niedziela, 12 listopada 2017

Od Ashity do Vincenta

Kiedy Vin tak długo nie wracał, niepokój zaciskał powoli coraz mocniejszy supeł w moim żołądku. Pisklę wierciło się niespokojnie przez sen i machał łapami jakby biegł, wieszcząc rychłe przebudzenie, co doskonale znałam już z przykładu własnych dzieci. Co za tym idzie, świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że gdy na dobre otworzy już swoje oczy, teraz zakryte cienką, karmazynową błoną. Maluch wydawał z siebie rytmiczne sapnięcia, szurając ogonem po kamiennym podłożu jaskini. Spał. Oczywiście, w końcu dopiero rósł, a młode to młode, niezależnie od tego, czy to szczenię wilka, drobny jelonek, czy też smocze pisklę, wszystkie potrzebują niemal tego samego, by rozwijać się jak należy - czyli mleka matki, opieki starszych... i snu, nawet do kilkunastu godzin dziennie. Nasz maluch był jednak zbyt wystraszony i zbyt mało zaznajomiony z okolicami, w dodatku pozbawiony opieki matki, by zażyć odpowiedniej dawki odpoczynku, przynajmniej przez pierwsze dni będzie na pewno o wiele bardziej nieregularny, niż powinien. Co za tym idzie, Vin powinien naprawdę się pośpieszyć albo maluch gotów będzie urządzić tu istną rewolucję, wiedziony pustym żołądkiem i zmęczeniem.
- Gdzie ty jesteś... - mruczałam pod nosem, nerwowo drepcząc dookoła. Pozostały czas, który przeznaczyć musiałam na wyglądanie basiora, postanowiłam wykorzystać jak najlepiej, byleby tylko nie dać się zjeść nerwom - po pierwsze zatem, zebrałam trochę gałęzi i mchu, by wymościć wygodniej i powiększyć legowisko smoka, gdy już wstanie. Po drugie, spróbowałam sama rozejrzeć się nieco po okolicy, cały czas zachowując jednak bezpieczną odległość od kryjówki - maksymalnie sto metrów. Płonna nadzieja, że akurat napatoczy się jakaś zwierzyna, zdarzało się przecież jednak, że jakiś spłoszony zając w panice zawędrował aż tu, podpisując na siebie wyrok. W okolicy chadzało sobie w końcu wiele głodnych wilków, z czego spora część miała rodziny - szczeniaki zawsze są głodne, a świeże mięso cieszy je jak nic na świecie.
Zbadałam uważnie nosem powietrze, szukając oznak zbliżającej się zwierzyny, szukałam też zapachu Vina lub jakichś niechcianych obcych, którzy mogliby chcieć zrobić krzywdę maluchowi. Patrol graniczny wykonywał świetną robotę, podobnie jak strażnicy, ale tereny watahy były rozległe, niemożliwym było patrolowanie wszystkich miejsc. Zdarzało się - rzadko, ale nadal - że jakiś pojedynczy wilk lub inne stworzenie o wrogich zamiarach przedostawało się na nasze tereny. Zazwyczaj radziliśmy sobie z takim delikwentem szybko, a większość potencjalnie niebezpiecznych istot wiedziała już, że tutejszych terenów lepiej nie atakować - wataha była w końcu liczna.
Wróciłam z powrotem do jaskini, spoglądając na wciąż smacznie drzemiącego pisklaka. Młode ziewało rozkosznie co jakiś czas, wypuszczając z nozdrzy strużki pary - całe szczęście, że nie zaczęło jeszcze pluć ogniem, łatwopalna ściółka mogłaby z łatwością zająć się płomieniami, a perspektywa pożaru w watasze nie napawała mnie optymizmem w żadnej mierze.
Usiadłam tuż przed wejściem, opierając bok o zimną skałę. Wpatrywałam się uparcie w ścianę drzew, próbując dostrzec między grubymi konarami i opadającymi liśćmi w wielu barwach, od złotej aż po szkarłat, szarą sylwetkę przyjaciela. Gdy dostrzegłam, jak wolno wyłania się zza grupki młodych sosen, podskoczyłam z radości, krzywiąc się, gdy poczułam ciche strzyknięcie - od dłuższego siedzenia w jednej pozycji, nieco zardzewiałam.
- Starość nie radość - mruknęłam z zaskakującym pesymizmem jak na siebie. Uśmiech zaraz jednak do mnie powrócił, gdy basior wyszedł na polanę, ciągnąc ze sobą zdobycz. Z tyłu dobiegło mnie też parsknięcie pisklaka. Idealne wyczucie czasu. Zerwałam się i skoczyłam w stronę przyjaciela.
- Vin! A już się bałam, że coś cię zjadło!- powitałam go, żwawo machając ogonem. Przyjaciel wytrwale ciągnął zdobycz, szurając jej ciałem o ziemię. Malucha nie obchodził jednak jego ciężar. Głośno wyrażał już swoje niezadowolenie, postanowiłam więc ponaglić nieco Vina. - Dawaj, dawaj!
Ten po chwili wszedł do groty, kładąc zdobycz przed głodnym malcem. W oczach smoka zapaliły się iskierki, zerwał się z posłania i zatopił rząd lśniących kiełków w łani - odrywał co chwila świeże, ociekające krwią płaty mięsa, by z rozkoszą je połykać, brudząc wszystko naokoło czerwoną posoką. Od jego pełnego zadowolenia mruczenia, ściany jaskini zdawały się niemal drżeć. Gdy skończył już większość, zebrał kości i ułożył je na swoim legowisku, po czym sam tam wskoczył i zabrał się za ogryzanie ich z resztek mięsa.
- No, to teraz będzie spać spokojnie - westchnęłam z ulgą. - Eh, sama bym coś przekąsiła...
Ostatnie zdanie wypowiedziałam tęsknie, marząc o kawałku chociażby takiego szaraka, żwawo hasającego sobie po łąkach.
- Ashito - powiedział jednak Vin, a jego poważny ton głosu sprowadził mnie niemal z brutalnością na ziemię. - Musimy omówić pewną kwestię.
Czujnie spojrzałam w lodowe oczy przyjaciela, starając się dostrzec w nich choć małą podpowiedź. Jego słowa zaniepokoiły mnie - rzadko kiedy zachowywał się w ten sposób. Jego pozycja w watasze była wysoka, w niczym nie przypominał jednak wyniosłego wilka, którym mógłby się stać - to właśnie ceniłam w nim, doskonale zdając sobie sprawę z charakteru basiora. Gdybym w kilku słowach miała oddać to, jaki jest Vin, na początku na pewno wymieniłabym jego pozytywne nastawienie - a także oddanie, z jakim poświęcał się dla dobra watahy oraz ochraniał jej członków, w szczególności bliskie mi osoby. Choć był tu niemal od początku istnienia watahy - szmat czasu, jak teraz wspominałam, patrząc na swoje już dorosłe dzieci - mogłam śmiało powiedzieć, że Vin nigdy mnie nie zawiódł, w żadnej kwestii. Ufałam mu całkowicie i szanowałam go, zarówno jako wilka, członka mojej rodziny, jak i niezastąpionego druha.
- O co chodzi? - zapytałam zatem ostrożnie, a mój uśmiech zgasł jak zdmuchnięty płomyk. - Chodzi o coś z małym?
- Prawdopodobnie tak... na pewno tak - potwierdził bez ogródek. - Gdy polowałem, wpadłem na Klair, biegła właśnie, by ci to przekazać. Podczas obchodu Jushiri zauważyła drugiego smoka.
Sapnęłam głucho i cofnęłam się o krok, niemal tracąc równowagę przez pozostawioną, dokładnie obgryzioną i obślinioną kostkę łani.
- Smok - powtórzyłam, przymykając oczy, by strawić jakoś tę informację. - Vin, przecież... nie, one nigdy się tu nie zapuszczają. Muszą szukać młodego, prawda? Czy to mogła być jego matka?
- Klair nie była w stanie tego uściślić. Nie podeszła zbyt blisko, co było rozsądnym krokiem, oceniła jednak jego wielkość na jakieś dwa-trzy wilki.
- Mniejszy od większości dorosłych osobników, szczególnie tych w wieku rozrodczym - skwitowałam, badając sylwetkę pisklęcia. - Ale nasz też jest stosunkowo niewielkich rozmiarów, a skoro jest już na tyle samodzielny, choć dalej zależny od matki, może to jakiś nieznany gatunek?
- Nie wiem, Ashi - Vin westchnął, wyraźnie zdenerwowany. - Smok odleciał w stronę Szpiczastych Gór, więcej osobników raczej nie widziano.
- Trzeba będzie zgromadzić patrol graniczny - stwierdziłam, usiłując połączyć strzępki myśli w spójny plan. - Łowców, zwiadowców, wszystkich, którzy potrafią szybko biegać. Priorytetem jest teraz ustalenie, co takiego dzieje się w Szpiczastych Górach ze smokami. Musimy też sprowadzić, co tam się dzieje, jeśli coś złego, wpłynie to na losy całej watahy...

< Vin? Kłaniam się w pas i z całego serduszka przepraszam, że dopiero odpisuję. W pierogach i świeżakach Ci to wynagrodzę! >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT