Szelest suchej ściółki w której zapadały się moje łapy był jedną z wielu
rzeczy, które określały lato. Najcieplejszą porę roku jaka istniała.
Kolejną charakterystyczną i zarazem najważniejszą cechą tego okresu
między czerwcem a sierpniem były upały, które słońce posyłało na Ziemie.
Odetchnęłam głęboko rozkoszując się przy tym zapachem kwiatów rosnących
praktycznie na każdej napotkanej przeze mnie polanie. Tych pięknych
tworów natury nie zabrakło również nad moją głową. Nawet w tysiącletniej
puszczy, miejscu gdzie zazwyczaj było chłodno i wilgotno odczuwało się
letnie upały. Rośliny w podszyciu wyczekiwały z niecierpliwością burzy,
całą swą drobną istotką pokazywały, że są spragnione. Łodygi zwijały się
i marszczyły podczas gdy liście kurczyły się żółknąc. Podniosłam głowę
do góry. Drzewa nie miały takowych problemów ich korzenie zapewniały im
potrzebną ilość płynu, który miał moc dawania życia jak również jego
odbierania. Gdyby się tak nad tym zastanowić każdy z czterech żywiołów
miał dwie strony. Dobrą i złą. Tak samo było z istotami żywymi. Z
wilkami. Ze mną. Z tym lasem. Chodź na początku wydawał się piękny i
spokojny to wcale taki nie był. Wędrując w głąb dostrzegało się mrok i
brzydotę jaka była ukrywana dotychczas. Rozglądając się dookoła
zrozumiałam, że tak daleko jeszcze nigdy nie zawędrowałam. Teraz każdy
krok stawiany przeze mnie był przesycony czujnością. Wolałam nie
ryzykować spotkania bliskiego stopnia z jakimś podziemnym potworem
któremu nadepnęłam na jakąś czółkę czy ogon. Moje skradanie zostało
przerwane pojawieniem się przede mną trzech kamiennych łuków
porośniętych wijącym się bluszczem i miękkim mchem. Nie pewnie zbliżyłam
się do tych budowli. Podniosłam łeb chcąc ocenić wysokość łuków. Tak na
oko dałabym im 3 metry. Co do szerokości, nie przekraczała raczej
metra. Po chwili powąchałam zarośnięty prawie ze wszystkich stron kamień
z którego budowla ta była wykonana. Był bardzo stary. Wystarczającą
podpowiedzią by to stwierdzić był wygląd ale zapach też wiele mówił.
Czuć w nim było nabytą przez lata delikatność i kruchość jakby przez
delikatny powiew wiatru cała ta konstrukcja miała rozsypać się w drobny
mak i tylko rośliny ją porastające utrzymywały wszystko w jako takiej
całości. Z tego co słyszałam od innych były to portale cofające w czasie
i przenoszące do innych wymiarów. Jednak gdy tak im się bliżej
przyjrzeć nie wyglądały jak standardowe portale. Nic w kamiennej ramie
nie falowało, powietrze nie miało innego koloru. Wszystko się zmieniło
gdy stanęłam przed portalem. Powietrze przede mną zafalowało
przypominając ruchy rozgrzanego powietrza unoszącego się nad ciepłym
podłożem. Powietrze nabrało inny kolor ukazując zamazany obraz. Nie
mogłam jednak określić co to za miejsce. Po chwili wahania wystawiłam
łapę w stronę tafli portalu. Powietrze lekko zafalowało a ja miałam
wrażenie jakbym grzebała w budyniu albo w rzadkim błocie. Portal jak
portal, raczej nie odbiegał od normy. Intuicja mówiła mi bym została tu w
tysiącletniej puszczy jednak ciekawość pchała mnie do przodu prosto w
portal. Moje wahanie zostało przerwane jedną prostą myślą. Przecież w
razie niebezpieczeństwa mogę użyć swojej mocy. Nic mi się przecież nie
stanie. Już bez cienia wahania wskoczyłam w odmęty magicznego tworu. Po
chwili uczucia zagubienia i zimna znów stałam pewnie na ziemi.
Otworzywszy oczy ujrzałam, ze stoję na gałęzi drzewa. Nie było to jednak
byle drzewko, a wielki okazały dąb. Jeden jego liść był 3 razy większy
ode mnie. Gdy podniosłam wzrok nie mogłam dostrzec korony, którą
przysłaniały chmury. Łał. To gigantyczne drzewo jednak nie było same.
Wokół niego rosły inne też tak duże jak to na którym się znajdowałam.
Gdy spojrzałam w dół ujrzałam ziemię pokrytą dużą stertą suchych i
pożółkłych liści. Pierwsza nazwa jaka wpadła mi do głowy to "Wymiar
wielkich drzew" Nawet zwierzęta takie jak ptaki i wiewiórki były
olbrzymie. Patrząc z mojego punktu widzenia wielkością przypominały
smoki. Lepiej się wycofać póki jeszcze te potwory mnie nie dostrzegły,
nie miałam zamiaru użerać się z przerośniętym gryzoniem. Gdy zrobiłam
dwa kroki do tyłu wpadłam do portalu nie czując pod stopami grunt.
Najgorsze w tego rodzaju podróżach było to uczucie zagubienia i
zawieszenia w pustce jake odczuwało się między przestrzenią. Po chwili
znów stałam pewnie na podłożu. Gdy otworzyłam oczy ukazał mi się
zaskakujący widok. Znajdowałam się na chmurze. Jednak nie takiej zwykłej
ta przypominała konsystencją kłębek perłoworóżowej waty a nie tak jak w
moim wymiarze mokrą mgiełkę. Gdy rozejrzałam się na niektórych
kłębkach ujrzałam domy zbudowane z chmury o innych kolorach, jeden miał
niebieskie ściany i czerwony dach. Jak każdemu porządnemu domu nie mogło
mu zabraknąć okien i drzwi. Gdy podeszłam na skraj swojej chmury
spojrzałam w dół. Nie widziałam nic oprócz chmur i istot po niej
chodzących. Mieszkańcy tego wymiaru wyglądali na przyjaznych. Podniosłam
głowę odwracając ją. Za mną znajdowały się te same trzy łuki, które
zobaczyłam w tysiącletniej puszczy. Dziwne....Czyli one były wszędzie
takie same...Moje rozmyślania zostały przerwane czyimś pojawieniem się
obok mnie. Gdy podniosłam łeb ujrzałam nad sobą jakiegoś mężczyznę
Po siwych włosach i zmarszczkach widać było, że jego lata świetności
dawno minęły. Ubrany był w biały wełniany szalik owinięty wokół szyi i
czarny, długi płaszcz, który zakrywał jego nogi. Palił papierosa
spoglądając na mnie mądrym wzrokiem sponad okularów. Biła od niego aura
spokoju i mądrości. Nie wiem skąd to wiedziałam. Może już sama jego
postura to zdradzała. Niby lekko przygarbiona ale nad wyraz sprężysta i
pewna. Po dłuższej chwili spytałam:
-Kim jesteś? Nie przypominasz mieszkańców tego wymiaru- Gdy staruszek
wypalił papierosa wypluł ustnik przydeptując resztkę tlącego się popiołu
po czym odparł nieśpiesznie:
-Podróżnikiem-Mężczyzna zrobił parę okręgów nad moją głową po czym
zmieniłam się w człowieka. Co do?! Jak on to zrobił. Spojrzałam na swoją
ludzką postać zdziwiona jakbym widziała ją pierwszy raz na oczy. Gdy
pierwszy szok minął spytałam patrząc mu pewnie w oczy:
-Jak ty to zrobiłeś?
-Sekret podróżnika-Mężczyzna mrugnął do mnie okiem. Wystawił po chwili ramię pytając:
-Czy zechciałabyś dotrzymać mi przez jakiś czas towarzystwa?
Podróżowanie w samotności bywa nudne- A czy miałam inny wybór? Położyłam
swą dłoni na ramieniu podróżnika, który skierował się w stronę portali.
Gdy przed nimi stanęliśmy mężczyzna podskoczył trzy razy za każdym
razem klaszcząc w dłonie po czym wszedł do wirującej tafli. Otworzywszy
oczy ujrzałam przed sobą wymiar stworzony ze słodyczy. Czekoladowa
rzeka, żelkowa trawa, piankowe kwiaty, galaretkowe liście, herbatnikowe
zwierzęta. Mniam. Przyglądając się temu zachłannie, spytałam:
-Dlaczego podskakiwałeś i klaskałeś?
-Odkryłem, że żeby decydować gdzie się chce udać muszę wydawać ciałem
odpowiednią komendę. -Spojrzałam na mężczyznę nic nie rozumiejąc, ten
widząc to chwycił czekoladową gałązkę i zaczął nią kreślić linie w
ziemi. Po chwili ukazał mi się widok malutkich kółek na które nachodziły
większe i większe co wyglądało mniej więcej tak:
Mężczyzna wskazał patykiem na dwa punkty oznajmiając:
-Istnieją dwa wymiary od których wszystko się zaczęło. Nazwałem je
wymiar życia i wymiar śmierci. Jeden dobry drugi zły. To one stworzyły
resztę wymiarów, które symbolizują te kółka wokół nich. Wymiary
stworzone przez te dwa wymiary stworzyły inne wymiary i tak dalej.
Proces ten nie ma końca dlatego niemożliwym jest by poznać wszystkie te
kombinacje. Kółka nachodzą na siebie ponieważ wymiary często się ze sobą
łączą portalami. Portale mogą być sztuczne, naturalne, stałe, nietrwałe
i emigrujące. Ty Annabell tworzysz portale sztuczne nietrwałe. Jedynym
stałym, naturalnym portalem łączącym wszystkie wymiary ze sobą są te
przez które się tu znalazłaś....-Przerwałam wywód towarzysza pytaniem:
-Kto je stworzył?-Podróżnik podniósł na mnie wzrok oznajmiając
-Stworzyły je zawirowania energii, które towarzyszą powstawaniu nowego wymiaru
-Czyylii...Powstały same?
-Można tak powiedzieć-Usiadłszy na słodkiej trawie spytałam:
-Ile już pan podróżuje?-Mężczyzna zamyślił się jakby to proste pytanie
było piekielnie trudne. Dopiero po paru minutach usłyszałam odpowiedź
-Bardzo długo. Na pewno więcej niż setki lat-Nie wyglądał mi na tak starego
-Żyję jeszcze dzięki temu, że w wymiarach panują inne linię czasowe.
Dzięki temu, że przemieszczam się po nich raz cofam się w czasie a raz
przyśpieszam- Oznajmił mój towarzysz. On chyba nie potrafi czytać w
myślach co nie? Przyglądałam mu się badawczo. Moje obserwacje zostały
przerwane przez burczenie w żołądku. Po chwili wahania zerwałam trochę
trawy zjadając ją. Była jeszcze pyszniejsza niż wskazywał na to jej
wygląd. To samo zrobiłam z gałązkami i liśćmi. Gdy zapełniłam brzuch
spytałam mężczyzny siedzącego nad jakimś notesem:
-A pan nie jest głodny?
-Na razie nie-Mruknął Podróżnik pochłonięty lekturą. Po dłuższej chwili
wstał z trawy i ruszył w kierunku kamiennych łuków.. Tym razem zamiast
tego lewego wybrał prawy oznajmiając:
-Ten służy do cofania i przenoszenia się w czasie-Po chwili namysłu spytałam:
-Czyli dzięki niemu możemy podróżować w czasie w danym wymiarze?
-Dokładnie- Tym razem mężczyzna tupnął prawą nogą parę razy po czym
wszedł do portalu, nie mogąc powstrzymać ciekawości ruszyłam za nim. Gdy
otworzyłam oczy ujrzałam przed sobą czarną ziemię na której nie rosły
żadne rośliny. Nic. Tylko pusty czarny pył. Nie mogąc nadziwić się tak
nagłej zmianie otoczenia spytałam:
-Co się stało?
-Cofnęliśmy się w czasie. To z tego węgla, sadzy i tlenu powstały te
wszystkie słodycze. Musiało minąć po prostu dość dużo czasu.
Przyglądając się temu pustkowiu spytałam:
-A mógłbyś zabrać mnie do czasów gdy Ramza walczyła z
Ferlun'em-Mężczyzna popatrzył na mnie lekko zbity z tropu po czym
podszedł do portalu kartkując swój notes. Pewnie to w nim miał zapisane
wymiary, które odwiedził i kombinacje do nich. Po dłuższej chwili
szukania znalazł to czego szukał. Podróżnik podskoczył dwa razy po czym
zaklaskał w dłonie 4 razy, skłon, przysiad, ten pokaz gimnastyczny
zakończył pajacyk. Musiało mu się nieźle nudzić, że odkrył nasz wymiar i
pasujące do niego hasło. Gdy znalazłam się w domu stanęłam przed
kamiennym łukiem, który służył do cofania się w czasie. Mężczyzna
spojrzał na mnie pytając:
-Ile lat temu to się zdarzyło?
-Jakieś setki-Podróżnik tupnął parę razy nogą przy każdym ruchu nogą
poruszając ręką. Z tego co się domyśliłam ten ruch oznaczał że mamy się
cofnąć o sto lat. Trochę bez sensu byłoby tupać paręset razy nogą.
Mężczyzna po około 7 takich ruchach wszedł do portalu, a ja tuż za nim.
Gdy otworzyłam oczy ujrzałam pole bitwy przyozdobione ciałami waru i
wilków, w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, było jej tak
dużo że czułam ją aż na języku. Nie zwracałam jednak na to zbyt dużej
uwagi ponieważ moją uwagę skupiła pewna postać, którą była wadera o
białym połyskującym futrze na którym w niektórych miejscach mieściły się
turkusowe znaki. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że to była Ramza
patronka watahy porannych gwiazd. Przed wilczycą pojawił się cień z
którego wyłonił się olbrzymi bo ponad trzymetrowy waru. Ferlun bo
zapewne to był przeciwnik Ramzy przypominał posturą czarnego tygrysa, do
tego opisu jednak nie można było zaliczyć podobnej do krokodylej,
paszczy wyposażonej w dwa rzędy ostrych niczym brzytwa kłów. Ogon też
nie pasował do reszty przypominającej paskowanego dzikiego kota, ta
część waru była podobna do ogona węża. Czułam jakieś dziwne napięcie w
środku. Podejrzewam, że wywołany on był tym, że za chwilę miałam ujrzeć
na oczy jedną z najważniejszych bitew, które miały miejsce. Niestety nie
dane mi było nacieszyć się pojedynkiem ponieważ zaatakował mnie jeden
ze sługusów Ferluna. Stanęłam przed Podróżnikiem by go ochronić po czym
bez chwili zwłoki zmieniłam postać. Tatuaż na mojej łapie ożył i niczym
wąż owinął się w okół mnie tworząc kokon, który podczas przemiany miał
mnie ochronić. Pewnie z zewnątrz wyglądałam jak wielka czarna piłka.
Poczułam jak z moich łopatek wyrastają kości, które po chwili pokryły
się w niektórych miejscach żywym nieosłoniętym mięsem, z którego
wyrastały czarne poszarpane pióra. Z tkanki wyrosła cienka, przekrwiona
błona która stworzyła powierzchnie nośną. Po skrzydłach nastała kolej na
resztę. Czułam jak mięśnie pod moją skórą rozrastają się zwiększając
tym samym mą siłę. Do białego futra przylepiła się część czarnej mazi,
która mnie otaczała zabarwiając sierść na czarno. Wisienką na torcie
były kły, które wydłużyły się do nienaturalnych rozmiarów przebijając mi
w ten sposób dziąsła, z których zaczęła skapywać krew. Gdy moja zmiana
skończyła się wyskoczyłam z kokonu, który gdy tylko go opuściłam
rozpłynął się. Waru wyglądał na zdziwionego, widać to było po jego
rozszerzonych źrenicach. Rozpostarłszy skrzydła by wyglądać groźniej
zawarczałam chcąc wzbudzić w moim przeciwników lęk, którym mogłabym się
posilić, niestety waru nawet nie zwrócił na to uwagi, po prostu rzucił
się na mnie. Zrobiłam unik omijając wymierzone we mnie pazury. Szybko
odwróciłam się w stronę przeciwnika, niestety nadal było to za wolno.
Nim zdążyłam zareagować wytwór chaosu znajdował się przy mnie. Jego łapa
uderzyła we mnie odrzucając na parę metrów od pola walki. Podniosłam
się i wykorzystując skrzydła, które na pozór nie powinny służyć do
latania wzleciałam w przestworza, gdy znalazłam się nad waru
wykorzystałam moją umiejętność kontroli nad cieniem by go unieruchomić.
Mając pewność, że nigdzie się nie ruszy zapikowałam na przeciwnika
wystawiając długie pazury. Z dzikim uśmiechem przebiłam waru
przepoławiając go na dwie części. Moja satysfakcję nad faktem pokonania
przeciwnika przerwało pojawienie się kolejnego waru, który wykorzystując
mój brak czujności naskoczył na mnie powalając na ziemie. Chol*ra. Nie
miałam jak się wydostać, bestia była chyba trzy razy cięższa. Moje
nędzne próby oswobodzenia zostały przerwane dotkliwym bólem w okolicach
brzucha. Czując jak paszcza waru zanurza się w moich wnętrznościach
starałam się go z siebie zwalić. Na pomoc ruszyła mi ciemność, której
czarne macki chwyciły mego przeciwnika i zdjęły go ze mnie. Nie
przejmując się bólem wstałam i znalazłam się przy lekko zdezorientowanym
tworze chaosu. Wbiłam łapę w jego pierś wyrywając bijące serce. Teraz
to raczej nie wstaniesz kochanieńki. Nie widząc w pobliżu, żadnych
wrogów zmieniłam się z powrotem wilka. Dopiero wtedy poczułam dotkliwy
ból w brzuchu. Usiadłam w cieniu drzewa, które jako jedne z nielicznych
ostało się w całości po czym wykorzystując cień, które rzucały jego
liście zaczęłam leczyć powstałą ranę. Z tego co widziałam Ramza
zyskiwała przewagę nad Ferlunem dzięki pomocy gwiazd. Tak jak zapisane
to było w kronikach. Te oddalone od nas Słońca wydawały się świecić
jaśniej niż zazwyczaj. Śnieżnobiała wilczyca ledwo stojąc na nogach
wymierzyła w przywódce waru ostatni cios, po którym ten padł. Ferlun
zapadł się w ziemię znikając nam z oczu. Chciałam pomóc Ramzie, jednak
wiedziałam, że wtedy mogę poważnie namieszać w teraźniejszości, dlatego
też biernie się temu przyglądałam. Patronka naszej watahy upadła i nie
podniosła się. Po chwili ciszy i spokoju jaki zapanował z nieba
wystrzeliło białe światło, które padło na martwą waderę. Ciało Ramzy
uniosło się rozbłyskując wewnętrznym światłem. Gdy cały blask który
przegonił wszech ogarniająca ciemność zniknęło ujrzałam na nieboskłonie
gwiazdę polarną. Moje zamyślenie przerwał głos podróżnika:
-Lepiej już wracajmy inaczej możemy zmienić coś w przeszłości-Nie
odwracając wzroku od gwiazdy ruszyłam za staruszkiem. Znalazłszy się w
domu oznajmiłam z delikatnym uśmiechem:
-Wybacz, ale muszę już wracać zostałam nieźle poturbowana i muszę
odpocząć. Bardzo dziękuje za tą niezwykłą przygodę-Mężczyzna uśmiechnął
się i pogłaskał mnie po głowie wstępując do portalu. Gdy zniknął mi z
oczy pozostawiając po sobie jedynie na pozór zwykłe kamienne łuki zdałam
sobie sprawę, że nie spytałam się do czego służy ten portal środkowy.
Przyglądając mu się przez dłuższy czas doszłam do wniosku, że nigdy się
tego nie dowiem. Chyba, że znów spotkałabym Podróżnika na co skrycie w
duchu liczyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz