Idealny dzień na wyprawę do świata zdechłych i... Zdechłych. Haha ale
śmieszne! Dwa na dziesięć. Dlaczego z każdym zaczęciem opowiadania,
robię to coraz bardziej nienormalnie? Nie wiem. Może to jakiś efekt
uboczny mojego mózgu, którego kupiłam ostatnio na bazarku u takiego
pana... Krzyś się nazywał.
No dobra, ale teraz tak bardziej na poważnie...
Obudziły mnie krzyki. Konkretnie to krzyki mojej współlokatorki - Maey.
Podniosłam głowę i spojrzałam na waderę. Dźgnęłam ją łapą zaspana - lecz
ta nie reagowała. Powtórzyłam czynność jeszcze kilka razy, tym razem
również bez rezultatu. Podniosłam się na nogi, zawisłam nad samicą i
trzęsłam jej ciałem, póki ta nie otworzyła oczu.
- Znowu to samo? - spytałam, lekko otumanionym głosem.
Maey ciężko dyszała i przerażona rozglądała się po pomieszczeniu. Nie
mogłam nic poradzić. Te sny nękały ja już od kilku tygodni - i cały czas
nie przestawały.
- Yuko... - wyszeptała - muszę iść na wyprawę. Pójdziesz ze mną do Ashity po zgodę?
- Ta... Jasne. Kiedy wrócisz?
- Kiedy sobie wszystko ułożę.
================================================
- Czas się pożegnać - westchnęła, przyciągając mnie do siebie i
zamykając w szczelnym, niedźwi... Nie przejdzie mi to prze gardło.
Przytuliła mnie... O, tak lepiej. - Dzięki za wszystko.
- Nie ma za co.
- Właśnie, że jest za co. Ocaliłaś mi życie. Dziękuję.
Posłałam jej ciepły uśmiech, lecz po chwili uśmiechałam się do pustej przestrzeni.
- A do kogo ty się tak uśmiechasz?
< Artemis? Masz odpisać szczoto! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz