sobota, 26 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Zmrużyłem oczy, uważnie wpatrując się w postać Asriela, który zawzięcie wierzgał i wywijał łapami, najwyraźniej usiłując znaleźć sposób na odzyskanie swobody ruchów. Na moich wargach zaigrał zimny uśmiech satysfakcji, gdy tak obserwowałem jego bezskuteczne próby, po których tylko tracił energię. Teraz tylko wymyślić, jak go unieszkodliwić na dłużej - nawet jeśli obwiązałem go tym łańcuchem mocniej, niż było to konieczne, wolałem nie kusić losu - zawsze istniała szansa, że jakoś się przeciśnie lub podczas naszej nieobecności znajdzie go jeden ze strażników i rozwiąże - a do tego dopuścić nie mogliśmy. Zabójstwo nie wchodziło w grę w wyniku nowych okoliczności, a ogłuszenie załatwiłoby sprawę tylko na jakiś czas - tym bardziej, że istniała szansa na to, że odbije się to na zdrowiu przetrzymywanych tu zwierząt.
- Ciasto zmniejszające - mruknęła nagle Karo, unosząc gwałtownie łebek.
Spojrzałem na nią, zaskoczony. No przecież!
- Jesteś genialna! - uśmiechnąłem się szeroko, patrząc to na partnerkę, to na Asriela. - Możemy też od razu podać je tym wszystkim stworzeniom i wrócić. Będziemy musieli tylko uważać, by nas to nie złapało... a potem zabierzemy kawałek i na miejscu je przywrócimy do normalności, gdzie już będą mogły trafić pod opiekę medyczną!
- Pytanie tylko, gdzie jest sala tamtego doktorka - sucho przypomniała wadera, wyraźnie jednak zadowolona, że zbliżaliśmy się coraz większymi krokami do rozwiązania całej sprawy.
- Możliwe, że dam radę odtworzyć trasę - mruknąłem w zamyśleniu, usiłując przywołać w pamięci obraz mijanych korytarzy. - Zostaniesz tu na moment?
- Tak, pospiesz się tylko.
- Będę leciał jak na skrzydłach - urwałem, zdając sobie sprawę, że to jest jakiś nawet pomysł. - No, nawet nie tylko "jak", zaraz wracam - trąciłem jeszcze lekko waderę nosem. - Uważaj na siebie, pani kamikadze.
- No przecież - parsknęła. Chwilę później wybiegłem w sali, a już w korytarzu zasadziłem długi, mocny sus, po drodze zmieniając kończyny na ptasie skrzydła i szpony. By uniknąć możliwe błądzenia, co jakiś czas rysowałem po ścianach pazurem - nie czułem ani odrobiny poczucia winy, chociaż kolor mieli całkiem ładny. Jeśli nie mogłem przeorać nimi pyska Asriela, mogę wyżyć się na jego budynku.
Po drodze, uważnie przyglądałem się każdym drzwiom, szukając tych odpowiednich - po niecałych dwóch minutach, wreszcie trafiłem na te, które powinny być dobre. Ostrożnie wylądowałem i popchnąłem je, pamiętając doskonale o nieistniejącej już podłodze - o ile trafiłem do właściwego pokoju. Miałem tylko nadzieję, że jego druga część, schowana za kotarą, ostała się. W przeciwnym razie, cały nasz plan diabli wzięli.
Stanąłem na skraju pustki i ponownie mocno wybiłem się, rozkładając szeroko skrzydła. Zaryzykowałem spojrzenie w dół: oprócz czarnej, bezdennej pustki, nic jednak nie dostrzegłem.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, drugi pokój pozostał nietknięty. Wstrzymując możliwie długo oddech, delikatnie chwyciłem ciastko w szpony, uważając, by nie pokruszyć delikatnego ciasta - co prawda, nie zdołałem uniknąć paru okruszyn, które ułamały się, miałem jednak nadzieję, że chociaż kawałek ostanie się aż do sali, gdzie czekała na mnie Karo.
Wyglądając ostrożnie na korytarz w poszukiwaniu ewentualnych strażników, zwiększyłem możliwie tempo, tym razem już bez trudu pokonując dzielącą mnie odległość. Miałem nadzieję, że nie wydarzyło się nic złego podczas tych paru minut mojej nieobecności.
- Możemy zaczynać! - obwieściłem, przeciskając się przez duże drzwi, które zaskrzypiały ponownie: uznałem to za swego rodzaju powitanie.

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT