Czerwone, żarzące się oczy metalowego szczeniaka przyprawiały mnie o mdłości. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej widziała tak puste oczy, jak głęboko studnia bez dna... i wody. Co prawda, z ciała robota wyrastały kępki szarej sierści, dość skutecznie zasłaniające brak skóry, jednak jego futro musiało już dawno wypłowieć, zaś kłaczki pozlepiane były w strąki, odsłaniając tu i ówdzie metalowy korpus, pokryty licznymi wgłębieniami i rysami, zaś kły, które obnażył mój przeciwnik, mimo swojej widocznej ostrości, jakiś czas temu stały się pozaginane. Nawet nie chciałam wiedzieć, co ten malec musiał przeżyć, pomijając nawet fakt, że istniało spore prawdopodobieństwo, że tej prawdopodobnie bezuczuciowej maszynie nie robi to żadnej różnicy- nie walczy, żeby żyć, a żyje, żeby walczyć.
Kilka chwil później, zza krzewów wyszedł kolejny robot, tym razem o budowie dorosłej wadery. Zmarszczyłam lekko pysk: czyżby w te krwiożercze maszyny ktoś tchnął więcej życia, niż przypuszczałam? Skoro jest tu ten szczeniak i prawdopodobnie jego opiekuna, sądząc z tego, że stanęła dokładnie pomiędzy nim, a nim, przechodziły normalny proces dorastania? Czy też tylko ''powiększały'' swoje metalowe ciało? Poprzez linienie albo jakieś wymiany, badania? I najważniejsze pytanie: czy były one tylko zaprogramowanymi, sterowanymi robotami? A może sztuczną inteligencją? Czy w ogóle posiadały jakąkolwiek świadomość lub chociaż jej imitację, ledwo zarysowaną wersję, stworzoną w jakiś doświadczeniach? Miały uczucia? Czuły ból? Na jakie bodźce reagowały najmocniej, na jakie najsłabiej? W jaki sposób przepływały do nich informacje z zewnątrz? A może pobierały jeszcze jakieś informacje ze swojej bazy?
Od tysiąca pytań przemykających przez moją czaszkę niczym górski strumień, prawie nie zauważyłam, jak obca wadera rzuca się w moją stronę z wyciągniętymi pazurami, które ocierały się o jej łapy z nieprzyjemnym zgrzytem. Uchyliłam łeb, czując mocny powiew wiatru zaledwie kilka centymetrów od moich oczu. Zamiast tego, poczułam, jak potężna siła rozrywa mi część prawego ucha. Zaskomlałam cicho, ale równocześnie zaatakowałam nieosłonięty niczym brzuch robota, z całej siły zaciskając szczęki na metalu. Byłam pewna, że moje kły pozostawią ledwo zauważalne rysy, jednak, ku mojemu szczeremu zdumieniu, metal z łatwością wygiął się niczym blaszana puszka- jakby w środku nie było... kompletnie nic. Jeszcze mocniej pociągnęłam, czując, że duży płat ciała robota zaczyna w dość szybkim tempie odrywać się od reszty- przypominało to ciągnięcie za pojedynczą nitkę. Ale nagle łeb wilczycy, desperacko walczącej o byt, spróbował ugryźć moją szyję, ja zaś postąpiłam czysto instynktownie, odruchowo uwalniając moc- rzuciłam Wietrznym Ostrzem prosto we wnętrze wadery... Ta momentalnie znieruchomiała, a jej czerwone oczy zgasły jak zdmuchnięte świeczki, pozostawiając jedynie czarne, ziejące pustką dziury. Robot przewrócił się na bok, a promienie słońca z niewyjaśnionych powodów zaczęły tak mocno 'ogrzewać' metal, że ten niemalże topił się w oczach. Skąd wyleciała srebrna iskra. Spojrzałam na rozcięte ciało robota: na środku unosiła się jakaś dziwna, maleńka, wilkopodobna istota otoczona półprzezroczystą błoną. Do żyjątka podłączona była istna sieć dziwnych linii: czerwone, żółte, czarne i błękitne. Niektóre z nich najwyraźniej zostały uszkodzone, bowiem wylewały się z nich różnorakie płyny. Wzdrygnęłam się, walcząc z wszechogarniającymi mdłościami. Aż nagle moją uwagę przykuło niewielkie, czerwone... serce, bijące powoli w ciele powoli w istocie. Po chwili jednak znieruchomiało i więcej się nie poruszyło...
Rozejrzałam się nieprzytomnym wzrokiem w poszukiwaniu robota-szczeniaka, nigdzie jednak nie mogłam go znaleźć.
Zamiast tego, usłyszałam niepokojące tykanie w okolicach skał. Pełna najgorszych przeczuć, zaczęłam biec w stronę kryjówki Tamary...
< Tami? Co tam się u ciebie wyprawia? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz