Nie będę opowiadać zbędnego wstępu. Wroga wataha miała atakować nasze
tereny. Stałam niedaleko Lasu Śmierci, tam myślałam o atakach.
Pilnowałam jakby "środka" terenów. Nagle...wydarzyło się coś strasznego.
Wroga wataha zaczęła biec w moją stronę. O nie! Przecież walka miała
nastąpić daleko od środka watahy! A ja byłam sama! Kiedy przyszli,
pozabijałam kilka wilków, ale później nie miałam już siły. Nagle
wyskoczył mój stary kumpel z wojska.
-Ashito?-spytałam.
-Nie gadaj, tylko wstawaj!-warknął, podniósł mnie i podciął gardło
jakiemuś wilkowi. Ja u jego boku walczyłam odważnie. Poczułam się jak z
bratem. Ach...mój brat. Ashito był prawie cały we krwi. Dla mnie był jak
brat! Zaczęliśmy zabijać, aż...zostały same Alphy. Popatrzyliśmy po
sobie i ruszyliśmy wolnym, lecz pewnym i pełnym dumy krokiem. Kiedy
stanęliśmy wypięliśmy dumnie pierś. Samiec Alpha zawarczał groźnie. Ja
rzuciłam się na niego, a Ashito zdziwiony rzucił się na jego żonę. Walka
z samcem była zacięta. On mnie w kark-ja go w kark. On mnie w łapę-ja
go w łapę, i tak dalej... Z samicą Alpha łatwo poszło, bo Ashito po
chwili biegł w moją stronę. W końcu zabiłam i Alphę. Oderwaliśmy ich
łby, cierniem przebiliśmy złączone razem jęzory wilków i wrzuciliśmy w
górę. Dzięki mocy Ashita, w powietrzu łby wybuchły. Części mózgów wilków
rozbryzgały się na wszystkie strony. Śmialiśmy się, po czym Ashito
popatrzył na mnie poważnie.
-Muszę wracać. Dowiedziałem się o tej walce i musiałem tu przybiec, ze
względu na ciebie, ale teraz bywaj, White! Pamiętaj, Królowo
Kruków...krucza moc zawsze będzie z tobą!-rzekł, po czym odbiegł.
Długo myślałam o tym, aż w końcu ze zmęczenia położyłam się spać.
Wojownicy z watahy dziwili się, jaki dobry wojak pokonał całą
watahę...lub...wojacy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz