poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Stałem nieco z boku, obserwując, jak twarz faceta z każdą chwilą na przemian to szarzała, to zmieniała się w trupobiałą maskę lub przybierała intensywnie czerwoną barwę, jakby zaraz miał wybuchnąć. Po prawdzie, nie miałbym nic przeciwko, gdyby tak właśnie się stało.
- Jeśli nie wydobędziemy informacji od ciebie, z wyjawi nam je któreś z tych stworzeń. Ewentualnie przetransportuję część robactwa z tego pokoju do twoich ran, co raczej przyjemnym nie będzie. To jak, przystajesz na układ, czy uciekamy się do mocniejszych środków? - warknęła Karo, najwyraźniej, podobnie jak ja, doprowadzona do ostateczności.
- Nic... nie... wyjawią - wycharczał mężczyzna, a kąciki jego warg zadrgały, jakby próbował unieść je w szyderczym uśmiechu. - Już za... za późno...
- Może dla ciebie - stwierdziłem, podchodząc bliżej. Wlepiłem wzrok w oczy szaleńca: duże, błękitne, poruszające się nienaturalnie szybko, to zerkając na mnie, to znowu na Karo. - Gadaj i rób, co mówimy, to wszyscy będą zadowoleni.
- Pokonali staruszka i już tacy dumni, co? - wziął głęboki wdech, ukazując szereg zepsutych, poczerniałych zębów, co stanowiło raczej mało przyjemny widok. - A zabijcie mnie... cholerne bestie, ja się nie liczę. Znają... znają wszystko, dadzą radę. No, już, prędziutko. Pokażcie tę sławetną, bezwzględną stronę wilków-morderców.
- Nie prowokuj - wysyczałem, całą uwagę skupiając na podłodze. Nie na jego szyję, nie na jego szyję, tylko nie tam... miałem wrażenie, że wtedy przegryzłbym ją bez wahania. Miałem wrażenie, że nie namówimy go na współpracę. A po tym, co zgotował tym wszystkim stworzeniom, zasługiwał na karę. - Damy radę, z tobą czy bez ciebie, zawsze możemy wszystko rozwalić. Zawsze.
- Mów, jeśli ci życie miłe - ostrzegła wilczyca, przejeżdżając pazurami po skórze mężczyzny. Ten zakwilił, ale z jego ust nie padło żadne słowo. Dyszał tylko ciężko, zasłaniając pokaleczonymi dłońmi twarz. W końcu jednak ,drżącą dłonią, sięgnął ku kieszeni fartucha, wyciągając z niego jakąś małą strzykawkę wypełnioną zieloną, oleistą cieczą.
- Niech żyje... Asriel - szepnął, a jego oczy zabłysły. Momentalnie skoczyłem w stronę partnerki, odpychając ją na bok. Jednak starzec, miast nas zaatakować, wbił ostrze w swoje udo, tam, gdzie powinna znajdować się u ludzi tętnica. Jego ciało momentalnie wygięło się w nienaturalny łuk, a dreszcze zaczęły wstrząsać całym wątłym staruszkiem, aż w końcu przebiegł przez niego konwulsyjny dreszcz i... znieruchomiał. Wszystko to trwało krótko. Nie dłużej, niż piętnaście sekund, w czasie których razem z Karo staliśmy nieruchomo, zastygli w bezpiecznej odległości czterech metrów od teraz już martwego, stygnącego ciała, z którego unosił się ostry, drażniący fetor zgnilizny. Cokolwiek to było, dziękowałem Ramzie, że nie zastosował tego na nas.
- Cholerny doktorek - wyszeptałem tylko, szerokim łukiem omijając starca.
- Musiał mieć gdzieś ukryte te klucze - oceniła moja partnerka, patrząc na uwięzione zwierzęta, które zdawały się być zupełnie nieporuszone faktem, że ich oprawca własnie dokonał żywota.
- Nie mam ochoty grzebać mu po fartuchu - wzdrygnąłem się. - Jaką dokładność masz... no wiesz?
- Chodzi ci o gps? - podpowiedziała. - Hm... nie wiem, czy da radę określić aż z taką dokładnością, Lelou.
- Spróbuj chociaż - poprosiłem. - Wolałbym nie rozkuwać ich wszystkich siłą, jak któreś się wystraszy i zacznie rzucać, to źle się to może skończyć, dla nich albo dla nas. Jak znajdziemy klucze, będzie szybciej.

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT