niedziela, 27 grudnia 2015

Od Aysuke

Drzewa straciły liście a grube konary pokrył puszysty, biały szron, który pod delikatnymi promieniami zimowego słońca, błyskał najróżniejszymi kolorami. Wpatrywałem się w ten cud natury, nie mogąc się nadziwić, że coś takiego jest możliwe. I im dłużej tak siedziałem na mokrej, gołej ziemi, tym coraz to więcej pytań sobie zadawałem. Jedne były proste, nie nadające niczemu sensu. Inne zaś, trudne i filozoficzne, zaprzątały moje myśli i powodowały nie mały haos. Były też i takie, nad którymi możnaby myśleć dniami i nocami, lecz odpowiedź zawsze była błędna. Niestety tak został stworzony ten świat i nic tego zmieni. Nie mamy wpływu na zdarzenia, które nas dotykają i nie zmienimy przeznaczenia a jedynie możemy naginać rzeczywistość. Starać się wybierać te drogi, które doprowadzą nas do celu. Nie zawsze jednak, to co łatwe, jest właściwe. Chodzenie drogą na skróty, unikanie trudności, częściej bywa zbyteczne niż myślimy. Przed tym nie ma ucieczki. Czy tego chcemy czy nie, problemy życiowe i tak nas kiedyś dopadną. Nie ważne jaką w tedy drogę wybierzemy. Rezultat będzie ten sam. ,,Tak jest przynajmniej w moim przypadku, a to czy moje rozmyślenia są słuszne... kij go wie" - pomyślałem wstając i rozprostowując obolałe kości. Noc dobiegła końca, ale nie powiem, by spanie pod drzewem, bez dachu nad głową, było czymś przyjemnym. To przeraźliwe, obezwładniające twoje ciało zimno i głucha cisza jaka panuje naokoło jest okropna. Nic dziwnego, że po czymś takim wszystko boli. Każdy centymert ciała i każda kosteczka. I aby polepszyć swoje samopoczucie ruszyłem wolno przed siebie ku ciemnemu, mrocznemu lasowi, który dla mnie byłby domem, gdybym tam został. ,,Ale czy zostanę?" - zapytałem siebie wydymając śmiesznie pyszczek i cicho westchnąłem podnosząc oczy ku niebu. Nad moją głową latały, nie wiadomo skąd, przebrzydłe sępy. Czyhające na śmierć śmiertelnika, który wszedł na ich terytorium. Uśmiechnąłem się delikatnie przyśpieszając do truchtu. ,,Nie dam sie zabić, o nie. Jak chcą, niech idą żerować gdzie indziej. Nie stanę się ich śniadaniem" - fuknąłem wchodząc coraz głębiej w las. A im dalej byłem tym coraz inaczej się czułem. Nie koniecznie za sprawą zapachów, chociaż skrzękliwy odór śmierci, drażnił moje nozdrza, powodując palące uczucie bólu. Starałem się nie wdychać tych śmierdzących oparów, które były nasączone w powietrzu. Kroczyłem wolnym chodem, rozglądając się na wszystkie boki i nasłuchując odgłosów. Nic, tylko cisza i mój nierówny oddech. ,,Gdzie ja jestem?" - pomyślałem z kwaśną miną - ,,No, pięknie Ays. Wspaniała orientacja w terenie, po prostu bosko. Właśnie się zgubiłeś" - powiedziałem z kpiną sam do siebie przysiadając po środku jakiejś niekończącej się drogi. Rozglądnąłem się lekko zdezorientowany, zdając sobie sprawę, że wszystko wygląda tak samo! Z każdej strony las i drzewa, które niczym się od siebie nie różniły. Prychnąłem na swoją niedolę i głupotę, która zaprowadziła mnie w samo bagno. Nagle powietrze przeszył głośny ryk zagłuszając moje myśli. Mimowolnie zakryłem łapami uszy, w których od tego zrywu, zaczęły bić mi dzwony. Mądrzejszy wilk, odwróciłby się pewnie i uciekł, ale ja chciałem koniecznie wiedzieć, co to było. Ruszyłem w stronę, z której dobiegał owy ryk a im bliżej byłem, tym odgłosy zdawały się przybierać na sile. Nastawiłem uszy, gdy obok mnie zatrzęsło się drzewo. Z niepokojem spojrzałem na spadający prosto na mnie, wielki konar. Odskoczyłem gwałtownie w bok, raniąc przy tym łapy. Z mojego gardło wydobył się syk. ,,Niech to, nie mogę się ruszyć!" - wrzasnąłem i obejrzałem się. Moje tylnie łapy były przygniecione, a ja nie mogłem nic zrobić. Wierzgałem, pchałem i szarpałem, lecz ani drgnęło. Myślałem, ze gorzej już być nie może, gdy wielki cien przesłonił moją osobę. Niepewnie, przełykając gulę w gardle, spojrzałem w groźne ślepia, jednookiej bestii. Stwór nagle ryknął przeszywając powietrze swoim matowym, ciężkim brzmieniem i zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. ,,I wcale nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego" - przeszło mi przez myśl, gdy starałem się wyswobodzić z pułapki. Jednak każdy mój ruch kończył się bólem, promieniującym po całym ciele. ,,No to mnie..." - przygotowałem się na pewną śmierć. Nagle błysk, trzask i warkot, cyklop zakrył swoje oko cofając się w tył. Wierzgał nogami, aż przez przypadek kopnął w konar, który poleciał kilka metrów dalej. Byłem wolny! Nad moją głową przeleciała jakaś niewielka sylwetka, która rzuciła się w stronę potwora próbując go powalić. Ten jednak prawdopodobnie znając jej zamiary, złapał ją w powietrzu i cisnął w drzewo. Głuche uderzenie i pisk dudniło mi w uszach. Nie wiele myśląc dźwignąłem się na równe nogi. Ból przeszył moje ciało, jednak nie opadłem z powrotem. Spojrzałem na swojego wybawcę, którym okazała się być piękna wadera. I w której kierunku kierował się cyklop. Warknąłem do niego przykuwając tym jego uwagę. Skupiłem się na swoim krysztale, który z każdą sekundą jarzył się jasnym światłem. Niebo pokrył mrok a wszystko wokół traciło konkury. Nie można już było odróżnić drzewa od ziemi. Ciemność. Tylko ja świetnie widziałem. Ślepy cyklop kręcił się w kółku z wystającymi do przodu rękoma. Nie zamierzałem kazać mu czekać. Zmieniłem się w czarną chmurę i w mig znalazłem się nad nim. Gwar zaczął opadać a światło powoli przedzierało się przez mrok. Kontury wyostrzyły się na tyle, by wszystko było widoczne. Zdezorientowany stwór przetarł swoje nieprzyzwyczajone do otoczenia oczy. Spojrzałem najpierw na wystraszoną pod drzewem waderę a następnie zmieniłem się z powrotem w wilka i gładko wylądowałem wbijając swoje ostre jak brzytwa kły i pazury w cyklopa. Zaczął się rzucać, lecz po chwili runął jak długi na brzuch. Spadłem z niego na ranne łapy. Syknąłem z bólu. Obraz na chwilę rozmazał się. Słyszałem różne odgłosy. Warkot, okrzyki bólu. Gdy znów mogłem widzieć, zobaczyłem martwego cyklopa i leżącą na nim z kłami w jego gardle waderę. Opadł kurz i piach. Ciężko podniosłem się z brudnej ziemi. Koło mnie rósł o dziwo piękny kwiat. Nie wiele myśląc zerwałem go i potruchtałem do samicy. Gdy odwróciła się w moją stronę założyłem jej roślinę za ucho.
- Dziękuję za uratowanie życia - powiedziałem z uśmiechem do kompletnie zdezorientowanej samicy.

Rikkuś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT