piątek, 1 lipca 2016

Od Karo do ktosiowatego basiora

Słońce znajdowało się już u szczytu nieba, prażąc z całej swojej siły, jakby nie robiło tego od tysiącleci mimo, że gnębiło nas w podobny sposób zaledwie wczoraj. Byłam znudzona bezczynnym siedzeniem na ziemii trwając w cichutkiej nadzieji na deszcz.
Zaczynam wierzyć w to, iż nadzieja jest matką głupich.
Siedziałam w jaskini zupełnie sama z Molly. Tamary nie było od rana, a Mortem niedawno wybiegła, a z biegania pewnie nie wróci długo. Ja też nie powinnam tutaj siedzieć, ale czułam, że gdy tylko wychylę nos, upał mnie wykończy.
W końcu niechęć do bezczynności wzięła górę.
Podniosłam się, po czym leniwie przeciągając wyszłam na zewnątrz. Od razu zapragnęłam wrócić, jednak z małą pomocą Molly mknęłam dalej, krok za krokiem. Słońce mocno przygrzewało moje ciemne futro, oraz jarzące się na nim niebieskie symbole. Gdzie właściwie chciałam pójść?
Mogłabym odwiedzić rodziców, ale oni wyruszyli w podróż we dwoje i kij wie, czy w ogóle wrócą. W lesie niby znalazłabym schronienie przed upałem, ale mierne, poza tym, co miaĺabym tam niby zrobić? Właściwie, kto mi każe ograniczać się do tych bliższych terenów? I wtedy przez głowę przeszła mi myśl, za którą Molly zagroziła mi karą łaskotek do końca wszystkich dni i zaczęła się drzeć, że chcr wracać do domu. Skierowałam się na wschód od Stardust Forest. Moim celem było najmroczniejsze znane mi miejsce na terenach naszej watahy.
Las śmierci.
Czułam eskcytację, kierując się w tamto miejsce. Jako szczeniak zdażyło mi się ledwie zobaczyć owy las. Zwykle znalazł się ktoś, kto mnie statąd odciągał, lub Molly zaczynała niemiłosiernie płakać.
Nie dziś.
Wbrew wszystkiemu zbliżałam się coraz bardziej, a potwierdzała to woń rozkładu, którą czułam. Po chwili byłam już przy pierwszych drzewach lasu. Naszła mnie chęć odwiddzenia dworu zapomnienia. Kto wie, może mi się uda?
~Nie!-Pisnęła Molly, na co przewróciłam oczami. Wędrówka rozpoczęła się spokojnie, ale doskonale wiedziałam, że nie będzie tak przez cały czas. I dobrze, szukałam przygody.
Samotnej przygody.
Podejrzane dźwięki towarzyszyły mi niemal cały czas. Ciągle szmery, szumy, chichoty. Budowało to niezwykły nastrój, idealnie pasujący do tego miejsca. Nie pamiętałam już wcale o upale, moje ciało było w stu procentach przygotowane na nagły atak. Ba! Pragnęło nagłego ataku, wyrwania od codziennej rutyny, czegokolwiek!
Słyszałam, że niektórych ludzi rajcują narkotyki. Mnie rajcuje walka.
Uśmiechnęłam się, słysząc w myślach samo to słowo. Ach, jak dawno nie walczyłam? Sama nie pamiętałam, kiedy ostatnio mi się to zdążyło. Nie chodziło mi o wygłupy z innymi wilkami i ciąganie się wzajemnie o uszy, a o walkę, podczas której można nawet stracić życie. Takiego boju pragnęłam.
I wtedy dojrzałam coś, czego w życiu bym się nie spodziewała.
Na środku drogi, którą podążałam stała odwrócona tyłem łania. Właściwie, dlaczego by nie zapolować, tak na rozgrzewkę. Wbiłam pazury w ziemiè, kiedy nagle usłyszałam jej ostry głos.
-Myślisz, że was nie widzę? Chociaż się ruszcie, Ty i ten twój towarzysz, a obiecuję was posiekać.-Nie brzmiała jak kobieta. Odwróciła, wróć, odwrócił się a ja dostrzegłam, że zamiast pyszczka posiadał paczę aligatora. Warknęłam, tym samym ukazując, że się nie boję.
-No dalej, pokaż co potrafisz.-Wycedziłam, wtedy jednak doszły do mnie jej słowa “was”? Towarzysz?
Nie mogło chodzić o Molly, więc kto do cho.lery..
Odwróciłam się, a moim oczą ukazał się basior. Również wybrał się na przechadzkę? A może mnie śledził? Teraz to nie ważne, rozprawię się z nim potem.
Najpierw łania.
<Basiorze? C: Co tutaj robisz? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT