Demony zawyły triumfalnie gdy tylko znalazły się na skraju cmentarza.
Grupka za grupką powoli wchodziły przed ogromne, druciane bramy z
wizerunkami kościotrupów i demonów, a te - jak mi się zdawało- śledziły
mroczny orszak tysiącami żelaznych oczu.
Ziemia cmentarna tak bardzo przesiąknęła nekromancją Owariego, że już
nic na niej nie wyrosło. Pozostały jeszcze pojedyncze ślady życia w
postaci uschłych kępek trawy, ale te też szybko zostały podeptane przez
pożeraczy dusz. Orszak szedł żwirową drogą, mijając pojedyncze nagrobki i
krzyże wetknięte w ziemię. Droga prowadziła na wysoki pagórek, gdzie
gromadzone były wszystkie duszyczki z łapanek. Razem ze mną i wszystkimi
jednorożcami na uboczu.
- Zgon! Zgon! Zgon!- Skowyczały demony na pagórku widząc, że orszak
wszedł na teren bólu. Wszystkie po kolei wychodziły z ukrycia z chęcią
zobaczenia co tym razem przyniósł łów ich pobratyńców. Wszystkie
kościane klatki położyli wokół ogromnego ogniska płonącego zielonym
ogniem, który wyznaczał jednocześnie środek całego obozu. Potwory nie
przestawały wiwatować, a do ich krzyków dołączały koleje. Niedługo potem
wokół ogniska zebrał się całkiem pokaźny tłum patrzący tylko na nas -
na ofiary pożeraczy dusz. Skowyt był wręcz nie do zniesienia, ale
demonom najwyraźniej się podobał. Jedyne co mogłem teraz zrobić to
zatkać własne uszy. Namioty, które wyznaczały granice okrągłego obozu,
zaczęły szeleścić na wietrze o smaku siarki. Potwory wyły jeszcze
głośniej, aż z największego z namiotów wyszła grupa wilków. Dobrze mi
znanych wilków. Może trochę aż za dobrze.
Na froncie grupy stał Zgon - przedstawiciel wszystkich zebranych tu
pożeraczy i najwyższy kapłan Owariego. Po jego lewej i prawej stali dwa
nekromanci - Choroba i Zaraza- jak również jego najbardziej zaufani
kompani. Kiedy ich jeszcze znałem, działali pojedynczo, wszyscy na
własną łapę. Byli tylko słabymi pożeraczami dusz trzeciego kręgu. Od
kiedy połączyli swoje siły i wstąpili do drugiego kręgu, zaczęto nazywać
ich trójcą bólu. Najważniejszymi jednostkami kultu śmierci, których
jedynym przełożonym był sam bóg. Oni to dopiero mają władzę. Szczególnie
nade mną, kiedy to właśnie zostałem ich osobistym kozłem ofiarnym.
Mogli ze mną zrobić co chcieli. Ale najpierw muszą mnie rozpoznać.
Cała trójka zaczęła okrążać zielone ognisko, oglądając każdego złapanego z osobna.
- Zgon, no popatrz tylko!... - Czarnofutry Zaraza wytknął jednego z
małych smoków pazurem.- Słodki aż na zabój! - Powiedział to z takim
jadem w głosie, że zatrułby całą okolicę.
- Mówisz.- Zaśmiał się Zgon. - Możesz go sobie wziąć jak chcesz. Tylko nie wybebeszaj beze mnie...
Demony zawyły jeszcze raz, uderzające kończynami o twardą ziemię. Kapłan ucieszył ich jednym skinięciem łba.
W międzyczasie Choroba bawił się małym lisem, wyjętym z jednej z klatek,
wyrywając mu po kolei wszystkie zęby. Śmiech nekromanty był
przerażająco szczery, a skowyt zwierzęcia miażdżył bębenki.
Krew spłynęła z ust maleństwa, brudząc przy okazji zgniłozielone futro
Choroby. Ten - mając już w pazurach cały zestaw zębów z kawałkami
dziąseł- wrzucił liska z powrotem do klatki rechocząc przy tym pod
nosem.
Choroba był znany z zabierania zębów swiom ofiarom. Robił z nich
naszyjniki, które potem nosił na każdej części swojego ciała.
Grzechotały one jak marakasy, przez co powstała pewna wlicza legenda o
grających melodie chorobach, zarażających o północy tych, którzy
odważyli się posłuchać jej kociej muzyki... Mało prawdziwe, ale to w
końcu tylko legenda.
Przyjaciele Zgona bawili się wyśmienicie, jednak on szedł dumnie przed
siebie, jedynie co łypiąc na co poniektóre stworzenia. Ominął dwa gryfy,
jednorożca i poranioną sarnę. Następna klatka była moja, co najwyższy
kapłan zdążył już zauważyć. Byłem jak na razie pierwszym wilkiem z tej
łapanki, ale do tego jakim. Dawnym nekromantą trzeciego kręgu,
przyjacielem trójcy bólu i zdrajcą całej sekty. Takie wilki nie trafiają
do kościanych klatek z byle jakiego powodu. Zgon był mocno
zdezorientowany,ale jak zwykle, po chwili jego zęby wykrzywiły się w
ohydnym, jadowitym uśmiechu.
- Grim, Grim, Grim...- Zaśmiał się kapłan.- A ja myślałem, że od nas uciekłeś przyjacielu...
I miał rację. Uciekłem. I wróciłem, ale nie z własnej woli oczywiście.
Kościana klatka nie należała do największych, przez co mogłem tylko
kulić się w kącie. Co oczywiście nie dodawało mi męskości.
Był cholernie wysoki, szczególnie gdy patrzyłem na niego z podłogi.
Czerń jego futra kontrastowała z białymi kośćmi wystającymi mu spod
skóry. Był to głównie kręgosłup, zaczynający się między łopatkami,
kończący jako ogon, który już składał się już z samych kręgów. Jak
każdemu pożeraczowi, z grzbietu wyrastał szereg ostrych kolców, gdzie na
niektórych powbijano parę ludzkich czaszek. Tuż za oczami Zgon nosił
parę spiralnych, baranich rogów, które w części zakrywały brak jednego
ucha. Zapewne odciął je sobie na ofiarę z bólu dla Owariego.
Ale oprócz bieli i czerni, jego sylwetka przystrojona była w jeszcze jeden kolor - czerwony. Kolor krwii.
Oczy miał praktycznie całe czerwone, razem z opuszkami łap i nosem. Ale
nie byłoby to dziwne, gdyby nie jeden fakt - Zgon płakał krwią. I nie
tylko podczas smutku. Krew ciekła mu z oczu praktycznie bez przerwy i
wpłynęła dalej, krwawiąc mu zęby i cały pysk. Rogi spłynęły krwią, tak
samo kolce i kręgosłup. Niektóra była cudza ,ale ciągle świeża,
jasnoczerwona. Nawet nie chciałem wiedzieć co on robił w tamtym wielkim
namiocie.
Jednak jasne było to, że zabierze tam również i mnie . Razem z tą swoją odrażającą świtą.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz