piątek, 5 sierpnia 2016

Od Ashity do Steva

Odkąd wskoczyłam do portalu, który zabrał mnie z pałacu Musuko do świata Suny, czułam się jak w innym wymiarze (do którego zapewne trafiłam). Wszędzie czułam dziwną, ciężką ciecz, której jednak nie widziało moje oko, nos nie wywąchał, a uszy nie wychwyciły ani jednego szumu fal. Przez ułamek sekundy byłam zawieszona gdzieś daleko, w czasoprzestrzennym tunelu, podróżując nie wiadomo gdzie, tylko po to, bo 'komuś' zachciało się rosołu. Całe moje ciało oblepiała nieznana mi masa, ciągnąc moje ciało w dół, zupełnie jak stalowy płaszcz zastępujący grawitację. Każda komórka mojego ciała była unieruchomiona, serce na chwilę zwolniło tempa, a powietrze wyparowało, nim dotarło do spragnionych oddechu płuc. Chciałam zaczerpnąć haust życiodajnego tlenu, ale mogłam tylko bezwolnie opadać z ogromną prędkością, zataczając koła niczym liść urwany z drzewa przy gwałtownym wietrze. Wzrok mi się rozmazał, widziałam tylko kolorowe, poruszające się z prędkością światła plamy, a moje uszy wypełnił ostry świst. Nie byłam w stanie logicznie myśleć, nawet o tym, że jeśli czegoś nie wykombinuję, ten wir potnie mnie na kawałeczki...
Ale w chwili, kiedy już naprawdę brakło mi oddechu, jakaś obca siła, jakby pociągnięcie czyjejś silnej ręki, wyrwała mnie z portalu, wyrzucając moje ciało jak szmacianą lalkę w świat Suny. Cicho zaskomlałam, a dźwięk ten został natychmiast pochłonięty przez wiatr. Nic nie zmniejszyło prędkości, z jaką spadałam, i teraz kierowałam się w stronę ziemi - czarno-niebieska, krzycząca ile sił w płucach torpeda, rozpaczliwie usiłująca wzlecieć...
Skrzydła udało mi się rozłożyć jakoś w połowie wysokości pomiędzy portalem, a ziemią. Prąd powietrza uderzał w ich powierzchnię, a ja miałam wrażenie, że zaraz wyrwą mi się z grzbietu. Dopiero po kilku słabych machnięciach zaczęłam powoli odzyskiwać kontrolę nad spadaniem, dygocąc, kiedy zimny wiatr mierzwił moją sierść. Popatrzyłam w górę, szukając wzrokiem Steva. Zmrużyłam oczy, dostrzegając w oddali lecący z ogromną prędkością biały punkt. W miarę upływu czasu widziałam już o wiele więcej, a konkretniej rzecz ujmując, wilka, który z ogromną prędkością pokonywał dystans dzielący go od ziemi. Przezornie odsunęłam się kilka metrów dalej, czekając na rozwój wypadków - w duchu modliłam się, aby udało mu się odzyskać kontrolę. Wierzyłam w jego umiejętności, ale z drugiej strony, martwiłam się. W chwili, kiedy Stev był już dość blisko mnie, skumulowałam w sobie moc, tworząc Cienistą Siatkę, łapiąc samca. Ciemna materia odbiła jego ciało, ale również wyhamowała, zawisając w powietrzu na sekundę, podczas której uformowałam kryształowego smoka. Równocześnie zdałam sobie sprawę, jak dawno nie korzystałam z magii, przez co moje umiejętności nieco zardzewiały. Zaklęłam w myślach, ale nie pozwoliłam poluzować chwytu tworowi, tylko powoli opadać na ziemię, co też uczynił, zataczając koła jak jastrząb, który upatrzył sobie ofiarę. Z lekkim uśmiechem również zaczęłam opadać, zastanawiając się, czy aby nie uszkodziłam czegoś basiorowi, kiedy tak nagle, po szybkim opadaniu, wpadł w może i dość delikatną materię, ale prędkość zawsze robi swoje.
Kiedy moje łapy wreszcie dotknęły ciepłej, sypkiej gleby, porośniętej miękką, szmaragdową trawą, wydałam z siebie głośne westchnienie ulgi. Siatka i smok zniknęli w obłoczku złotego obłoczku i już po chwili spoglądałam na nieco zamroczonego i skołowanego basiora. Spojrzał na mnie błędnym wzrokiem, zataczając się podczas prób odzyskania równowagi. W sumie, nie dziwiłam mu się: leciał z ogromną prędkością, po czym nagle złapało go coś dużego i czarnego. Kiedy tak popatrzyłam na to z perspektywy czasu, mogłam rozegrać to nieco inaczej bądź nie robić kompletnie nic, bo podejrzewałam, że poradziłby sobie prędzej czy później, jednak chwilowy impuls nie pozwolił mi na sprawdzenie, czy tamto przeczucie było prawdziwe. 
- Przepraszam- powiedziałam w końcu, przechylając łebek na bok.- Trochę bałam się, czy aby nic ci się nie stanie.
Basior spojrzał na mnie lekko nieprzytomnie, trawiąc słowa, które usłyszał. Cierpliwie czekałam, aż na powrót zacznie kontaktować, co też stało się krótko później.
- Rozumiem- mruknął w końcu, siadając na ziemi.- Dziękuję.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Wstałam, ogarniając wzrokiem teren. Szmaragdowa, wysoka trawa porastała całą okolicę, każde jej źdźbło było idealnie równe, jakby przycinane nożyczkami, a zarazem wyglądające na dziko rosnące, gdzie nie dosięgnęła żadna niszczycielka działalność. Chropowate pnie drzew pozbawione były śladów jakichkolwiek chorób, były grube i stare. Jasnozielone liście o przeróżnych kształtach i rozmiarach leciutko drżały na chłodnym wietrze. Pnącza zwisały praktycznie ze wszystkich możliwych miejsc, tworząc piękną, kwiecistą zasłonę. Kilka metrów dalej płynął wartki strumyk o niemal lazurowej barwie, tak przejrzysty, iż dokładnie widziałam każdy okrągły kamyk na jego dnie. Krzewy wyrastały z losowych miejsc, niektóre, te z cierniami, zdawały się mieć je wyłącznie dla ozdoby, jakby nic i nikt nigdy nie próbował ich zaatakować. Barwne kwiaty nieśmiało wychylające się z traw, rozsiewały na całym terenie słodki, wyrazisty zapach. Wszędzie słyszałam ćwierkanie ptaków, głośne chórki zgrywały się ze sobą idealnie, tworząc niepowtarzalne, harmonijne melodyjki. Nigdzie nie można było doszukać się choć jednej skazy czy śladów zęba czasu. Raj pozbawiony wad, tak piękny, bliski i namacalny, a równocześnie zbyt nierzeczywisty i cudowny, by możliwym było samego jego istnienie. Zastanawiałam się, czy tak też wyglądał nasz świat zaraz po jego stworzeniu, powoli poddający się bezlitosnym zmianom. Być może Suna odwzorowała jego pierwotny wygląd, zatrzymując w czasie ten obraz, aby nigdy nie zginął. Świeże, czyste powietrze z domieszką zapachu kwiatów było jeszcze intensywniejsze, niż to w Stardust Forest. Całe to miejsce wyglądała jak doskonalsza, jeszcze bardziej pierwotna i zadbana wersja naszego świata, bez miejsca na jakiekolwiek błędy, znakomicie wiedząc, że jedno małe przewinienie na trwałe wpłynie na jego równowagę.
Ano ja, ani Stev nic nie mówiliśmy, zachwyceni całą tą krainą. Słowa nie były potrzebne, każdy, kto zobaczyłby ten widok już nigdy nie przeżyłby takiego zachwytu nad florą czy fauną naszego świata. Wolno ruszyłam przed siebie, ostrożnie stawiając kroki, aby nie spowodować zbyt dużych zniszczeń. Trawa uginała się pod ciężarem moich kroków, ale zaraz wracała na swoje miejsce, jakby nigdy nie przyjęła na siebie jakichkolwiek kroków. Leniwie ogarniałam wzrokiem teren, chcąc nacieszyć oczy jak największym widokiem tego piękna, by już do końca życia pielęgnować to wspomnienie w pamięci.
W pewnym momencie, spomiędzy drzew dostrzegłam łanię. Zwierzę z gracją wyszło nam naprzeciw, bez śladu obaw mijając nas w odległości zaledwie metra. Podążyłam za nią zdziwionym wzrokiem, a pusty brzuch głośno zaburczał, jednak zaraz dotarło do mnie, że splamienie tutejszych źdźbeł trawy, pni czy czegokolwiek innego krwią innych w tak haniebnym celu jak zwykłe polowanie, byłoby czynem godnym potępienia, który ciążyłby na nas jak klątwa do końca świata.
Po pewnym czasie, rzeźba terenu zaczęła się nieco zmieniać. Drzewa rosły teraz rzadziej, trawa była coraz niższa, aż w końcu ustąpiła miejsca złotemu piaskowi, błyszczącemu w blasku jasnych, ciepłych promieni słonecznych. Teraz, kiedy liście nie zasłaniały już góry, mogłam bez przeszkód podziwiać piękne, błękitne niebo, wolno sunące, białe obłoczki i szybujące ptaki. Cały widok tchnął niezwykłą swobodą i lekkością, miałam ochotę natychmiast rozłożyć skrzydła, by wzlecieć w jego stronę...
Skierowałam wzrok na ziemię, równie wspaniałą, co dom Aniołów. Kilkanaście metrów od nas, wodospad z pluskiem wyrzucał z siebie coraz to nowe fale wody. Białe skały odbijały światło słoneczne, otaczając postać stojącą w wodzie złotym blaskiem...
Zmrużyłam oczy, z zaskoczeniem przyglądając się postaci. Nawet przez chwilę nie wątpiłam, że mam do czynienia z Suną. Nawet z tej odległości mogłam dostrzec turkusowe, przenikliwe oczy patronki. Jej sierść koloru słońca pokryta była maleńkimi kwiatami, podobnie jak białe futro na brzuchu i brązowe na łapkach. W długiej, rudawej grzywie pobłyskiwały krople wody, z których, pod wpływem działania światła, wydostawały się maleńkie, siedmiokolorowe linie, łącząc się w pasma.
Miałam wrażenie, że Suna była źródłem całej energii krainy. Tchnęła życiodajną siłą, radością i entuzjazmem. Nie dziwiłam się jej, że stworzyła własny świat, tak idealnie ją odzwierciedlający. Wolno ruszyłam w jej stronę, czekając, aż nas zauważy.

< Steve? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT