Wieczorem błam padnięta. Cały dzień biegałam za zwierzyną w tym słońcu.
Ledwo dało się wytrzymać w cieniu. Kiedy nareszcie najedzona wracałam do
chłodnej jaskini, widziałam to zadowolenie na pyskach członków watahy.
Nie dziwiłam się im. Ochłodzenie na noc było czymś naprawdę bardzo
przyjemnym po dniu w gorącu. W jaskini przywitała mnie uradowana mordka
Victora.
-Cześć- powiedziałam
-Hej- odparł spokojnie
-Jak tam w szpitalu?- spytałam moszcząc nam miejsce do spania
-Jak zwykle...coś do roboty. Ale cud bo nie było w ogóle nagłych
wypadków!- powiedział uśmiechnięty, ale mimo to zauważyłam w jego oczach
zmęczenie
-Ach....i tak się zmęczyłeś. Dziś pójdę wcześniej spać...Padam na psyk- roześmiałam się
Zerknęłam jeszcze kątem okna na partnera, gdy kładłam się spać. Moje
powieki przypominały mi dziś coś w stylu torebek na herbatę wypchanych
najcięższymi kamieniami świata. I oto tak poddałam się i zasnęłam.
Przebudziłam się dopiero w środku nocy. Było wciąż cichutko. Gwiazdy
migotały, a księżyc rzucał blade światło na wszystko dookoła. Oczy
miałam wciąż zaspane więc postanowiłam się napić wody z jeziora. Dalej
zaspana poszłam do wodopoju. Mogłam wtedy przypominać lunatyka ponieważ
miałam powieki spuszczone i szłam po omacku. Powoli pochyliłam się nad
cieczą i się napiła. Coś poruszyło się w krzakach przez co natychmiast
się obudziła już całkowicie.
-K-kto to?- zapytałam niepewnie, miałam lekką chrypę
<Ktoś chętny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz