Nerwowo poruszałam wzrokiem po całym pomieszczeniu, w tym jednak
momencie NIC nie było naszym sojusznikiem. W końcu moje spojrzenie
przestało oplatać cały pokój, a zwróciło się na Lelou. To, co zrobiłam
po chwili było tak bezsensowne, że miałam ochotę wymierzyć sobie
policzka. Rozpędziłam się i z całej swojej siły rzuciłam na mężczyznę w
nadzieji przełamania tego jego durnego pola.
Nadzieja, powszechnie też znana matką głupich.
Odbiłam się, słysząc śmiech mężczyzny i uderzając gwałtownie o twarde
kraty klatki, w której jeszcze przed chwilą przebywaliśmy.
-Karo!-Lelouch podbiegł do mnie, zdziwiony tym nagłym i bezcelowym
zachowaniem, nim jednak zdążył znaleźć się obok podniosłam się na
drżących łapach. Prędzej rozwalę to miejsce w proch i pył, niż ten
wariat chociażby przyłoży igłę do ciała któregokolwiek z nas. Mimo
troski (?) jaką prawdopodobnie dojrzałam w oczach basiora chciałam
powtórzyć czynność. Chciałam, gdyż naukowkec znajdował się już przy nas,
zaciskając swoje łapska na strzykawce. Obnażyłam kły, gotowa na
wszystko, ujrzałam kątem oka, że Lelou robił to samo. Nie miałam
pojęcia, jaki plan kiełkował w głowie wilka, wiedziałam jednak jedno,
cokolwiek teraz zrobimy, nie wyjdzie nam to na dobre. Basior stanął
przede mną, chcąc widocznie nie przepuścić do mnie faceta. Westchnęłam.
Do tej pory zwykle jeśli kogokolwiek obchodziło moje zdrowie, to albo za
szczeniaka, z racji iż byłam “mała i bezbronna”, albo był to ktoś z
rodziny. Lelou natomiast nie miał wyraźnych powodów, aby przejmować się
moim losem, a mimo to chciał mnie ochronić. Widząc to, byłam pewna
jednego-Nie mogłam mu pozwolić wystawiać się za mnie. Z trudem więc
uczyniłam najrozsądniejszą w tym wypadku rzecz, mając nadzieje, że
Lelouch nie będzie miał mi tego za złe, używając vectorów odepchnęłam go
od siebie, pozwalając tym samym doktorowi krew i flaki na zrobienie
tego, co zamierzał.
Wolne żarty!
Najwidoczniej mój żywioł postanowił ostro dać o sobie znać, gdyż
przekładając jedną z nie widocznych dłoni ta zupełnie przypadkiem
uderzyła w jedną z kul, która pod jej siłą rozpędziła się i niczym
wachadło uderzyła w kolejną, a ta zerwała się ze sznura i walnęła prosto
w naukowca, rozbijając się na jego klatce piersiowej w drobny mak,
który po krótkiej chwili wyparował. Nie mam pojęcia, co znajdowało się w
środku, ani jak one działały, jednak mężczyzna opadł na kolana, a Ja,
nie czekając na kolejną okazję rzuciłam się na..jego kieszeń, zgniatając
w zębach pilota. Mogło to uszkodzić klatki, mogło je otworzyć, mogło
nas wszystkich pozabijać, było jednak dziełem impulsu, nad którym nie
byłam w stanie zapanować. Ku mojemu zdziwieniu wszystkie klatki ruszyły w
miejsce tej naszej klatki, na wpół pootwierane, przepychając się między
sobą. Mężczyzna próbował się podnieść, w tym samym jednak momencie
Lelou przygwoździł go do podłoża, warcząc donośnie. Dostrzegłam, jak
przepychające się zwierzęta pobiegły w naszym kierunku, spragnione
wolności, świadoma tego, że za kilka sekund to całe ich “pragnienie” nas
wykończy, jeśli w porę nie usuniemy im się z drogi. Bez zastanowienia
skoczyłam w kierunku towarzysza, spychając naszą dwójkę na bok i
pozostawiając mężczyznę samego sobie. Nawet, jeśli jakaś komórka mojego
ciała, w co wątpię, chciałaby mu pomóc, nie było teraz na to czasu.
<Lelou?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz