środa, 23 sierpnia 2017

Od Vincenta do Ashity

Błękitne ślepia Ashity lśniły niczym tafla jeziora w bezchmurny, słoneczny dzień. Tańczące w oczach wadery iskierki błyszczały pogodnie, gdy pełna entuzjazmu stwierdziła, iż ukrywanie smoczego malucha jest czymś całkowicie zbędnym. Roześmiana mordka i przyjazne spojrzenie biły optymizmem z taką mocą, iż także mi pomysł przedstawienia pisklaka członkom watahy wydał się iście genialny. Rozsądek jednak odezwał się głośno, przyćmiewając nieco znakomitość planu wilczycy.
– My nie damy rady? – odezwałem się śmiało, zaraz jednak mój wzrok spoczął na drzemiącym obok maluchu. Patrzyłem na niego krótki moment, po czym rzekłem głosem pozbawionym brawury za to spokojnym i wręcz matczynym w swej trosce: – Mimo wszystko wolałbym dać mu trochę czasu. Wiesz, żeby odpoczął, nabrał trochę więcej pewności siebie. No i nie możemy od razu przedstawić go całej watasze. Poza tym, niektóre wilki mogą nie przepadać za smokami.
– Och, to oczywiste – mówiła półgłosem, co rusz zerkając w stronę smoczątka. – Wszystko po kolei. Jeśli mamy go tu przetrzymać tak długo aż wyzdrowieje, to musimy przyzwyczaić obie strony. Vin, za kogo ty mnie masz? – rzuciła niby z pretensją.
– A będziesz bić, jeśli odpowiem szczerze? – na moją twarz wstąpił zaczepny uśmiech.
– Oż ty!
– Dobra, już dobra – Victor wkroczył między nas, ucinając przyjacielskie przekomarzanki. – Mały zostaje w watasze, przynajmniej na czas wyleczenia skrzydła.
– Zgadza się! – Ashita machnęła w uciesze ogonem.
– Ale – kontynuował – chyba nie zamierzacie trzymać go tutaj, prawda?
Biały basior spojrzał na smoka. Nie zdradzał wrogości czy strachu wobec gada, lecz wizja jego stałej obecności niezbyt go zadowalała. Lekki grymas wstępujący na pysk Victora, gdy ten wodził wzrokiem po rosłym, jak na młode, ciele i pokaźnych szponach wyraźnie mówił o niechęci wilka do pomysłu przetrzymywania malucha w jego jaskini.
– Mam sporo cennych i delikatnych substancji – wskazał różnokolorowe preparaty zamknięte w niewielkich fiolkach. – Nie zrozumcie mnie źle, ten maluch jest naprawdę uroczy, ale z doświadczenia wiem, jak dzieciaki potrafią broić – przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu, gdy przywołał w pamięci młodzieńcze wybryki swych pociech. – A taka gadzina mogłaby wyrządzić nieco więcej szkód niż kilkumiesięczne, piszczące kulki futra. Poza tym przyjmuję tu pacjentów.
– Nie ma sprawy, Victor – rzekła dobrotliwie – Rozumiemy. Znajdziemy mu jakieś przytulne gniazdko, gdzie dojdzie do siebie.
Maluch jakby wyczuł, że rozmowy kręcą się wokół niego. Poruszył się nieznacznie, następnie chrypnął, uwalniając z gardzieli czarny tuman dymu. Długi, mocny ogon zamiótł podłoże, trącając kosz z ziołami, który dopiero co ustawiliśmy poza jego zasięg. Młode wyciągnęło się leniwie, westchnęło i otworzyło oczy. Rubinowe ślepia, teraz spokojne i pełne pogody, skierowały się na naszą trójkę.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się Ashita.
Smok ziewnął potężnie. Ukazał nam szereg ostrych, haczykowatych zębów, których pozazdrościłby nie jeden drapieżnik. Victor cofnął się niepewnie.
– Macie pomysł, gdzie go umiejscowić? – zapytał.
Opatrunek zwrócił uwagę młodego gada. Badał go z ciekawością; duże, czerwone oczy wodziły uważnie po strukturze bandaża, chrapy natomiast chwytały intensywny zapach, który zakręcił w nosie malucha tak mocno, iż ten kichnął donośnie. Zmarszczył pyszczek, wyraźnie zniechęcony. Rozczuliła mnie ta scena.
– W pobliżu mojej jaskini – włączyłem się do rozmowy – znajduje się grota, bez wątpienia zdolna pomieścić takiego okazałego pisklaka. Wygląda na niezamieszkaną. Wystarczy nieco ją zmodyfikować, dodać trochę miękkiej wyściółki i myślę, że się nada.
– Super! – Ashi omal nie podskoczyła z radości. – Victorze, jak sądzisz, ile potrzeba, by nasz podopieczny wrócił do zdrowia?
Medyk westchnął.
– Nie jestem specjalistą w zakresie leczenia stworzeń innych niż wilki – rzekł znużonym tonem. – myślę jednak, iż złamane skrzydło wymaga nieco więcej czasu niż taka łapa czy żebra. Usztywniłem paliczki tak dobrze, jak umiem, jest duża szansa, że zrosną się prawidłowo i maluch będzie mógł normalnie latać. Musimy być cierpliwi i kontrolować jego stan. Pilnuje, by nie dokazywał zbytnio tym skrzydłem, dobra?
– Jasna sprawa! – Optymizmu Ashity nie było końca.
– Zapewniajcie mu ruch i odpowiednią ilość jedzenia – prawił dalej – Dbajcie, by miał ciepło. Musi być w pełni sił, by dobrze się zaleczyło. Można by również trochę przyśpieszyć ten proces za sprawą magii. Opatrunek wystarczy od czasu do czasu dobrze umyć i wysuszyć. Jeśli mały zacznie śmielej poruszać skrzydłem czy próbować latać to znak, że kości się zrastają.
– Dobrze, dobrze – wadera skinęła głową – Z całego serducha ci dziękujemy, Victor! Wszystko wiemy, wszystko rozumiemy. Pod naszą opieką niczego mu nie zabraknie!
Podszedłem do smoka. Gad lustrował uważnie ustawione na półkach fiolki. Od ich szklanej powierzchni odbijały się promyki letniego słońca, śmiało zaglądającego do wnętrza jaskini, przez co flakoniki błyszczały kolorowo niczym drogocenne kamienie. Widok ten zapewne obudził w malcu pierwotną cząstkę pazerności, jaka drzemie w sercu większości latających bestii. Gdy jednak delikatnie go szturchnąłem, odwrócił się i obdarzył mnie spojrzeniem tam ciepłym, że niemal poczułem przyjazny ogień zalewający moją pierś.
– Chodź, kolego – zachęciłem – Wstawaj. Ciocia Ashi i wujcio Vin zabiorą cię do tymczasowego domu.
– Wiecie w ogóle, skąd się tu wziął? – zapytał medyk, gdy smoczątko gracko stanęło na wszystkie cztery nogi. – Albo kto go tak załatwił?
Chwila ciszy. Pisklak chrząknął cicho i wydał z siebie przeciąły pomruk. Ponownie zatopił wzrok w szklanych buteleczkach, lustrując je coraz bardziej pożądliwie.
– Dowiemy się – Zdecydowanie w mym głosie nie pozostawiało wątpliwości. – Z Ashitą podejrzewamy, że może pochodzić z rejonów Szpiczastych Gór, dokładniej z Tochi-ho. Nie wiemy, skąd się tu wziął, ani kto mu to zrobił, ale ręczę, że nie zostawimy tak tego. Gdy maluch wyzdrowieje odnajdziemy jego rodzinę. I upewnimy się, że nic więcej mu nie zagrozi.
Spojrzałem na Ashitę. Wadera uśmiechnęła się szeroko i zgodnie skinęła głową. Widać w niej było determinację–tak jak ja chciała dociec, co sprawiło, iż rubinowooki smok trafił do nas, ranny i przerażony. Nieulękła postawa wadery, jak i czułość z jaką spoglądała na okaleczone smocze pisklę, nie dawały złudzeń co to jej gotowości w ujęciu sprawcy zamieszania i ukaraniu go za krzywdę, którą wyrządził niewinnemu młodemu. Wiedziałem, że wraz ze mną nie zostawi tak tej sprawy. Teraz jednak musieliśmy zająć się maluchem.
– Idziemy, kolego.
Ruchem głowy wskazałem wyjście. Smok zrozumiał od razu, co ucieszyło mnie niezmiernie; uczył się szybko, miałem nadzieję, że przez czas kuracji nauczymy się naszej mowy na tyle, byśmy mogli bezproblemowo się porozumiewać.
– Jeszcze raz wielkie dzięki, Victor! – zawołała na odchodne Ashita.
Medyk mruknął tylko skromne „to nic takiego". Odprowadził nas wzrokiem, a gdy oddaliliśmy się dostatecznie–wrócił do swoich zajęć.
– To gdzie ta grota? – podjęła Ashi – Po drodze możemy pozbierać jakieś gałązki i pozrywać nieco trawy, by wyścielić mu nowe lokum. Ciekawe, czy jego mama też budowała takie gniazda?
– Jeśli faktycznie pochodzi z Tochi-ho to posłanie z traw i drewna poszłoby z dymem szybciej, niż smocza mama zdążyłaby je skończyć – zauważyłem – Nie wiem, Ashi. Ale myślę, że dobra, roślinna wyściółka mu podpasuje. Zresztą – wskazałem malucha, który leniwie kroczył między nami, co rusz trącając to mnie to Ashitę nosem, pomrukując zrzędliwie na obecny stan rzeczy. – wygląda na dość zmęczonego więc lita skała czy gałązkowe gwiazdo nie zrobią mu różnicy – uśmiechnąłem się do towarzyszki, po czym dodałem: – Tędy, to nie daleko. Śpieszmy się, ta mała gadzina gotowa usnąć nam na grzbietach.
Wilczyca zaśmiała się, gdy kolejne szturchnięcie pokrytego płomieniście czerwoną łuską nosa przypomniało jej o niecierpiących zwłoki dziecięcych potrzebach.
– Pewnie w dodatku jest głodny – stwierdziła – Ahh, zaczynają się... – Choć pyszczek Alfy rozciągał się w znamiennym uśmiech to przez wypowiedź Ashity przebiegła kwaśna nuta. – Uroki rodzicielstwa.
Westchnąłem tylko i zgarnąłem pierwszą gałązkę.

<Ashito? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT