- Skąd masz ten wisiorek? –pytam tajemniczą sowę.
- Chu-chu.
No to żeśmy pogadały… Ale jeśli zrobiła go Erica? Może jest tu gdzieś
nie daleko? Może flirtuje z jakimś przystojnym basiorem o muskularnym
brzuchu i głębokim głosie, który może mieć każdą ale wybiera właśnie ją-
moją siostrę? Może uczy się grać na flecie albo w Baseball? Nawet nie
wiem kiedy, po moim pysku zaczynają cieknąć łzy. Żołądek zaczyna fikać
koziołki. Chce mi się wymiotować. Świat w moich oczach zaczyna wirować
ale to nie powstrzymuje mnie przed zadaniem pytań dręczących moją głowę
od dłuższego czasu. Przez łzy zaczynam krzyczeć:
-Powiedz skąd go masz! Natychmiast! Czy… czy dostałeś go od Erici? Czy
ona żyje? Jest z rodzicami? Szukają mnie? Powiedz! –podczas gdy moje
ciało zaczęło się trząść z nadmiaru emocji, które nagromadziły się we
mnie przez ostatnie lata, skrzydlate stworzenie patrzyło się na mnie z…
litością? Żalem? I w momencie, kiedy ja zastanawiałam się co właściwie
widzi w moim pyszczku, jak bardzo odzwierciedla się we mnie tęsknota za
rodziną, kamień na bransolecie sowy zaczął świecić na czerwono.
Wpatrywałam się w kolorowe światełko tak długo, że gdy ptaszysko
wzleciało w powietrze, moje oczy zaczęły kręcić się niespokojnie we
wszystkie strony poszukując zwierzęcia. Widząc oddalający się na niebie
punkcik, oprzytomniałam i pobiegłam za sową. Najpierw biegłam tą samą
ścieżką, którą przybyłam do rzeki, tylko w pewnym momencie skręciłam w
lewo. Drzewa gęstnieją. Spomiędzy ich koron przedostaje się mniej
światła. Nie widzę ptaka. Uciekł mi.
Uciekł.
Podbiegam jeszcze kawałek w kierunku, w którym ostatni raz widziałam
tajemniczego ptaka. Przez łzy widziałam coraz mniej. Potknęłam się.
Widzę zamazaną, zbliżającą się postać, więc ukrywam pysk.
-Wszystko okej?-odzywa się męski głos. Nie odpowiadam. – Możesz wstać?- Nadal nic nie mówię.
-Hej popatrz na mnie. Słyszysz?-wziął moją twarz i miękką łapą odwrócił
ją w swoją stronę.- Dlaczego płaczesz? Ktoś Cię skrzywdził?-Jego nacisk
na to, żebym z nim rozmawiała jest irytujący. Do tego widział mnie
płaczącą. Do tej pory widywał to tylko las.
-Odwal się, co?- warczę ostatkiem sił. Dopiero teraz odczuwam głód.
Ostatni raz jadłam trzy dni temu, więc naturalną rzeczą jest w tym
momencie burczenie w żołądku. Łzy pieką mnie w oczy, nogi miękną.
Słabnę.
-Hej posłuchaj, nie jest z tobą najlepiej zaniosę Cię do reszty. – nie
mam siły odpowiedzieć. Bezsilna opadam na ziemię. Czuję, jak mnie unosi i
kładzie na swoim grzbiecie.
Jak on to zrobił?
-Jestem Vins. Jak ty masz na imię?
-E…Ead…
-Rozmawiaj ze mną. Jak masz na imię?! – wiem, do czego dąży. Chce
zapobiec mojemu odlotowi. Jednak moje powieki ciążą, ciało się
rozluźnia. Gdzieś w moich myślach widzę mamę przytulającą siostrę, nasze
siostrzane bransolety. Wybacz, odpływam.
-Eadlyn.- mówię.
Po czym tracę przytomność.
<Vindict?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz