlaczego pytasz?
- Część nie da rady iść - wytłumaczyłem. - Więc przenosiłbym je pojedynczo. Mogłabyś może wziąć na grzbiet mniejsze stworzenia albo w te swoje niewidzialne łapki?
Wilczyca przez chwilę trawiła moje słowa, w końcu jednak z namysłem przytaknęła. W ten sposób, po chwili transportowała na sobie wymęczonego szarego zająca z sierścią pozlepianą krwią w strąki, który ledwo łapał oddech,przymykając oczy - ledwo kontaktował. Niosła również mewę bez prawego skrzydła, po którym pozostała jedynie długa, poszarpana szrama oraz małego jeża, który stale niuchał powietrze, tuptając nerwowo jedyną zdrową łapką. W powietrzu natomiast dryfował kolejny ledwo żywy zając.
Ja natomiast przywołałem skrzydła - na grzbiet wcisnąłem kunę, zaś w szpony chwyciłem młodą łanię.
- Zaraz wrócę - obiecałem, wbijając się szybko w powietrze. Deszcz siekał coraz mocniej, a grzmoty z każdą chwilą zyskiwały na sile - miałem tylko nadzieję, że zanim burza rozpęta się na dobre, zdążymy przenieść wszystkie zwierzęta...
Dlatego gdy tylko dotarłem do jaskini najbliższego medyka - Dakoty - zostawiłem prędko zwierzęta i krzyknąłem: "Zaraz będzie reszta", a gdy zobaczyłem, że wadera wychodzi z jaskini, wyraźnie zakłopotana, tylko ruszyłem z powrotem drogą, którą miała iść grupa z Karo.
- Wszystko dobrze? - zapytałem, zwalniając nieco, gdy mijałem wilczycę w drodze po następne stworzenia.

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT