Słońce znajdowało się już u szczytu nieba, prażąc z całej swojej siły,
jakby nie robiło tego od tysiącleci mimo, że gnębiło nas w podobny
sposób zaledwie wczoraj. Byłam znudzona bezczynnym siedzeniem na ziemii
trwając w cichutkiej nadzieji na deszcz.
Zaczynam wierzyć w to, iż nadzieja jest matką głupich.
Siedziałam w jaskini zupełnie sama z Molly. Tamary nie było od rana, a
Mortem niedawno wybiegła, a z biegania pewnie nie wróci długo. Ja też
nie powinnam tutaj siedzieć, ale czułam, że gdy tylko wychylę nos, upał
mnie wykończy.
W końcu niechęć do bezczynności wzięła górę.
Podniosłam się, po czym leniwie przeciągając wyszłam na zewnątrz. Od
razu zapragnęłam wrócić, jednak z małą pomocą Molly mknęłam dalej, krok
za krokiem. Słońce mocno przygrzewało moje ciemne futro, oraz jarzące
się na nim niebieskie symbole. Gdzie właściwie chciałam pójść?
Mogłabym odwiedzić rodziców, ale oni wyruszyli w podróż we dwoje i kij
wie, czy w ogóle wrócą. W lesie niby znalazłabym schronienie przed
upałem, ale mierne, poza tym, co miaĺabym tam niby zrobić? Właściwie,
kto mi każe ograniczać się do tych bliższych terenów? I wtedy przez
głowę przeszła mi myśl, za którą Molly zagroziła mi karą łaskotek do
końca wszystkich dni i zaczęła się drzeć, że chcr wracać do domu.
Skierowałam się na wschód od Stardust Forest. Moim celem było
najmroczniejsze znane mi miejsce na terenach naszej watahy.
Las śmierci.
Czułam eskcytację, kierując się w tamto miejsce. Jako szczeniak zdażyło
mi się ledwie zobaczyć owy las. Zwykle znalazł się ktoś, kto mnie statąd
odciągał, lub Molly zaczynała niemiłosiernie płakać.
Nie dziś.
Wbrew wszystkiemu zbliżałam się coraz bardziej, a potwierdzała to woń
rozkładu, którą czułam. Po chwili byłam już przy pierwszych drzewach
lasu. Naszła mnie chęć odwiddzenia dworu zapomnienia. Kto wie, może mi
się uda?
~Nie!-Pisnęła Molly, na co przewróciłam oczami. Wędrówka rozpoczęła się
spokojnie, ale doskonale wiedziałam, że nie będzie tak przez cały czas. I
dobrze, szukałam przygody.
Samotnej przygody.
Podejrzane dźwięki towarzyszyły mi niemal cały czas. Ciągle szmery,
szumy, chichoty. Budowało to niezwykły nastrój, idealnie pasujący do
tego miejsca. Nie pamiętałam już wcale o upale, moje ciało było w stu
procentach przygotowane na nagły atak. Ba! Pragnęło nagłego ataku,
wyrwania od codziennej rutyny, czegokolwiek!
Słyszałam, że niektórych ludzi rajcują narkotyki. Mnie rajcuje walka.
Uśmiechnęłam się, słysząc w myślach samo to słowo. Ach, jak dawno nie
walczyłam? Sama nie pamiętałam, kiedy ostatnio mi się to zdążyło. Nie
chodziło mi o wygłupy z innymi wilkami i ciąganie się wzajemnie o uszy, a
o walkę, podczas której można nawet stracić życie. Takiego boju
pragnęłam.
I wtedy dojrzałam coś, czego w życiu bym się nie spodziewała.
Na środku drogi, którą podążałam stała odwrócona tyłem łania. Właściwie,
dlaczego by nie zapolować, tak na rozgrzewkę. Wbiłam pazury w ziemiè,
kiedy nagle usłyszałam jej ostry głos.
-Myślisz, że was nie widzę? Chociaż się ruszcie, Ty i ten twój towarzysz,
a obiecuję was posiekać.-Nie brzmiała jak kobieta. Odwróciła, wróć,
odwrócił się a ja dostrzegłam, że zamiast pyszczka posiadał paczę
aligatora. Warknęłam, tym samym ukazując, że się nie boję.
-No dalej, pokaż co potrafisz.-Wycedziłam, wtedy jednak doszły do mnie jej słowa “was”? Towarzysz?
Nie mogło chodzić o Molly, więc kto do cho.lery..
Odwróciłam się, a moim oczą ukazał się basior. Również wybrał się na
przechadzkę? A może mnie śledził? Teraz to nie ważne, rozprawię się z
nim potem.
Najpierw łania.
<Basiorze? C: Co tutaj robisz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz