Szok, jaki odczułem, gdy ujrzałem Annabell w krwiożerczym szale nie
równał się z tym specjalnym rodzajem strachu, jaki odczułem, gdy wadera
ruszyła na mnie. Było to pomieszanie lęku, niedoważania i bezradności.
Jak mogła mnie nie poznać? Umknąłem przerażająco długim kłom
towarzyszki. Była szybka, silna i paraliżująco okrutna, mimo to
postępowała ze mną łagodniej niż z ludźmi. Nie zmienia to faktu, iż
walka z TĄ Annabell była piekielnie trudna. Jedyne, co robiłem to
uskakiwałem przed żądną krwi waderą, ledwie minąwszy ostre szpony, zęby
czy młócące skrzydła. Jednocześnie krzyczałem do niej swoje imię, jej
imię, prosiłem by przestała, tracąc przy tym cenny oddech. Nie chciałem z
nią walczyć.
-Annabell, proszę! – krzyczałem, gdy pazury przeorały powietrze tuż przed moim nosem. – Ann, to ja, Vincent! To ja!
Skoczyła w mą stronę z rozwartymi szczękami-wyraźnie widziałem każdy z
przerośniętych, zabarwionych purpurą kłów. Zdołałem zrobić unik, lecz
uskok w bok nie był dobrym pomysłem; wadera dostrzegła okazję, uderzając
mnie upiornym skrzydłem. Cios był na tyle precyzyjny, wymierzony wprost
w głowę, że zdołał na chwilę pozbawić mnie orientacji. Zatoczyłem się,
obraz rozmyty jak podczas deszczu. Futro miałem zmierzwione, a skóra na
pysku piekła niemiłosiernie-błonę miała szorstką jak papier.
-Annabell! – spróbowałem ponownie. – Przestań, proszę!
Obnażyła kły. Niespodziewanie potrząsnęła łbem, a czyn ten był
niesprecyzowany. Gwałtowny i nieuzasadniony. Zamrugała kilka razy. Ta
chwila rozproszenia dała mi szanse na pozbieranie się po uderzeniu.
Ledwie sekunda na obmyślenie, co dalej. Mogłem uciekać, mogłem ją zgubić
i wrócić na znajome tereny, by wymyślić co dalej. Jednak Annabell
mogłaby w tym czasie pomknąć gdzieś daleko, poza terytorium watahy,
gdzieś, gdzie jej nie odnajdę, gdzie będzie zbierać swoje krwawe żniwo.
To roztargnienie… czy ona tak jakby „wracała” do pierwotnej siebie? Może
tam w głębi jest ta normalna Annabell, która próbuje powstrzymać tą
piekielną formę przed dalszym niszczeniem? Wadera zdołała dojść do
siebie. Ponowiła atak. Kontynuowałem uniki, jednocześnie skupiając się
na Telepatii. Tym sposobem nawiąże kontakt umysłowy z Annabell i być
może przywrócę ją. Jednoczesna obrona i skupianie aury były ciężkie do
pogodzenia. Szpony przeciwnika zahaczyły o mój bark. Gwałtowne
pociągnięcie. Lewa łapa ugięła się, zwiotczała, krwawiła i atakowała
potężnym bólem. Padłem na ziemię, desperacko odczołgując się do wadery.
Ta uważnie lustrowała swe pazury zbrukane krwią, którą następnie z
rozkoszą zlizała.
-Annabell! – rzuciłem przez telepatyczną nić. Postawiła uszy na ten obcy głos w głowie. – Przestań, słyszysz przestań!
Zwróciła się ku mnie. Chwilę stała w bezczynności, pozwalając rozpalić
się płomyczkowi nadziei, że jednak się udało. Wtem iskierka zgasła,
zdmuchnięta przez ciężkie sapanie, oddech niosący zapach krwi zabitych
ofiar. Zaatakowała, a ja nadal wołałem myślami, na co ona była
całkowicie obojętna. Ogarnęła mnie desperacja. Nie zdołam nic poradzić,
jeśli będzie nade mną górować. Z żalem przyjąłem wiadomość, że jednak
podejmę walkę, że ją skrzywdzę. Naraz zebrałem powietrze w płucach i gdy
Annabell była blisko, gdy czułem tą zatęchłą woń krwi… Krzyk Nocy
rozerwał aurę spokoju, jaka okrywała Tysiącletnią Puszczę. Rozerwany
niczym miękki koc przez szpony wrzasku. Echem potoczył się ten krzyk
grozy i żalu, wręcz rozpaczy. Długo krążył pomiędzy prastarymi drzewami,
aż w końcu umilkł. Czułem nieprzyjemną suchość w gardle i dzwonienie w
uszach, ale przede wszystkim lęk-czy aby nie włożyłem w to zaklęcie zbyt
dużo mocy? Spojrzałem na Annabell. Leżała skulona, przyciskając, niemal
drapiąc łapami uszy. Krzyk Nocy ogłuszył ją dostatecznie by nie mogła
podjąć walki na jakiś czas. Mimo to próbowała się podnieść i dopaść mnie
za kontratak. Użyłem Psychokinezy, przygwożdżając waderę do ziemi.
Subtelna aura niby pętała ją łańcuchami, przykuła do podłożą. Spoglądała
na mnie wzrokiem bez wyrazu. Byłem osłabiony przez ból, utraconą krew i
zużytą aurę, jednak wysiliłem się i wprowadziłem Annabell w Ukojenie;
delikatna, zielonkawa mgiełka otaczała wilczycę, miała przynieść spokój i
odprężenie. Jeszcze jeden wysiłek: Telekineza.
-Annabell. – przekazałem jej wiadomość. – Annabell, słyszysz mnie? To ja, Vincent. Odpowiedz.
<<Annabell? Groźnie było ;o>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz