niedziela, 22 października 2017

Od Vincenta do Mavis

Znużenie powoli obejmowało moje ciało. Czułem je w ciążących powiekach, rozluźniających się mięśniach, oddech uspokajał się, zwalniał. Ziemia wyścielona różowymi płatkami wiśni była tak miękka, iż pragnąłem legnąć na niej i pogrążyć się w błogim śnie, teraz, w tej chwili. Ostatnia przygoda, podróż po Podziemiach, spotkanie z mamą zadziałały na mnie oczyszczająco, niemniej przynosiły zmęczenie, które teraz przybyło wzmocnione kilkukrotnie. Choć może to sielska atmosfera wspólnego spaceru zadziałała na mnie tak kojąco? Nie bardzo miałem głowę, by nad tym rozmyślać. Nawet nie zauważyłem, że oczy same mi się zamknęły. Trwałem tak, wsparty o bok Mavi, czując jej ciepło, słysząc miarowy oddech. Sen począł rysować subtelne kształty w moim umyśle, gdy drzemałem w poczuciu całkowitego spokoju. Przy niej.
– Vin...
Szept rozmył senne wizje, nim te zdążyły uformować się w konkretny obraz. Spojrzałem na przyjaciółkę jednym okiem. Uśmiechnąłem się bezwiednie, widząc jej pyszczek oprószony księżycowym srebrem.
Wadera westchnęła cichutko:
– Może powinniśmy już wracać, co?
Odsunąłem się nieco od boku przyjaciółki, by móc w pełni się jej przyjrzeć.
– Dlaczego? – zapytałem niezbyt mądrze.
– Wyglądasz na trochę zmęczonego – oznajmiła cierpliwie.
– Nonsens!
Na zaprzeczenie własnych słów rozwarłem szeroko paszczę, ziewając tak potężnie, iż moje ciało zadrżało. Wilczyca patrzała na demaskację z pobłażaniem.
– Może troszeczkę – przyznałem – Ale tylko troszeczkę.
Zawiał wiatr. Opadłe płatki wiśni poruszyły się bezszelestnie, uniosły, odsłaniając nagą ścieżynę. Gałęzie przysadzistych drzew zatrzęsły się i zrzuciły finezyjny deszcz. Różowe drobiny zafalowały w powietrzu, tańczyły przez chwilę w srebrzystym świetle, po czym delikatnie opadły. Przyglądałem się opieszałym ruchom wzniesionych płatków z uwagą, po czym zwróciłem się do Mavis, twierdząc, iż nie musimy tak szybko wracać. Nie powiedziałem jednak nic konkretnego, gdyż widok beżowej sierści przyjaciółki przystrojonej dziesiątkami rumianych detali rozczulił mnie na tyle, że tylko zaśmiałem się pod nosem i mruknąłem ciche: „ooooch...".
– W różowym ci do twarzy – stwierdziła, wskazując wplątane w szarą sierść płatki, które również mnie nie miały litości oszczędzić – Wiem, że to miejsce jest wspaniałe, Vin – dodała – Jest tak spokojnie i miękko. Myślę jednak, że lepiej będzie odpocząć w jaskini.
Miała rację. Choć nie wiem jak przyjazne i ciche byłoby to miejsce–to otwarta przestrzeń. Trzeba zachować czujność nawet podczas snu, gdyż nigdy nie wiadomo, co może kręcić się w pobliżu. Mimo iż byłem niemal całkowicie przekonany, że w tej okolicy nie ma co liczyć na stwory groźniejsze od lisów to nie zamierzałem ryzykować bezpieczeństwa Mavi. No i chciałem byśmy wyspali się bez zbędnego baczenia na podejrzane szmery. Skinąłem więc głową.
– Dobry pomysł. Chodź szybko, zanim te bezlitosne, różowe potworki zamienią nas w kule miękkości i uroku.
Dobiegł mnie cichy chichot.
– Nie widzę w tym nic zabawnego – mruknąłem z udawaną powagą – Te płatki już ruszają do ataku!
Przejechałem łapą po podłożu, wyrzucając w stronę Mavis garść kwiecistych napastników.
– Ej!
Odpędziła lecącą ku niej chmarę gwałtownym ruchem łapy. Następnie zrewanżowała się, częstując mnie podobną ilością płatków. Przyjąłem je z pokorą, pozwalając, by szare futro na mojej piersi rozjaśniło się niewieścim różem. Tak przystrojony dumnie zaprezentowałem się przyjaciółce. Parsknęła po raz kolejny.
– Wrócimy tu jeszcze, prawda? – zapytała, gdy postąpiliśmy krok w stronę jaskiń.
Zwróciłem wzrok ku otwierającym Aleję drzewom. Bujne korony zdawały się błyszczeć w srebrzystej poświacie nocy. Jakby filigranowe płatki pochłaniały dane im światło i rozpalały swój własny, unikatowy blask. Wyścielona wiśniowymi drobinami ścieżka prezentowała się nie mniej urokliwie. Aż korciło by podążyć w głąb Alei, powoli, krok za krokiem. Zachwycać się każdym najmniejszym detalem, wdychać słodki zapach nieskończenie kwitnących drzew, włóczyć łapami po przyjaźnie miękkim podłożu, mając przy sobie kogoś, kogo będziesz chciał przeprowadzić na drugi koniec ścieżynki. Z kim mógłbyś chodzić tak już zawsze.
– Jeśli tylko chcesz – odparłem z uśmiechem, po czym położyłem lekko uszy i ściszyłem nieśmiało głos, niemal szepnąłem, dodając: – moja bratnia duszyczko...
Uszy Mavi opadły nieznacznie, uśmiechnęła się półgębkiem.
– Może jutro? – zaproponowała.
– Jeśli tylko nie będę musiał pilnować szczeniaków to jak najbardziej!
Ruszyliśmy w stronę jaskiń, beztrosko gawędząc o niczym, od czasu do czasu przyjacielsko się przekomarzając.

– No, to mój przystanek – oznajmiłem, gdy oboje stanęliśmy u wejścia do groty.
Wściubiłem łeb do środka, omiatając wzrokiem ciemne, dość duże pomieszczenie. Na kamiennej ziemi leżały jelenie i dzicze skóry oraz kilka garści liści i traw, z których postanowiłem zrobić sobie posłanie. Gdzieś w kącie przygotowane miałem bierwiono i nieco mniejsze gałązki na opał. W kilku miejscach walały się kości–pozostałości spożytych posiłków–które podgryzałem od czasu do czasu, gdy łapała mnie nuda.
– Eh, chyba powinienem w najbliższym czasie tu trochę ogarnąć – powiedziałem sam do siebie, choć bez problemu moją uwagę mogła usłyszeć również Mavi. – Mówię to sobie już od kilku dni – dodałem z uśmiechem.
Wycofałem się z jaskini. Stanąłem przed waderą. Z rozbawieniem zauważyłem, że kilka psotnych płatków wiśni wciąż chowało się za jej uchem.
– Chodź, odprowadzę cię do twojego legowiska – zaproponowałem.
Mavis jednak pokręciła głową.
– Nie ma takiej potrzeby. To niedaleko. A ty powinieneś już dawno spać.
– Ty także – zauważyłem – Nie zasnę, dopóki nie będę miał pewności, że leżysz wygodnie w swojej jaskini – dodałem przekornie.
– Naprawdę, nie masz się czym martwić. Spać!
Szturchnęła mnie i wskazała nosem w głąb mojej groty. Posłałem przyjaciółce grymas niezadowolenia, ale usłuchałem. Wślizgnąłem się do środka i posłusznie, choć nie szczędząc sygnałów ukazujących naburmuszenie, ułożyłem się na posłaniu.
– Zadowolona? – rzuciłem do stojącej przy wejściu wilczycy.
– Jak najbardziej. Dobranoc, Vin.
– Dobranoc, Mavi.
Uśmiechnęła się i ruszyła w swoją stronę. Mruknąłem cicho, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Zaraz zerwałem się z posłania.
– Mavi! – wychyliłem się z jaskini – Czekaj!
Wadera zatrzymała się w półkroku i odwróciła w moją stronę. Nie zdążyła nic powiedzieć, odezwałem się bowiem pierwszy:
– Jako wojownik Watahy Porannych Gwiazd muszę dbać o bezpieczeństwo jej członków! Krwiożercze, różowe płatki mogą się czaić gdzieś tu blisko... – podejrzliwie rozejrzałem się wokoło – Co, jeśli zaatakują znowu? Ashita i Zuko odgryzą mi uszy, gdy wyjdzie na jaw, że pozwoliłem ci ot tak spacerować, gdy wokół czai się wróg!
Patrzyła na mnie swymi jasnymi niczym płynne złoto ślepiami z pełnym zadziwieniem, jednocześnie uśmiechając się pod nosem.
– Więc... – podjąłem, nim zabrała głos – może przenocujesz u mnie?

<Mavi, nie ma za co przepraszać, tylko cieszyć się, cieszyć, że historia idzie dalej! ^^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT