Aby ktoś naprawdę mógł odejść, musi wybaczyć sobie
wszelkie winy.
Spałem, gnębiony
wyjątkową ilością koszmarów. Przez mgłę widziałem moich bliskich z przeszłości.
Matkę, ojca, Mei… Wszyscy krzyczeli, ale stali w miejscu. Po drugiej stronie
rwącej rzeki, do której zakazano mi wejść. Z nurtu wody, co rusz wyłaniały się
twarze wszystkich, którzy przewinęli się przez moje życie, a opuścili już ten
świat. Słyszałem ich zawodzenia, pretensje. Widziałem co chwilę jedną z tysiąca
dusz, które zamieszkiwały moje ciało tak niedawno. Każda z nich chciała
prawdziwego pożegnania. Więcej czasu…
Pod jednym z drzew,
tuż obok wilków, widziałem ludzką postać, skrytą w mroku zżółkniętych liści na
obumarłych gałęzi. Kobieta przyodziana była w białą szatę, a z jej pleców
wyrastały ogromne, ptasie skrzydła w tym samym kolorze. Często pojawiała się w
moich snach, ale teraz już widziałem, kim była. Shiro, podająca się za
niejakiego Stróża. Od czasu mojej przygody z Riki, dzieliła ze mną świadomość,
choć zwykle nie odczuwałem jej obecności. Raz na kilka godzin, wtrącała jakąś
drobną uwagę bądź zapytanie, czy aby na pewno może zostać. Szczerze mówiąc, nie
widziałem, co mogę z nią zrobić. Straciła gdzieś ciało z tego, co wywnioskowałem,
ale znalezienie nowego było sporym problemem. Nadal próbowała znaleźć swoją
dawną skorupę, z tego zrozumiałem, używając jakiejś dziwacznej magii. Wolałem
nawet nie wnikać.
Leniwie otworzyłem
jedno oko, rozglądając się po wnętrzu jaskini. Chłodne ściany, porośnięte mchem
i inną roślinnością, dawały wytchnienie od upałów panujących wszędzie dookoła.
Szczerze mówiąc, najchętniej zapadłbym w hibernację na dwa miesiące, aby
przespać najgorsze dni, w których panował dosłownie ukrop, ale niestety. Powoli
wstałem, oczywiście, nie szczędząc przy tym języka na liczne narzekania, ale co
zrobić. Shiro prosiła mnie o małą przysługę.
- Jesteś tego
pewna?- zapytałem jeszcze raz.- Wyczułaś coś?
~ Oczywiście. Słabo, to prawda, ale jakieś liczne
zgromadzenie. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że tam coś znajdę…
- No cóż, zawsze
warto sprawdzić- mruknąłem z marnym przekonaniem. Przez jakiś czas rozważałem
opcję, aby oddać Shiro kontrolę na krótki okres, ale szybko odrzuciłem tą
opcję. Dzieliliśmy świadomość, ale nie wspomnienia, chyba że celowo. Gdyby
zagadał do nas jeden z wilków, prędko wyszłoby na jaw, że coś ze mną nie tak,
nawet bardziej niż zwykle. Moja współlokatorka miała dość dziwne podejście do
rozmówców. No i beznadziejną orientację w terenie. Lubiła też wysokości. Kilka
razy budziłem się na najwyższych koronach drzew, co było co najmniej…okropnym
przeżyciem. Myślałem, że skręcę sobie kark przy próbie zejścia.
Szybko podreptałem
przed siebie, szukając jak największych zbiorowisk chaszczy. Wiadomo – gdzie liście,
tam cień. Na całe szczęście, przez większą część drogi mogłem podążać w
stosunkowo oddalonym od największych upałów miejscach. Dopiero przy samej
granicy Lasu Śmierci ze Stardust Forest, musiałem przejść przez niewielką
polanę. Niepewnie postawiłem łapę na rozgrzanej trawie i niemal od razu
wycofałem się do swojej bezpiecznej strefy. Było jeszcze gorzej, niż myślałem.
Dosłownie Sahara, piekło i kociołek Ashity w jednym!
~ Toshiro?
Jeśli chcesz się wycofać, nie ma problemu. I tak mam wrażenie, że proszę o zbyt
wiele. Poza tym, jestem przyczyną tych wszystkich koszmarów…
- Nie są takie złe- odparłem.- Mogę widzieć swoich bliskich,
wiesz? Choć przyznaję, strasznie tęsknię. Spokojnie, taki mały upał nic mi nie
zrobi. Gorsze rzeczy się robiło!
Z tą raźną myślą, zacisnąłem mocno oczy i zasadziłem długi
sus przed siebie. Kiedy dotknąłem ziemi, wykonałem dziwaczny, skomplikowany
taniec, którego pozazdrościłyby mi wszelkie plemiona wywołujące deszcz. Grunt
niemiłosiernie parzył moje łapy, ale prędko ruszyłem przed siebie, co z daleka
mogło nieco przypominać delfina skradającego się na płetwach z prędkością
kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Do Lasu Śmierci dopadłem w niecałą
minutę, choć zdawało mi się, że minęła cała wieczność.
~ Od tego
miejsca zaczyna się terytorium wroga. Bądź ostrożny.
„Jakbym nie wiedział” chciałem odpowiedzieć, ale myśl
uwięzła mi jeszcze w zarodku. Byłem jednak pewien, że Shiro wiedziała, co
chciałem jej przekazać, bo więcej się nie odezwała.
Wziąłem głęboki wdech. Z tym miejscem wiązały się niezbyt
przyjemne wspomnienia. Gdzieś tutaj zabiłem Mater – drobną, miłą i
psychopatyczną staruszkę, która umiała przemieniać się w kruka. Nie powiem, żebym
dobrze wspominał tamten dzień.
Zacząłem iść po
moście, starając się nie zważać na trzeszczące, spróchniałe deski. Miałem
wrażenie, że tutaj wszędzie między drzewami czają się jakieś dziwaczne istoty –
niemal czułem ich zimne oddechy na karku, widziałem, jak wyciągają swoje łapy,
aby potem szybko wycofać się z powrotem, tym razem ociekając ciepłą krwią i ze
świeżym mięsem w zębach...
~ Nieco bardziej na prawo, Toshiro. Tylko uważaj.
- Dobrze, proszę
pani!- pokiwałem łbem, raźno skręcając w podanym kierunku.
Wbiłem wzrok w
zdradziecki grunt. Z doświadczenia wiedziałem, jak łatwo natrafić tu na bagna,
choć podejrzewałam, że to miejsce obfituje w wiele innych zasadzek.
Zapach
rozkładającej się padliny, gnijącej ściółki i spalonych liści drażnił moje
nozdrza, maskując wonie potworów, choć wyczuwałem również kwas, nieodłączną
część składu tutejszego powietrza. Nawet strumyki, nielicznie przepływające
przez to wrogie miejsce, sprawiały dziwne wrażenie: woda w nich była brudna i
piekąca, jakby magazynowała wszelkie odpady tegoż miejsca.
Dźwięki nie były
wiele przyjemniejsze. Trzaski suchych gałęzi co chwilę kazały mi rozglądać się
na wszystkie strony w poszukiwaniu ewentualnych wrogów. Prawdopodobieństwo
napotkania tu przyjaznej osoby było niemalże zerowe. Szepty, brzmiące jak stal
ocierająca się o chropowate, metalowe powierzchnie, przejmowały mnie dreszczem.
Wiatr, świstający w gałęziach drzew, niemalże śpiewał – hymn okrutny, straszny
i zimny jak biegun północny, ale równocześnie tak urzekający, zupełnie jak
taniec płatków śniegu, które tylko czekają, by otulić nieuważnego wędrowca i
przykryć do wiecznego snu.
Stanowczo chciałem
wynieść się stąd jak najprędzej, kiedy tylko pomogę Shiro. Przyśpieszyłem
kroku, ignorując nieprzyjemne uczucie bycia śledzonym. Raz czy dwa rzuciły się
na mnie mniejsze potwory, takie jak nietoperze z kłami jak u tygrysa szablozębnego
czy plująca jadem gąsienica wielkości szczeniaka o głowie w kształcie kwiatu
storczyka, ale ogółem mój spacer przebiegał niepokojąco spokojnie.
Podejrzewałem, że większa część potworów zamieszkuje głębie Lasu, zaś na jego
obrzeżach spotkam szybsze i mniejsze stworzenia. Cóż, nie to, że miałem ochotę
narzekać…
Z zaskoczeniem
odnotowałem, że drzewa zaczęły się nieco przerzedzać. Światło słoneczne
oświetlało zdecydowanie większy teren, choć nadal dookoła panował półmrok, a
szara mgiełka tańczyła u podłoża niczym macki powietrznej ośmiornicy.
Wyjrzałem zza
zasłony ostatnich chaszczy, stawiając łapy na czymś na kształt polany, choć i
ją otaczały liczne drzewa, mimo że w zdecydowanie mniejszej ilości, niż
zaledwie kilka kroków wstecz. Część terenu wyglądała, jakby wręcz wycięto z
niej część roślinności. Podmokły obszar z mętną, zielonkawą wodą, po której
spacerowały promienie słońca zdawał się dosłownie prześwitywać – choć było to
faktycznie niemożliwe, widziałem przez taflę jeziora jak przez lustro. Odbijała
dziwny, spory budynek. Spojrzałem w bok. Rzeczywiście, dostrzegłem tam ścieżkę
z wykutymi w kamieniu, krętymi schodami, które prowadziły w stronę dziwnego
domu w kształcie muszli ślimaka.
- To tutaj, Shiro?-
zapytałem. Przez oświetlone okna widziałem tańczące sylwetki ludzi.
Zastanawiałem się, skąd mogły się wziąć w takim miejscu. Byłem absolutnie
przekonany, że już dawno odkryliby nas, gdyby…
~ Tak. Ale to nie są prawdziwi ludzie,
Toshiro. To cienie, echa dusz, świadomości. Są tu od tysiącleci…
- Po co niby? I
skąd wzięli się tu ludzie? I czemu to miejsce jest takie…żywe?
~ Za karę. Przybyli tu dawno, dawno temu, na długo przed
założeniem waszej watahy. Ale to miejsce nie jest przychylne istotom
człowieczym. Dlatego spadła na nich klątwa. Wygląd miejsca jest niemal taki sam
w obu wymiarach, choć na nasz został tylko nałożony jego obraz, coś w rodzaju
iluzji. Nic więcej nie wiem,
przepraszam.
Jeszcze raz
spojrzałem na ogromne okna. Budynek z całą pewnością sprawiał imponujące
wrażenie, był zarazem solidny i lekki, wytworny, bogato zdobiony i wykonany z
wielkim kunsztem i zamiłowaniem. W ciągu mojego całego życia, pamiętałem tylko
jedną wizytę w mieście. Czarny dym wszędzie dookoła, ludzie mijający się szybko
i bez słowa, każdy w swoją stronę, wchodzący i wychodzący bez przerwy, nawet
nie patrząc w górę czy na wielkie, kamienne, proste bloki, sprawiające ponure
wrażenie. Już o wiele bardziej przytulniejsza była moja jaskinia.
Między gałęziami
starego dębu, usłyszałem głośny skrzek. Kilka liści spadło na ziemię, a woda
zafalowała, utrzymując na swej powierzchni nowe okręty. Zwróciłem wzrok w
stronę źródła hałasu: czerwone, duże oczy kruka również wpatrywały się w moją
stronę, jakby z oczekiwaniem. Zdawały się rzucać mi wyzwanie: „To jak,
wchodzisz czy tchórzysz?”.
Wykonałem niepewny
krok na pierwsze zmurszałe stopnie, z cała pewnością pamiętające lepsze czasy.
Przez chwilę sądziłem, że zawalą się pod moim ciężarem, jednak te tylko cicho
zaskrzypiały – i nici ze skradania się. Wolno ruszyłem w górę, omijając dziury,
jakich nie brakowało. Raz czy dwa kilka desek obsunęło się spod moich łap,
jednak, na szczęście, jakoś dotarłem do wejścia. Stanąłem naprzeciw ogromnych,
drewnianych, pozłacanych drzwi, ozdobionych wieloma motywami, głównie
roślinnymi. Przypominały nieco wzory z tzw. arabesek, o których czytałem w
Księdze od Jikana. Czyli ludzie byli tu naprawdę szmat czasu temu, jeśli
patrzeć na to, że tkaniny przypominały twory z samego początku starożytności.
Niektórzy robili naprawdę trwałe rzeczy.
Podziwiałem jeszcze
przez chwilę ozdoby, a następnie mocno pchnąłem jedno ze skrzydeł. Ustąpiły bez
większego trudu, choć zawiasy zaskrzypiały gorzej niż jęki potępionych.
Zajrzałem do środka, spodziewając się smrodu zgnilizny i
mnóstwa pułapek. Jednak otoczył mnie mocny, dosłownie gryzący zapach perfum i
wyśmienitych dań. Nie przestając niuchać nosem – wyczułem idealnie przyrządzoną
dziczyznę, sarninę i mnóstwo innych rodzajów mięsa – ruszyłem przed siebie.
Przyznaję, bogaty wystrój wnętrza robił imponujące wrażenie, czułem się jak w
królewskim pałacu. Liczne ozdoby, złote, srebrne, wysadzane rubinami i
szafirami, ustawione były dosłownie na każdym kroku. Z sufitu zwieszały się
kryształowe żyrandole, a świece usytuowane w niewielkich otworach, dawały jasne
światło, dzięki czemu na ścianach tańczyły cienie, jakby bawiąc się w berka.
Ogromna kopuła, przypominająca wielkie niebo, wysadzana była drobnymi,
srebrnymi grudkami na kształt gwiazd, zaś cała jej powierzchnia pomalowana była
na granatowo – w przedziwny sposób znakomicie komponowało się to z
całokształtem, wyglądało to, jakby budynek otwarty był na o wiele bliższe
niebo.
Ścian niemalże nie było widać zza zasłony bogatych, suto
zdobionych tkanin, przetykanych złotymi i srebrnymi nićmi. Nawet z odległości
kilkunastu metrów, bez trudu widziałem najdrobniejsze szczegóły, z całą
pewnością wyszły spod dłoni prawdziwego mistrza swego fachu. Część z nich
przedstawiała lasy, rzeki oraz polowania na różnorakie stworzenia. Na jednym z
gobelinów dostrzegłem także postać w złotej koronie, która ściga Waru, mierząc
w niego włócznią. Niemal byłem w stanie wyczuć euforię całego korowodu z powodu
sukcesu człowieka, któremu udało się zabić potwora – autor działa ze znakomitą
precyzją oddał emocje towarzyszące wszystkim. Strach w oczach potwora był przerażająco
autentyczny, z góry było wiadome, że patrzę na ostatnie, zatrzymane w czasie na
wieczność, chwile stwora, jakby jego męka przedłużała się wciąż i wciąż,
cofając się i wracając bez przerwy do punktu wyjścia.
Jeszcze większy szok przeżyłem, gdy spojrzałem na kolejny
gobelin, tym razem o cieplejszych barwach. Przedstawiał Stardust Forest, zaś w
oddali watahę polujących wilków. Choć stworzenia były umiejscowione w tle
dzieła, zwracając na pierwszy plan oddanym z doskonałą precyzją źdźbłom traw i
galopujące łaniom, błękitnego pasa na grzbiecie Ashity nie dało się pomylić z
niczym innym, podobnie jak szarej sierści Vina z niebieskimi akcentami,
beżowego futra Mavis, kolorowych barw Riki… między Klair a jakąś nieznajomą,
małą waderą, dostrzegłem nawet siebie.
Nie miałem czasu na zdziwienie. To miejsce zostało z całą
pewnością opuszczone dawno temu, więc…skąd? Czyżby autor umiał patrzeć w
przyszłość?
Ruszyłem dalej, co rusz oglądając pozostałe ozdoby, choć
cały czas myślałem o zagadkowym gobelinie. Łapy rytmicznie odbijały się od
wypolerowanych płytek, dosłownie błyszczących srebrną poświatą. Przy samych
ścianach, kafelki były w kolorze głębokiej czerwieni, zachowując ten odcień
jeszcze przez kilka linii. Dopiero później, ich odcień stopniowo łagodniał,
jakby z żądnego krwi młokosa, przeradzał się w spokojnego i opanowanego mędrca.
Ja szedłem po srebrnym pasie, dokładnie na środku sali.
Przeszedłem do następnego pomieszczenia. W zasadzie, nie
różniło się wiele od pierwszego, choć tutaj już dywany leżały także na
podłodze, dla odmiany wyszywane czerwoną nicią, tylko ich obramowanie przybrało
złotą barwę. Białe kolumny w stylu jońskim, o wspaniale wykonanym architrawie,
podtrzymywały wielkie sklepienie. Stoły, umiejscowione z boku sali, suto zastawione
przepysznie wyglądającym jedzeniem, przyciągały wielu gości. Cienie ludzi –
kobiet ubranych w wykwintne, balowe suknie z wachlarzami w delikatnych w
dłoniach, mężczyzn odzianych w eleganckie smokingi, a także młode panny, ubrane
równie odświętne, co starsze kobiety – wesoło plotkowały, choć z ich ust
zamiast słów wydostawał się jedynie zduszony szept. Muzyka radośnie grała,
wypełniając swymi delikatnymi nutami całe pomieszczenie. Grupa muzyków, również
cieni, siedziała na jednym z balkonów, zabawiając gości. Minstrele recytowali znane
ballady, choć ich doniosłe niegdyś głosy, teraz były ledwo słyszalne, jakby
sala pochłaniała całe ciepło i radość. Część gości tańczyła, wywijając
skomplikowane układy z niespotykaną lekkością i zwinnością. Nikt nie zwracał na
mnie uwagi, jakbym nie istniał w ich wymiarze – wątpię, aby obecność wilka
pozostała całkowicie zlekceważona nawet podczas najlepszego balu.
I właśnie wtedy na salę wyszedł cień w koronie, której złoty
blask mocno kontrastował z czarną pustką ciała właściciela. Król, jak go w
myślach nazwałem, dumie wkroczył na przygotowane wcześniej podwyższenie u stóp
ogromnego posągu przedstawiającego kobietę z ogromną tarczą, pośrodku której
znajdowała się przerażająca głowa dziwnego stwora – Meduzy, o ile dobrze
pamiętam. Kobieta miała utapirowany na ramionach królewski płaszcz, zaś jej
suknia spływała w łagodnych fałdach ku ziemi. Oczy posągu, oddane z
zadziwiającą precyzją, były poważne, wyrażały głębokie zadumanie, wręcz
zmuszały go pokłonu i oddania szacunku.
Król właśnie to
uczynił. Z jego ust wydobył się niewyraźny świergot, a następnie władca
odwrócił się w stronę pozostałych balowiczów. Uniósł górę wielki kielich, po
czym przytknął go do ust. Biesiadnicy z radością uczynili to samo, podnosząc w
górę swoje naczynia i wypijając ich zawartość. Krzyknęli jakieś hasło, które
rozpłynęło się w dźwiękach muzyki.
- Jest tu gdzieś
twoje ciało, Shiro?- zapytałem cicho, uważnie śledząc ruchy gości. Wyglądali,
jakby wyjątkowo dobrze się bawili, choć wszystkie barwy, mimo że tak piękne,
były nieco wypłowiałe, jak odbitka rozmazanego zdjęcia.
~ Nie, ale ta sala zdaje się blokować moją magię. Spróbuj
wmieszać się w tłum, powinno być łatwiej. Przy okazji, podpytaj nieco kogoś. To
cienie, usłyszą tylko głos. Dryfują w innym wymiarze, tu zakotwiczone są tylko
ich świadomości. Umysłem nadal są w przeszłości, uwięzieni między światami.
Dlatego wypłowieli z wszelakich kolorów.
- Jak coś, to
wszystko zwalę na ciebie- odszepnąłem, wychodząc na środek sali.
Choć pokonałem
zaledwie kilka kroków, zapach perfum stał się o wiele intensywniejszy, muzyka
głośniejsza. Nawet sylwetki biesiadników były jakby wyraźniejsze, bardziej
realne. Czułem się bardzo głupio – większości sięgałem zaledwie do pasa albo i
niżej.
~ Zaraz coś poradzimy, Toshiro. Wiem, że tego nie lubisz,
ale…
Biała, delikatna
mgiełka otoczyła moje ciało, wirując dookoła niczym wzburzone, morskie fale.
Jej drobiny co chwilę spadały na moje ciało, parując w dusznym pomieszczeniu i
skwiercząc, gdy stykały się z innymi ciałami. W końcu jednak opadły.
Stałem na dwóch
nogach, czyniąc rozpaczliwe próby utrzymania równowagi. Specjalizacją Shiro była,
między innymi, magia iluzji połączona z transformacją. Od czasu do czasu zmieniła
mnie, choć to ciało nie było trwałe. Bardziej przypominało tą mgiełkę, która
utrzymywała czar. Wystarczyło jedno mocniejsze przeciwzaklęcie, czy nawet
gwałtowniejszy ruch, bym wrócił do swojej normalnej, wilczej formy. Niemniej,
teraz poruszałem się wśród gości z nieco większą swobodą. Podobnie jak podczas
każdej zmiany, czarne włosy opadały mi w grubych pasach na kark, jak i uszy.
Jedno z nich przysłaniało także moje pole widzenia, odgarnąłem je więc na
czoło. Dziwny, niewygodny ponad wszelką miarę smoking, znacznie utrudniał
poruszanie się.
- Takie małe
pytanko- szepnąłem.- Jak ja się mam porozumieć z tymi cieniami? Mówiłaś, że są
w innym wymiarze, to…
~ Zadbałam o wszystko, Toshiro~ szepnęła miękko. ~ Po prostu zamknij
oczy. Ty też tam przecież jesteś, widzisz? Myślę, że nawet jeśli nie znajdziesz
mojego ciała, to… warto, żebyś wiedział, co tu się zdarzyło.
„Historyczka z
zamiłowania” pomyślałem z rozbawieniem. Nigdy nie traciła okazji, aby
dowiedzieć się czegoś więcej. Idąc za jej rady, przymknąłem lekko powieki,
poddając się magii. Kiedy znowu spojrzałem na całą salę, doznałem szoku… co
najmniej. Kolory w sali stały się jeszcze żywsze, a cienie ustąpiły miejsca
prawdziwym, żywym ludziom. Miast mrocznych twarzy w białą kreską na wzór iście
diabolicznego uśmiechu, widziałem teraz szczęśliwe, szczerze roześmiane lica.
Raźnym krokiem
ruszyłem w kierunku jednego z biesiadników, wyglądającego na zacnego i
uprzejmego jegomościa. Każdy jego włos był ułożony perfekcyjnie, jakby
przytwierdzony igłą i nicią do głowy. Na smokingu nie było miejsca nawet na
najmniejszy okruszek czy pyłek kurzu. Przewyższałem go wzrostem, choć z całą
pewnością nie tuszą: brzuch mężczyzny wyraźnie odstawał od reszty ciała, a
guziki, napięte niemal do granic możliwości, dzielił krok od katastrofy.
- Witam Pana-
skłoniłem lekko głowę, uważając, by nie stracić równowagi.
- Dzień dobry-
odparł, kładąc szczególny akcenty na ostatnie sylaby i twardo wymawiając „r”.
Musiał pochodzić z dalekich okolic.- Jak mija Panu wieczór? Gdzie też pozostawił
młodzieniec swoją pannę?
- Doskonale,
dziękuję za troskę, a Panu?- odparłem, przyjmując kieliszek wina. Napój był
słodki, choć pozostawiał w ustach delikatny niesmak.- Zjawiłem się tu, niestety,
bez panny.
- Osobiście uważam,
iż bal wyprawiono przednio, w końcu okazja niebotyczna, nieprawdaż? Oh,
doprawdy? W takim razie, z miłą chęcią przedstawią Panu jedną z mych córek.-
rozejrzał się, po czym gestem przywołał jedną z roześmianych panien, młódkę
długich, prostych włosach do pasa i zadziwiająco zielonych oczach, odzianą w
błękitną, długą do ziemi suknię.- Elizo, pozwól!
Dziewczyna podeszła
do nas z nieśmiałym uśmiechem. Przypominając sobie liczne rady Shiro, przyjąłem
jej delikatną dłoń i pochyliłem się, lekko ją całując.
- Niezwykle miło mi
panienkę poznać, zwą mnie Toshiro. Z tego, co pamiętam, ojciec przedstawił
panienkę jako Elizę.
- Owszem- odparła
dźwięcznym głosem, przekrzywiając twarzyczkę. Wyglądała, jakby na coś czekała.
Przez kilka sekund trwało niezręczne milczenie, zanim się nie zreflektowałem.-
Mogę prosić do tańca?
Radośnie
przytaknęła.
- Jeśli Pan
pozwoli, na chwilę porwę pańską córkę- powiedziałem do jegomościa.
- Śmiało, śmiało-
pokiwał głową z wyraźną aprobatą.
Odstawiłem
kieliszek na stół i wolno poprowadziłem nowo poznaną w kierunku tańczących par.
~ Jedna dłoń na jej talię, drugą chwyć jej rękę i rób
kółka, czasem obroty z nią. Uczyłam cię, pamiętasz? Wiem, że tego nie cierpisz,
ale trzeba wtopić się w tłum. To dziwne, jeśli ktoś przychodzi na bal i nie
tańczy.
- No ale ja
przecież tu służbowo- jęknąłem w odpowiedzi.
~ Kilka minut cię nie zbawi.
Z niejakim trudem,
przyjąłem wymaganą pozę. Eliza płynnym ruchem ułożyła swą delikatną dłoń na
moim boku, a drugą splotła z moimi palcami. Wsłuchiwałem się w rytm piosenki,
wcielając w życie rady Shiro.
Ciężko mi było
uwierzyć, że oni wszyscy żyli kilka tysięcy lat temu. Zdawali się być tacy…prawdziwi.
~ Po tańcu, spróbuj wyciągnąć ją na bok, jestem pewna, że
udzieli ci kilku wskazówek, Toshiro.
Uśmiechnąłem się do
dziewczyny. Miała pełne gracji ruchy, a jeśli dostrzegła kilka moich potknięć,
nie dała tego po sobie poznać. Po kilku minutach prawdziwych męczarni i
rozmyślaniu, która noga tu, która tam, wyszliśmy na balkon. Nocne, orzeźwiające
powietrze pachniało różami. Zapewne dlatego, że na balustradzie rosło pełno
tegoż kwiecia. Podobnie jak w całym ogrodzie. Ani śladu po zaniedbanej
powierzchni, jaką tu zastałem zaledwie godzinę temu.
Uśmiechnąłem się ze
zdenerwowaniem. Panna odpowiedziała mi perlistym śmiechem, patrząc w nocne
niebo.
~ Wal prosto z mostu! Ewentualnie możesz tu tkwić
północy…
Podszedłem do
Elizy, opartej plecami o barierkę. Okręciłem sobie jej kosmyk włosów dookoła
palca, patrząc na jej zaczerwienioną twarzyczkę, przepraszając w myślach Klair.
- Mógłbym poprosić
cię o kilka informacji, panienko?- zapytałem.
- Eliza, 16 lat-
odpowiedziała nieco pewniej, patrząc mi prosto w oczy. Nie powiem, trochę się
speszyłem.- Lubię sztukę, szczególnie teatr, nie cierpię wprost zwierząt,
szczególnie psów. Że też nie wspomnę o wilkach.
Uśmiechnąłem się.
- Oczywiście.
Bynajmniej, choć dziękuję za to, chciałbym zapytać o coś innego. Mogłabyś mi
powiedzieć, panienko, z jakiej okazji wyprawiana jest ta uczta?
- Jesteś gościem, a
nie wiesz?
- Wyleciało mi to z
głowy. Jestem bardzo zajętym…hm, człowiekiem.
- Królowi, razem ze
swoją świtą, udało się upolować jednego ze stworów, które legendy zwą Waru. Za
kilka minut odbędzie się złożenie jego ciała w ofierze Atenie.
~ Bingo!
Ze smutkiem
spojrzałem na dziewczynę i przejechałem palcem po jej policzku. A więc dlatego
czekało ich potępienie? Wszyscy będą zmuszeni przez wieczność dryfować między
wymiarami, bo zabili złą istotę?
~ To by jeszcze było do wybaczenia, Toshiro. Waru nie
mogą znieść, że ofiarowali ciało jednego
z nich jakiejś dziwnej bogini. Tym bardziej, że zrobili to na terenie wilczych
patronów. Ludzie nie mogą wtrącać się w nasze sprawy. Magia nie jest częścią
ich gatunku.
- Mimo wszystko, to
za surowa kara- odpowiedziałem.- A twojego ciała nadal nigdzie nie ma!
~ To obecnie nasze najmniejsze zmartwienie. Wróć do sali
i zajmij miejsce gdzieś z boku. Zobaczysz dokładnie, co się stało.
Kiwnąłem głową z
namysłem.
- Dziękuję, Elizo,
jestem niewymownie wdzięczny- skłoniłem głowę.- Może wrócimy teraz na
przyjęcie?
Ciężko mi było
przyjąć do wiadomości, że zaraz wszyscy zginą. Tym bardziej, że polubiłem
Elizę, tak samo jak jej ojca. Wiedli takie zwykłe życie. Szczęśliwe. Mieli
rodzinę. Mieli siebie.
Wszedłem szybko do
środka, pewnie omijając tańczące pary. Kobiety, wtulone w torsy mężczyzn, słuchały
ich czułych słówek i chichotały. Inni jedli, opowiadali sobie najnowsze plotki,
zaś dżentelmeni, wyposażeni w kieliszki pełne czerwonego płynu, śmieli się
głośno ze swoich rubasznych żartów, z dala od ciskających gromy oczu ich żon.
Pełna sielanka.
I wtedy na środek sali
wyszedł Król. Za nim podążało sześciu mężczyzn, odzianych w długie, białe
habity. Nad głowami trzymali wielką tacę, na której złożono ciało ogromnego
Waru. Jednego z największych, jakie w życiu widziałem. Bestia leżała na prawym
boku, skąd mogłem dostrzec ranę wielkości grotu oszczepu. Jej jęzor wisiał
bezwładnie z pyska, łapy leżały w nieładzie. Kiedy doszli do posągu
pięciometrowej kobiety, kolejnych sześciu mężczyzn rozpaliło wielkie ognisko,
do którego włożono cielsko potwora. Król zaintonował kilka zdań w nieznanym mi
języku, a goście powtórzyli pieśń…
…Właśnie wtedy
wszystko się zaczęło. Huk, jaki rozległ się w korytarzu, zakłócił muzykę.
Smyczki grajków ześlizgnęły się z ich skrzypiec, śpiewacy wytracili rytm, a
minstrele zgubili wątek. Po chwili do sali wpadło kilka…nie, kilkadziesiąt
Waru. Bestie miały dosłownie mord w oczach. Krzyki biesiadników odbiły się
głośnym echem od ścian pomieszczenia.
~ Wycofaj się w kąt, Toshiro. Nie należysz do tego czasu.
Nie możesz nic zmienić.
Spojrzałem na
panikujących gości. W tle mignęła mi sylwetka Elizy. Chwyciłem dziewczynę za
przegub i pociągnąłem w swoją stronę. Sam nie wiem, czemu. Po prostu…chciałem
zapobiec choć jednej niepotrzebnej śmierci. Przeklinałem w myślach swoje
tchórzostwo. Mogłem walczyć. Dysponowałem magią. Ale wraz siedziałem, przyparty
do ściany. Wszystko działo się tak szybko. Za szybko.
Pierwsza rozlana
krew należała do Króla. Największy z Waru torował sobie drogę przez uciekający
tłum, przedzierając się chyżo i pewnie do przodu.
Władca nawet nie
zdążył krzyknąć, straże nie miały czasu na wyciągnięcie broni. Jedno machnięcie
pazurów i głowa człowieka potoczyła się po dotąd nieskazitelnych płytkach.
Uczta się
rozpoczęła: ludzie, tym razem dla odmiany sparaliżowani strachem, jakby
całkowicie poddając się marazmowi, stali…obserwując masakrę. Kilka osób w
beznadziejnej próbie rzuciło się na potwory, ale te po prostu kłapnęły
szczękami, przepoławiając ich ciała. Mężowie zasłaniali sobą żony i dzieci. W
oddali dostrzegłem nawet owego otyłego jegomościa, ojca Elizy. Dziewczyna
zaczęła się wyrywać, ale mocno chwyciłem jej nadgarstek i zasłoniłem oczy,
kiedy jedna z bestii przebiła pazurem pierś mężczyzny.
Usunąłem się w
cień, nadal trzymając Elizę. Słuchałem krzyków spanikowanych ludzi jeszcze
przez kilka minut, dopóki nie nastała całkowita cisza.
Gestem kazałem
dziewczynie zostać na miejscu. Nie wiedziałem nawet, czy zauważyła moją prośbę:
siedziała na ziemi, podciągając kolana pod brodę. Po jej policzkach płynęły
łzy. Drapała paznokciami po bladych licach w niemej agonii, zaś jej wargi
bezdźwięcznie wzywały ojca. Zastanawiałem się, czy aby na pewno dobrze
zrobiłem, ratując jej życie, skoro straciła wszystkich bliskich. Wpłynąłem na
przyszłość.
Wyjrzałem z cienia.
Waru opuściły już salę, zostawiając walające się po podłodze resztki ciał,
strzępki ubrań. Krew pokrywała niegdyś nieskazitelne powierzchnie, lśniąc
szkarłatnym blaskiem mocniej niż przygasłe świece. Wróciłem do Elizy.
Dziewczyna trwała w niezmienionej pozycji, a jej łkanie wypełniało całą salę.
Niepewnie do niej podszedłem, lekko i nieporadnie obejmując pannę, gładząc ją
po włosach. Znałem ją zaledwie kilkanaście minut, ale budziła we mnie ciepłe
uczucia, jak młodsza siostrzyczka. Delikatnie zacząłem ją kołysać w przód i w tył,
póki nie zasnęła. Następnie wziąłem ją na ręce, upewniwszy się, że na pewno
śpi.
- Shiro? Możesz nas
przenieść?
~ O ile ona nie zakłóci magii, to jak najbardziej.
Zamknąłem oczy,
czując, jak otacza mnie delikatna mgiełka Stróża. Kiedy ponownie je otworzyłem,
z początku nie dostrzegłem wyraźnych zmian… Choć zamiast żywych ludzi, były
teraz tylko cienie z białymi, jakby przyklejonymi uśmiechami. Tańczyli i
prowadzili szeleszczące rozmowy. Spojrzałem na Elizę i niemal załkałem.
Dziewczyna uśmiechała się do mnie łagodnie, ale ze smutkiem. Przejechała palcem
po moim policzku.
- Dziękuję, Toshiro-
szepnęła.- Myślę…że nic się nie stanie, jeśli…jeśli pozbędę się
odpowiedzialności.
Zaczęła się
rozpadać. Skóra zaczęła się marszczyć, aż w końcu trzymałem w dłoniach tylko
szkielet, który zresztą zżółknął po kilku sekundach i rozpłynął się w proch.
Wiatr, wpadający przez okno, uniósł pył i wzniósł go w górę, pod błękitną
kopułę.
- Musieli tak
skończyć?- zapytałem, patrząc na szczątki Elizy.- Miała tylko szesnaście lat.
Dla ludzi to dość mało…
~ Nie musieli, ale skończyli. Taka po prostu było im
pisane.
- Powinniśmy ich
chociaż uwolnić z klątwy. Co im z błąkania się przez wieczność?
~ To niemożliwe, póki sobie nie wybaczą. To teren wilków,
wasza wataha też jest z tym wszystkim powiązana. W końcu została założona pod
Poranną Gwiazdą. Ale ona chroni tylko wasz gatunek, nie ludzi. Oni też nie byli
tacy znowu święci. Nie uszanowali tego miejsca i wprowadzili tu swoje bóstwa.
Jak myślisz, czemu potwory w pobliżu Lasu Śmierci tak szybko się odradzają?
Sposępniałem, ale
nie zamierzałem dyskutować dalej z Shiro.
- Nie mogę im
pomóc?
~ Oni sami nie umieją sobie pomóc. Polowali na tego Waru,
bo zabił córkę króla sąsiedniego państwa. Nie wybaczyli sobie, że zginęła na
ich terenie. Nie wybaczyli sobie do tej pory, bo sprzeciwili się woli patronów.
To właśnie ich kara. Nie mogą sobie wybaczyć, bo tak im jest pisane.
- To
niesprawiedliwe.
~ Gdyby odeszli, to znaczyłoby, że wybaczyli sobie winy.
Ty akurat powinieneś to wiedzieć, bo masz tendencję do obwiniania się.
Darowałbyś sobie, że ktoś przez ciebie zginął? Wiesz, muszę ci podziękować,
Toshiro. Uwolniłeś moje ciało. Wyrywając ją z naturalnego biegu…cóż, one
przeniosła się nieco inaczej. Zafundowałeś jej inną karę. Sporo czasu na rozmyślenia.
Co prawda, teraz już nie istnieje,
ale…może to i lepiej. Zawsze jest możliwość ponownych narodzin, nieprawdaż?
- Znajdę sposób,
aby ich uwolnić- szepnąłem, nie zwracając uwagi na resztę wypowiedzi Stróża.-
Jak Elizę. Uwolnię jej ojca, pozostałych. W Księdze na pewno coś będzie!
~ A jeśli nie?
- To sam coś
wymyślę!
Po tych słowach,
rzuciłem ostatnie spojrzenie na cienie. Przez moment zdawało mi się, że przez
cienie przewinęła się twarz owego jegomościa, który był ojcem Elizy, ale równie
szybko zniknął.
Powoli przebijałem
się przez iluzję tego miejsca. Zamiast krystalicznie czystych płytek, widziałem
porośnięte mchem, zachlapane zaschniętą krwią, popękane kafelki. Znakomicie
utkane gobeliny utraciły swe barwy i dosłownie rozsypywały się w oczach. Kolory
ścian i sufitu wyblakły. Wszędzie pełno było rozmaitych dziur. Gdzieniegdzie
dach przeciekał. W kilku miejscach dostrzegłem także dość okazałe dęby,
przebijające okna, ściany… Żyrandole leżały roztrzaskane na posadzce. Wszędzie
unosił się odór zgnilizny.
Nic nie pozostało z
przyjęcia. Tylko mały fragment kości, zawinięty w skrawek zadziwiająco
błękitnej sukni, ułożony u stóp posągu Ateny. Rzeźba utraciła swą królewską
formę, brak jej było prawej dłoni i korony, zaś między jej lewą dłonią, a
twarzą, pająk utkał srebrną nić.
Nie wybaczyli sobie
zbrodni, więc pozostali tam, gdzie zgrzeszyli. I tańczyli przy niesłyszalnej
muzyce otaczając się chwałą, która dawno przeminęła. Kochając miłością, która
dawno umarła, płacząc nad sprawą od wieków straconą. Ludzie to... rzeczywiście
dziwny gatunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz