Był chłodny dzień. Słońce leniwie przesuwało się po niebie. Ziewnęłam
przeciągle. Rozejrzałam się nie było w okolicy nikogo
zainteresowanego rozmową. Wszyscy uwijali się z robotą. Wataha tego dani
najprawdopodobniej zmieniła się w mrowisko pełne pracowitych
stworzonek. Jakoś tak... ni stąd, ni zowąd, nabrałam ochoty przejść się
do Tysiącletniej Puszczy. Ta czasem można spotkać coś ciekawego.
Pierwszy raz w życiu widziałam centaura. Stało się to tak że najedzona
po polowaniu postanowiłam się przejść. Spokojnie dreptałam przed siebie,
kiedy Morfeusz zaczął mnie wzywać. Nie mogłam się oprzeć, więc
umościłam się na kępce trawy pod krzakiem. Wciąż jednak walczyłam z
powiekami aby się nie zamknęły. Tą walkę przegrałam. Czy aby na marne?
Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam galopującego centaura. Był to wspaniały
widok. Widziałam jak wszystkie mięśnie się napinają na jego noga. Było
to przez zaledwie kilka sekund, gdyż stworzenie gwałtownie
przyśpieszyło. Ta puszcza więc nie jest jakaś zwykła. Jak ktoś tak mówi
to musiał tu jeszcze nigdy nie przebywać. Tym razem umościłam wygodnie
na gałęzi drzew. Lubiłam bawić się w tym miejscu w obserwatora, odkrywcę
przyrody. Zdziwiło mnie gdy po dwudziestu minutach nie przebiegł tedy
nawet zając. Wyszłam z ukrycia. Ziemia pod moimi łapami drgała.
Usłyszałam tent kopyt. Cóż to mogło być? Czyżby coś goniło te wdzięczne
stworzenia-centaury? Przygotowałam się do biegu. Miałam zamiar za
wszelką cenę odkryć co martwi te podziwiane przez mnie istoty. W oddali
widziałam chmarę kurzu z której wyjawiły się centaury. Było ich może
dziesięć? Ku mojemu zdziwieniu zupełnie nic ich nie goniło. Jakieś
spotkanie? Może nie powinnam się wtrącać...Jeszcze wywołam
wojnę...uznają mnie za szpiega. Westchnęłam. Całą winę zwale na moją
niepohamowaną ciekawość, jeśli już. Puściłam się najszybszym biegiem
jaki potrafiłam z siebie wydobyć. O dziwo stworzenia owe nie oddaliły
się zbyt daleko od mnie. Dystans między nami się jednak powiększał.
Centaury zaczęły zwalniać. Wbiegłam cichutko w krzaki. Teraz musiałam
przemieszczać się pod baldachimem z paproci. Po chwili całkowicie się
zatrzymałam. To było zebranie. Jeden z najstarszych centaurów
przemawiał. Wiatr niósł każde słowo do mnie przez co dosyć dobrze
rozumiałam.
-Bracia! Wszyscy jesteśmy członkami Kręgu Wybranych- mówił brodaty stwor.
Jego oczy były brązowe, twarz obsypana zmarszczkami. Broda była jasno
siwa. Możliwe że to właśnie on założył ten „Krąg Wybranych”
-Jak wiemy nadeszły dla nas, dla naszego rodu bardzo ciężkie czasy-
kontynuował centaur.- Szykuje się wojna. Będziemy musieli walczyć, albo
podpisać traktat z Ferlunem! Chce od nas dusz całego Kręgu. Jeśli oddamy
mu to czego żąda nikt nie będzie bronił naszego zbioru. Zbioru przygód
każdego plemienia. Obecnych, przyszłych i przeszłych. Więc co robimy?
-Oddajmy nasze dusze... znajdziemy kogoś kto wszystkie ukryje. -powiedział dużo młodszy członek tych strażników.
-Co proponujesz dokładnie?-spytał inny stwór
-Ymm...Wilki? Pomogliśmy pobliskiemu stadu wygrać wojnę z Nim...Może w
zamian przechowają cenne zwoje do czasu aż zbierze zgłoszą się po nie
przyjaciele z zachodu? Mają nadmiar członków swojej grupy.
-A więc niech tak będzie. Umrzemy najprawdopodobniej jutro z ranach, chyba że atak nastąpi szybciej.
Te księgi musiały być dla nich ważne. Dusza za zwykły zbiór. Czemu nie
chcieli pomocy od nas? Do oczu napłynęły mi łzy gdy widziałam jak
wymieniają się smutnymi spojrzeniami. Wyszłam z ukrycia.
-Witajcie- powiedziałam ciepło- Nazywam się Renesmee należę do Watahy
Porannych Gwiazd. Przechodziłam tędy i słyszałam waszą rozmowę...-
umilkłam widząc że wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.- Mogę wam
pomóc -powiedziałam cichutko i niepewnie.
-Siostro, niebo nam cie przysyła. Damy ci nasz zbiór idź do swojej alfy i
jej to oddaj. Schowajcie. Was Ferlun nie ruszy.- spojrzał mi w oczy
-Dobrze, ale dlaczego nie poprosicie nas żebyśmy walczyli z wami ramię, w ramię?
-Bo inaczej Mroczny Pan zabierze dusze wszystkim członkom tych kręgów na świecie i plemionom centaurów.
-Aha...-szepnęłam cichutko.
-Bracia, zaczekajcie z nią...Idę bo zbiór przygód.
Ruszył jakże szybkim galopem. Między mną, a resztą. Postanowiłam ją przerwać.
-A dlaczego właśnie wy musicie te zwoje chronić?
-Ponieważ...-zaczął jeden niepewnie spoglądając na resztę swoich braci-
Ponieważ za dnia te zwoje palą ręce innych gdy je dotkną, ale nasze nie.
My jesteśmy dzięki temu odporni na różne trucizny...Ale nie na
zabieranie dusz. Zbiór zabiera wszystko co wyczytujemy z gwiazd. Wiemy
co, i kiedy stanie się ze Słońcem. Dziś w nocy damy ci nasz skarb, a ty
musisz uciec z nim do alfy. Słońce rzucając na siebie światło może ci
odebrać życie gdy będziesz miała przy sobie te zbiory. W momencie gdy
zejdziemy z tego świata nastąpi zaćmienie tej gorącej planety.
Przysiadłam. Ten zbiór przygód to szczęście i przekleństwo...
Słońce...też ma tu decydujący głos. Znów usłyszałam tent kopyt. Nie był
tak równy i miarowy. Z kurzu wyłonił się starszy centaur. Był cały
obdrapany. Z ran sączyły mu się stróżki krwi.
-Już atakują...-założył mi na plecy pas z doczepionymi kieszeniami i
szybko okrył mnie jakąś płachtą- Kiedy zginiemy nastąpi zaćmienie
słońca. Podpiszemy wtedy traktat. Musisz wykorzystać tę chwilę by uciec
gdy będą nam wysysać dusze. Biegnij ile sił masz...w nogach...-mówił
coraz ciężej- Teraz...masz iść do cienia...
Schowałam się z powrotem w paprocie. Strasznie szybko zaczęło się
ściemniać...Było już całkiem ciemno, jak w nocy ale bez gwiazd, bez
księżyca...Usłyszałam głosy. Nic nie rozumiałam. W padłam w
panikę...Skrobanie papieru...Usłyszałam krzyki. Bez opamiętania ruszyłam
byle do jaskinie, do Ashity. Szybciej!-poganiałam się w myślach. Każdy
cień zdawał się nieprzyjaźnie tańczyć. Drzewa kołysane przez wiatr
opuszczały gałęzie torując przejście. Wszystko wyglądało jak scena ze
złego snu, jednak działo się naprawdę. Wpadłam do domu alfy bez
hamowania i głośno uderzyłam w ścianę.
-Co tu się wyprawia?!-wyjrzała gospodyni
-Ashi! Weź to od mnie! To zwoje i księgi centaurów! Oni...oddali
dusze...nie wychodź z tym na Słońce...Mamy to przechować dla ich braci z
zachodu!- ciężko dyszałam, sama dostrzegłam w moim głosie nadmiar
paniki
Alfa położyła mi łapę na ramieniu i posłała uspakajający uśmiech pełen zrozumienia. Zawsze wiedziała co zrobić.
-Już dobrze...-szepnęła- Możesz iść do domu.
Niepewnie wywlekłam się z domu Ashity. Usłyszałam jak wilczyca głośno
wypuszcza powietrze. Też ją to zmartwiło jednak nie okazywała tego po
sobie. Nie chciała mnie martwić. Teraz...teraz może być wojna o zwykłe
zwoje i księgi zapisane zwykłymi przygodami...Spuściłam łeb. Wciągnęłam
nozdrzami rześkie powietrze. Otrzeźwiałam natychmiast. Dotarło do mnie
wtedy jak wszystko szybko się potoczyło...i że jestem padnięta. Gdy
zaszłam do domu. Nie zastałam tam nikogo...Czyli dobrze...brak zbędnych
pytań. Uśmiechnęłam się sama do siebie. W tej chwili nie opierałam się
Morfeuszowi. Zasnęłam całkowicie zapominając o wydarzeniach tego dnia.
Ulżyło mi. Miałam tylko nadzieje że to się naprawdę nie wydarzyło...
***rano***
Niechętnie otworzyłam oczy. Wywlekłam się z jaskini widząc że Victora
nie ma. Usłyszała krzyki. Wyjrzałam na zewnątrz. Wszędzie panował chaos.
Wszyscy biegali w różne strony. Wilki wody gasiły ogień. Inne zaciekle
walczyły z robotami. Czemu zawsze atakują roboty zamiast Waru? Czyżby te
stwory były zatrzymane na inną chwilę? Dotarły do mnie w tej chwili
wszystkie zdarzenia dnia powszedniego. Zwoje, krzyki, strach przed
Słońce, złowrogie cienie, centaury...Skoczyłam na równe nogi. Ferlun
przyszedł po zwoje przygód. Nie wiemy jaką mają moc ale on to może
wykorzystać przeciwko wszystkim stworzeniom. Nagle zobaczyłam
zarefowanego Victora biegającego przy rannych...Gdybym tego tu nie
przyniosła to by się nic nie działo...Ruszyłam przed siebie powalając
jednego robota po drodze i rozpruwając jego brzuch. Ashita będzie
wiedziała co się dzieje...-pomyślałam. Gwałtownie wyhamowałam. Miałam
wizję. Widziałam centaury biegnące do nas. Rozdeptywały szczątki
robotów. Ashi dawała im zwoje a oni odbiegali. Całe stado robotów
rzuciło się za nimi. Otrząsałam się. Pomoc nadchodzi, to dobra
wiadomość. Ogień już był znacznie mniejszy. Wzięłam się do odpierania
ataku nieprzyjaciela. Gdzie jeden nasz członek walczył tam pojawiałam
się ja i powalałam jego przeciwnika z zaskoczenia. Wpadłam w taki szał
że skakałam z jednego miejsca do drugiego. Po chwili pojawiły się inne
magiczne stworzenia na pomoc. Widziałam coraz więcej wilków
poszkodowanych...Zagapiłam się i poczułam ból na tylnej nodze. Ta
wstrętna mechaniczna pirania mnie ugryzła! Rzuciłam się ze wściekłością
na potwora. Gdy się z nim uporałam usłyszałam tętno kopyt. Wizja się
sprawdzała. Jak przewidywałam pojawiły się centaury. Zabrały zwoje i
odwiodły nieprzyjaciela. Atak się skończył naszym trumfem. Po chwili
uświadomiłam sobie że roboty zbyt łatwo się poddały....zbyt szybko
wygraliśmy...z kilkoma rannymi. Nikt nie zginął...Mogły mieć za zadanie
odwrócić naszą uwagę od czegoś podczas ataku. Ale czego? W głowie
usłyszałam śmiech Feluna. Coś zrobił...a co to się jeszcze okaże.
Koniec
Słowa: Słońce, zwój, Tysiącletnia Puszcza, traktat, przygody, atak, członkowie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz