piątek, 26 sierpnia 2016

Od Lelou do Karo

Głuche uderzenie martwego ciała. Śmiertelny, pełen bólu skowyt umierającego. Szkarłatna krew, płynąca szerokim i wartkim strumieniem z rany. Gasnące oczy, z których ucieka życie, ostatnie, przepełnione rozżaleniem słowa. Być może nie byłem, chwała niebiosom, specjalistą w tej kwestii, ale to właśnie był obraz śmierci istot, które zostały zabite przeze mnie lub przynajmniej na moich oczach. Wszystkie miały coś jeszcze do przekazania, jakieś pretensje, pożegnanie, wyraz skruchy, cokolwiek. Tylko to stworzenie zniknęło w milczeniu, brakowało chociażby obłoczka dymu. Dopiero kiedy spojrzałem na ziemię, dostrzegłem parę oczu o tym samym odcieniu czerwieni, co tamtego zwierza, jakby to tam przelał całą swoją krew. Mimowolnie się wzdrygnąłem, ale cofnąłem zaklęcie pozwalające na przemienienie mojego wilczego pyska w ptasi dziób. Wziąłem głęboki oddech, spoglądając na Karo...
Stwór pozostawił jednak po sobie jeszcze jedną pamiątkę. Pułapka nadal zaciskała się na łapie wadery, zaś plama krwi była coraz większa, obszar trawy, która przybrała kolor szkarłatu, osiągnął zdecydowanie zbyt dużą średnicę. Jeśli nie zobaczy jej prędko medyk, wykrwawi się na śmierć. Zakląłem, podbiegając w stronę wilczycy.
- Wszystko w porządku- wycedziła, mimo że coraz ciężej oddychała. Miała drobne ciało, nawet jeśli była dość wytrzymała, nie pociągnie za długo.- Poradzę sobie.
- Tak samo, jak z tą Kyrią, co?- warknąłem. Do głowy nie przychodziło mi żadne logiczne rozwiązanie, które pomogłoby mi uwolnić kończynę towarzyszki, a poza tym, wtedy rana otworzyłaby się jeszcze bardziej, po czym krew zaczęłaby płynąć ze zdwojoną prędkością. No i jeśli są tam jakieś zadry albo coś w ten deseń, bez odpowiednich narzędzi, mógłbym tylko pogorszyć jej sytuację. Tylko jak przenieść ją w tym stanie do medyka? I do którego, przecież wszyscy o tej porze śpią. Najbliżej była jaskinia Victora, byłbym gotowy obudzić teraz nawet smoka, ale podejrzewałem, że ojciec na widok córki w takim stanie, mógłby być tak zdenerwowany, że też coś by przeoczył. Kto jeszcze?
Dragonixa! Byłem niemal absolutnie przekonany, że jej jaskinia zlokalizowana jest gdzieś w pobliżu. Może lepiej zostawić tu Karo i sprowadzić medyczkę w to miejsce? Z drugiej strony, w każdej chwili może wrócić kolejny stwór, a wtedy...
Zdałem sobie sprawę, że wilczyca milczy od dłuższego czasu, nie słyszałem jej odpowiedzi na moje poprzednie stwierdzenie. Pochyliłem się nad nią i trąciłem lekko nosem.
- Hej, nie zasypiaj!- krzyknąłem jej do ucha.- Zaraz zabiorę cię do medyka, dobrze? Jeśli zaboli, to mów!
Spróbowałem przyzwać skrzydła, ale ani jedno pióro nie pojawiło się na moich łapach. Zakląłem (wcale nie pod nosem) i zarzuciłem sobie Karo na grzbiet. Pułapka na jej łapie głucho zabrzęczała, wbijając się ostrym kantem w moje ciało. Wolałem sobie nawet nie wyobrażać, co czuje wadera, skoro w jej łapie tkwiło mnóstwo ząbków...
Wędrówka zdawała się trwać w nieskończoność, mimo że Księżyc dalej pozostawał w niemal tym samym miejscu, co wtedy, gdy znalazłem ranną samicę. Do jaskini Dragonixy dotarłem ostatkiem sił, zanosząc modły do wszystkich znanych mi patronów, aby Karo wytrzymała. Nawet przez sierść wyczuwałem, jak ciało wadery traci ciepło, a nią zaczynają wstrząsać delikatne dreszcze.
- Hej!- krzyknąłem, przekraczając próg groty.- Jest tu kto?!
Poczekałem kilka sekund, ale jedyną odpowiedzią na moje zapytanie, było echo, odbijające się od kamiennych ścian. Wszedłem nieco dalej, usiłując wyczuć zapach wadery. Nadal był wyczuwalny, ale nie było jej tu od kilku godzin. Może wyruszyła na małe polowanie?
Warknąłem, usiłując znaleźć jakieś ujście dla kotłującej się we mnie irytacji. Gdzie mógł mieć jaskinię Tomoe? Albo Dakota? Zwykle chodziłem do Victora albo Dragonixy, dlatego teraz byłem nieco zdezorientowany.
"Kończy ci się czas"- przypomniał mi cichy głosik w głowie. Odzywał się zwykle tylko wtedy, gdy chodziło mu o Nami lub chciał nieco ponarzekać na moje umiejętności, dlatego teraz zdziwiłem się, że go usłyszałem.
- Wiem- mruknąłem, zawracając.- Karo, budź się, budź, wytrzymaj, już prawie jesteśmy!
Niemal biegłem resztą sił w stronę jaskini Victora, chociaż miałem wątpliwości co do tego pomysłu. Gdyby mi w środku nocy jakiś basior, cały we krwi (tym bardziej, że najwyraźniej nie jego) przyniósł na grzbiecie ranną córkę, miałbym co najmniej uzasadnione obawy w stosunku do jego uczciwości. No i mimo wszystko, medycyna i silne uczucia zwykle nie idą w parze. Ale basior był ostatnią deską ratunku.
- Żyje ktoś?! Po...potrzebujemy pomocy!- krzyknąłem, usiłując zachować spokój, chociaż głos zaczynał mi się rwać. Dawno tak się nie bałem. Wadera straciła dużo krwi, a ja, mimo że znałem ją niecałą dobę, polubiłem ją i naprawdę nie uśmiechała mi się perspektywa utraty kompana w tak krótkim czasie, tym bardziej, że nie zapytałem jej o kilka istotnych spraw, które zaprzątały moje myśli od czasu naszej konfrontacji z wilko-szympasem.
Z ciemności wyłoniła się sylwetka basiora. Z niepokojem wyglądałem ,czy aby nie obudziłem reszty domowników, ale najwyraźniej wstał jedynie on.
- Co się stało?- zapytał, zaspany. Wszedłem nieco dalej, tak, aby księżycowe światło oświetlało nas. Nawet z odległości kilku metrów dostrzegłem reakcję Victora, kiedy rozpoznał córkę.
- Żyje- odpowiedziałem na jego niezadane pytanie. Miał wszystko wypisane w oczach, szeroko otwartych, odbijających mleczną poświatę- Ale jeśli jej nie pomożesz, to może zaraz być naprawdę kiepsko.

< Karo? A może Victor? Przepraszam, że tak długo nie odpisywałem, no i za takie nijakie opko, wena sobie zrobiła wakacje >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT