piątek, 22 lipca 2016

Od Renesmee- opowiadanie eventowe- etap II

Był chłodny dzień. Słońce leniwie przesuwało się po niebie. Ziewnęłam przeciągle. Rozejrzałam się nie było w okolicy nikogo zainteresowanego rozmową. Wszyscy uwijali się z robotą. Wataha tego dani najprawdopodobniej zmieniła się w mrowisko pełne pracowitych stworzonek. Jakoś tak... ni stąd, ni zowąd, nabrałam ochoty przejść się do Tysiącletniej Puszczy. Ta czasem można spotkać coś ciekawego. Pierwszy raz w życiu widziałam centaura. Stało się to tak że najedzona po polowaniu postanowiłam się przejść. Spokojnie dreptałam przed siebie, kiedy Morfeusz zaczął mnie wzywać. Nie mogłam się oprzeć, więc umościłam się na kępce trawy pod krzakiem. Wciąż jednak walczyłam z powiekami aby się nie zamknęły. Tą walkę przegrałam. Czy aby na marne? Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam galopującego centaura. Był to wspaniały widok. Widziałam jak wszystkie mięśnie się napinają na jego noga. Było to przez zaledwie kilka sekund, gdyż stworzenie gwałtownie przyśpieszyło. Ta puszcza więc nie jest jakaś zwykła. Jak ktoś tak mówi to musiał tu jeszcze nigdy nie przebywać. Tym razem umościłam wygodnie na gałęzi drzew. Lubiłam bawić się w tym miejscu w obserwatora, odkrywcę przyrody. Zdziwiło mnie gdy po dwudziestu minutach nie przebiegł tedy nawet zając. Wyszłam z ukrycia. Ziemia pod moimi łapami drgała. Usłyszałam tent kopyt. Cóż to mogło być? Czyżby coś goniło te wdzięczne stworzenia-centaury? Przygotowałam się do biegu. Miałam zamiar za wszelką cenę odkryć co martwi te podziwiane przez mnie istoty. W oddali widziałam chmarę kurzu z której wyjawiły się centaury. Było ich może dziesięć? Ku mojemu zdziwieniu zupełnie nic ich nie goniło. Jakieś spotkanie? Może nie powinnam się wtrącać...Jeszcze wywołam wojnę...uznają mnie za szpiega. Westchnęłam. Całą winę zwale na moją niepohamowaną ciekawość, jeśli już. Puściłam się najszybszym biegiem jaki potrafiłam z siebie wydobyć. O dziwo stworzenia owe nie oddaliły się zbyt daleko od mnie. Dystans między nami się jednak powiększał. Centaury zaczęły zwalniać. Wbiegłam cichutko w krzaki. Teraz musiałam przemieszczać się pod baldachimem z paproci. Po chwili całkowicie się zatrzymałam. To było zebranie. Jeden z najstarszych centaurów przemawiał. Wiatr niósł każde słowo do mnie przez co dosyć dobrze rozumiałam.
-Bracia! Wszyscy jesteśmy członkami Kręgu Wybranych- mówił brodaty stwor.
Jego oczy były brązowe, twarz obsypana zmarszczkami. Broda była jasno siwa. Możliwe że to właśnie on założył ten „Krąg Wybranych”
-Jak wiemy nadeszły dla nas, dla naszego rodu bardzo ciężkie czasy- kontynuował centaur.- Szykuje się wojna. Będziemy musieli walczyć, albo podpisać traktat z Ferlunem! Chce od nas dusz całego Kręgu. Jeśli oddamy mu to czego żąda nikt nie będzie bronił naszego zbioru. Zbioru przygód każdego plemienia. Obecnych, przyszłych i przeszłych. Więc co robimy?
-Oddajmy nasze dusze... znajdziemy kogoś kto wszystkie ukryje. -powiedział dużo młodszy członek tych strażników.
-Co proponujesz dokładnie?-spytał inny stwór
-Ymm...Wilki? Pomogliśmy pobliskiemu stadu wygrać wojnę z Nim...Może w zamian przechowają cenne zwoje do czasu aż zbierze zgłoszą się po nie przyjaciele z zachodu? Mają nadmiar członków swojej grupy.
-A więc niech tak będzie. Umrzemy najprawdopodobniej jutro z ranach, chyba że atak nastąpi szybciej.
Te księgi musiały być dla nich ważne. Dusza za zwykły zbiór. Czemu nie chcieli pomocy od nas? Do oczu napłynęły mi łzy gdy widziałam jak wymieniają się smutnymi spojrzeniami. Wyszłam z ukrycia.
-Witajcie- powiedziałam ciepło- Nazywam się Renesmee należę do Watahy Porannych Gwiazd. Przechodziłam tędy i słyszałam waszą rozmowę...- umilkłam widząc że wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.- Mogę wam pomóc -powiedziałam cichutko i niepewnie.
-Siostro, niebo nam cie przysyła. Damy ci nasz zbiór idź do swojej alfy i jej to oddaj. Schowajcie. Was Ferlun nie ruszy.- spojrzał mi w oczy
-Dobrze, ale dlaczego nie poprosicie nas żebyśmy walczyli z wami ramię, w ramię?
-Bo inaczej Mroczny Pan zabierze dusze wszystkim członkom tych kręgów na świecie i plemionom centaurów.
-Aha...-szepnęłam cichutko.
-Bracia, zaczekajcie z nią...Idę bo zbiór przygód.
Ruszył jakże szybkim galopem. Między mną, a resztą. Postanowiłam ją przerwać.
-A dlaczego właśnie wy musicie te zwoje chronić?
-Ponieważ...-zaczął jeden niepewnie spoglądając na resztę swoich braci- Ponieważ za dnia te zwoje palą ręce innych gdy je dotkną, ale nasze nie. My jesteśmy dzięki temu odporni na różne trucizny...Ale nie na zabieranie dusz. Zbiór zabiera wszystko co wyczytujemy z gwiazd. Wiemy co, i kiedy stanie się ze Słońcem. Dziś w nocy damy ci nasz skarb, a ty musisz uciec z nim do alfy. Słońce rzucając na siebie światło może ci odebrać życie gdy będziesz miała przy sobie te zbiory. W momencie gdy zejdziemy z tego świata nastąpi zaćmienie tej gorącej planety.
Przysiadłam. Ten zbiór przygód to szczęście i przekleństwo... Słońce...też ma tu decydujący głos. Znów usłyszałam tent kopyt. Nie był tak równy i miarowy. Z kurzu wyłonił się starszy centaur. Był cały obdrapany. Z ran sączyły mu się stróżki krwi.
-Już atakują...-założył mi na plecy pas z doczepionymi kieszeniami i szybko okrył mnie jakąś płachtą- Kiedy zginiemy nastąpi zaćmienie słońca. Podpiszemy wtedy traktat. Musisz wykorzystać tę chwilę by uciec gdy będą nam wysysać dusze. Biegnij ile sił masz...w nogach...-mówił coraz ciężej- Teraz...masz iść do cienia...
Schowałam się z powrotem w paprocie. Strasznie szybko zaczęło się ściemniać...Było już całkiem ciemno, jak w nocy ale bez gwiazd, bez księżyca...Usłyszałam głosy. Nic nie rozumiałam. W padłam w panikę...Skrobanie papieru...Usłyszałam krzyki. Bez opamiętania ruszyłam byle do jaskinie, do Ashity. Szybciej!-poganiałam się w myślach. Każdy cień zdawał się nieprzyjaźnie tańczyć. Drzewa kołysane przez wiatr opuszczały gałęzie torując przejście. Wszystko wyglądało jak scena ze złego snu, jednak działo się naprawdę. Wpadłam do domu alfy bez hamowania i głośno uderzyłam w ścianę.
-Co tu się wyprawia?!-wyjrzała gospodyni
-Ashi! Weź to od mnie! To zwoje i księgi centaurów! Oni...oddali dusze...nie wychodź z tym na Słońce...Mamy to przechować dla ich braci z zachodu!- ciężko dyszałam, sama dostrzegłam w moim głosie nadmiar paniki
Alfa położyła mi łapę na ramieniu i posłała uspakajający uśmiech pełen zrozumienia. Zawsze wiedziała co zrobić.
-Już dobrze...-szepnęła- Możesz iść do domu.
Niepewnie wywlekłam się z domu Ashity. Usłyszałam jak wilczyca głośno wypuszcza powietrze. Też ją to zmartwiło jednak nie okazywała tego po sobie. Nie chciała mnie martwić. Teraz...teraz może być wojna o zwykłe zwoje i księgi zapisane zwykłymi przygodami...Spuściłam łeb. Wciągnęłam nozdrzami rześkie powietrze. Otrzeźwiałam natychmiast. Dotarło do mnie wtedy jak wszystko szybko się potoczyło...i że jestem padnięta. Gdy zaszłam do domu. Nie zastałam tam nikogo...Czyli dobrze...brak zbędnych pytań. Uśmiechnęłam się sama do siebie. W tej chwili nie opierałam się Morfeuszowi. Zasnęłam całkowicie zapominając o wydarzeniach tego dnia. Ulżyło mi. Miałam tylko nadzieje że to się naprawdę nie wydarzyło...

***rano***
Niechętnie otworzyłam oczy. Wywlekłam się z jaskini widząc że Victora nie ma. Usłyszała krzyki. Wyjrzałam na zewnątrz. Wszędzie panował chaos. Wszyscy biegali w różne strony. Wilki wody gasiły ogień. Inne zaciekle walczyły z robotami. Czemu zawsze atakują roboty zamiast Waru? Czyżby te stwory były zatrzymane na inną chwilę? Dotarły do mnie w tej chwili wszystkie zdarzenia dnia powszedniego. Zwoje, krzyki, strach przed Słońce, złowrogie cienie, centaury...Skoczyłam na równe nogi. Ferlun przyszedł po zwoje przygód. Nie wiemy jaką mają moc ale on to może wykorzystać przeciwko wszystkim stworzeniom. Nagle zobaczyłam zarefowanego Victora biegającego przy rannych...Gdybym tego tu nie przyniosła to by się nic nie działo...Ruszyłam przed siebie powalając jednego robota po drodze i rozpruwając jego brzuch. Ashita będzie wiedziała co się dzieje...-pomyślałam. Gwałtownie wyhamowałam. Miałam wizję. Widziałam centaury biegnące do nas. Rozdeptywały szczątki robotów. Ashi dawała im zwoje a oni odbiegali. Całe stado robotów rzuciło się za nimi. Otrząsałam się. Pomoc nadchodzi, to dobra wiadomość. Ogień już był znacznie mniejszy. Wzięłam się do odpierania ataku nieprzyjaciela. Gdzie jeden nasz członek walczył tam pojawiałam się ja i powalałam jego przeciwnika z zaskoczenia. Wpadłam w taki szał że skakałam z jednego miejsca do drugiego. Po chwili pojawiły się inne magiczne stworzenia na pomoc. Widziałam coraz więcej wilków poszkodowanych...Zagapiłam się i poczułam ból na tylnej nodze. Ta wstrętna mechaniczna pirania mnie ugryzła! Rzuciłam się ze wściekłością na potwora. Gdy się z nim uporałam usłyszałam tętno kopyt. Wizja się sprawdzała. Jak przewidywałam pojawiły się centaury. Zabrały zwoje i odwiodły nieprzyjaciela. Atak się skończył naszym trumfem. Po chwili uświadomiłam sobie że roboty zbyt łatwo się poddały....zbyt szybko wygraliśmy...z kilkoma rannymi. Nikt nie zginął...Mogły mieć za zadanie odwrócić naszą uwagę od czegoś podczas ataku. Ale czego? W głowie usłyszałam śmiech Feluna. Coś zrobił...a co to się jeszcze okaże.

Koniec

Słowa: Słońce, zwój, Tysiącletnia Puszcza, traktat, przygody, atak, członkowie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT