czwartek, 28 lipca 2016

Od Lelou do Karo

Ciepłe prądy powietrza mierzwiły pióra na moich skrzydłach i przeczesywały sierść na pyszczku, zupełnie jak czyjeś ciepłe, opiekuńcze łapki. Wciągnąłem w płuca haust orzeźwiającego powietrza, wznosząc się jeszcze wyżej, pod samą  warstwę chmur. Raz nawet zanurzyłem się w obłok, jednak jego chłód zaraz mnie stamtąd wygonił. Karo obserwowała razem ze mną zachód słońca, kiedy to złote promienie kładły się po okolicznych wzgórzach i chmurach, barwiąc je na różnorakie barwy, poczynając od oranżu, a kończąc na jasnym fiolecie. Nawet niebo nie pogardziło okazją na małą zmianę i teraz łagodnie kontrastowało z cienistą linią horyzontu, na której zaczynał się ląd, odcinając się od różowawego odcienia ogromnej kopuły.
Po chwili oderwałem wzrok od zjawiska, zwracając większą uwagę na rosnący przed nami budynek, a właściwie, jego niewielki fragment, wystający zza wysokich koron drzew Lasu Śmierci, który to na chwilę jakby stracił odrobinę ze swojej upiorności, dając się ponieść pięknu zachodowi słońca. Gałęzie cicho ocierały się o siebie, przepuszczając roztańczone promyki, które, mieniąc się łagodnie, tańczyły po wysuszonej trawie. Dach ogromnego gmachu, mający kształt szklanej kopuły, po której to pląsały różnokolorowe plamy światła.
Zanurkowałem między drzewa, nadal mocno trzymając Karo, starając się, aby wadera nie ucierpiała zbyt podczas kontaktu z ostrymi gałęziami. Oblepiła nas gęsta ciemność, panująca przy samym podłożu Lasu. Nie widać już było słońca, a różowawe niebo ledwo co wystawało zza liści. Wystarczyło jednak przejść zaledwie kilka kroków, aby drzewa zaczęły rosnąć rzadziej, jakby wycięte w pień dawno, dawno temu. Niewielkie jeziorko delikatnie podmywało cały teren, acz z całą pewnością nie była to krystalicznie czysta woda: przybrała przedziwny, turkusowy odcień, mieszający się ze złotem, jakby zaklętym w jej toni. Drzewa tu były jakby o wiele słabsze, nie miały tak gęstych liści, jak ich kuzyni zaledwie kilka metrów dalej. Ba, niektóre z pni były już obumarłe i suche, zapewne pierwszy lepszy płomień pochłonąłby całą okolicę. Nieco dalej, po jeziorku pływało coś w rodzaju namiotu na platformie. Świece wypełniały jasnym blaskiem podłoże, a ja przez moment miałem wrażenie, iż ktoś siedzi na środku, czytając książkę...
Ale najbardziej imponująca była budowla, podobno wzniesiona ludzką ręką. Kręte schodki prowadziły w stronę niewidocznych dla nas drzwi, zapewne znajdujących się z tyłu. Podłużne okna świeciły jasnym, ciepłym blaskiem, bez trudu mogłem dostrzec, jak po drugiej stronie szkła poruszają się cieniste, wysokie sylwetki. Szczegółów dostrzec, niestety, nie mogłem, bowiem mimo wszystko, ta część Lasu również skryta była w półmroku. 
Przeciągnąłem się z leniwym uśmiechem. Teren był z całą pewnością jedyny w swoim rodzaju, wręcz ziejący grozą i tajemniczością, otaczała go dziwna, rozedrgana aura, przywodząca na myśl coś, co może wydarzyć się w każdej chwili, a zarazem trwać już od wieków, panosząc się w swej nieskończoności. Zastanawiałem się, czy Nami byłaby zadowolona z tego widoku, jednak równocześnie pomyślałem, że zdecydowanie wolała jasne miejsca, co w sumie było mi na rękę. Nie chciałem, aby przebywała w potencjalnie niebezpiecznych miejscach.
- Widzisz, wychodzi jednak na to, że mamy szczęście- powiedziałem z szerokim uśmiechem do Karo.- Nawet za długo się nie błąkaliśmy. To co, wbijamy na imprezkę?

< Karo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT