wtorek, 15 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Trawa, trawa, trawa - do tego obecnie ograniczał się mój zasięg wzroku. Gdzie okiem nie sięgnąć, tam bezmiar zielonych, nieprzebytych źdźbeł, które zdawały się kryć nieskończenie wiele tajemnic. Nawet nie miałem jak wspiąć się, by zobaczyć, gdzie tak właściwie jesteśmy - gdy tylko oparłem łapy o roślinę, ześlizgnąłem się, a maleńkie kropelki rosy spadły na moją sierść. Irytujące, ciągłe pieczenie przednich łap dobitnie dawało mi znać, że na razie lepiej nie zmieniać ich w skrzydła.
- Skąd miałam wiedzieć, że skończymy jako mrówki? - mruknęła Karo z kwaśną miną, wodząc wzrokiem po morzu zieleni.
Zadarłem łeb w górę, by spojrzeć chociaż na niebo. Zaraz jednak odwróciłem wzrok, mrugając gwałtownie powiekami. Mam zwidy? Przecież niebo nie może być jak z waty cukrowej, jak jeden wielki, puchaty obłok w lukrowym, różowym odcieniu.
- Przecież to było jasne, że tamten królik raczej nie chce nas zaprosić do zjedzenia go - odparłem, zastanawiając się, czy opowiedzieć partnerce o zastanawiającym wyglądzie nieboskłonu. Nie chciałem jej dodatkowo martwić, ale, równocześnie, zatajenie tego na dobre może nie wyjść.
- Niczego nie można być pewnym, dopóki się nie sprawdzi - oświadczyła, a jej uszy lekko zatrzepotały.
- Cóż, my już bardziej pewni być nie możemy. Chodź, przede wszystkim trzeba znaleźć jakieś wyjście, trochę piachu czy cokolwiek. Albo jakiś punkt, z którego będziemy mogli poobserwować okolicę.
- Może lepiej po prostu polecieć? - zaproponowała cicho.
Zerknąłem na swoje kończyny, będące już w nieco lepszym stanie. W sumie, to dobry pomysł.
- Za chwilę - potwierdziłem. - Ale przejdźmy się nieco, może na samym dole też coś znajdziemy. Jakąś resztkę ciastka czy cokolwiek, co pomogłoby nam wrócić do dawnej formy.
Wilczyca mruknęła coś potakująco i ruszyła przed siebie, sprawnie omijając gęsto rosnące źdźbła. Szliśmy powoli, a ja uważnie badałem wzrokiem grunt. Dopiero po piętnastu minutach, kiedy przeszliśmy dystans będący zapewne odpowiednikiem kilku wilczych skoków, rozwinąłem skrzydła, co - jak zauważyłem - przyszło mi dość łatwo, jakby wymagając dużo mniejszej ilości energii.
- Lecimy - uprzedziłem partnerkę i chwyciłem jej drobne ciałko, lokując pazury tak, by jej przypadkiem nie zranić. W kilku machnięciach skrzydłami wzleciałem ponad trawę, odkrywając jeszcze więcej dziwności. To zdecydowanie nie było żadne z miejsc, jakie mogłem znać.
Zielone morze traw było chyba jedynym normalnym punktem tej całej scenerii. Pomijając już niebo z waty, cały świat wyglądał jak jedno wielkie, przesłodzone miejsce - piach przypominający bardziej biszkopt chociażby. I te wszystkie stworzenia... wyglądały jak połączenie wszystkich możliwych żywych istot, które ktoś pozszywał byle jak. Węże w łbami orłów latające na kurzych skrzydłach. Istoty poruszające się na wilczych nogach, które podpierały słoni tułów, a z tego z kolei wychodziła sarnia szyja, a z niej zwisał rybi pyszczek. Drgnąłem, uświadamiają sobie, co mi to wszystko przypomina. Przez kilka sekund stałem, jakby zawieszony, zanim nie dotarło do mnie, gdzie tak właściwie się znajdujemy. Świat, gdzie nic nie było takie, jak u nas.
- Lelou? - zapytała wadera, najwyraźniej nieco poddenerwowana. - Co widzisz.
- Dziwne rzeczy widzę.
- Dużo mi to mówi! - mruknęła.
- Asriel - odparłem, łącząc wszystkie elementy. - Jesteśmy w świecie Asriela...

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT