-Teraz nie. Kiedy może i bym je zabiła, ale teraz? To już nie.
I tak minęły pierwszy miesiąc stezczeniąt. Na spaniu i jedzeniu. Ja
zistałam zniewilona ponieważ jeśli tylko odeszłam jasknua dudniła od
przerażliwych pisków. Jaki cudowny widok był kiedy otworzyły oczy. A
potem powoli zaczęły kuśtykać. Z czasem nauczyły się podgryzać siebie
nawzajem. Tamara zawsze zaczynała. Karo natomiast siedziała i ze
znudzona miną przyglądała się wszystkiemu. Jest niby poważna, a jednak
przewraca oczami. Mam nadzieje zw kiedyś nauczy się szacunku.
-Vici?- zapytałam pewnego dnia
-Hym?
-Weźmy je na wycieczke. Na łąkę , co?
-Yyy...-wachanie w jego oczach i na pysku było nie pokojące
-To co?
-Nie...-skwasił się- Nie wiem czy to dobry pomysł. Ale zgoda.
Wziełam Tamarę I Mortem w pysk, a Victor zabrał Karo. Pogoda była
wymarzoną na spacer. Słoneczko, lekki wiaterek. Puściliśmy je w cieni,
pod dużym dębem.
-Zrobisz coś dla mnie?- zapytałam
-Wszystko, co zechcesz.
-Zostań z nimi, przydało by mi się wreszcie trochę ruchu.
-Nie ma sprawy.
Basior ledwo skończył a ja rzuciłam się pędem. Moje zmysły miesiąc nie
używane wyostrzyły się. Czuła zwierzęta z ogromnych dystansów. Moją
uwagęprzykuł zapach łosia. Był mokry, w rzece? Tak w rzece. Wyciągłam
powietrze wypełniając całe płuca i przyśpieszyłam. Wreszcie mogłam
zapolować. Dotychczas wszystkie posiłki przynosił mój partner. Właśnie
ciekawe co pod dębem słychać...
<Vici? Nie panikuj, zaraz wracam>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz