poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Karo cd Lelou

Ucieszyło mnie nie jako, że basior poszedł przodem, gdy zdałam sobie sprawę z pewnego faktu. Nie znałam namiarów na żadnego medyka, czy uzdrowiciela! Moimi “usterkami” zazwyczaj zajmował się ojciec. Uważał to za swego rodzaju chlubę, że zawsze mnie łata. Co prawda, gdyby zdarzyło się coś poważniejszego, wolałabym nie iść do niego, nie chcąc go stresować. Taka sytuacja miejsce jednak miała tylko trzy razy i chcąc nie chcąc, i tak wylądowałam w jego jaskini. Niczym wizyty prywatne, co? W tym momencie okropnie mi go zabrakło. Byłam pewna, że poradziłby sobie nawet z taką chmarą rannych. Ciekawe, jak mu idzie, razem z Nevrą? Miałam nadzieję, że basior dba, aby tacie nic nie dolegało. Nie był wcale taki młody.
— Wszystko w porządku? — zapytał Lelou, mijając mnie i moją “wesołą” gromadkę.
— Właściwie, to nie — przyznałam — nie mam bladego pojęcia, gdzie w watasze znajdują się medycy. — Basior obniżył lot.
— Dakota mieszka najbliżej, to chwila drogi stąd. Idź przed siebie, zaraz wrócę z kolejnym zwierzakiem, wtedy Cię nakieruję. — Przytaknęłam, wykonując polecenie. Kilkoro zwierząt na moim grzbiecie i w vectorach nie robiło aż takiej różnicy, jak by się można spodziewać, martwił mnie jednak ich stan. Przyśpieszyłam kroku, mówiąc sobie, że zaraz dostaną pomoc. Będzie w porządku. Lelou przeleciał nade mną po raz kolejny, poszłam więc w ślad za nim. Najbliższe dźwięki powoli zaczynały malować twardy zarys skalnego odbicia.
— Co się dzieje? — zapytała zaniepokojona Dakota, gdy przekazałam jej kolejne stworzenia.
— Spokojnie, przez watahę nie przeszła żadna klęska żywiołowa, ani nic w tym stylu — zapewniłam. — To imigranci. — Usłyszałam, jak wadera odetchnęła, ze swoistą ulgą. Faktycznie mogło to z początku tak wyglądać. Lelouch znowu pojawił się w jaskini.
— Dużo ich zostało? — zapytałam.
— Jeszcze kilka — poinformował, wyraźnie zmęczony.
— Może ja je przeniosę? — zapytałam — i tak trzeba będzie pobiec po Dragonixę, a Ty lepiej znasz drogę. — Basior zgodził się, a ja pobiegłam w miejsce, w którym pozostawiliśmy zwierzęta. Pochwyciłam kota, o rysach pyszczka Asriela, w vector. Miał obciętą połowę ogona, oraz przedniej łapy. Na plecy wzięłam sobie kilka gryzoni, które również nie za bardzo mogły się ruszyć. Powróciłam do jaskini, słysząc coraz bardziej zbliżające się dźwięki burzy. Niedługo po mnie zjawili się Lelou i Dragonixa.
— Możemy jeszcze jakoś pomóc? — dopytałam. Medyczki żywo pracowały orzy nowych podopiecznych, wciąż trochę zdziwione nagłym “wysypem” pacjentów.
— I tak jest tu nie wiele przestrzeni — rzuciła Dragonixa — idźcie już, sporo zrobiliście.
Podziękowaliśmy waderom i wyszliśmy z jaskini, czym prędzej kierując się do domu. Rozpadało się już na dobre, cali byliśmy mokrzy. Pod łapami czułam śladowe ilości błota, sklejającego futerko. Krew co po niektórych zwierząt z grzbietu zmywała woda. Mimo umiłowania do deszczu, odetchnęłam z ulgą, kiedy stanęliśmy w progu jaskini.
— Coś się stało? — Nanami leżała, gdy weszliśmy, teraz jednak poderwała się — długo nie wracałeś, braciszku. Zaczynałam się martwić.
Za nami rozległ się gwałtowny, naprawdę bliski trzask. Wątpiłam, aby wielu członków zażyło tej nocy snu. Dobre, że donieśliśmy zwierzęta przed burzą, chociaż teraz i tak musiały być zdenerwowane.

<Lelou? Home sweet home xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT