piątek, 13 maja 2016

,,Dwie nogi, dwie ręce, czyli jak Toshiro staje się człowiekiem" cz. V

- A może... zabijesz mnie?- zapytała Mater.
Jej głos był zaskakująco pewny, jakby nie pytała, a stwierdzała oczywisty fakt. Bynajmniej nie przypominało to posądzania mnie o złe zamiary, wręcz przeciwnie, zdawało się, że wręcz mnie do tego zachęca, mówiła, że tak czy siak to zrobię, podążę jasno wytyczoną drogą, którą ona mi wskaże. Ścieżką rozświetlaną kroplami krwi.
Spojrzałem na nią, nerwowo przeplatając palce. Instynktownie zacząłem się cofać, ale kiedy unosiłem stopę, zapomniałem, że drugą ułożyłem na mokrym, śliskim liściu. W ostatniej chwili, zacząłem machać rękami w rozpaczliwej próbie odzyskania równowagi, jednak nie dało to żadnych efektów- boleśnie wylądowałem na ziemi, słysząc dziwne strzyknięcie. Przegryzłem wargę, zaciskając powieki, przebierając palcami w zimnej ziemi, co rusz zaciskając pięść. Paznokcie boleśnie wpijały się w skórę, co stanowiło dość dobre otrzeźwienie.
Chciałem wstać, ale po niedługim czasie zdałem sobie sprawę, że kompletnie nic nie czuję, jak marionetka porzucona w rogu po nieudanym przedstawieniu, coraz bardziej obtoczona w kurz. Powietrze musiało pokonywać dwa razy dłuższą drogę, zanim rozlewało się po moich płucach, a i wtedy przynosiły mniej tlenu. Krew chyba też co chwilę zwalniała, by zaraz zacząć wręcz wrzeć. Rozszerzyłem szeroko oczy, a z mojego gardła wydobył się krzyk, który sekundę później przemienił się w zduszony jęk zaszczutego zwierzęcia. Las nade mną jaśniał tysiącami barw, ale ja w tym momencie wyczuwałem od niego tylko miliardy nieprzyjacielskich wibracji. Każdy listek nerwowo drżał, wycelowany we mnie niczym ostre groty włóczni. Chropowate pnie drzew kołysały się na świszczącym i kłującym wietrze, a ja miałem wrażenie, iż zaraz spadną prosto na mnie, aby już na zawsze pogrzebać zwłoki nieznanemu nikomu człowieka pod swoim ciężarem, równocześnie zagrzebując jedyny ślad po basiorze Toshiro. Gleba była przerażająco zimna, jakby chciała rozstąpić się pode mną i zamknąć w swym wnętrzu na wieki. Trawa głośno szeleściła, a jej źdźbła ocierały się o mnie, przypominając ostrza noży.
Nawet własne ciało mnie zdradziło: gdybym tylko mógł, wstałbym natychmiast i zabił, albo przynajmniej unieszkodliwił Mater. A raczej... zwiał.
Tymczasem, mogłem tylko bezsilnie patrzeć przed siebie i przeklinać własną głupotę, a staruszka podchodziła coraz to bliżej mnie. Nie śpieszyła się, wolno stawiała krok za krokiem, napawając się moim strachem. Jej oczy jaśniały zimnym błękitem, przypominającym broń, która lada chwila zanurzy się w krwi.
- Morderca, który boi się zabić własnego wroga?- zapytała z troską, jakby martwiła się o to, że za mało jem i zwracała mi uwagę, żebym spożywał więcej zdrowej żywności.- No dalej, dalej, młodziku! Chcesz żyć, prawda? Nie czujesz aby gniewu? Nie marzysz o powrocie do watahy? Zrezygnujesz z okazji na ucieczkę? Masz szansę wyładować swoją złość na mnie, prawda?- pochyliła się tuż nade mną, odgarniając kosmyk włosów, które opadły na moje oko.- Pokaż mi ten wzrok mordercy, dziecino. Pokaż, na co cię stać. Przecież potrafisz, prawda? Nie bądź taki wstydliwy, przecież wiem, że stać cię na więcej. Nie twierdziłeś kiedyś, że zabijanie to jedyna rzecz, która trzyma cię przy życiu?
Zaczęła wolno suwać palcem po moim policzku, jakbym był jej wnukiem, którego przyłapała na podjadaniu słodkości.
Powoli paznokcie kobiety coraz mocniej przyciskały się do mojego policzka, dotykiem przypominając papier ścierny. Zaczęły robić bruzdy w mojej skórze, rozdrapując delikatne mięśnie. Krople krwi wolno spływały ku ziemi. Nic jej nie zrobię. Nie zabiję jej. Wytrzymam.
- Oj, oj, chyba ktoś tu się trochę zapomniał- zacmokała ze smutkiem.- No cóż, a gdybym tak użyła jakiś bardziej przekonywujących środków? Myślę, że taka pewna niebieska wadera doskonale...
- Ją zostaw- warknąłem.
- A powstrzymasz mnie, dziecinko? No dalej, dalej, pokaż mi ten błysk w twoich oczach.
Z całego serca pragnąłem się jej sprzeciwić. Nie wiem nawet, na co liczyłem. Cudowny ratunek? Nagły przypływ sił? Akt miłosierdzia? Szybką śmierć? Po prostu na koniec tego nieznośnego bólu?
Drżącą ręką, wolno uniosłem dłoń do góry. Wędrowała powoli, jakby przeciągana przez olej. Chwyciłem palce staruszki, choć mój chwyt był tak żałośnie słaby, że nawet ona mogłaby go rozerwać jednym ruchem. Mimo to, błękitne oczy Mater roziskrzyły się, zaś jej dłoń sflaczała w moim uścisku.
- Morderca- wyszeptała z uniesieniem.
Nie wytrzymałem. Patrząc na jej harde spojrzenie, użyłem całej siły, jaka mi pozostała, przewalając lekką staruszkę. Przydusiłem ją do ziemi, chwytając pierwszy przedmiot w zasięgu ręki- gwoli ścisłości, kawałek szkła do klepsydry- i jak opętany, zacząłem wbijać jego ostrą krawędź ciała kobiety. Chyba krzyczałem, nie wiem. Przestałem cokolwiek czuć, a jedyną rzeczą, która łączyła mnie z rzeczywistością, była właśnie ta niewielka broń w moich rękach, którą rozpaczliwie machałem. Czerwone plamki krążące mi przed oczami, szept szkła miękko zanurzającego się w ciele, dłoń, w którą coraz mocniej wrzynały się krawędzie przezroczystej materii- streszczałem całą swoją obecną egzystencję tylko w tych słowach.
Przestałem dopiero wtedy, gdy przez ścianę mojej świadomości przebił się skrzek kruka. Początkowo był tak cichy, że niemal go zignorowałem, jednak powoli do chórku dołączały coraz to nowe osobniki, z całej siły wydając z własnych krtani głośne, raniące uszy dźwięki.
Powoli wracałem do przytomności umysłu, po czym, będąc nadal w stanie przytłumienia, spojrzałem na swoją dłoń. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno kurczowo trzymałem dłoń, teraz widziałem tylko bladą skórę, poznaczoną wieloma, głębokimi bruzdami. Skierowałem wzrok na tors. Cała koszulka zachlapana była krwią, podobnie jak spodnie, ręce, stopy. Przejechałem wolno palcem po twarzy, a następnie uniosłem opuszek pod oczy: dostrzegłem, iż cały był we krwi. Dziwne. Ból, i to zresztą niewielki, czułem jedynie przy dłoni, zresztą tylko pod postacią nieprzyjemnego kłucia. Jednak natychmiast zapomniałem o tym drobnym dyskomforcie, kiedy spojrzałem na dziwny kształt leżący tuż przede mną o humanoidalnych kształtach. Cały w szkarłatnej cieczy, poznaczony wszędzie rozszarpanymi, głębokimi ranami. Moją szczególną uwagę przykuły, dziwnym trafem nietknięte, ale otrzymujące się oczodołach ostatkiem sił, dwa, okrągłe, białe kule. Błękitne tęczówki wpatrywały się pogodnie w niebo, zaś wargi wyrażały delikatną kpinę, jakby chciały powiedzieć ''A mówiłam, że tak będzie!".
Nagle, jeden z większych kruków, podleciał do zmaltretowanych zwłok, lądując przy dłoni staruszki, którą z pozostałą częścią łączył tylko wąski pas wiotkich mięśni. Ptaszysko pochyliło łeb, wydając z siebie cichy skrzek, zupełnie nieskrępowane moją obecnością, po czym rozszerzyło dziób, rozdzielając palce staruszki, kurczowo trzymające...kompletną klepsydrę.
Ponownie spojrzałem na czarnopiórego kruka: lśniące czerwienią oczy zmieniły teraz kolor na błękit, zimny jak północne ostrze.
Powoli wstałem rozprostowując kości. Oderwałem kawałek materiału z koszulki, po czym przewiązałem ranę na ręce prowizorycznym bandażem. Kierowany nagłymi wyrzutami sumienia, schyliłem się i delikatnie zamknąłem powieki Mater.
- Przepraszam- wyjąkałem. Nawet nie byłem pewien, kogo konkretnie.
Ogarnięty nagłymi torsjami, upadłem na kolana. Przycisnąłem dłoń do ust, próbując się uspokoić. Zignorowałem nieznośne, targające żołądkiem skurcze, po czym ruszyłem przed siebie. Jednak kiedy ujrzałem na gałęziach całe mnóstwo kruków, wpatrujące się we mnie swoimi błękitnymi, inteligentnymi oczami, zawróciłem w prawo. Ta sama sytuacja, z lewej identycznie. Chciałem odwrócić się do tyłu, ale nie miałem na tyle odwagi, by jeszcze raz zbliżyć się do ciała Mater, jakbym zostawił tam wspomnienia z szału, który ogarnął mnie kilka minut temu. Chciałem o tym zapomnieć, cofnąć czas...
Jak przez mgłę, usłyszałem głośny trzepot skrzydeł. Czarnopióre ptaszyska skrzeczały, zlatując z drzew i zmierzając w moją stronę. Otoczyły mnie ciasną chmarą, nie pozwalając choćby na najmniejszy ruch. Tym razem nie były tak łagodne: ich dzioby wbijały się w moje ciało, wyrywały kawałki mięsa, drapały szponami o moją skórę. Starałem się osłaniać rękami, ale te po jakimś czasie bezwolnie opadły. Zastanawiałem się, czy to koniec- czy umrę tuż po wykonaniu zadania. Upadłem ,a świat pochłonęła ciemność...
***
Światło promieni słonecznych drażniło moje oczy. Niemrawo uniosłem powieki, odruchowo zwijając się w kulkę, aby uchronić ciało przed wrogimi atakami. Ale nic nie czułem. Powoli rozejrzałem się po terenie. Trawo miękko falowała dookoła, rzeczka cicho szemrała, niebo było wyjątkowo błękitne. Machnąłem ogonem, stwarzając delikatny podmuch wiatru.
Chwila.
Ogon?!
Czym prędzej wstałem, oczywiście, na cztery łapy. Na widok białej sierści, aż zawyłem z radości. Ochota na śmiechy przeszła mi dopiero, kiedy zobaczyłem...swoje ludzkie ciało, leżące w cieniu rozłożystego dębu. Całe we krwi, z nienaturalnie powykręcanymi członkami. Jednak wstało, choć z pewnym trudem, spojrzało na mnie i powiedziało niezwykle wyraźnym, szeleszczącym głosem:
- Misję uznaję za wykonaną.
Po czym opadł, zaś jego ciało rozsypało się w ziarenka piasku unoszone przez wiatr. Wolno ruszyłem w stronę swojej jaskini, przygotowując się na najtrudniejszą część: tyradę Ashity.

Ciąg dalszy nie nastąpi ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT