środa, 13 lipca 2016

Od Karo c.d. Lelou

Nerwowo poruszałam wzrokiem po całym pomieszczeniu, w tym jednak momencie NIC nie było naszym sojusznikiem. W końcu moje spojrzenie przestało oplatać cały pokój, a zwróciło się na Lelou. To, co zrobiłam po chwili było tak bezsensowne, że miałam ochotę wymierzyć sobie policzka. Rozpędziłam się i z całej swojej siły rzuciłam na mężczyznę w nadzieji przełamania tego jego durnego pola.
Nadzieja, powszechnie też znana matką głupich.
Odbiłam się, słysząc śmiech mężczyzny i uderzając gwałtownie o twarde kraty klatki, w której jeszcze przed chwilą przebywaliśmy.
-Karo!-Lelouch podbiegł do mnie, zdziwiony tym nagłym i bezcelowym zachowaniem, nim jednak zdążył znaleźć się obok podniosłam się na drżących łapach. Prędzej rozwalę to miejsce w proch i pył, niż ten wariat chociażby przyłoży igłę do ciała któregokolwiek z nas. Mimo troski (?) jaką prawdopodobnie dojrzałam w oczach basiora chciałam powtórzyć czynność. Chciałam, gdyż naukowkec znajdował się już przy nas, zaciskając swoje łapska na strzykawce. Obnażyłam kły, gotowa na wszystko, ujrzałam kątem oka, że Lelou robił to samo. Nie miałam pojęcia, jaki plan kiełkował w głowie wilka, wiedziałam jednak jedno, cokolwiek teraz zrobimy, nie wyjdzie nam to na dobre. Basior stanął przede mną, chcąc widocznie nie przepuścić do mnie faceta. Westchnęłam. Do tej pory zwykle jeśli kogokolwiek obchodziło moje zdrowie, to albo za szczeniaka, z racji iż byłam “mała i bezbronna”, albo był to ktoś z rodziny. Lelou natomiast nie miał wyraźnych powodów, aby przejmować się moim losem, a mimo to chciał mnie ochronić. Widząc to, byłam pewna jednego-Nie mogłam mu pozwolić wystawiać się za mnie. Z trudem więc uczyniłam najrozsądniejszą w tym wypadku rzecz, mając nadzieje, że Lelouch nie będzie miał mi tego za złe, używając vectorów odepchnęłam go od siebie, pozwalając tym samym doktorowi krew i flaki na zrobienie tego, co zamierzał.
Wolne żarty!
Najwidoczniej mój żywioł postanowił ostro dać o sobie znać, gdyż przekładając jedną z nie widocznych dłoni ta zupełnie przypadkiem uderzyła w jedną z kul, która pod jej siłą rozpędziła się i niczym wachadło uderzyła w kolejną, a ta zerwała się ze sznura i walnęła prosto w naukowca, rozbijając się na jego klatce piersiowej w drobny mak, który po krótkiej chwili wyparował. Nie mam pojęcia, co znajdowało się w środku, ani jak one działały, jednak mężczyzna opadł na kolana, a Ja, nie czekając na kolejną okazję rzuciłam się na..jego kieszeń, zgniatając w zębach pilota. Mogło to uszkodzić klatki, mogło je otworzyć, mogło nas wszystkich pozabijać, było jednak dziełem impulsu, nad którym nie byłam w stanie zapanować. Ku mojemu zdziwieniu wszystkie klatki ruszyły w miejsce tej naszej klatki, na wpół pootwierane, przepychając się między sobą. Mężczyzna próbował się podnieść, w tym samym jednak momencie Lelou przygwoździł go do podłoża, warcząc donośnie. Dostrzegłam, jak przepychające się zwierzęta pobiegły w naszym kierunku, spragnione wolności, świadoma tego, że za kilka sekund to całe ich “pragnienie” nas wykończy, jeśli w porę nie usuniemy im się z drogi. Bez zastanowienia skoczyłam w kierunku towarzysza, spychając naszą dwójkę na bok i pozostawiając mężczyznę samego sobie. Nawet, jeśli jakaś komórka mojego ciała, w co wątpię, chciałaby mu pomóc, nie było teraz na to czasu.
<Lelou?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT