Spojrzałem na towarzysza, przetwarzając jeszcze raz opcje.
Miał rację, oczywiście, że ją miał!
Mimo tego mój umysł kazał mi wypierać się tego durnego zająca. Podobny
jeszcze niedawno odgryzł mi ucho, chociaż nie prosiłem się o piercing!
Odruchowo wręcz sprawdziłem, czy moje prawdziwe ucho nadal tkwi
bezpiecznie w głowie. Tkwiło. Słuch był moim skarbem, i nie chciałem go
stracić.
Poczułem, jak burczy mi w brzuchu, a sam ten dźwięk nagle wydał się
naprawdę, naprawdę mocnym argumentem, aby faktycznie iść za kicajcem.
Śmierdziało pułapką, ale jedyną w okolicy pułapką, która mogła nas gdzieś doprowadzić.
- No, więc postanowione.-Ruszyłem powoli śladem zająca. Vincent dostąpił mi kroku.
- Chcesz tam iść razem ze mną?-Zdziwił się. To zabawne, że teraz zając
wydawał nam się zagrożeniem. Zastanawiało mnie przez moment, czy ofiary
żyją w ciągłym stresie, tak jak my teraz? Czy nie boją się, że przy
najbliższym krzaku czeka ich śmierć? Westchnąłem, starając się odgonić
te myśli. Matka natura i Hortex tak właśnie zbudowali łańcuch pokarmowy,
i nie mam prawa wciskać nosa w ich sprawy prywatne, nawet jeśli chodzi o
skaczący kawał mięsa!
- Oczywiście!-Zawołałem, aby po chwili się opamiętać. Nie chciałem
przestraszyć królika, który według mojego węchu znajdował się kilka
metrów przed nami, co zresztą potwierdzał czujny słuch, do którego wciąż
dobywały się odgłosy tupania.- Ta sytuacja dotyczy nas wszystkich,
nawet nie myśl o samotnej przechadzce.-Odparłem już ciszej, uśmiechając
się. Vin również lekko się uśmiechnął. Cóż, najwyżej oboje zawiśniemy
łapami w górę, torturowani i bezskutecznie przymuszani do powiedzenia
czegokolwiek. T-to nic wielkiego..
No, już, wewnętrzny tchórzu, wynocha!
Początkowo zając przemieszczał się powoli, równomiernie..jak nie zając.
Po chwili jednak zaczął gwałtownie się oddalać. Szybka wymiana spojrzeń z
Vincentem wystarczyła, abyśmy przyspieszyli kroku, a po chwili wręcz
rzucili się z biegiem przed siebie, byleby tylko nie zgubić zająca.
Muszę przyznać, że przez chwilę nie wiedziałem, czy to na pewno ja
władam moimi łapami. To było naprawdę dziwne uczucie, jakby cudza
energia dostała się do mojego wnętrza i powodowała ruch. Dezorientacja
na moim pyszczku musiała być dostrzegalna z daleka..
Nagle cel zatrzymał się, zupełnie tak, jakby wsiąkł w ziemię. Vincent
stanął jak wryty, a ja w końcu odzyskałem poczucie władania własnymi
łapami, również się zatrzymałem. Na początku nie rozumiałem, co się
dzieje, po chwili jednak do moich uszu doszło beczenie. Wręcz
podskoczyłem, odwracając się za siebie. Przede mną stała chmurka, z
czterema nogami, której głowa przyozdobiona była przez rogi.
Baran..baran, jak nic!
Ale co on tutaj robi? Nie słyszałem jego kroków.
-Widzę, że drapieżniki raczyły mnie odwiedzić, mimo, że widziały
konsekwencje..-Uśmiechnął się pod nosem. Bogowie, mało co się nie
zatrząsłem. Nigdy w życiu nie przestraszyłem się tak zwykłego barana.
Nigdy w ogóle nie przestraszył mnie baran..
Vincent uniósł głowę, patrząc czujnie na zwierzę.
-Ty nas tutaj sprowadziłeś? Czego chcesz?-Wywarczał, obserwując go. Najeżyłem się, gotów do ewentualnej walki.
<Vin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz