Leżałam nad rzeką i rozmyślałam o mojej dalszej podróży. Miałam ruszyć w
góry, ale tak szczerze mówiąc nie miałam ani siły ani ochoty na to
doświadczenie. Smok poczeka, ale do tego czekania dochodzi fakt, że może
złożyć jaja, i co za tym idzie? Więcej bestii do zabicia. Zrobię to
teraz i będę miała spokój na jakieś... kilka tygodni? Puki nie namierzę
kolejnego smoka.
Podniosłam się z ziemi i ruszyłam w kierunku gór, powinno tam być zimno w
cholerę, w każdym razie mam puszyste futro i nie powinno mi to aż tak
doskwierać. Jednym słowem, jestem chodzącą kupą futra, której nic nie
przeszkadza. No może to nie było jedno słowo, ale... dobra, przyjmijmy,
że to było jedno słowo.
Powoli wspinałam się po kamieniach na sam szczyt, podobno tam jest
jaskinia smoka, ma tam jakieś drobiazgi, i słyszałam, że ponoć włada
żywiołem lodu. Hmm, no może on nie będzie aż taki łatwy jak wcześniejsze
potwory, które zabiłam, ale z nim także mogę sobie poradzić. Zawsze
trzeba mieć jakąś nadzieję, czyż nie?
W pewnym momencie zerwał się potężny wiatr, który zepchnął mnie prawie w
przepaść. Mało brakowało, ja to mam szczęście do takich rzeczy. Wstałam
i od nowa zaczęłam moją wspinaczkę, było ślisko, i co chwilę się
przewracałam, przez co mam parę siniaków na grzbiecie i ranę na prawej
tylnej łapie, nic mi nie jest, więc wspinam się dalej.
Powoli, bez pośpiechu. Nagle się o coś potknęłam, wielki owalny... głaz?
Nie.. to smocze jajo. A jednak zdążył. Te poczwary się nie wyklują.
Poturlałam jajo i zrzuciłam je do przepaści, sayonara mała gnido.
Wznowiłam swoja wędrówkę na sam szczyt, usłyszałam kroki za mną,
gwałtownie się obróciłam, nikogo nie było. Po chwili poczułam jak ktoś
przygniata mnie do ziemi, jakiś wilk. Szybko zrzuciłam o ze swojego
grzbietu i pobiegłam przed siebie.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz