poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Steva do Ashity

-Dobra, nie ma sprawy...czekaj czekaj, zagadać? Do niego?!
Patrzyłem zdziwiony to na Ashitę, to na potwora.
Nawet nie wpadłbym na to, że ten stwór może do nas zagadać. Nie byłem nawet do końca pewny czy on w ogóle nas zauważył, czy tylko wykonuje polecenia Suny. Ale jeśli tylko burzołowca byłby dość rozmowny...to mogło się nawet udać.
Jeśli przedtem tylko nie zostaniemy pożarci.
- Jasne, że do niego! Albo chociaż spróbujmy. - Wadera wzbiła się wyżej i poleciała w stronę lądu.
Lecieliśmy mocno z tyłu, więc od łba stwora dzieliła nas spora odległość. No dobra...zgodziłem się. I poleciałem za Ashitą.
Przeleciałem pod pierzastym, orlim ogonem i między tylnymi nogami. Każde uderzenie skrzydeł powodował ruch powietrza pod brzuchem burzołowcy, a ja musiałem za każdym razem łapać równowagę. Naste z kolei uderzenie zepchnęło mnie na tylną, prawą nogę. Krzyknąłem, ale gdy poczułem, że w coś uderzyłem, uspokoiłem struny głosowe. Wszystko się trzęsło, ruszyło i sapało, a ja chciałem jak najszybciej znaleźć się w powietrzu. Zdezorientowany zrobiłem krok, stoczyłem się po błonie pławnej, jak po zjeżdżalni. Nie otworzyłem skrzydeł na czas, byłem zbyt oszołomiony by określić gdzie jest góra i dół. Wypadłem poza krawędź błony i nie oszczędzając gardła wpadłem do morza.
Pod powierzchnią było jakoś dziwnie cicho. Opadałem powoli, nie mogąc otworzyć oczu. Sól pod powieką to nienajlepsze uczucie, a nawet w pysku czułem jak okropnie słona jest woda. Nie wiedziałem w którą stronę płynąć, widziałem tylko ciemność. Spanikowałem i chcąc nie chcąc otworzyłem w końcu oczy.
Piekący ból, to poczułem na pewno. Potem światło pode mną, żółto-niebieskie rybki przemykające między moimi łapami. Cała ławica, szczerze powiedziawszy. Zasłaniająca większość widoku na niebo. Potem nagły huk pod wodą, ucieczka rybek w ciemność. Sam chciałem uciec razem z nimi.
Byle by nie zostawać sam pośrodku pustego morza, ale zesztywniały mi mięśnie, nie wiedziałem jak uciekać.
Usłyszałem sum fal, grawitacja znowu przycisnęła mnie do ziemi, a woda gdzieś zniknęła.
Razem ze światem.
Leżałem w paszczy burzołowcy, razem z tysiącem czerwonych ryb, które wyłowił z morza. Podskakiwały i taplały się w ostatnich kałużach wody, jakie znajdą w życiu.
Może to był pewnego rodzaju ratunek...albo ktoś znowu pomylił mnie z jedzeniem.
Paszcza otworzyła się, a zza górnego rzędu zębów wyjrzała Ashita, roześmiana jak nigdy dotąd.
- Nazywa się Azgor. - Powiedziała i gestem zasugerowała, żebym może wyszedł z jego pyska.

(Ash? Dyplomację zostawiam tobie ;3 )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT