poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Wziąłem głęboki wdech, zadzierając do góry łeb, by ogarnąć wzrokiem całe te monstrualne drzwi, dużo większe ode mnie samego - ba, przewyższały kilkukrotnie każdą istotę, jaką tu widziałem. Niemożliwe, aby mogło tu się kryć stworzenie na tyle ogromne, by zbudowano przejścia aż takiej wielkości. Czyżby zatem przepych? Przebiegł po mnie dreszcz na samą myśl, że gdzieś tam może czaić się stwór tak olbrzymi, że nie byłoby dla niego żadnym problem rozgnieść mnie przypadkowo łapą podczas zwykłego marszu. Nie, tu naszym głównym wrogiem jest Asriel. I tamten szaleniec w fartuchu. Ich trzeba wyeliminować przede wszystkim, inaczej nie uda nam się wydostać. Są jak Kyria. Jeśli okażemy słabość, bezwzględnie ją wykorzystają, zatem powinniśmy stosować identyczną taktykę. Zaatakuję od razu, jeśli tylko popełnią błąd lub dadzą nam ku temu sposobność. Nawet jeśli będzie nią spotkanie wśród tabunów strażników. Jeśli tkną choć Karo, rozszarpię ich na kawałki.
Wejdę tam. Pewnie utkwiłem wzrok w drzwiach, jakby świdrując je na wylot. A jeśli będzie tam ta beksa, wyciągnę z niej wszystkie informacje. Muszę to zrobić. Dla bezpieczeństwa zarówno Karo, jak i mojego. Naszego. Abyśmy mogli wrócić do watahy tak szybko, jak to tylko możliwe.
Szybko, by nie powstrzymała mnie jakaś kolejna myśl, pchnąłem całym ciężarem prawe skrzydło, które zaskrzypiało, ale zaskakująco łatwo, jak na jego rozmiary i domniemaną wagę, zaczęło przesuwać się do przodu, ocierając się co chwila z mało przyjemnym dla ucha odgłosem o podłogę. Zaskoczyło mnie to, że z komnaty nie popłynęła szeroka struga jasnego światła - przecież doskonale pamiętam dobrze oświetloną salę tronową, niemożliwe, aby już zapadła tak głęboka noc, że wszyscy pogrążyli się w głębokim śnie. Ta kraina nie może być popaprana aż na tyle, by nawet czas tu świrował.
Oddychając ciężko, w końcu wślizgnąłem się do środka, a drzwi momentalnie zamknęły się za mną, trzeszcząc złowieszczo. Rozejrzałem się po całym otoczeniu, pierwszym jednak ,co przykuło mój wzrok, była sylwetka tak dobrze znajoma - drobnej, czarnej wadery. Nawet jeśli nasze rozstanie było krótkie, zaraz poczułem, jak serce bije mi szybciej, przejęte radością z odnalezienia partnerki. Żadnych widocznych obrażeń. Jak dobrze...
Po chwili jednak miałem dużo pełniejszy obraz sytuacji - Karo najwyraźniej siłowała się z doktorkiem, gdyż opierała przednie łapy o niego, szczerząc groźnie zęby. Ten jednak zdawał się być dużo bardziej wyluzowany, niż przedtem - ba, sprawiał wręcz wrażenie, jakby cała ta sytuacja go bawiła. Hardo spoglądał na wilczycę, a przecież nie miał już jak uciec. Chciałem właśnie podejść i pomóc jakoś w wydobyciu informacji od tego staruszka, gdy rozejrzałem się po całym pomieszczeniu.
Na Ramzę, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć? Nie wyczuć? Cokolwiek? Przecież...
Wszędzie. Wszędzie, dosłownie wszędzie były kraty, za którymi uwięzione były stworzenia wszelkiej maści, identyczne jak te, które mogłem spotkać na terenie watahy. Przykute kajdanami do ścian, niezdolne do wykonania ani jednego swobodnego kroku, żałośnie patrzyły w przestrzeń, wlepiając pusty wzrok przed siebie, jakby zupełnie nie dostrzegając zamieszania, jakie rozgrywało się przed ich oczami. Jeszcze bardziej szokujący był stan większości z nich - głębokie rany kłute znaczyły ich ciała, a wiele z nich pokrywała ropa i brud. Niektóre zranienia były świeże i jeszcze niezasklepione, inne były widocznie dużo starsze. Stworzenia siedziały jednak cicho w kałużach krwi i uryny, choć wiele z nich wręcz dogrywało. Potrzebowały opieki medycznej już - spora część z nich nie mała szans dożyć nawet ranka, jak oceniłem.
- Coś ty zrobił?! - wrzasnąłem, przykuwając tym samym uwagę. W kilku susach pokonałem dzielącą mnie odległość od mężczyzny, walcząc całym sobą, by zaraz nie przegryźć mu gardła.

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT