wtorek, 8 sierpnia 2017

Od Toshiro - Quest 16 - "Wersja robocza"

Żaden z elementów nocy nie świadczył o tym, że ta też będzie zapewne moją ostatnią. Była kompletnie zwyczajna - piękna, ale jak setki poprzednich, które miałem już okazję obserwować. Ba, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że wypadała dość blado, kiedy by ją tak zestawić i porównać z niektórymi, na przykład taką jedną, spędzoną przeze mnie w pobliżu Shinrin. Deszcz spadających gwiazd, niesamowita atmosfera, cykanie świerszczy, ciche świsty wiatru długo jeszcze miały pozostać wyryte w mojej pamięci... Albo ta, którą spędziłem razem z Klair w świecie Gwiezdnych Duchów. Doświadczyłem wtedy tyle piękna płynącego z bliskiej odległości od gwiazd, że teraz zdawało mi się, iż, wraz z rosnącym dystansem pomiędzy nami, tracą również swój urok.
Ale tę dzisiejszą noc zapamiętałem nie ze względu na jej piękno, tylko pewne wydarzenia. Wydarzenia, które uświadomiły mi, jak marną kwintesencją w świecie jest moje istnienie.
Mleczne, księżycowe światło wpadało do mojej jaskini, tańcząc po skałach groty i nie pozwalając, aby aksamitny mrok nocy utulił mnie do snu. Nie mogłem się całkowicie uspokoić, więc leżałem na chłodnych kamieniach, podpierając łeb na przednich łapach. Z nieskrywaną rozkoszą, wdychałem czysty, wieczorny zapach rosy i mokrej po deszczu gleby. Przez cały dzień biegałem, a teraz krople powoli skapywały z mojej sierści, będąc kolejnym śladem kilkugodzinnej ulewy, jaka nawiedziła watahę. Nigdy wcześniej nie przypuszczałbym, jak przyjemne może być stawianie kolejnego kroku w kałuży, chronienie się pod liśćmi i marne próby wyśledzenia zwierzyny, kiedy to woda zmyła wszelkie ślady. Mój ogon wolno szorował podłoże jaskini, a ja wpatrywałem się jak zauroczony w księżyc, dzisiejszej nocy ukazujący się w całym swym majestacie. Pełnia zdecydowanie była moją ulubioną fazą, właśnie wtedy mogłem odczuć najsilniejszą magię ciemności, kiedy niebo rozświetlał srebrny blask. Z jednej strony, mrok odczuwało się silniej podczas bezksiężycowych nocy, wtedy jednak brakowało mi czegoś, co je podkreśla. Inaczej przedstawiała się sprawa, kiedy zarówno gwiazdy, jak i księżyc mogły rozświetlać nieprzeniknioną noc, dodając jej coś z uroku nadziei na kolejną szansę, myśli, że po najgorszych chwilach zawsze przychodzą te pełne radości i blasku.
Wstałem, tak cicho, jak tylko umiałem, jakby nie chcąc zaburzyć tej ciszy i równowagi. Przeciągnąłem się nieśpiesznie, doskonale wiedząc, że nie muszę nigdzie uciekać, a tą chwilą mogę delektować się do woli. Spokojnie postawiłem łapę na mokrej trawie, mieniącej się szmaragdowym blaskiem w mlecznej poświacie. Szedłem powoli, z dumnie wyprostowaną sylwetką, a zarazem niemal przemykając się w mroku drzew, mimo że białe światło, padające na moją sylwetkę co kilka sekund, czyniło mnie zapewne jednym z najbardziej widocznych elementów w okolicy. Mało mnie to obchodziło, w tej chwili czułem tylko wspaniałe uniesienie, dreszczyk podniecenia i zastrzyk adrenaliny. Całe moje ciało pulsowało energią, gotowe stawić czoła wszelkim przeciwnościom, które byłby gotowy zgotować mi mrok.
W pewnym momencie, wyczułem czyjąś obecność. Najeżyłem sierść i obnażyłem kły, ostrożnie podchodząc w stronę, gdzie podejrzewałem zastać tajemniczego osobnika. Pachniał... dziwacznie, jak żadna znana mi dotąd istota. Gdybym miał do czegoś porównać tę woń, powiedziałbym zapewne, iż przypominała nieco rozwodnioną krew, którą ktoś zmieszał ze świeżo zerwaną trawą tuż po deszczu.
Nagle usłyszałem głośne "plump!". Zakląłem pod nosem, wyciągając pośpiesznie łapę z błota, która wydała przy okazji całą serię pozostałych, niezbyt przyjemnych dźwięków. Prędko wycofałem się z tamtego miejsca, próbując zajść postać od drugiej strony. Kiedy jednak byłem już zaledwie dwa metry od pnia, za którym się, jak sądziłem, schroniła, usłyszałem:
- Zaniechaj starań schwytania mnie, Wilczy Magu - głos bez wątpienia należał do kogoś wiekowego, był podobny do dźwięku, jaki wydaje papier ścierny pocierany o kamień, co jednak nie odebrało dziwnej, nie do końca określonej siły, pobrzmiewającej w jego słowach. - Widzę cię już od dłuższego czasu, skończmy te gry w chowanego. Pokaż no mi się.
Drzewa zaszumiały cichutko, jakby zapraszając mnie do wykonania tego małego wysiłku. Leniwie przymknąłem powieki, przyśpieszając kroku, choć nadal zachowałem bezpieczną odległość od osobnika. Niemalże przeskoczyłem ostatnie centymetry, kierując wzrok na nieznajomego, który odpowiedział mi pogodnym uśmiechem. Tej nocy chciałem czuć się drapieżnikiem, nie ofiarą. Znałem te tereny jak własną kieszeń.
Osobnik z całą pewnością miał już swoje lata, wyglądał jak stuletni, sympatyczny staruszek, taki typowy czarodziej z sąsiedztwa. Jego długa, siwa (a jakże!) broda sięgała niemalże do pasa, natomiast wysoka, różowa tiara w złote gwiazdki, powycierana w kilku miejscach, dodawała mu ładnych kilkunastu centymetrów wzrostu. Mężczyzna nosił także luźną szatę dobraną kolorystycznie do tiary, choć, dla odmiany, zamiast gwiazdek, dostrzegłem wyszywane, uśmiechnięte minki. Sprawa oczywista, starzec dzierżył w ręku wąski, drewniany kij, zwany popularnie różdżką.
- Kim jesteś? - zapytałem, przystając w odległości kilku metrów od człowieka. Był dość niski jak na swój gatunek, jego oczy były na poziomie moich. Mimo to, czułem respekt wobec starca. Gdy chodziło o pojedynki za pomocą czarów, nie liczyła się tężyzna fizyczna, a najpotężniejszymi przeciwnikami zazwyczaj byli własnie krusi starcy, którzy poświęcili całe swoje życie magii. Nieraz miałem okazję do rozmowy z nimi - już na pierwszy rzut oka odnosiłem wrażenie, że w całym życiu wypowiedzieli już tyle zaklęć, iż cali nimi nasiąkli.
Obserwując jego pomarszczoną twarz i cienką jak papier skórę, przez którą prześwitywały niebieskie żyłki, można by powiedzieć, że mamy do czynienia z całkowicie niegroźnym człowiekiem, jednak jego wciąż młode, zaskakująco błękitne oczy, bystro spoglądały w moją stronę, jakbyśmy dzielili jakąś wielką tajemnicę. Powaga, bijąca z jego spojrzenia, mocno kontrastowała z frywolnym strojem, jaki przydział - jakby ktoś nakleił obrazek różowej szaty i tiary na ciemne odzienie, najpewniej w odcieniu głębokiej czerni. Czułem wyraźnie tą aurę, jaką wokół siebie roztaczał. Należała do przywódcy, zdecydowanego władcy absolutnego.
- Magus, Człowieczy Mag - zaskrzeczał, pochylając lekko głowę. - Klucz Czasu mi powierzony, strzegę niczym oka w głowie, by nie wpadł w ręce brudne i zdradzieckie. Za dużo czeka na ochłapy, muszę bronić Bram! Wycieki są najpoważniejszym zagrożeniem naszego świata, chwieją równowagą! Tu jest źródło jednego z nich- ton jego głosu był śmiertelnie poważny. - Dokładnie w miejscu, gdzie stoisz.
Przełknąłem ślinę i przestąpiłem krok w bok. Oczy starca powędrowały za mną, a z jego miny jasno wyczytałem, że źródło właśnie przesunęło się o kilkanaście centymetrów w prawo. Jasny szlag, gdybym wiedział, że spotkam jakiegoś wariata z manią sprzątania, zostałbym w jaskini. Po jakiego mi się z takim patyczkować?!
- Okey - mruknąłem, zrezygnowany. - Co znowu, szambo wam wyciekło i ma to zatamować, tylko jest jakieś takie niematerialne, przez co muszę znaleźć wejście do innego świata, uratować królewnę zmienioną w żabę, bo jej śpiew może odnowić świat, a przy okazji mam jeszcze nawet się nie zadrasnąć i walczyć z całym mrowiem wrogów, tak? To ja już będę uciekał, bo chcę zdążyć potem na śniadanie i...
- Muszę cofnąć twoje narodziny, Wilczy Magu - odparował zimnym, bezbarwnym głosem Magnus. - Jeśli to ty naprawdę jesteś przyczyną wycieku, tylko wymazanie istnienia błędu może uratować świat.
Krew się we mnie zagotowała. Jakkolwiek potężny by nie był, powinien zważać na słowa. A więc, czym byłem? Problemem? Mała usterką? Kłopotem, źródłem wycieku? Że co niby, przez moją świadomość jakiś szlam przeciekał i zanieczyszczał ten świat? I tak sobie teraz, pewnej nocy, przypomniał o tym i postanowił wszystko "poprawić"?! Może to oczy tego starca ktoś nakleił na rozszerzone przez nadmiar kofeiny gały jakiegoś narkomana z miasta? Słyszałem o takich ludzkich delikwentach, którzy po dziwnych środkach wymyślają jakieś niestworzone brednie, a ja nie miałem ochoty tracić czasu na takiego wariata. Tacy też się starzeją, nie? Nikt nie powiedział, że z wiekiem każdy musi nabyć rozumu. Zdobywane doświadczenie nie musi iść w parze z mądrością.
- Sam się cofnij, starcze - warknąłem. - Cofnij się i odejdź w tej chwili z terytorium watahy! To nie jest twój teren, nikt nie może winić wilka za obronę terytorium. Chcesz pożegnać się z życiem przed czasem?!- Ku mojemu zdumieniu, ten w odpowiedzi tylko zachichotał.
- Ja nie zginę.
To krótkie zdanie wypowiedział z całym przekonaniem, jakby była to największa oczywistość, zaraz obok tego, że Słońce świeci w dzień, a Księżyc - w nocy.
Musiał spostrzec moją powątpiewającą minę, bo wytłumaczył tonem, jakbym dostąpił ogromnej łaski:
- Ja nie zginę, bo takie jest przeznaczenie. Mój czas dawno już minął, przed eonami. Nic mnie nie może zabić bez mojej zgody. A ja nie mam zamiaru umierać.
- No popatrz, zupełnie jak ja - rzuciłem ironicznie. - Masz czas do rana, zwiewaj stąd, póki możesz. Nie wszystkie wilki tolerują do tego stopnia obecność ludzką i wywęszą twój zapach z daleka.
- Ja nie zginę - powtórzył starzec. - Bo i nie wiem jak. I nie mam na to ochoty.
"A czy ktoś w ogóle wie?" chciałem zapytać, ale ugryzłem się w język. Zamiast tego, szykowałem się już, żeby odwrócić się i odejść jak najdalej, dyskutowanie z pseudo-magiem do niczego mnie nie zaprowadzi. Przygoda przygodą, ale zdecydowanie nie chciałem narażać się przez chore wymysły jakiegoś starego wariata.
- Nie chcesz udowodnić swej niewinności? - zapytał, jakby odczytując moje zamiary. Zamarłem. - Jeśli teraz odejdziesz, wyślę wkrótce po ciebie moje Horologiumy, aby cię pojmały. Wybiją wszystko do nogi, co będzie nosiło choć ślad twojego zapachu. Jeśli natomiast pozwolisz, abym cofnął cię w czasie, a źródło usterek nie zniknie, przywrócę cię do naszego świta i na twój bieg czasu. I dostarczę wiadomość o lokalizacji jednej z Ksiąg, potrzebnej, byś odzyskał pamięć. Mogę nawet - a co mi tam! - odczytać dla ciebie część twej Księgi. Jako wysłannik Jikana, mam takową władzę. 
Drgnąłem. Skąd on w ogóle wiedział o którejkolwiek z Ksiąg? Wspomnienie spotkania z Musuko razem z Klair, nadal tkwiło w mojej pamięci, jakby wypalone żywym ogniem. Niemal słyszałem głos patrona, kiedy obwieścił, iż muszę wyruszyć na poszukiwanie kolejnych tajemniczych zbiorów pradawnej wiedzy, jeśli chcę odzyskać swoją dawną tożsamość. Na każdej misji szukałem choć drobnej poszlaki, jednak każda kończyła się tym samym - zupełnym fiaskiem. 
- Obiecujesz? - zapytałem, zanim zdążyłem dać sobie choć chwilą na pomyślunek. Wspomnienia były dla mnie absolutnym priorytetem. Nawet, jeśli to kompletna bujda, nie mogłem zignorować szansy.
- Przeznaczeniem Magnusa jest dotrzymywać obietnice - odparł. - Niemniej, jeśli to tyś źródło... 
- Nie ja - stwierdziłem twardo. - Zainwestuj w okulary, bo coś ci się poprzestawiało i mogę ci to udowodnić w każdej chwili.
- Czyli pamięć straciłeś bez powodu? Wycieki często są powodem dziwnych zjawisk, a to mogłoby być wytłumaczenie. Źródła często są istotami, które żyją całkowicie normalnie, ale muszę je eliminować, nie zważając na to, czy są to drzewa, padlina, czy nowo narodzone króliczki. Im większy przeciek, tym wcześniej się ujawnia. Drobnych błędów czasem nawet nie trzeba zwalczać, oby tylko po nich sprzątać. Nie wybijam, jeśli to nie absolutnie konieczne. Twoje źródło narobiło mi wystarczająco dużo kłopotu. 
Z rezygnacją potaknąłem. Bałem się, to oczywiste. W końcu nie wiedziałem, czy jeszcze tu wrócę. Może lepiej zwiać i zaszyć się w jakimś ustronnym miejscu? O ile to nie jest po prostu gadanie zwariowanej człeczyny... Wtedy dopiero moja duma ucierpi. Wyobraźcie sobie tylko, dać wiarę paplaninie starego psychola!
Ale uśmiech starca podpowiedział mi, że już za późno na zmianę decyzji. Jego ręka wydłużyła się o dobry metr, po czym poczułem, jak obrywam po łbie różdżką. Od kiedy to czary wymagają ofiary uderzeniowej w niewinne łby wilczków?!
- De magus, commoda mihi vires: et rigidum!
(Coś chyba w deseń prośby wielkiego maga o siłę, aby cofnąć i zniszczyć)
Jakaś tajemnicza siła schwyciła mnie w okolicach sierści na karku. Dziwny, lodowaty wir otworzył się właśnie w tym miejscu, a ja zacząłem się powoli kurczyć...i kurczyć, aż w końcu byłem zaledwie myślą, duszą, która unosiła się w powietrzu. Moja esencja zmieszała się z ramionami wiru i została wessana w jego odmęty. 
- Numquid iter tutum! Szerokiej drogi, Wilczy Magu - usłyszałem jeszcze, zanim nie...zniknąłem. Całkowicie.
Całe moje życie, puszczone od tyłu, jakby ktoś przewijał film. Ja i Klair na łące, na polowaniu... Riki w królewskich szatach, rozmawiająca z Władcą Śmierci. Leo opowiadający mi o Gwiezdnych Duchach. Sceny zaczęły przesuwać się jeszcze szybciej, aż ledwo rozróżniałem kolory. Mniej więcej w środku, widziałem tylko szkarłat, całe mnóstwo szkarłatu, zaś na początku - biel...
Wyrzucono mnie w samym środku biegu wydarzeń. Wiecie, jakie to uczucie, nie mieć ciała, tylko bezwolnie unosić się w powietrzu? Pewnie nie, ja w sumie do tej pory również nie mogłem poszczycić się podobnym doświadczeniem. Raz dane mi było stać się niewidzialnym i gdybym miał do czegoś przyrównywać moją obecną egzystencję, byłoby to właśnie to, z jedną różnicą - wtedy czułem swoje molekuły, rozszczepione na tysiące, a może i miliony drobinek. Teraz byłem tylko myślą. A wolnym myślom ciało jest zbędne. Przez to, czym obecnie byłem, nie mogły przejść żadne wycieki, bo nie było żadnej kotwicy, która by mnie trzymała i była "rurą" dla tego całego szlamu. Chwila nieuwagi mogłaby na trwałe rozproszyć moją istotę, ale zarazem, poruszałem się z o wiele większą swobodą.Grawitacja nie miała nade mną żadnej władzy, byłem lżejszy nawet od powietrza. Jakby ktoś umieścił mnie w zupełnie pustym wymiarze obok. Całkowicie wolny, bez żadnych krępujących mnie kajdan, które trzymałaby mnie przy ziemi. Mógłbym zniknąć w dowolnej chwili, nie pozostawiając żadnego śladu po sobie. Nikt by nie pamiętał, nikt by nie wiedział. Czy wszystkie te przygody, przeżycia i uczucia były tylko na pokaz? Czy jeśli istnieje siła jeszcze większa od patronów, nawet od samej Ramzy, siła, która obserwuje gdzieś to wszystko z ukrycia, dała mi ten czas dla zabawy, wiedząc doskonale, że i tak będzie to na nic?
To wszystko zbyt przytłaczało. Świadomość, że zostałem wymazany. Jasne, być może jeszcze wrócę i na powrót zacznę wieść swój zwykły żywot, ale czy dam radę, mając wrażenie, że całe moje istnienie było tylko jednym wielkim błędem, pomyłką? Że moje ciało posłużyło wyłącznie za łącznik z jakimś dziwacznym wymiarem, aby móc zanieczyszczać mój świat? Przeze mnie, cała wataha stanęła w obliczu niebezpieczeństwa: Klair, Riki, każdy z wilków... Może naprawdę lepiej, abym odpuścił, przekroczył ostateczną granicę, stał się jednością z powietrzem, którym oddychają inne stworzenia? Przydałbym się na coś przynajmniej...
~ Przymknij się ~ usłyszałem nagle. Kobiecy głos, delikatny jak poranna rosa na trawie i miły dla ucha niczym kojący śpiew górskiego strumienia. Znałem go doskonale, należał do istoty, z którą niegdyś dzieliłem ciało: Shiro.~ Nawet nie wiesz, czy...czy to ty jesteś źródłem. Wszystko się dopiero wyjaśni. A teraz się skup. Masz szansę zobaczyć twój świat bez ciebie.
"Ale to już nie będzie moje miejsce, nie mój świat!"- chciałem zawołać. Straciłem swoją przynależność. Przypomniałem sobie to uczucie, kiedy obudziłem się na środku pustyni kilkanaście miesięcy temu: pozbawiony pamięci, całkowicie zagubiony, wyrzucony gdzieś jak na pewną śmierć, obdarty ze wszystkiego, co mogło być mi drogie. Gdyby wtedy Jikan mi nie dopomógł, kto wie, co by się stało? Teraz to Shiro stała się moim oparciem, chociaż zadawałem sobie równocześnie pytanie, jakim cudem nadal tu jest, skoro straciłem ciało. Czyżby też unosiła się w powietrzu jako myśl? 
~ Częściowo tak. Ale jeśli ty przestałeś istnieć, moja egzystencja w tym świecie jest całkowicie zbędna. Można powiedzieć, że tylko moja odrobina przetrwała, uzależniona od twojej myśli. Mówiłam ci: jestem Stróżem, mam cię strzec. 
Shiro nie znała takiego pojęcia, jak prywatne myśli.
- Gdzie byłaś, kiedy straciłem pamięć?- zapytałem gorzko. Może było to niesprawiedliwe, ale nie umiałem pojąć, czemu ci cali Stróże nie mogą odegnać niebezpieczeństwa od swoich podopiecznych, skoro tak się o nich troszczą.
~ Doskonale wiesz, dlaczego, Toshiro. Nie mogłam.
Miała rację: wiedziałem, ale to nie zmieniało faktu, że kompletnie nic nie rozumiałem. Według niej, Stróże byli czymś w rodzaju drugiego sumienia i tarczą, która odpędzała część zła, które usiłowało zbrukać duszę ich wychowanka, jednak tylko to atakujące bez przyczyny, natomiast na to przychodzące w wyniku grzechów, nie mogli nic poradzić i byli w stanie jedynie wspierać ukochane istoty.
"Ale skoro oni nas nie widzą, rzadko kiedy chcą przyjąć pomoc, sądząc, że nie ma już nadziei. Wiele Stróży oddaje im wtedy cała swą istotę. Jesteśmy złożeni z pragnień i marzeń, dlatego sądzą, że to pomoże. To beznadziejna próba, ale naszym własnym, najgorętszym życzeniem jest uszczęśliwić tego, który jest od nas zależy. Zamieszkujemy w nim i powoli zatracamy. Ale czyjeś marzenia, nawet wpojone w dobrej woli, nie mogą naprowadzić kogoś na dobrą drogę, a jedynie wskazać, że jakaś jeszcze istnieje."
~ Skup się, Toshiro. Masz zadanie do wykonania.
Miała rację. Jednak nie mogłem powstrzymać wrażenia, że w jej głosie, zawsze tak spokojnym, teraz usłyszałem nutę smutku... i poczucia winy. Czyżby miała do siebie jakieś pretensje?
Spróbowałem jakoś przemieścić się, chociaż nie oczekiwałem byt wiele. O dziwo, już po kilku sekundach krajobraz nieco się zmienił. Teraz byłem kilka metrów dalej, na zewnątrz, w kompletnie nieznanym mi miejscu. Najwyraźniej nie przemieszczałem się w taki sposób, jak zwykle, tylko za pomocą czegoś w rodzaju teleportacji, gdzie "spojrzę", tam i będę. Ciekawe, czy byłbym w stanie przenosić się też na dużo większe odległości, mając w pamięci tylko obraz danego terenu... 
~ Oczywiście~ potwierdziła Shiro, jak zwykle wcinając się w środek mojej wypowiedzi.~ Dlatego uruchamiaj łepetynę i migiem do Stardust Forest!
Czyli zapewne byłem daleko od terenów watahy... pytanie tylko, gdzie konkretnie? Czyżby wywaliło mnie w jakieś zupełnie obce miejsce, nie wiadomo, jak bardzo oddalonego od domu?
~ Do źródła, Toshiro. Tam, gdzie narodziła się twoja pierwsza myśl. Uciekaj stąd, w tej chwili! Jeszcze nie możesz tu być, niezależnie od okoliczności czy formy.
"A gdzieś to mam!"- chciałem odwarknąć i ruszyć na rozeznanie okolicy. Byłem tam, gdzie zawsze chciałem się znaleźć! Tam, gdzie się narodziłem, gdzie mogłem odnaleźć tyle wskazówek! Zobaczyć matkę, ojca. Nawet jeśli teraz ich nie ma, jeśli los zmienił się tu diametralnie... Oni na pewno tu są, muszą! Mogę tu zostać ile tylko chcę, przecież teraz czas nie gra żadnej roli! Nic nie stoi na przeszkodzie, abym dopiero po jakimś czasie zaczął podejmować jakieś kroki w stronę udowodnienia swojej niewinności...
Prawda? Zdałem sobie sprawę, jak znamienne było słowo "jakieś"! Nie miałem zielonego pojęcia, co takiego mogę zrobić poza dryfowaniem i narzekaniem. Tym bardziej wszystko przemawia za tym, że, dopóty czegoś nie wymyślę, mogę nieco poszperać w dziejach swojej dawnej watahy.
~ Nie jesteś na to gotowy ~ ucięła stanowczo Shiro, ponownie odczytując moje myśli. ~ I w tej chwili masz się teleportować z powrotem do Stardust Forest, nie możesz przyśpieszyć biegu wydarzeń ani zmienić czegokolwiek. Masz swoją pokutę i jej się trzymaj albo będzie źle. 
Miałem ochotę parsknąć jej prosto w twarz... Problem był tylko taki, że żadne z nas nie posiadało w tej chwili materialnego ciała. Pod postacią myśli nie ima się mnie przecież żadne prawo, kogo obchodzi pokuta? To tamten ja zawinił, w innym świecie, co to ma wspólnego z obecną sytuacją? Czy to naprawdę aż tak straszna zbrodnia, chęć zobaczenia swoich bliskich? Oni i tak się nie zorientują, że tu jestem.
~ A w jaki sposób ich poznasz?! Wracajmy, proszę! Nie możemy tu przebywać, to wbrew zasadom. 
Musiała wyczuć mój upór. Każde z nas doskonale wiedziało, że żadna ze stron nie ustąpi. Co jej przeszkadza, że chcę ten jeden raz sprzeciwić się jakimś durnym ograniczeniom? Muszę wiedzieć, co zaszło, na pewno poznam matkę i ojca, nawet jeśli teraz ich nie pamiętam.
I wtedy Shiro zrobiła coś, czego w życiu bym się nie spodziewał, szczególnie po niej. Zaczęła walkę o kontrolę, próbowała przejąć władzę nad "centrum sterowania" naszą marną egzystencją. Stawiałem opór, próbowałem zachować panowanie nad wszystkim, ale siła Stróża była nieporównywalnie większa od mojej, kiedy tylko chciała, mogła przytłoczyć swoją energią, chociaż równocześnie czułem, że nie chce robić mi krzywdy.
~ Nie pozwolę, Toshiro. To za wcześnie, przepraszam~ mruknęła, oddając mi z powrotem kontrolę...
Ale tylko częściowo. Tak przynajmniej wywnioskowałem, kiedy z zaskoczeniem odkryłem, iż nie mogę ponownie się teleportować. Zakląłem ze złością, ale poza tym, nie mogłem zrobić zbyt wiele. Nawet jeśli motywy Shiro były szlachetne, nie potrafiłem opanować złości. Jakim prawem wtrąca się w moje decyzje?!
W normalnych okolicznościach, wziąłbym głęboki oddech i, wciąż naburmuszony, skierowałbym się w stronę watahy. Niestety, mi teraz było raczej bliżej do takiego powietrza, dlatego mogłem tylko popłynąć przed siebie...
Stardust Forest nie zmienił się aż tak bardzo. Drzewa wciąż były wysokie, zaś cały las wypełniała ciepła poświata, być może pochodząca od światła słonecznego. Złote kulki, unoszące się w przestrzeni, znak rozpoznawczy tegoż miejsca, nadal wesoło latały, teraz jednak o wiele intensywniej czułem bijący od nich blask, dokładniej widziałem też ich istotę.
~ Bo sam jesteś im o wiele bliższy, pozbawiony ciała~ wytłumaczyła jak zwykle Shiro.
"Sam bym się domyślił"- parsknąłem. Nadal czułem kotłującą się we mnie wściekłość, stopniowo jednak gasła. Nigdy nie umiałem gniewać się zbyt długo na Shiro. Często się ze mną nie zgadzała, ale nigdy nie kierowała się gniewem czy złośliwymi pobudkami.
Drzewa zaczęły się przerzedzać, ukazując mi polankę słusznych rozmiarów, na której było dosłownie od groma jaskiń. Miejsce jak zwykle tętniło życiem, wilki co chwilę przychodziły i odchodziły. Nieznany mi wilk wszedł do jaskini Alf pod eskortą Mavis oraz Vincenta, a także idącej nieco z tyłu Klair, odprowadzany nieco podejrzliwymi spojrzeniami, wyszedł jednak kilka minut później, a z mowy ciała jego przewodników łatwo można było odczytać, iż został przyjęty do watahy.
Klair wybiegła przed szereg i zamieniła z nowym kilka słów, po czym oboje udali się w stronę Wodospadu Mizu. Zdecydowanie zbyt blisko siebie...
Nagle z całą mocą dotarło do mnie, że nikt tu mnie nie zna. I wszyscy byli szczęśliwi, robili to, co robili zawsze, uśmiechali się, witali nowych, jak mnie swego czasu, polowali... To dziwne uczucie. Nazwijcie mnie egoistą, ale nie pomyślałbym, że kiedy zniknę, świat będzie nadal taki... zwyczajny. Szczęśliwy, bezpieczny, gdzie nikt mnie nawet nie wspomni. W tamtym momencie, stałem się zupełnie zbędnym i niepotrzebnym elementem, który szuka swego miejsca w kompletnej układance. Nie uważałem się nigdy za pępek świata, ale świadomość, że brak mojej egzystencji nie wpłynął znacząco na losy watahy... zabolał. Skoro mogę być źródłem takiego niebezpieczeństwa dla nich, może lepiej naprawdę zniknę? Jeśli Magnus nie był starym wariatem, to raczej wiedział, co robi. Czym ja jestem? Całkowicie zbędnym elementem, wprowadzonym tylko dla ozdoby, małej zachcianki? W przeciwieństwie do innych, nie miałem żadnych szczególnych osiągnięć, prócz zabicia Mater, a tego raczej za bohaterski czyn bym nie uznał. Nawet jeśli choć raz w życiu zdarzyło mi się zasmakować przynajmniej próbki z przedsionka zapasów chwały, niczego podobnego nie pamiętałem. Jak do tej pory, moimi największymi osiągnięciami było ogarnięcie kilkuset dusz (a i tak nie dokonałbym tego, gdyby nie Shiro) oraz spowodowanie kilku niebezpieczeństw. Jest się czym chwalić, nie ma co...
Zanurkowałem, chcąc poczuć woń trawy. Chciałem zobaczyć, czy bardzo się zmienił, usłyszeć szelest źdźbeł... 
Jednak ułamek sekundy później poderwałem się w górę. Nie, nie chcę znać tego świata, on zniknie, zaneguję go, wymażę! Żyłem w watasze i nie zamierzam z tego rezygnować, choćbym po drodze miał walczyć z całym zastępem Magnusów, choćbym miał osobiście rozdzierać ten świat, by wrócić do normalności. Tu urojenie, iluzja, nie ma racji bytu. Wycieki dotąd jakoś nam nie zaszkodziły, damy radę i teraz. Tylko trzeba...
Przerwałem. Nie miałem nawet zalążka planu, napędzał mnie tylko wybuch gwałtownej determinacji. Ale, hej, nie z takimi już walczyłem. I zawsze wygrywałem. Razem z Riki przechytrzyliśmy Władcę Śmierci i wydostaliśmy się z jego krainy. Ja i Klair uciekliśmy Trzynastemu Gwiezdnemu Duchowi i z siedziby naukowców.... Tylko czego takiego dokonałem sam, bez pomocy? Może tak bardzo polegałem na przyjaciołach, że straciłem zdolności samodzielnego działania? Jest przecież szansa, że jakoś skontaktuję się z kimś z watahy, oni mi pomogą, tylko muszę wszystko wytłumaczyć... uwierzą, prawda?
~ Śmiała mowa, Toshiro. Ale oni cię nie znają, a to bardzo przypominałoby podstęp. Sam pomyśl, co byś zrobił w takiej sytuacji.
Miała rację, musiałem przyznać. Była mistrzem, jeśli chodziło o ucinanie moich zapędów, ale zwykle wychodziło na jej - dzięki racjonalnemu myśleniu Shiro, już nieraz udawało mi się wyjść obronną łapą z kłopotów.
Ale przecież nie mogłem tak bezczynnie czekać na rozwiązanie, które spadnie mi z nieba. Sam musiałem zawalczyć o swoje istnienie. Podobno nie mamy wpływu na swoją historię, ale teraz właśnie ona była zagrożona - jeśli mi się nie uda, zniknie bezpowrotnie. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od bezsennej nocy! Szczerze mówiąc, byłem nieco zdziwiony, że przyjmuję to tak spokojnie - w normalnych okolicznościach, już próbowałbym rozwalić pół świata, kierowany niepohamowaną wściekłością. Ale coś mnie uspokajało. Ale nie Shiro, chociaż bez niej nie dałbym rady. Powstrzymywała mnie świadomość własnej bezsilności. Choć raz na coś się przydała.
Spróbowałem obmyślić jakiś logiczny plan działania. Przecież nie będę tu tkwić w nieskończoność, brakowało mi jednak jakiegoś ziarenka, początku, pchnięcia, które zaczęłoby nakręcać całe to koło. Starczyłoby cokolwiek. Sam nie miałem pojęcia, jak zacząć. A uciekał mi czas. Ciekawe, czy spędzony tu czas przełoży się jakoś na mój wymiar...
~ Nie. To dwa całkowicie oddzielne rzeczy, bez powiązania. Łączy je tylko historia.
- Przecież historia to najważniejszy element - zaprotestowałem.
~ Niekoniecznie. Różnią się jakimiś drobnymi wydarzeniami. Czymś z pozoru błahym, ale oddzielającym je na zawsze. 
- Może być miliony takich światów! Co, w jednym świecie inaczej kopnę kamyk i już nowy świat?
Shiro parsknęła śmiechem, najwyraźniej rozbawiona.
~ Troszkę zbyt dosłownie zrozumiałeś "błahe", chyba że ten kamyk jakoś wpłynie na twoje losy. To musi być wydarzenie mające wpływ na przeznaczenie. Wyobraź to sobie jako długą nitkę z supełkami - jeśli taki się przesunie chociaż o milimetr, powstanie nowy świat. Rozumiesz?
- Uznajmy... masz zadziwiającą wiedzę na ten temat. Masz jeszcze coś interesującego?
Zapadła cisza, przeciągająca się w nieskończoność. Już chciałem coś wtrącić, może przeprosić - najwyraźniej zacząłem jakiś niezręczny temat, ale wtedy uzyskałem odpowiedź.
~ Istnieje wiele rodzajów Stróży, Toshiro. Oprócz podopiecznego, kiedy nie mamy nikogo pod opieką, zajmujemy się innymi obowiązkami. Ja narodziłam się jako Opiekun Wymiarów. Ale potem musiałam z tego... zrezygnować. Przepraszam.
Przez chwilę trawiłem usłyszane słowa. W takim razie, możemy wrócić w każdej chwili, wystarczy tylko jakoś przekonać Shi...
Nie, na pewno nie. Skoro do tej pory nic nie zrobiła, rozwiązanie jest jakieś inne. Nie mogę panikować, spokojnie. Zawsze jest plan B.
~ Nie ma. Wyrzekłam się swoich umiejętności. Chciałam wiedzieć zbyt wiele, a zapomniałam o podstawie. Podróże między wymiarami skażają...
Ktoś wszedł do jaskini. Odruchowo wsunąłem się w zagłębienie ścian groty, osłonięte przed promieniami światła. Nawet gdybym miał ciało, szanse na zauważanie mnie byłyby nikłe. Rzecz jasna, już po chwili uświadomiłem sobie, że mogę fruwać dookoła łba wilka, ale wpojonych nawyków ciężko jest się oduczyć (nie żebym często zakradał się do cudzych jaskiń!).
Spróbowałem rozpoznać nieznajomego. Poruszał się z dużą swobodą, był w końcu u siebie. A właściwie, to poruszała, była zbyt delikatnej postury jak na basiora. Wreszcie odszukałem imię - Maey! Zadrżałem na samą myśl - z tego, co kojarzyłem, wilczyca widziała duchy. A jeśli dostrzeże i mnie?
~ Duchy to nie to samo, co myśli, Toshiro~ pouczyła mnie ściszonym głosem Anielica.~ Nie zobaczy...ciebie.
Jak na komendę, wilczyca odwróciła się w naszą stronę. Na jej wargach zaigrał drwiący uśmieszek.
- Cóż to za dwie zbłąkane duszyczki słyszę, których mam nie zobaczyć?
Shiro przeniosła nas z prędkością światła na skraj Shinrin, konkretniej rzecz ujmując - jego rzadko uczęszczany, wschodni zakątek.
~ Cholerna magia~ wysapała, zaskakująco zbulwersowana - rzadko kiedy widziałem ją w takim stanie.. Nie musiałem widzieć rysów jej twarzy, by móc zauważyć, jak bardzo jest zdenerwowana.
Nie wiedziałem zbyt, jak zareagować, więc skwitowałem tę uwagę milczeniem. Obserwowałem roześmiane wilki, wędrujące z jednego miejsca na drugie, wracające z Wodospadu Mizu i serca Shinrin. Może jednak powinniśmy spróbować rozmowy z Maey, skoro nas zauważyła, istnieje cień szansy, że podobne przypadki miały już miejsce. Jeśli będzie znała jakieś rozwiązanie...
~ Nie, Toshiro. To nasze zadanie. Żadna obca magia nie pomoże~ zaprotestowała nagle.
- Więc śmiało, strzel genialnym pomysłem. Bo ja już nie wiem nic, brakuje chociaż małej wskazówki! Czemu mnie nie powstrzymałaś przed tym durnym pomysłem spaceru?! Gdybym nie spotkał się z Magnusem...
~ Stwórz taki świat, skoro tak ci zależy~ rzuciła ironicznie.~ Rolą Stróży nie jest przeżywanie życia za naszych podopiecznych. I tak nie powinieneś nawet wiedzieć o moim istnieniu!
- Skoro już jesteś, to pomóż! Oboje chcemy wrócić do swojego świata, sama mówiłaś, że to nie nasz świat! Obce miejsce, rozumiesz? Stanowimy zbędny element, przeciążenie, musimy iść albo zachwiejemy równowagą istnienia czy coś w tym guście, teraz, natychmiast!
Przez dłuższy czas nie otrzymałem odpowiedzi. Zamiast tego, czułem rozterki Shiro: najwyraźniej chciała powiedzieć coś ważnego. Zdziwiło mnie jej wahanie - zazwyczaj informowała mnie o wszystkim prosto z mostu dość beznamiętnym, surowym wręcz tonem, który tak nie pasował do jej, w gruncie rzeczy, sympatycznej osobowości.
~ Moja wina ~ wydusiła teraz tylko, nim jej głos się złamał. ~ Moja...
- O co chodzi? - zapytałem, całkowicie już pogubiony. - O co...
Nagle zamilkłem, gdy zakiełkowało we mnie straszliwe podejrzenie. Nie, nie, nie...
Shiro jakby wyczuła, że domyśliłem się prawdy, gdyż ponownie zamilkła. Czułem gryzące ją wyrzuty sumienia.
- Możesz mi to... wytłumaczyć? - wykrztusiłem w końcu. - Od jak dawna wiedziałaś?
~ Od początku ~ jej duch poruszył się niespokojnie. - Toshiro, ja nie należę to tego świata, doskonale o tym wiesz. Przebywanie w nim za długo bez ziemskiego ciała powoduje wiele... wiele problemów. Zazwyczaj Stróżowie po prostu co jakiś czas przechodzą coś w rodzaju "odnowy", by nie spoufalili się zbytnio z tym światem, ale ja nie mam już tam wstępu. Przez moje błędy, nie tylko tracę teraz powoli swoje "ja" i naraziłam ciebie, ale i spowodowałam problemy w twoim świecie...
- Nie możesz po prostu znaleźć sobie jakiegoś ciała? - zapytałem, rozpaczliwie poszukując jakiegoś rozwiązania. Ciężko mi było sobie teraz wyobrazić dzień bez ustawicznych rad Shiro. Mieliśmy odmienne podejście do wielu rzeczy, ale, koniec końców, ceniłem jej zdanie.
~ Mogła ~ przyznała z wahaniem ~ Ale...ale nie dałam rady przyznać ci się do tego, że moja dusza jest skażona. Aby całkowicie zdobyć jakieś ciało, potrzebuję zaproszenia, nie mogę ot tak czegoś opętać. Albo...
- Albo? - dopytałem, czując, jak ponownie zapala się we mnie płomyk nadziei.
~ Czegoś, co stworzono specjalnie dla mnie. Co od początku, z założenia miało należeć do mnie. Więc już...
- Trzeba tak było od razu! - zapaliłem się. - Jak tylko wrócimy, coś stworzę! Nie wiem kiedy, ale przecież dam radę! Bez problemu! Shiro, wrócimy!
~ Ja nie wrócę.
Na chwilę ponownie zaległa ciężka cisza. No tak, tamten szalony czarodziej przecież zapowiedział, że póki utrzyma się źródło zanieczyszczenia, nie będę mógł z powrotem znaleźć się we własnym świecie.
- No tak, przecież - mruknąłem, nagle pozbawiony całego zapału. Wolno ruszyłem z miejsca, płynąc dookoła drzew, tak znajomych, a zarazem boleśnie obcych.
~ Zatrzymaj się ~ usłyszałem nagle.
Przez chwilę błądziłem wzrokiem po okolicy, usiłując znaleźć punkt, który tak bardzo przykuł uwagę Shiro, ale oprócz leżącej na ziemi w kałuży krwi, wyraźnie umierającej łani, niczego nie dostrzegłem. Żal mi było stworzenia, zapewne uciekła przed jednym z wilków i teraz dogrywała.
Chwila. Ona chyba nie zamierza...
Shiro i łania odbyły najwyraźniej jakąś rozmowę w bardzo, bardzo przyśpieszonym tempie - nie zdołałem zrozumieć ani słowa. Po chwili jednak bardzo wyraźnie poczułem, jak duch Anielicy mnie opuszcza, zaś ciało sarny drgnęło konwulsyjnie.
Tym razem zadrżała cała ziemia. Gdybym był teraz w swojej wilczej skórze, zapewne przeszyłby mnie teraz zimny dreszcz - pełen byłem najgorszych przeczuć. O dziwo jednak, usłyszałem tubalny głos Maga.
~ Cóż, niech będzie ~ rzucił tylko.
Wszystko zawirowało.
***
- Cholera, cholera, cholera - kląłem raz po raz, usiłując odzyskać władze w ciele. Leżałem pod gwieździstym niebem na chłodnej, mokrej od rosy trawie, na wpółprzymkniętymi oczami śledząc tor wędrówki srebrnej tarczy księżyca. Byłem w tym stanie już od dłuższego czasu, niezdolny do wykonania żadnego ruchu. Czy to te wszystkie "skoki" mnie tak wyczerpały.
- Toshiro - usłyszałem bardzo wyraźnie. Zaprzęgając całą siłę woli, wolno obróciłem pysk w kierunku źródła dźwięku. Moim oczom ukazała się łania stojąca chwiejnie na chudych kończynach. Pod każdym względem wyglądała jak zwykła sarna, różnił ją tylko jeden szczegół... no, może kilka. Budowa jej ciała była identyczna, jak wszystkich łani, nie miała jednak brązowej, nakrapianej sierści - wręcz przeciwnie, była biało-niebieska, zdawała się wręcz lśnić, roztaczając wokół siebie jasny ciepły blask. Cóż, przynajmniej nie pomyli się jej ze zwierzyną łowną.
- Wróciliśmy - szepnąłem.
- Wróciliśmy - potwierdziła, grzebiąc kopytem w miękkiej ziemi.
Byliśmy w domu.

< TAAAAK! TAAAK! Po ponad roku, wreszcie Toshiro skończył swój nieszczęsny quest. Cóż, co prawda, przez zastój i brak weny, końcówkę skróciłam diametralnie i w efekcie wyszło chyba o połowę krótsze opko, niż był miało, ale no... Nadrobi się. W kolejnym queście.
Jak zacznę już, to za dwa lata powinien być gotowy... >

1 komentarz:

Szablon
NewMooni
SOTT