Na propozycję mamy, uśmiechnąłem się szeroko. Lubiłem to miejsce, choć z jednej strony, to nieco bałem się pokazać je Tamarze... Z drugiej strony, jeśli namówiłbym siostrę na spacer...
- W zasadzie, to czemu nie- uznałem.- Nami, idziemy?
Wadera spojrzała na mnie z delikatnym zakłopotaniem, ale i uśmiechem.
- J...ja sobie dzisiaj daruję, Leloś- odparła cicho.- Następnym razem, zgoda?
- Czemu?- jęknąłem z zawodem.- To dość daleko, a ja wolałbym być blisko ciebie w razie co...
- Daj spokój!- zaśmiała się Mavis.- Nie spadnie jej włos z głowy, słowo. Co ty sobie myślisz, że tylko basiory są silne? Twoja siostra też nie jest słabeuszem.
- Wiem- potwierdziłem, rozżalony.- Ale gdyby coś się...
- Co za maruda- mruknęła Tamara, wyraźnie znudzona.- Chodź prędko.
Pociągnęła mnie za łapę, a ja chcąc, nie chcąc, ruszyłem za nią Ostatni raz spojrzałem na Nami i krzyknąłem:
- Tylko uważaj, wrócę niedługo!
Przez kilka minut szliśmy w ciszy, jedynie dźwięk naszych kroków odbijał się echem od wysokich skał. Ziewnąłem szeroko, co rusz oglądając się za siebie. Sto metrów...sto dziesięć metrów od Nami...Dwieście...
Trzysta...Czterysta. Kiedy doszedłem do pięciuset, o mały włos nie odwróciłem się i nie pognałem ile sił w łapach do siostry.
- Spokojnie, nudziarzu, poradzi sobie- Tamara raźno szła obok mnie.- Daleko jeszcze do tego waszego miejsca?
- Za daleko- odparłem.- Całe trzy tysiące dwadzieścia osiem metrów od Nami.
Wilczyca spojrzała na mnie z zażenowaniem. Westchnęła głośno, jednoznacznie dając mi znać, co sądzi o moich rozterkach.
Zignorowałem jej spojrzenie i zwiększyłem tempo.
- Nie sądzisz, że szybciej byłoby polecieć?- zapytałem w końcu.
Skupiłem się, nie czekając na odpowiedź wadery, która wyglądała, jakby chciała coś wtrącić, a moje przednie łapy zmieniły się w ogromne, błękitne, ptasie skrzydła. Zaskomlałem cicho, czując rozrywaną skórę, choć wiedziałem, że po bliznach nie będzie ani śladu. Chwilę później, podobny los spotkał tyle kończyny, z tym, że one przemieniły się w szpony. Wzleciałem w powietrze, łapiąc do drodze Tamarę w pazury. Łapiąc gorące, suche prądy powietrze, uniosłem się jeszcze wyżej, kilkanaście metrów nad koronami drzew.
Czułem na pysku podmuchy powietrza. Pod łapami była tylko pustka. Nic mnie nie trzymało, mogłem zrobić... dosłownie wszystko. Zaśmiałem się głośno, jednak zaraz umilkłem, patrząc z zakłopotaniem na waderę.
- Nie masz lęku wysokości, prawda? Przepraszam, ale... naprawdę kocham latać. Tylko w powietrzu umiem być wolny. Ale jeśli chcesz, możemy się też przejść.
< Tamara? Nic nie szkodzi, moja wena też odmawia współpracy, przepraszam >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz