niedziela, 26 czerwca 2016

Od Grima ,,Kościana Klatka" cz.2

Demony zawyły triumfalnie gdy tylko znalazły się na skraju cmentarza. Grupka za grupką powoli wchodziły przed ogromne, druciane bramy z wizerunkami kościotrupów i demonów, a te - jak mi się zdawało- śledziły mroczny orszak tysiącami żelaznych oczu.
Ziemia cmentarna tak bardzo przesiąknęła nekromancją Owariego, że już nic na niej nie wyrosło. Pozostały jeszcze pojedyncze ślady życia w postaci uschłych kępek trawy, ale te też szybko zostały podeptane przez pożeraczy dusz. Orszak szedł żwirową drogą, mijając pojedyncze nagrobki i krzyże wetknięte w ziemię. Droga prowadziła na wysoki pagórek, gdzie gromadzone były wszystkie duszyczki z łapanek. Razem ze mną i wszystkimi jednorożcami na uboczu.
- Zgon! Zgon! Zgon!- Skowyczały demony na pagórku widząc, że orszak wszedł na teren bólu. Wszystkie po kolei wychodziły z ukrycia z chęcią zobaczenia co tym razem przyniósł łów ich pobratyńców. Wszystkie kościane klatki położyli wokół ogromnego ogniska płonącego zielonym ogniem, który wyznaczał jednocześnie środek całego obozu. Potwory nie przestawały wiwatować, a do ich krzyków dołączały koleje. Niedługo potem wokół ogniska zebrał się całkiem pokaźny tłum patrzący tylko na nas - na ofiary pożeraczy dusz. Skowyt był wręcz nie do zniesienia, ale demonom najwyraźniej się podobał. Jedyne co mogłem teraz zrobić to zatkać własne uszy. Namioty, które wyznaczały granice okrągłego obozu, zaczęły szeleścić na wietrze o smaku siarki. Potwory wyły jeszcze głośniej, aż z największego z namiotów wyszła grupa wilków. Dobrze mi znanych wilków. Może trochę aż za dobrze.
Na froncie grupy stał Zgon - przedstawiciel wszystkich zebranych tu pożeraczy i najwyższy kapłan Owariego. Po jego lewej i prawej stali dwa nekromanci - Choroba i Zaraza- jak również jego najbardziej zaufani kompani. Kiedy ich jeszcze znałem, działali pojedynczo, wszyscy na własną łapę. Byli tylko słabymi pożeraczami dusz trzeciego kręgu. Od kiedy połączyli swoje siły i wstąpili do drugiego kręgu, zaczęto nazywać ich trójcą bólu. Najważniejszymi jednostkami kultu śmierci, których jedynym przełożonym był sam bóg. Oni to dopiero mają władzę. Szczególnie nade mną, kiedy to właśnie zostałem ich osobistym kozłem ofiarnym. Mogli ze mną zrobić co chcieli. Ale najpierw muszą mnie rozpoznać.
Cała trójka zaczęła okrążać zielone ognisko, oglądając każdego złapanego z osobna.
- Zgon, no popatrz tylko!... - Czarnofutry Zaraza wytknął jednego z małych smoków pazurem.- Słodki aż na zabój! - Powiedział to z takim jadem w głosie, że zatrułby całą okolicę.
- Mówisz.- Zaśmiał się Zgon. - Możesz go sobie wziąć jak chcesz. Tylko nie wybebeszaj beze mnie...
Demony zawyły jeszcze raz, uderzające kończynami o twardą ziemię. Kapłan ucieszył ich jednym skinięciem łba.
W międzyczasie Choroba bawił się małym lisem, wyjętym z jednej z klatek, wyrywając mu po kolei wszystkie zęby. Śmiech nekromanty był przerażająco szczery, a skowyt zwierzęcia miażdżył bębenki.
Krew spłynęła z ust maleństwa, brudząc przy okazji zgniłozielone futro Choroby. Ten - mając już w pazurach cały zestaw zębów z kawałkami dziąseł- wrzucił liska z powrotem do klatki rechocząc przy tym pod nosem.
Choroba był znany z zabierania zębów swiom ofiarom. Robił z nich naszyjniki, które potem nosił na każdej części swojego ciała. Grzechotały one jak marakasy, przez co powstała pewna wlicza legenda o grających melodie chorobach, zarażających o północy tych, którzy odważyli się posłuchać jej kociej muzyki... Mało prawdziwe, ale to w końcu tylko legenda.
Przyjaciele Zgona bawili się wyśmienicie, jednak on szedł dumnie przed siebie, jedynie co łypiąc na co poniektóre stworzenia. Ominął dwa gryfy, jednorożca i poranioną sarnę. Następna klatka była moja, co najwyższy kapłan zdążył już zauważyć. Byłem jak na razie pierwszym wilkiem z tej łapanki, ale do tego jakim. Dawnym nekromantą trzeciego kręgu, przyjacielem trójcy bólu i zdrajcą całej sekty. Takie wilki nie trafiają do kościanych klatek z byle jakiego powodu. Zgon był mocno zdezorientowany,ale jak zwykle, po chwili jego zęby wykrzywiły się w ohydnym, jadowitym uśmiechu.
- Grim, Grim, Grim...- Zaśmiał się kapłan.- A ja myślałem, że od nas uciekłeś przyjacielu...
I miał rację. Uciekłem. I wróciłem, ale nie z własnej woli oczywiście. Kościana klatka nie należała do największych, przez co mogłem tylko kulić się w kącie. Co oczywiście nie dodawało mi męskości.
Był cholernie wysoki, szczególnie gdy patrzyłem na niego z podłogi. Czerń jego futra kontrastowała z białymi kośćmi wystającymi mu spod skóry. Był to głównie kręgosłup, zaczynający się między łopatkami, kończący jako ogon, który już składał się już z samych kręgów. Jak każdemu pożeraczowi, z grzbietu wyrastał szereg ostrych kolców, gdzie na niektórych powbijano parę ludzkich czaszek.  Tuż za oczami Zgon nosił parę spiralnych, baranich rogów, które w części zakrywały brak jednego ucha. Zapewne odciął je sobie na ofiarę z bólu dla Owariego.
Ale oprócz bieli i czerni, jego sylwetka przystrojona była w jeszcze jeden kolor - czerwony. Kolor krwii.
Oczy miał praktycznie całe czerwone, razem z opuszkami łap i nosem. Ale nie byłoby to dziwne, gdyby nie jeden fakt - Zgon płakał krwią. I nie tylko podczas smutku. Krew ciekła mu z oczu praktycznie bez przerwy i wpłynęła dalej, krwawiąc mu zęby i cały pysk. Rogi spłynęły krwią, tak samo kolce i kręgosłup. Niektóra była cudza ,ale ciągle świeża, jasnoczerwona. Nawet nie chciałem wiedzieć co on robił w tamtym wielkim namiocie.
Jednak jasne było to, że zabierze tam również i mnie . Razem z tą swoją odrażającą świtą.
C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT