poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Od Vincenta do Mavis

Esmeralda zasypała nas wodospadem pytań, by następnie, dowiedziawszy się wszystkiego o czym powinna wiedzieć, przystąpiła do opatrywania ran Mavis. Chyżo skoczyła do jednej z półek, przebiegła ją wzrokiem, mrucząc pod nosem niewyraźne słowa. Chwyciła nieznaną mi roślinę, maść o intensywnym zapachu i bandaż. Zorganizowała również wodę o dziwnym, zielonkawym zabarwieniu.
-To może być nieprzyjemne. - poinformowała pacjentkę, wrzucając liście do płynu. - Przez jakiś czas pewnie będzie piekło...
-"Piekło", hehe. - powiedziałem, tknięty potrzebą rzucenia w eter czegoś, co rozbawi towarzystwo.
-...ale przynajmniej zlikwiduje wszelkie zanieczyszczenia, które mogą być przyczyną poważnych zakażeń. -wyrecytowała, po czym zwróciła na mnie wzrok. Zielone ślepia, zwykle spokojne teraz zdradzały napięcie.
-Taki gag. - uśmiechnąłem się szczeniacko. Nie ujrzałem w oczach Esmeraldy aprobaty zatem odchrząknąłem i z nieco poważniejszą miną dodałem: - Już milczę. Kontynuuj.
Brązowa wadera miała w sobie dowcipną nutkę, jednakże w chwili obecnej zanikła ona całkowicie. Mavis natomiast okazała lekkie rozbawienie moim kawałem, miałem jednak odczucie, iż był to uśmiech z jakim spogląda się na głupiutkie szczenie, któremu pobłażamy bo jest słodkie. Odpuściłem sobie zatem dalsze psoty i po prostu pozwoliłem działać Esme w spokoju. Oczekując na swoją kolej oddałem się rozmyśleniom. Głównie o tym, co usłyszałem będąc w Podziemiach i o Podziemiach w ogóle. Przez umysł przeszedł mi obraz mamy i Elfiasa oraz wszystkich dusz unoszonych się, błądzących po bezkresnej pustce. Niemal słyszałem ciche jęki umarłych, unoszących się w nicości, szukających jakiegokolwiek sensu przebywania tu. Coś ścisnęło mnie w gardle. To niesprawiedliwe. Już nawet nie chodzi o to, że z Mavis utraciliśmy tak ważne dla nas osoby. Niezrozumiałym dla mnie jest, dlaczego ci, którzy oddali za nas życie muszą pośmiertnie przebywać w takim miejscu? Zimna, przytłaczająca, dusząca ciemność, bezkres, bezczasowość. Nic. Za to wszystko, co zrobili dostali nieskończone nic.
-Zwłaszcza ty, Vincent.- ciszę rozproszył głos Esmeraldy.
Uniosłem głowę, zamrugałem szybko. Ponure rozmyślenia zupełnie odcięły mnie od świata zewnętrznego. Spojrzałem na waderę; mój wzrok chyba wyraźnie wskazywał, iż spora część wypowiedzi do mnie nie dotarła. Medyczka westchnęła ciężko.
-Wszystko w porządku, Vin? - Mavis wyłapała moją chwilową chandrę.
Odpędziłem frasobliwe myśli. Posępna atmosfera Podziemia przesiąkła mnie na wylot i chyba jeszcze nie wywietrzała.
-Umm, tak, tak, tylko... myślałem o pary rzeczach. To nic. - machnąłem łapą. Beżowa wadera skinęła głową za zrozumieniem. Zwróciłem wzrok na Esmeraldę. Położyłem lekko uszy. - Wybacz, zamyśliłem się. Mogłabyś powtórzyć?
-Esmeralda prosi nas, byśmy uważali przez kilka dni na nasze rany. - Mavis cierpliwie powtórzyła mi słowa wilczycy. - Ograniczyć zbędny wysiłek, unikać wszelkich urazów.
-I to tyczy się w szczególności mnie?
-Tak. - ton Esme był stanowczy. - Nie chcę cię tu widzieć nie wcześniej niż za jakieś trzy-cztery dni, gdy będę sprawdzać, czy obrażenia goją się dobrze. Wtenczas weź sobie wolne. Spełnianie funkcji opiekuna, a tym bardziej wojownika może ci tylko i wyłącznie zaszkodzić. Mavis, ty tak samo. Musicie odpocząć.
Zrobiłem nabzdyczoną minę, prezentując medyczce moje niezadowolenie tym faktem. Nie miałem jednak zamiaru się kłócić, gdyż miała rację-tego tylko brakuje, bym doznał kolejnych uszczerbków na zdrowiu za sprawą rozbrykanych szczeniaków. Co więcej po tak intensywnie spędzonym czasie przyda mi się chwila błogiego nieróbstwa. Skupiłem uwagę na Mavi, dzielnie znoszącą dyskomfort wynikający z opatrywania ran. Wyłapała moje spojrzenie i odpowiedziała uśmiechem mówiącym "wszystko dobrze", w czym nie pozostałem jej dłużny. Lubie jej uśmiech. Naprawdę uwielbiam. I chyba już wiem w jaki sposób możemy spędzić dany nam czas wolny.
-Co powiesz na miły, spokojny, relaksujący spacer dokądkolwiek? - zapytałem, kładąc wyraźny akcent na przymiotniki, by zapewnić Esmeraldę, że nie zabieram Mavi na taniec z hydrą. - Wiesz, przejść się, popodziwiać piękno naszych terenów... naprawdę się za nimi stęskniłem. - westchnąłem.
Tyle się wydarzyło. Doświadczyłem chwili oczekiwanej przeze mnie od tylu lat, o której myślałem, iż jest niemożliwa do doczekania. Spotkałem mamę, mogłem ją przytulić, usłyszeć jej głos. Wreszcie mam czyste sumienie. Wreszcie znajdę poszukiwane tak długo odpowiedzi. Miałem wrażenie, jakby Bryź zakołysał się na mojej piersi, wyczuwszy chęć poznania wszystkiego co w sobie skrywa. Jednakże nie zamierzałem go użyć teraz. Jutro prawdopodobnie też nie. Nie w czasie, gdy mogę całkowicie poświęcić się Mavis. Czułem bowiem potrzebę silniejszą od pragnienia odpowiedzi, choć wydaje się to absurdalne, zważywszy na fakt ile z siebie dałem, by pozyskać klucz. Ale tak właśnie czułem. Chcę sprawić waderze przyjemność, odpłacić tym sposobem te wszystkie nieprzyjemności, których doznaliśmy robiąc dla siebie coś, o czym nie śmieliśmy pomyśleć. O tajemnicy mojego talizmanu rzecz jasna jej powiem. Nikomu nie ufam bardziej, nie ma osoby, której powierzyłem więcej sekretów bez obawy, że zostanę odrzucony. Ale to nie teraz. Innego dnia. W chwili obecnej pragnę tylko spokoju, jej spokoju, jej szczęścia. Mimo to miałem wrażenie, że żaden mój czyn nie będzie dość wielki by oddać poświęcenie Mavi. Nigdy nie przestane jej dziękować.

<Mavis, tak się cieszę, że możemy kontynuować tę historię ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT